Bartolik: Intifada robotnicza cz. II

[2008-06-15 09:05:23]

Rozlewająca się fala

W kwietniu – tak jak i w maju – nie powiódł się plan doprowadzenia do strajku generalnego, za którym optowała powiązana z lewicującymi nurtami Bractwa Muzułmańskiego Partia Pracy, wspomniany już ruch Kifaja oraz kilka małych ugrupowań takich jak naserystowska Karama, umiarkowanie islamistyczna Wasat i liberalny Front Demokratyczny.

O przyczynach tego niepowodzenia powiem dalej, w tym momencie ograniczając się do wzmianki, że ani apel o strajk generalny 6 kwietnia, ani 4 maja nie padł ze strony robotników Ghazl el-Mahalla. Choć jednak nie nastąpiła aż taka mobilizacja masowa, o jakiej marzył sobie ten i ów działacz, już chyba z tego, co napisałem powyżej, wynika jasno, że Mahalla nie od dziś pozostaje w Egipcie rozpoznawalnym symbolem niezłomnej walki proletariackiej, symbolem, którego znaczenie mobilizacyjne trudno przecenić.

Robotnicy z fabryki tekstyliów w Kafr el-Dawwar już w kwietniu 2007 r. wydali oświadczenie solidarnościowe, w którym czytamy: "Robotnicy z Kafr el-Dawwar stoją na jednej barykadzie z robotnikami Ghazl el-Mahalla. My, robotnicy Kafr el-Dawwar, deklarujemy pełną solidarność z wami, w dążeniu do realizacji waszych słusznych żądań, identycznych z naszymi. Potępiamy z całą mocą represje sił bezpieczeństwa, które uniemożliwiły robotnikom Mahalli przeprowadzenie protestu przed kwaterą Głównej Federacji Związków Zawodowych w Kairze. Potępiamy też to, co pozwolił sobie w ubiegłą niedzielę powiedzieć Said el-Gohary dla "Al-Masri al-Jaum", określając wasze posunięcia jako »nonsens«. Obserwujemy z przejęciem, co się z wami dzieje, deklarujemy też solidarność z przedwczorajszym strajkiem robotników szyjących garderobę oraz częściowym strajkiem w fabryce jedwabiu.

Chcemy, byście wiedzieli, że my, robotnicy Kafr el-Dawwar, kroczymy tą samą ścieżką co i wy, i mamy tego samego wroga." Owego najgorszego wroga klasowego, który znajduje się zawsze we własnym kraju – wroga zaskorupiałego, nieprzejednanego i śmiertelnego. "Popieramy wasz ruch, gdyż wysuwamy te same żądania" – oto jak winna się rysować solidarność klasowa w obliczu wspólnego wroga. W Kafr el-Dawwar mieli, jak już pisałem, podobne doświadczenia ze zdradzieckimi biurokratami z oficjalnych związków jak i w Ghazl el-Mahalla, i radzili sobie z nimi równie wzorowo. O tym też – o konieczności zmiecenia oportunistycznych i socjalzdradzieckich łajdaków do śmietnika historii – wspominają w swym oświadczeniu, by następnie raz jeszcze zadeklarować bezwarunkową solidarność z bohaterską Mahallą, oraz dążenie do utworzenia jak najsilniejszej sieci komunikacji międzyzakładowej – dobrze zdawali sobie sprawę, że walka klasowa będzie długotrwała, zaciekła i bezlitosna. Dobrze zdawali sobie sprawę, że nie można tu ustać w wysiłkach.

Jednak i tu, jak pisze Dale, strajk "został odwołany po tym, jak przywódcy związkowi znaleźli się pod potężną presją ze strony służb bezpieczeństwa"; nic to jednak: "lecz setki robotników demonstrowało przed rozpoczęciem porannej i popołudniowej zmiany."

Już wcześniejsze akcje robotników Ghazl el-Mahalla prowadziły do siania niemałego fermentu nie tylko w sektorze tekstylnym. Byłoby zdumiewające, gdyby 6 kwietnia miało być cokolwiek inaczej. "60% pracujących w cementowni Tora nie pojawiło się w zakładzie. Ci, którzy przyszli do pracy, wzięli udział w jednogodzinnym proteście. Ponad połowa pracujących w dziewięciu młynach nie pojawiła się w pracy. Podjęło strajk niemal 3000 robotników w fabryce pilśniowej Samanud, jak też niektórzy robotnicy w ministerstwie rolnictwa. Demonstrowało 500 pracowników transportu rzecznego."

