Augustyniak: Jak okradają Pocztę

[2008-06-12 09:45:00]

Poczta Polska to nadal największa pod względem zatrudnienia firma w Polsce, której obroty idą w miliardy złotych. To również jeden z ostatnich wielkich państwowych pracodawców i sól w oku kolejnych ekip rządzących. Ale to równocześnie łasy kąsek dla wszelkiej maści złodziei.

W tekście ograniczymy się tylko do malwersacji na najwyższych szczeblach. Przekręty na poziomie jednego urzędu i jego naczelnika też istnieją, ale trudniej oszacować ich skalę i szkody jakie przynoszą gospodarce.

Przekręty, w tym i na Poczcie, trwają nieprzerwanie od początków transformacji ustroju. Każda zmiana rządu równa się wymianie składu osobowego dyrekcji Poczty. Te intratne stanowiska obsadza swoimi ludźmi zwycięskie ugrupowanie, które bierze wszystko i przez cztery kolejne lata kradnie. Obecna ekipa Poczty, to jeszcze ta, którą ustanowił PiS, a PO nie zdążyła jej zmienić i trzeba uczciwie przyznać, podczas jej kadencji skala złodziejstwa w poszczególnych regionach uległa znacznemu zmniejszeniu i w końcu zauważono, że problem istnieje. Nawet sprawy pracownicze są inaczej traktowane. Za ich poprzedników w jakiejkolwiek sprawie pracowniczej, zawsze twierdzili, że w danym sporze rację ma dyrektor regionu, choćby nawet potem sąd przyznawał rację stronie związkowej. Teraz jest inaczej. Nie na długo zapewne, bo nowi dyrektorzy z nadania PO czy PSL już przebierają nogami, by zająć miejsce na ciepłych pocztowych posadkach. A i dyrektorzy w regionach nie mogą się z nimi dogadywać.

Szacunki są bardzo różne, ale przyjąć można, że kwota, którą rok rocznie wyprowadza się z Poczty, sięga poziomu miliarda złotych! Furtek dla złodziei jest kilka.

Pierwsza furtka – masowi nadawcy

Dyrektor Generalny Poczty Polskiej na jednym ze spotkań ze związkowcami wyjawił, że Poczta dostarcza 25 proc. więcej przesyłek, niż tych przesyłek przyjmuje. Sprawa jest badana przez dyrekcję, ale skoro aż co czwarta paczka jest dostarczana poza systemem, to można mieć pewność, że proceder jest powszechny, bo takiej ilości nie da się wprowadzić do obiegu w jednym tylko miejscu. Masowe przesyłki przyjmuje się jednak tylko w kilku miejscach w Polsce – w wyznaczonych przez Pocztę wielkich węzłach pocztowych. Umowy z masowymi nadawcami najczęściej zawierają dyrektorzy poszczególnych regionów. Tu pole do manewru jest ogromne. Dyrektorzy umawiają się, czy raczej dogadują, co zresztą nagłaśniają jako wielki sukces, bo zdobywają dużego klienta. Wykluczając wielkich nadawców, takich jak PKO czy TP SA, które kosztów nie ukrywają, jest cała masa prywatnych firm, które rozsyłają różne śmiecie po całej Polsce. Od firm zajmujących się ściąganiem długów, typu "Kruka" czy "Ultimo" po firmy, które rozsyłają reklamy, książki itp.

Lewe paczki czy listy można namierzyć tylko w miejscu nadania. Jeśli pójdą już w Polskę, to praktycznie nie ma na to szans. Wiedza na ten temat, choć dowodów brak, istnieje wśród pracowników niższych szczebli. Podpowiada im to doświadczenie. Jak przesyłki są opracowywane, kiedy przychodzi ich większa liczba; których przesyłek dyrektor osobiście pilnuje i nakazuje opracowywać w pierwszej kolejności itd. Nie bardzo mogą jednak cokolwiek zrobić ze swymi podejrzeniami, bo na Poczcie Polskiej, w przeciwieństwie choćby do USA, gdzie jest wewnętrzna policja pocztowa, nie ma niezależnej zewnętrznej kontroli i nikomu na niej nie zależy. Ewentualny raport pracownika o dostrzeżonych malwersacjach może trafić na biurko tego, kto stoi na czele przekrętu, stanowiąc dla niego ostrzeżenie, a dla nadgorliwego wiązać się z utratą pracy. A więc nikt się nie wychyla. Podana w przykładzie firma windykacyjna "Kruk", znana być może wielu z Państwa z gróźb, jakie wysyła pod adresem dłużników, która swoje wielotonowe korespondencje nadaje we Wrocławiu, nie wiedzieć czemu ma przedłużone terminy płatności. Z nieznanego również powodu, gdy przed pocztą pojawiają się ciężarówki z jej korespondencją, jej opracowanie korzysta z przywileju pierwszeństwa wobec innych przesyłek Z uwagi na przedłużony okres płatności, w którym poczta kredytuje komorniczą hienę, pracownik, który towar przyjmuje, nie wie nawet, ile tego powinno być, ponieważ nie ma jeszcze faktur, a jedyną osobą, która ma o tym pojecie jest dyrektor, bo to tylko on zawiera umowy. Wewnętrzne kontrole, które ujawniły 300 tys. zł zaległości w płatnościach spowodowały, że niewtajemniczeni zostali odsunięci i już się tym nie zajmują.

