Zanim społeczeństwo własności otrzymało tę zgrabną etykietkę, jego budowa miała kluczowe znaczenie dla sukcesu prawicowej rewolucji gospodarczej na świecie. Pomysł był prosty: jeżeli przedstawiciele klasy robotniczej dostaną kawałeczek rynku - hipotekę, portfel akcji czy prywatną emeryturę - zaczną postrzegać siebie już nie jako robotników, a jako właścicieli, którzy mają taki sam interes, jak ich szefowie. Oznacza to, że robotnicy chętniej oddawaliby głosy na polityków obiecujących zwyżkę akcji niż na tych, którzy zapowiadają poprawę warunków pracy. Świadomość klasowa stałaby się przeżytkiem.
Istniała pokusa, by społeczeństwo własności lekceważyć jako pusty slogan, "bzdurę", jak określił je były Sekretarz Pracy USA Robert Reich. Tymczasem było ono czymś całkiem realnym. Stanowiło odpowiedź na przeszkodę, z którą musieli zmierzyć się ci, którzy chcą polityki przynoszącej korzyść bogatym. Problem był następujący: ludzie wykazują skłonność do głosowania zgodnie ze swoim interesem ekonomicznym. Nawet w bogatych Stanach Zjednoczonych większość mieszkańców zarabia mniej niż wynosi średnia krajowa. Oznacza to, że w interesie większości leży głosowanie na polityków obiecujących redystrybucję bogactwa od góry w dół.
Cóż było robić? Jako pierwsza znalazła rozwiązanie Margaret Thatcher. Wysiłki skoncentrowała na brytyjskim budownictwie państwowym i komunalnym, gdzie pełno było zagorzałych zwolenników Partii Pracy. Odważnym posunięciem Thatcher udało się skłonić mieszkańców do wykupu mieszkań po obniżonych cenach (podobnie uczynił Bush dekadę później, wspierając hipoteki typu subprime). Ci, którzy mogli sobie na to pozwolić, stali się wówczas właścicielami domów bądź mieszkań. Do gwałtownego wzrostu bezdomności doszło wśród tych, którzy nie byli w stanie zapłacić dwukrotnie wyższych czynszów.
Polityczna strategia zadziałała: najemcy wciąż nie popierali Thatcher, ale sondaże pokazały, że ponad połowa nowych właścicieli zmieniła swoje sympatie partyjne i zwróciła się ku Partii Konserwatywnej. Kluczowa była tu zmiana psychologiczna: zaczęli myśleć jak właściciele, a właściciele głosują na torysów. Narodziło się społeczeństwo własności jako projekt polityczny.
Po drugiej stronie Atlantyku Reagan rozpoczął szereg działań politycznych, by w podobny sposób przekonać społeczeństwo o końcu klasowych podziałów. W 1988 r. jedynie 26% badanych Amerykanów uważało, że żyje w społeczeństwie podzielonym na tych, którzy posiadają własność i tych, którzy jej nie mają (haves i have-nots). 71% odrzuciło zaś ideę klasy w całości. Prawdziwy przełom nastąpił w 1990 r. wraz z "demokratyzacją" giełdy. Doszło do tego, że prawie połowa amerykańskich gospodarstw domowych posiada akcje. Oglądanie giełdy stało się narodową rozrywką, a paski na ekranie telewizyjnym czymś bardziej zwyczajnym niż prognoza pogody. Jak mówiono, elitarne enklawy Wall Street wzięła szturmem ulica.
Tu także zmiana była psychologiczna. Zysk z posiadania akcji tworzy stosunkowo niewielką część dochodów przeciętnego Amerykanina, lecz w epoce szaleńczej redukcji zatrudnienia i przenoszenia miejsc pracy poza granice kraju w związku z obniżaniem kosztów (offshoring), nowa klasa inwestorów amatorów przeszła wyraźną zmianę świadomości. Kiedy tylko ogłaszano kolejną falę zwolnień podnoszącą kurs akcji, wielu reagowało wydając brokerom polecenia zakupu: nie identyfikowali się z tymi, którzy stracili pracę ani nie protestowali przeciwko polityce prowadzącej do zwolnień.
Obejmując stanowisko Bush był zdecydowany dążyć do pogłębiania tych tendencji - wprowadzić na Wall Street państwowe ubezpieczenia emerytalne(Social Security) i obrać za cel społeczności mniejszościowe, będące tradycyjnie poza zasięgiem Partii Republikańskiej, ułatwiając im nabycie własności mieszkaniowej. "Mniej niż 50% Afroamerykanów i Hispanoamerykanów posiada dom na własność" - stwierdził Bush w 2002 r. "To zbyt mało". Wezwał Fannie Mae [popularna nazwa Federal National Mortgage Association - Federalnego Krajowego Stowarzyszenia Hipotecznego] i sektor prywatny do "odblokowania milionów dolarów, aby umożliwić zakup domu". Należy więc pamiętać, że instytucje udzielające kredytów typu subprime postępowały według wskazówek przychodzących prosto z góry.
Dziś podstawowe obietnice społeczeństwa własności okazały się bez pokrycia. Po pierwsze, pękła bańka internetowa i pracownicy mogli zobaczyć, jak ich emerytury ulatniają się razem z Enronem i WorldComem. Obecnie trwa kryzys na rynku nieruchomości: ponad dwóm milionom właścicieli grozi zajęcie nieruchomości. Wielu narusza konta emerytalne - swój kawałeczek rynku akcji - aby spłacić hipotekę. Tymczasem Wall Street minęła już fascynacja ulicą. Aby uniknąć szczegółowych badań regulujących, pojawiła się nowa tendencja polegająca na odchodzeniu od publicznie sprzedawanych akcji w kierunku prywatnego rynku kapitałowego. W listopadzie NASDAQ [National Association of Securities Dealers Automated Quotations - indeks giełdowy firm nowych technologii] połączył siły z wieloma prywatnymi bankami, łącznie z Goldman Sachs. W ten sposób powstał Portal Alliance - prywatny rynek akcji otwarty tylko dla inwestorów, których aktywa przekraczają 100 mln dolarów. Jednym słowem, wczorajsze społeczeństwo własności przekształciło się w elitarny klub.
Masowa eksmisja ze społeczeństwa własności ma poważne implikacje polityczne. Według wrześniowych sondaży przeprowadzonych przez Pew Research, 48% Amerykanów uważa, że żyje w społeczeństwie podzielonym na tych, którzy posiadają własność i tych, którzy jej nie mają - prawie dwa razy więcej niż w 1988 r. Tylko 45% postrzega samych siebie jako należących do grupy posiadającej. Innymi słowy, widać powrót do świadomości klasowej, którą społeczeństwo własności miało wymazać. Ideologowie wolnego rynku stracili potężne narzędzie psychologiczne, które przeszło w ręce postępowców. Teraz, gdy John Edwards nie bierze udziału w wyścigu prezydenckim, czy ktoś ośmieli się po nie sięgnąć?
Naomi Klein
tłumaczenie: Katarzyna Bielińska
Autorka jest kanadyjską dziennikarką i działaczką polityczną. Napisała książkę "No Logo" (2000, wyd. pol. 2004), która stała się światowym bestsellerem i ważnym punktem odniesienia w debatach o współczesnym kapitalizmie. Współpracuje m.in. z "Guardianem", "The Nation", "In These Times", "Los Angeles Times". Głośną debatę wywołała także jej najnowsza książka pt. "The Shock Doctrine. Rise of Disaster Capitalism" (2007). Tekst ukazał się w miesięczniku "Le Monde Diplomatique - edycja polska".