Ta fala dawno rozlewa się poza przemysł tekstylny. Już w poprzednich latach wznosili swój protest chociażby wspomniani przez Dale'a młynarze i robotnicy cementowni, oraz wielu innych robotników z różnych sektorów przemysłu i usług oraz różnych rejonów kraju. Także doniesienia o protestujących 6 kwietnia lekarzach, prawnikach i dziennikarzach nie stanowią nic nowego pod słońcem. Ważną rolę w ruchu strajkowym odegrali też poborcy podatkowi. W poprzednich latach pewne przejawy nieposłuszeństwa zaiskrzyły się nawet w szeregach policji do tłumienia zamieszek!

Pojawia się również ferment wśród chłopstwa, zaniepokojonego tendencjami do odradzania się reliktów feudalnych, czemu sprzyja polityka rządowa.

Wre zatem i zaostrza się walka klasowa, i nic dziwnego, że w takich warunkach intifada robotnicza Mahalli już w dniu wybuchu stała się prawdziwą legendą, zaś ci, którzy stoją po właściwej stronie klasowej barykady, mogą mieć dla proletariackiej epopei tego miasta tylko i wyłącznie najwyższy podziw!

Świetlany przykład

Już w trakcie swych poprzednich bohaterskich protestów proletariat Mahalli znalazł również międzynarodową solidarność. Tej nie zabrakło i po kwietniowych wydarzeniach, i oto co możemy przeczytać w jednej z depeszy solidarnościowych, którą już 7 kwietnia wydał Związek Robotników Tekstylnych z Manchesteru i którą sygnował jej sekretarz Geoff Brown: "Drodzy Bracia i Siostry! Solidarność z robotnikami tekstylnymi Mahalli! Piszę w imieniu Rady Związków Zawodowych Manchesteru, by wyrazić swą solidarność z waszą walką. Czytając doniesienia o waszych wczorajszych zmaganiach, pozostajemy pod wrażeniem waszego męstwa i determinacji.

Obserwujemy ataki na robotników na całym świecie, gdy rządy i pracodawcy starają się wobec rosnących cen utrzymać płace na starym poziomie. Mamy takie doświadczenia i u nas, w Wielkiej Brytanii, i również my opieramy się temu. 24 kwietnia setki nauczycieli i pracowników rządowych zastrajkuje przeciw usiłowaniom rządu, by stopień podwyżek płac był niższy niż poziom inflacji. Te »wolnorynkowe« usiłowania to skutek neoliberalnej polityki międzynarodowych instytucji finansowych: Międzynarodowego Funduszu Walutowego, Banku Światowego, Światowej Organizacji Handlu oraz rządów na świecie. To antyrobotnicza i antyzwiązkowa polityka, prowadząca do zubożenia milionów wraz ze wzrostem bogactwa nielicznych.

Historia Egiptu to szczególnie gorzka historia wyzysku i ucisku, walka robotników Mahalli dodaje zatem tym większej woli walki także nam. [...]"

Wzorowa, błyskawiczna reakcja! Jak dalej zobaczymy, znaczne segmenty robotników Ghazl el-Mahalla są przy tym nie od wczoraj dobrze świadome tego, co napisał Geoff Brown. Stąd też w kolejnym oświadczeniu solidarnościowym, wystosowanym tuż przed intifadą w Mahalli przez norweską Libertariańską Grupę Robotniczą, czytamy: "Winniście wiedzieć, że nawet dla nas – żyjących w Norwegii – wieści o waszym strajku pozostają inspirujące." Takich komunikatów – z powtarzającymi się raz po raz słowami o inspiracji i przykładzie, jaki daje międzynarodowej klasie robotniczej Mahalla – było oczywiście więcej.

Niedługo potem Rada Członkowska Związku Arabsko-Amerykańskiego wyraziła swą solidarność z ofiarami rozpasanych represji: "6 kwietnia, podczas dwudniowego powstania biedoty miejskiej i robotników przemysłu tekstylnego w mieście Mahalla w Delcie Nilu, protestujących przeciw podwyżkom cen podstawowych dóbr, zatrzymano członków niezależnego Związku Robotników Tekstylnych: Kamala el-Fajumiego i Tareka Amina el-Senussiego oraz autora blogu Karima el-Behejriego. Tego dnia w Ghazl el-Mahalla, największej fabryce tekstyliów na Bliskim Wschodzie, miał odbyć się strajk, które zerwały oddziały policyjne, zajmując zakład. Po klęsce strajku wybuchły w mieście pokojowe demonstracje, które przyjęły krwawy obrót, gdy policja otworzyła ogień do protestujących, zabijając co najmniej trzech z nich."

Dalej w oświadczeniu tym mowa jest o fali aresztowań w Mahalli, jak też Kairze i innych miastach Egiptu. Uniemożliwiano pracę dziennikarzom, którzy również – jak na przykład amerykański fotoreporter James Buck – znaleźli się wśród aresztowanych. Na represje zanosiło się rzecz jasna już wcześniej – świadczył o tym nie tylko stan alarmu, w jakim znalazły się służby mundurowe. I tak administracja Uniwersytetu Amerykańskiego w Kairze jeszcze przed strajkiem zakazała gazecie studenckiej informowania o nim.