Furtka druga – przesyłki niestemplowane

W większości przypadków, na podstawie umów z masowymi nadawcami, ich przesyłek poczta nie stempluje. Normalnie w takich przypadkach nadawca używa do robienia nadruków (znane nam wszystkim nadruki typu "Przesyłka nie stemplowana. Umowa z RUP nr xxx"), legalizowanych przez Pocztę frankownic, które liczą i stemplują przesyłki, stanowiąc dowód na to, ile przesyłek wchodzi do systemu. Na tej podstawie poczta wystawia rachunki. Teoretycznie interes mają obie strony umowy, bo poczta nie musi przesyłek liczyć, a klient nie musi lizać i przyklejać 50 000 znaczków. Niestety dziś frankownic zobowiązane są używać jedynie sądy, urzędy skarbowe, urzędy administracji i inne instytucje państwowe, których i tak nikt o przekręty nie posądza. Nie są jednak do ich używania zobowiązane prywatne firmy. Wiele lat temu za wielkie pieniądze, wprowadzając do systemu typ przesyłek niestemplowanych, Poczta zakupiła kilka tysięcy frankownic, które... do dziś leżą w pocztowych magazynach. Niby wszystko jest OK. Jest zawarta umowa, klient nie musi przesyłek stemplować, a na dodatek dostaje jeszcze przy dużych ilościach 7 proc. upust. Niby OK, bo taka przesyłka nie jest już praktycznie w żaden sposób kontrolowana. Nawet jeśli przesyłki się liczy, żaden pracownik poczty nie ma pojęcia, ile tych przesyłek powinno być i czy późniejsza faktura na określoną w niej kwotę jest zgodna z tą ilością. Najczęściej dyrektor regionu ma swoich naczelników, którzy są w stanie wprowadzić do obiegu jakiekolwiek przesyłki niestemplowane z numerem, nawet nieistniejącej, umowy. Pracownicy o nic nie pytają, wierzą nadrukom na kopertach, bo przecież umów do wglądu nie mają, to i nie konfrontują ich z przesyłkami. A jak przesyłka wychodzi z miejsca nadania, to kamień w wodę i szukaj wiatru w polu. Powstaje pytanie, dlaczego pozwala się na istnienie mechanizmu, który otwiera pole do nadużyć? Widząc to w 2005 r. ówczesny dyrektor poczty Tadeusz Bartkowiak chciał zlikwidować przesyłki niestemplowane. Nie udało się. Po zmianie dyrektora, od tego pomysłu odstąpiono. By przekonać się, jak to działa, proponuję eksperyment. Proszę wydrukować na kopercie w miejscu, gdzie powinien być znaczek, według wzoru z jakiejś przesyłki niestemplowanej, nadruk: "Przesyłka niestemplowana. Umowa z RUP nr xxx" i wrzucić do skrzynki. Zapewniam, że na 99 proc. przesyłka dojdzie do adresata.

Trzecia furtka – adresy pomocnicze

Teoretycznie poczta używa ustandaryzowanych druków. Teoretycznie, bo z tych korzystają praktycznie znów tylko urzędy państwowe. Prywatni masowi nadawcy często mają zgodę poczty na używanie własnych druków na adresy pomocnicze (to te druki, na których podpisujecie Państwo odbiór paczki). Te, które nie pochodzą z Poczty, mają najróżniejsze formaty i kolory, a listonosz, który paczkę dostarcza, nie ma zielonego pojęcia czy są autentyczne, bo i zielonego pojęcia nie ma, jak wyglądać powinny. Podstawowa różnica między tymi drukami jest taka, że druk z adresem pomocniczym, którego używa poczta, jest drukiem ścisłego zarachowania. Nad drukami, których używają klienci indywidualni, poczta nie ma żadnej kontroli. Z takich druków może wynikać, że poczta przyjęła 500 paczek, choć w rzeczywistości dostarczyła ich dwa razy tyle.