Gotowi na wszystko

El-Fajumi, Amin i el-Behejri, przetrzymywani w więzieniu Borg el-Arab 40 kilometrów od Aleksandrii, wystosowali 17 maja list otwarty do sędziów egipskich, informując ich, że od tygodnia prowadzą strajk głodowy – w okresie aresztowania owi wspaniali bohaterowie klasy robotniczej przeprowadzili dwa tego rodzaju protesty. "Wciąż znajdujemy się w więzieniu, gdyż administracja odmówiła wezwania ambulansu i przewiezienia nas do szpitala, podczas gdy Karim el-Behejri i Tarek Amin nie są w stanie utrzymać się na nogach – są tak skrajnie wycieńczeni. Wezwano tylko »pielęgniarkę«, by przebadała Karima, którego stan zdrowia bardzo się pogorszył." Następnie czytamy m.in. o torturach w postaci elektrowstrząsów, którym w dniach od 6 do 8 kwietnia poddawano Amina i el-Fajumiego. "Chcemy znać przyczynę, dla której pozostajemy w areszcie. Będziemy nadal prowadzić strajk głodowy, aż umrzemy albo otrzymamy tę informację." Cała trójka znalazła się w szpitalu więziennym.

W odpowiedzi na ten list szef Klubu Sędziów, Zakaria Abdel Aziz, wezwał prokuratora generalnego do wszczęcia śledztwa. Sprawa znalazła też zainteresowanie ze strony środowisk lewicowych za granicą.

"Dwa światy stoją przeciwko sobie w tej wielkiej walce: świat kapitału i świat pracy, świat wyzysku i niewoli oraz świat braterstwa i wolności" – pisał Lenin w 1904 r., w projekcie ulotki pierwszomajowej. O tym, że tak jest, świadczy postawa proletariatu Mahalli, którego najlepsi synowie i córki w samych tylko ostatnich tygodniach potrafili niejeden raz dowieść, że gotowi są umrzeć za swe dążenia i ideały. Determinację widać też gdzie indziej – i na przykład w Kafr el-Dawwar już w ubiegłych latach jedno ze skandowanych haseł brzmiało: "Strajk aż po śmierć! Strajk aż po wypłatę!"

Nie będą to nazbyt wielkie ani nazbyt szumne słowa: oto wielcy bohaterowie naszych czasów – bohaterowie starej i nieprzerwanie toczącej się walki klasowej – którzy świecą przykładem dla międzynarodowego proletariatu: już dziś ich moralność to moralność rewolucyjnego proletariatu!

El-Behejri, autor blogu Egyworkers, został wraz z el-Fajumim i Aminem zwolniony 1 czerwca z aresztu – w międzyczasie jednak stracił pracę, gdzieżby indziej, w Ghazl el-Mahalla. Oficjalnym powodem była jego nieobecność, lecz dyrekcja doskonale wiedziała, że znajduje się on w areszcie. Pozbyto się wywrotowca, który tuż przed uwięzieniem pozwolił sobie na taki wpis na swym blogu: "Jest teraz siódma rano 6 kwietnia, i idę do Ghazl el-Mahalla by zrelacjonować strajk w fabryce. Módlcie się za mnie, mam nadzieję, że wszystkim nam uda się odsłonić miękkie podbrzusze reżimu egipskiego. Karim el-Behejri, za wolny kraj rewolucjonistów egipskich."

Już 16 kwietnia prokurator generalny nakazał uwolnienie 20 aresztowanych, w tym całej wspomnianej trójki – reżim jednak ustawicznie bimba sobie na takie postanowienia. Posiada on potężny oręż w postaci uchwalonych w 1981 r., po zabójstwie prezydenta Anwara Sadata przez islamistów, ustaw nadzwyczajnych, za sprawą których policja posiada niesłychane prawa do aresztowania niewygodnych osób. Niektóre przebywają w areszcie od 10 lat, mimo iż nie otrzymały wyroku, a nawet nie usłyszały zarzutów. Część z nich znajduje się tam mimo postanowień sądowych o ich wypuszczeniu. I tak ministerstwo spraw wewnętrznych nakazało zaraz po decyzji prokuratora generalnego ponowne bezterminowe aresztowanie wrażych dla reżimu elementów.

Wspomniane ustawy nadzwyczajne są określane przez obrońców praw człowieka jako antykonstytucyjne.

Poza El-Behejrim w ostatnim czasie uroki gułagów Mubaraka mogło podziwiać jeszcze paru innych blogerów, w szczególności związanych z liczącą 64000, czy nawet 68000 członków grupą Facebook, kolportującą wezwania do strajku generalnego. W dniu intifady w Mahalli aresztowano Maleka Mustafę, prawdopodobnie jednak nie za blogowanie, lecz za kolportaż ulotek. Wkrótce został wypuszczony. Kolejną osobą, przetrzymywaną przez dwa tygodnie, była jedna z inicjatorek Facebook Ezraa Abdul Fatah. Prowadzący ów newsletter Ahmad Maher był przez 12 godzin torturowany przez policję w Mahalli. Chciano od niego wydobyć hasła oraz prawdziwe nazwiska członków grupy – starym zwyczajem internautów lubili niedobroty kryć się pod nickami, by łatwiej trollować Mubarakowi.

Dzień po wyjściu z aresztu – czy raczej gułagu – el-Behejri powiedział AFP: "Poddawani byliśmy elektrowstrząsom, bici, a przez pierwszych kilka dni nie dawano nam wody ani jedzenia. Przeszliśmy całe tygodnie tortur i upokorzenia." Władze zapewniają o tym, że wobec całej trójki przestrzegano praw człowieka, mimo iż to rzecz jasna wichrzyciele i gwałtownicy, którzy w Mahalli podżegali do przemocy i dokonywali aktów wandalizmu.

Skoro o niepohamowanej żądzy destrukcji mowa: znajdujące się w internecie zdjęcie niszczących podczas intifady w Mahalli radiolkę policjantów to jak nic fotomontaż – jak wiedzą wszyscy porządni ludzie, bez wyjątku należący do klas średnich i wyższych, radiolki zwykł bowiem niszczyć zrewoltowany motłoch. Może ktoś w to uwierzy – tym bardziej, że Egipt Mubaraka to jeden z czołowych bliskowschodnich sojuszników USA, które jak wiadomo są największą jak świat światem ostoją wolności i dlatego za zrewoltowanym motłochem – szczególnie zaś zrewoltowanym motłochem o śniadej skórze – tam się nie przepada.

Jak w ogóle brać na poważnie zapewnienia władz o przestrzeganiu praw człowieka w kraju, w którym działo się wszystko to, o czym już pisałem, i w którym cieszące się najgorszą sławą więzienia po prostu pękają w szwach od więźniów politycznych, a doniesienia o najwymyślniejszych torturach są codziennością? W poświęconej el-Behejriemu notce z 19 maja, opublikowanej na stronie Reporterów Bez Granic, czytamy: "Umieszczone w sieci w styczniu 2007 r. przez dziennikarza Waela Abbasa video z policjantami torturującymi zatrzymanych doprowadziło do procesu, w którym materiał ów wykorzystano, by skazać jednego z policjantów na trzy lata więzienia. Coś takiego miało miejsce pierwszy raz."

Bez względu na to, że – jak dalej zobaczymy – wielu egipskich blogerów popadło w fetyszyzację internetu, jedno jest przecież jasne, gdy mowa o najnowszej fali represji, którą padła część z nich. Jak widzieliśmy, media burżuazyjne – świadomie czy nieświadomie – maskują polityczny wymiar walk, mających miejsce w dzisiejszym Egipcie; również materiały Reporterów Bez Granic poświęcone trójce bohaterów klasy robotniczej z Mahalli przesiąknięte są owym dyskursem o jakoby wyłącznie ekonomicznym charakterze wspartych przez blogerów protestów. Jeśli jednak ktoś ma jeszcze jakikolwiek cień wątpliwości co do tego, że chodzi tu o walkę klas, niech zważy, co pisze AFP – wszak zaliczająca się w poczet czołowych mediów burżuazyjnych na świecie: "Egipscy blogerzy, rzadko ujawniający swą tożsamość, odegrali dużą rolę w zasypaniu przepaści między dążeniami demokratycznymi społeczeństwa obywatelskiego a robotniczymi żądaniami podwyżek płac i poprawy warunków pracy."

Nie dla psa kiełbasa

Tam, gdzie ciemna strona mocy, czyli po drugiej stronie klasowej barykady, obowiązuje, jak wszędzie na świecie, ta moralność, która każe dogmatycznie stawiać zysk ponad ludzi. Synalek egipskiego żarłacza ludojada, w swym rozpasanym nepotyzmie (każącym przypomnieć o trzech casusach w świecie arabskim w ostatnich latach: Syrii, oraz monarchiach Jordanii i Maroku) moszczącego mu miejsce następcy, Dżamal Mubarak, zapytany, dlaczego mimo obietnic rządowych Egipcjanie mierzą się z drożyzną i stoją w długich kolejkach po żywność, przyrównał – w domyśle, zgodnie z paplaniną Margaret Thatcher, bezalternatywną – drogę obraną przez oficjalne elity Egiptu do transformacji mającej miejsce we współczesnych Chinach. Wszystko, co przeżywają Egipcjanie, to wszak bóle porodowe nowego wspaniałego świata, przecież najlepszego z możliwych – lecz niewdzięczny naród jakoś nie jest w stanie wydolić owej operacji i docenić usilnych starań biegłych w swej odpowiedzialnej sztuce dentystów, rwących mu ząb za zębem. Wprost przeciwnie – sam opuchnięty, pewnie wskutek przebrzydłego, jakże niemodnego interwencjonizmu państwowego i etatyzmu, nie wiedzieć czemu chce dać swym zacnym dobrodziejom po buzi.