Prawdziwe przekręty mają masowy charakter i biorą się z odstępstw od reguł, stosowanych wobec masowych nadawców, którzy potrafią nadawać 100 czy 200 tys. przesyłek, bo takich ilości nikt już naprawdę nie liczy. Czasami robi się to wyrywkowo. Wyrywkowo liczy, wyrywkowo waży. I to najczęściej wtedy, jak się "góra" tym zainteresuje. Pewnej kategorii firm jednak nigdy się nie sprawdza.

Swego czasu krążyły w Polsce przesyłki niestemplowane, które rzekomo nadawane były w Belgii i Niemczech. Na kopertach były nadruki o opłacie w euro wraz z numerami nieistniejących umów. Koperty zawierały polskie materiały reklamowe, a drukowano je pod Warszawą. Proceder był dobrze pomyślany i wiedziano o nim na "górze". Nie wiedziano tylko, gdzie i w jaki sposób przesyłki wprowadza się w obieg. Kiedy o sprawie napisał tygodnik "Nie" i z obowiązku zajęła się nią prokuratura, przesyłki zniknęły, ale sprawa nie znalazła żadnego finału. Późniejsza oficjalna wersja jaka krążyła na Poczcie była taka, że to jakaś pomyłka, a wszystko było legalne. Nie mogło być choćby i z tego względu, że według prawa obowiązującego w Unii Europejskiej, polskie materiały reklamowe adresowane do Polski, nie mogą być nadawane w innym niż Polska kraju, bo pozwalałoby to nadawać przesyłki tam, gdzie są niższe taryfy pocztowe. Choćby w Chinach. Tak swego czasu też niemieckie firmy nadawały w Polsce listy do Niemiec z uwagi na nasze tańsze taryfy.

Czwarta furtka - druki bezadresowe

W czasie ostatniej kampanii prezydenckiej na dostarczanie ulotek Tuska i Kaczyńskiego dawano nawet 60 proc. upustu, do których to upustów Poczta dokładała. Samych ulotek Tuska było 21 mln. Ulotek Tuska pilnowali osobiście nie pracownicy, nie kierownicy, ale dyrektorzy regionów, przyjeżdżając nawet w nocy do urzędu, by sprawdzić, że wysyłka dobrze idzie. Nagrodą było utrzymanie stanowisk. Logistycznie całość obsługiwała firma Work Service, należąca do senatora PO, Misiaka. Firma dostarczała Poczcie pracowników tymczasowych i od tego czasu na dobre zadomowiła się na Poczcie.

Piąta furtka - marnotrawstwo

Powszechne na poczcie marnotrawstwo jest nie tylko przyczyną strat finansowych, ale i tego, że listy i paczki idą do nas dłużej, niż kiedyś. Kilka lat temu zlikwidowano większość rozdzielni listów. Miało to przynieść oszczędności. Poczta rozpoczęła wielkie, wielomilionowe inwestycje, organizując w kilku miejscach w kraju gigantyczne rozdzielnie obejmujące olbrzymie rejony. Dziś list wysyłany 100 kilometrów od rozdzielni do miasta, które znajduje się 5 kilometrów od niego, czy też z jednej ulicy na drugą w tym samym mieście, jedzie najpierw do odległej rozdzielni, by stamtąd dopiero trafić do adresata, który jest tuż obok nadawcy. Kiedy budowano rozdzielnię we Wrocławiu, dyrektor tamtejszego okręgu zamawiał materiały budowlane w Poznaniu, choć we Wrocławiu firm budowlanych nie brakuje. Dziwnym trafem transporty z Poznania przejeżdżały obok posiadłości pana dyrektora i wyładowywały na niej część ładunku. Dziś stoi tam kilkusetmetrowa rezydencja o wartości ponad 4 mln zł.

Do największych nadużyć dochodziło za dyrektorowania Bartkowiaka z nadania SLD. Według NIK, Poczta straciła przez niego 287 tys. zł, gdy jako dyrektor Okręgu Poczty w Łodzi bezprawnie podpisał niekorzystną umowę na wczasy pracowników w Grecji.

Do dziś listonosze chodzą w kurtkach kupionych przez Pocztę po 1 249 zł za sztukę i w spodniach po 327 zł za sztukę, które załatwił Bartkowiak już jako dyrektor generalny w 2003 r. Kontrakt na mundury dla listonoszy, który wart był 87 mln zł, wygrała firma Arlen. Poczta ogłosiła w przetargu, że w ciągu trzech tygodni chce kurtek z materiału, jakiego nie produkowała żadna firma w Polsce. Nie dość, że mundury były astronomicznie drogie, to jeszcze firma nie dotrzymała terminów dostawy.