Ma jednak wiele racji Mubarak junior – owo zgniłe jabłuszko, które niedaleko padło od jabłoni – w analogii, którą odnalazł. Jak czytamy w opublikowanym pierwotnie w egipskim "The Daily News" artykule "Labour unrest has minimal effects on economy, say experts", "Są wyraźne paralele między scenariuszem chińskim a sytuacją w Egipcie, znajdującym się w kleszczach przejścia do ekonomii neoliberalnej, zainicjowanego po przyjęciu w 1991 r. programu dostosowania strukturalnego w ramach porozumień z Międzynarodowym Funduszem Walutowym i Bankiem Światowym." Idąca w tym kierunku, wyraźna presja międzynarodowa na Egipt trwała ze szczególnym natężeniem od początku lat 80., wraz z postępami globalnej ofensywy neoliberalizmu – zaś zmiana kursu Egiptu w kierunku odpowiadającym wielkiemu kapitałowi następowała już od czasu klęski w rozpoczętej przez Izrael wojnie czerwcowej w 1967 r. Jednym z pierwszych kroków odpowiadających tej linii były – zgodne z zaleceniami Międzynarodowego Funduszu Walutowego – cięcia subsydiów żywnościowych. Zdecydowano też otworzyć drzwi dla międzynarodowego kapitału. W efekcie udział sektora publicznego w gospodarce w ciągu 20 lat spadł z 70% do 10-20%.

Pogłębienie się i zwycięstwo owych tendencji w późniejszym okresie przypisuje się również upadkowi Związku Radzieckiego oraz bloku dyktatur biurokratycznych, wreszcie inwazji metropolii kapitalistycznych na Irak w 1991 r. Pomysły prywatyzacyjne zyskały przy tym przychylność koncesjonowanej federacji związkowej, która w latach 70. sprzeciwiała się podobnym planom.

Mimo takiej zdradzieckości owego kierownictwa fala prywatyzacji postępuje jednak w tempie wolniejszym niż marzyliby o tym krajowi i międzynarodowi inwestorzy – rząd Mubaraka znajduje się między młotem w postaci bezustannych nacisków Waszyngtonu czy kredytodawców takich jak Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Bank Światowy a kowadłem w postaci narastających niepokojów wśród klasy robotniczej w kraju. Nie ma ona jeszcze dość sił, by zahamować i odwrócić niekorzystne dla niej procesy – jest jednak już dość okrzepła, by brano w związku z nią znaczące poprawki, nawet gdy najpotężniejsze siły zza oceanu oczekują czegoś dokładnie odwrotnego.

"Proces prywatyzacji nieuchronnie oznaczał redukcję wydatków rządowych, oraz wyprzedaż wcześniej dominującego sektora publicznego. Przełożyło się to na utratę miejsc pracy i spadek bezpieczeństwa zatrudnienia dla egipskich robotników przemysłowych, z których część zmuszona została do poszukiwania niepewnego zatrudnienia w świeżo ekspandującym sektorze prywatnym" – niczym proletariat w Polsce po upadku dyktatury biurokratycznej i dokonanej wbrew jego woli restauracji kapitalizmu. Wszędzie tam, gdzie wtryniły swego nosa MFW i BŚ, rutyną stało się rwanie zębów, znane szerzej jako zwolnienia grupowe. W Egipcie wielu, którzy padli ich ofiarą, nie mogło nawet liczyć na odprawy. Odkąd zaczął się zakrojony na szeroką skalę proces prywatyzacyjny, wielokrotnie obchodzono przy tym ustawodawstwo utrudniające masowe zwolnienia po prywatyzacji: rutynowo dokonywano ich tuż przed tym zabiegiem. Nieraz po to, by po prywatyzacji zatrudnić nowych robotników – za niższe pensje i z pewnością bardziej zatomizowanych niż ci, którzy pracowali w danym zakładzie od 20 i więcej lat.

Drastyczne redukcje zatrudnienia sprawiły, że na przykład w fabryce tekstyliów w Kafr el-Dawwar w 1993 r. zatrudnionych było 28000 robotników, w 2007 r. już jedynie 11700.