Szef komisji przetargowej Krzysztof Wzorek mówił wtedy: "Poczta jest bogatą firmą. Stać nas na kurtki, w których można zdobywać Spitsbergen. Mundury te okazały się jednak fatalne, nie tylko w kroju, lecz również w jakości. Tymczasem dyrektor Centrum Handlu i Poligrafii Poczty Polskiej Bartłomiej Olesiński, kolejny odpowiedzialny za ten przetarg, pożegnał się z Pocztą za porozumieniem stron, inkasując 60 tys. zł odprawy. Jak się jednak okazało, nie rozstawał się z firmą na zawsze, gdyż niedługo po tym znalazł się na stanowisku pełnomocnika prezesa w Pocztowym Funduszu Leasingowym. Nie zabawił tam jednak długo, ponieważ już w lipcu 2004 r. dyrektorował pionowi mediowemu Poczty. I to jeszcze nie był koniec jego kariery "pocztowca", bo w końcu pracował też w Centrum Zaopatrzenia Poczty.

Z Pocztą naprawdę pożegnał się natomiast Marek Naziębło, pracownik działu kontroli, który wykrył sprawy Olesińskiego. Został zwolniony z pracy.

W innym przetargu, na 135 samochodów dostawczych, Poczta zawarła warunek, dotyczący niezależnego zawieszenia kół. Warunek ten, dziwnym trafem spełniał tylko Volkswagen. U przedstawiciela tej firmy, zapewne także dziwnym trafem, pracował syn wiceministra skarbu Andrzeja Szarawarskiego.

Pewnie również zupełnie przypadkowo kampanię reklamową wartą 6 mln zł robiła Poczcie firma syna Andrzeja Olechowskiego. Inne agencje reklamowe wycofały się z przetargu, gdyż Poczta narzuciła bardzo krótkie terminy realizacji kampanii.

Ostatnio ujawniono informację o tym, iż Bartkowiak umieścił centrum obsługi telefonicznej klienta w budynku swojego znajomego z Sieradza. Umowę najmu zawarto na 10 lat. Poczta płaciła 48,5 zł za metr powierzchni, gdy średnia stawka dla firm w tym mieście wynosi 10-20 zł.

Jak podała kilka dni temu "Gazeta Wyborcza" niewielka spółka wyciąga rocznie z Poczty Polskiej 4 miliony złotych dla zakładowego pisma "Poczta Polska". Utrzymanie tygodnika kosztować ma niecałe dwa miliony, pozostałe dwa mają iść m.in. na służbowe auta i pensje dla zarządu, który tworzą ludzie kojarzeni z Antonim Macierewiczem.

Jak więc widzać sposobów na okradanie Poczty jest mnóstwo. Lekarstwem na wszystkie bolączki Poczty ma się stać komercjalizacja i następnie prywatyzacja, którą forsuje obecny rząd. Efekt będzie taki, jak przy prywatyzacji Telekomunikacji, którą swego czasu wydzielono z Poczty Polskiej. Kilkadziesiąt tysięcy ludzi straci pracę, bo na tym między innymi prywatyzacja polega. Usługi zdrożeją do poziomu, jaki oferują firmy prywatne, a Poczta przestanie być przedsiębiorstwem użyteczności publicznej. A kraść będą dalej, jak kradli, bo widocznie atmosfera jest do tego dobra. Dodatkowo tylko wydrenują nasze kieszenie zwiększonymi taryfami.

Jarosław Augustyniak


Tekst ukazał się w tygodniku "Trybuna Robotnicza".


drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


22 listopada:

1819 - W Nuneaton urodziła się George Eliot, właśc. Mary Ann Evans, angielska pisarka należąca do czołowych twórczyń epoki wiktoriańskiej.

1869 - W Paryżu urodził się André Gide, pisarz francuski. Autor m.in. "Lochów Watykanu". Laureat Nagrody Nobla w 1947 r.

1908 - W Łodzi urodził się Szymon Charnam pseud. Szajek, czołowy działacz Komunistycznego Związku Młodzieży Polskiej. Zastrzelony podczas przemówienia do robotników fabryki Bidermana.

1942 - W Radomiu grupa wypadowa GL dokonała akcji odwetowej na niemieckie kino Apollo.

1944 - Grupa bojowa Armii Ludowej okręgu Bielsko wykoleiła pociąg towarowy na stacji w Gliwicach.

1967 - Rada Bezpieczeństwa ONZ przyjęła rezolucję wzywającą Izrael do wycofania się z okupowanych ziem palestyńskich.

2006 - W Warszawie zmarł Lucjan Motyka, działacz OMTUR i PPS.


?
Lewica.pl na Facebooku