Chyba – tym bardziej w Polsce z jej doświadczeniami po 1989 r. – nie trzeba dodawać, że przy wycenianiu wartości prywatyzowanych przedsiębiorstw potrafią dziać się cuda-niewidy. Nadużyciom sprzyja również tworzenie specjalnych stref przemysłowych, rzekomo mających służyć "rewitalizacji" przemysłu.

W kolejnym, poza wcześniej cytowanym, artykule napisanym wspólnie przez Beinina i el-Hamalawiego ("Egyptian Textile Workers Confront the New Economic Order", 25 marca 2007 r.), znajdujemy dane, wedle których udział sektora prywatnego w przędzalniach bawełny wynosił w 1992 r. 8%, zaś w 2000 r. – już 58%. Do 1999 r. sprywatyzowano 137 z 314 przedsiębiorstw sektora publicznego, które uznano za nadające się po temu. Nie przyniosło to jednak podwyżek płac, które należą do najniższych na świecie, równając się 85% płac w Pakistanie i 60% płac w Indiach! Nie zwiększa się też wartość produkcji, która w 2001 r. osiągnęła w przemyśle tekstylnym najniższy poziom, odkąd w latach 1996-1997 zaczęto sporządzać odpowiednie statystyki.

Tak pisał w majowym wydaniu głównej edycji "Le Monde Diplomatique" Joel Beinin o niepokojach wśród robotników przemysłowych: "Głównym ich powodem jest neoliberalny kurs, prowadzący do stworzenia nowego Egiptu dla 10% ludności jednocześnie z upośledzeniem robotników przemysłowych, czy nawet białych kołnierzyków, szczególnie tych w niknącym sektorze publicznym."

Zatem to z tego powodu – nie zaś z racji mitycznej przyrodzonej nieefektywności sektora publicznego – głos gniewu egipskiej klasy robotniczej rozbrzmiewa na cały świat właśnie z Ghazl el-Mahalla, przedsiębiorstwa państwowego, które ma zostać sprywatyzowane.

Strajk w takim miejscu jest tym bardziej prawdopodobny, że jak mówi Abdel Chalek z partii Tagammu, nie dość trwającej od 1952 r. państwowej kontroli nad związkami zawodowymi – neoliberalna polityka ostatnich lat sprawia, że "nowe sektory przemysłu nie są uzwiązkowione". Rząd, by zachęcić inwestorów zagranicznych do inwestowania w Egipcie, tworzy nowe strefy przemysłowe – ci zainteresowani są inwestowaniem tam, gdzie ciągle brak silnej tradycji związkowej. Stąd ekonomista egipski Mohamed Abu Basza może stwierdzić: "Dla inwestorów strajki pozostają najmniejszym powodem do zmartwienia." Nie są bowiem znaczącym czynnikiem zwiększającym deficyt budżetowy, wreszcie ich fala została przesłonięta przez ostatni kryzys światowy. "Po prostu niepokoje pracownicze nie miały żadnego wpływu na wskaźniki makroekonomiczne, które w ostatnich trzech latach wciąż się wznosiły."

Dziwnie to się ma do przedstawionych przez Mostafę Basjunego i Omara Saida statystyk nieprzepracowanych roboczogodzin – choć rzecz jasna nie ma mowy o czynniku pierwszorzędnym. Cokolwiek jednak nie myśleć o wypowiedzi Abu Baszy, nie każdy się wyżywi ładnymi wskaźnikami wzrostu PKB. Autor artykułu w "The Daily News" referuje wypowiedź Joela Beinina, zgodnie z którą "wyprzedaż sektora publicznego oraz boom budowlany, spowodowany popytem wśród klas wyższych na luksusowe mieszkania i strzeżone osiedla, to przykłady niedającego się utrzymać wzrostu PKB".

Burżuazyjni ekonomiści tacy jak Abu Basza przyprawią o wrażenie deja vu każdego, kto pamięta mowy nowych oficjalnych elit w Polsce po restauracji kapitalizmu o konieczności "zaciskania pasa". Rzecz jasna nie przez klasy wyższe – nic tylko wodzić wzrokiem za egipskim Jackiem Kuroniem z zupkami dla tych najsłabszych... "Ludzie nie odczują w ciągu trzech lat dobrodziejstw programów ekonomicznych: nim to się stanie, potrzeba ośmiu lat bezustannego wzrostu" – stwierdza nasz milusiński, zapominając dodać, że nieuprzejmość masowych wystąpień robotniczych polega często na tym, że nie czekają osiem lat na swój czas.

Nie dość tedy powtórzyć za Chávezem: "Wzrost nie zawsze jest rozwojem" – tym razem wzrost jest kryzysem! Klasy panujące nieodmiennie jednak są ową żabą, która błota się wypiera. "Gospodarka bezustannie wzrastała przez ostatnie trzy lata o siedem procent, mimo kolein takich jak fala inflacji w 2004 r., cięcia subsydiów żywnościowych w 2006 r. czy tegoroczne podwyżki cen żywności" – uprzejmie oznajmia nam Abu Basza. Powinszować temu panu niezmąconego optymizmu!

Tymczasem Beinin wskazuje, że od momentu wzięcia wzięcia przez Egipt kursu neoliberalnego masy ludowe nie tylko nie odczuły poprawy warunków życia – wręcz przeciwnie, wzrósł odsetek osób żyjących poniżej oficjalnego progu nędzy. Znów podobnie jak w Polsce!

Z tą różnicą, że w Polsce poniżej progu nędzy żyje "tylko" nieco ponad 10% ludności – Egipcjanie pukają od dołu znajdującym się na dnie. Jak pisze cytowany już John Dale, "Bank Światowy donosił ostatnio o »satysfakcjonującej ewolucji« gospodarki egipskiej oraz wzroście w wysokości 7%, podkreślał jednakże, że poziom ubóstwa wzrósł od 2000 r. Życie robotników i wielu spośród klasy średniej wcale nie jest »satysfakcjonujące«, jest desperacką walką. 20% z 78-milionowej ludności Egiptu żyje poniżej progu nędzy: życia za 2 dolary dziennie, a kolejne 20% za niewiele powyżej. Jak mówi Bank Światowy, około 4% Egipcjan żyje w skrajnej nędzy." Co oznaczałoby 3 miliony ludzi, którym zagląda w oczy śmierć głodowa.

Wskutek kłopotów z zaopatrzeniem w podstawowe artykuły żywnościowe, tylko w marcu br. 10 osób zginęło w szamotaninach, wybuchających w kolejkach po chleb. Ci, którzy raz w miesiącu jedzą mięso, są nieraz postrzegani jako szczęściarze.

Bractwo Muzułmańskie, Bractwo Proletariackie

Wróćmy do notatki Associated Press. "Wezwania do strajku były pierwszą znaczącą próbą ze strony ugrupowań opozycyjnych, by ubiegłoroczne niepokoje pracownicze i coraz większy gniew z przyczyn ekonomicznych zamienić w szeroki antyrządowy protest polityczny, na dwa dni przed wtorkowymi wyborami lokalnymi." Wybory z 8 kwietnia – które powinny się odbyć już w 2006 r. – zostały ostatecznie zbojkotowane przez największe ugrupowanie opozycyjne, Bractwo Muzułmańskie. Doszło też do podziałów wewnątrz rządzącej Partii Narodowo-Demokratycznej – część jej członków pozostawała niezadowolona ze sposobu, w jaki selekcjonowano kandydatów na radnych z listy tej partii. Warto wspomnieć, że jeden z aresztowanych po wydarzeniach w Mahalli – jego "winą" było rozprowadzanie solidarnościowych druków ulotnych – okazał się być... członkiem partii Mubaraka!

Tak pisze o tym Dale: "W 90% okręgów na jedno miejsce przypadał tylko jeden kandydat – z rządzącej Partii Narodowo-Demokratycznej. Mimo to mrowiły się doniesienia o cudach nad urną. Uczestnicy kampanii na rzecz praw demokratycznych szacowali, że tylko 2% uprawnionych udało się do urny. Jednakże w Mahalli ośmiu kandydatów PND wycofało się w dniu wyborów, oczyszczając przedpole dla kandydatów z innych, małych partii, bez wątpienia w celu obniżenia napięcia."

Wróćmy do newsa Associated Press: "Rząd ogłosił zakaz zebrań politycznych w meczetach, mając nadzieje na stłumienie protestów. Prezydent Egiptu Hosni Mubarak zniósł też cła na niektóre artykuły żywnościowe, pragnąc złagodzić bolączki ekonomiczne, spowodowane niemal podwojeniem cen żywności, na co wpływ miały czynniki międzynarodowe i miejscowe."

Tak mówi 28-letni Abdul Monem Mahmud z Bractwa Muzułmańskiego: "Ludzie buntują się. Ludzie, którzy są głodni, i żądają, by ktoś się nimi zajął. Partie i związki zawodowe uczestniczą w demonstracjach, lecz nie kontrolują ich. To nie jest ruch polityczny. Rozmawiam z mnóstwem ludzi. Mówią mi, że nie są przeciwko Mubarakowi. Nie domagają się demokracji, a jedynie chleba. Większość ludzi musi wyżywić swe rodziny za mniej niż 150 funtów egipskich (18 euro) miesięcznie. To za mało. Ludzie głodują, więc wszczynają bunt. To ten rodzaj buntu, który przerodzić się może w rewolucję." Oto memento: tak mówi człowiek, który utrzymuje, że mowa jest o czysto ekonomicznych niepokojach – zapamiętajmy to dobrze i spójrzmy, co ma on jeszcze do powiedzenia.

"My, Bractwo Muzułmańskie, nie ufamy wyborom organizowanym przez tych u władzy. Chcieliśmy wystawić naszych kandydatów w wyborach lokalnych, lecz rząd zdyskwalifikował niemal wszystkich. Uznano tylko 21, gdy w wyborach chodzi o obsadzenie 51000 miejsc. Partia rządząca kontroluje wszystko. Ludzie głosują, lecz o zawartości urny decyduje szef policji."

Postępuje fala aresztowań członków Bractwa; znamienne jest aresztowanie dziewięciu z nich w mieście Abu Kabir, tuż przed wyborami uzupełniającymi po śmierci jednego ze związanych z Bractwem parlamentarzystów. Od kilku lat obowiązuje też, przywodzące na myśl tureckie, prawodawstwo wymierzone w ugrupowania islamistyczne, choć mimo to – oraz mimo to, że rząd uznaje to ugrupowanie za nielegalne – Bractwo nadal działa dość jawnie. W ostatnich wyborach parlamentarnych jego członkowie, startujący jako niezależni, zdobyli jedną piątą miejsc.

Nie waloryzuje to jednak bynajmniej Bractwa, nie sprawia, by na piękne oczy dać mu kredyt. W odpowiedzi na zmasowane i długotrwałe represje rządowe przyjęło ono politykę z założenia niekonfrontacyjną wobec reżimu; nie dość tego: w swoim czasie bojówki tej organizacji potrafiły np. brać z ulic czy z uniwersytetów egipskich komunistów, by przekazywać ich na posterunki policji – w państwie, które stosuje ciężkie represje także wobec nich samych. Owszem, nawet zdaniem niejednego lewicowca w ostatnich latach zaszły szeregach tego ugrupowania zmiany – w ostatnich latach miały miejsce wspólne demonstracje islamistów i lewicy – jednak aż nazbyt wiele świadczy o ich ograniczoności. Przywoływane przez niektórych scenki w rodzaju "Mówię im, że jestem komunistą – i spoko" to za mało, by pozwolić sobie na hurraoptymizm.

Nie przeszkadza to w głoszeniu takich opinii, jakie zaprezentował Ali Ghalab, dyrektor fabryki tekstyliów w Kafr el-Dawwar, gdy w lutym 2007 r. strajkujący robotnicy przezywali go "Ali kalosz!": "To Bractwo Muzułmańskie i komuniści. Za każdym problemem w dokładnie każdej fabryce kryje się Bractwo Muzułmańskie."

Należy tu podkreślić skrajnie oportunistyczną postawę znacznej części kierownictwa Bractwa Muzułmańskiego w Egipcie wobec wrzenia robotniczego w Mahalli: przerażającej ich wizji "nieposłuszeństwa obywatelskiego" przeciwstawili swój dogmatyczny legalizm. Jednocześnie wśród tych, którzy stanęli na wysokości zadania i wykazali się gotowością poparcia robotniczych protestów, wyraźnie zaznaczyli się socjaliści i komuniści. Mieli zarazem trudne i łatwe zadanie – sekretarz generalny Bractwa Mahmud Ezzat odmówił poparcia dla strajku generalnego, zaś inny jego przedstawiciel Abdel Moneim Abdel Maksud stwierdził, że Bractwo nie podejmuje mobilizacji w Mahalli. Gdy trwały rozruchy, spory odsetek działaczy fundamentalistycznych odcinał się od walczących mas. Niezła kłoda rzucona pod nogi egipskiej klasie robotniczej.

Egipt może okazać się dla świata arabskiego ważnym ogniwem w procesie odpływu fali islamistycznej i przypływu fali lewicowej. Warto wspomnieć, że jednym z motywów inspiratorów zamachów 11 września było pragnienie zapobieżenia pogłębianiu się kryzysu ugrupowań islamistycznych w Egipcie i Algierii. Nic dziwnego, że Ajman al-Zawahiri, prawa ręka Osamy Ben Ladena, jest Egipcjaninem i niegdysiejszym działaczem najbardziej reakcyjnego odłamu egipskiego Islamskiego Dżihadu – zraniona bestia staje się podwójnie niebezpieczna. Odpadki historii bywają groźne, lecz pozostają odpadkami – paradoksalnie zatem jego rodowód dobrze świadczy o dynamikach społecznych współczesnego Egiptu.

Należy równocześnie dodać, że właściwe, solidarnościowe stanowisko wobec protestów w Mahalli zajęło wiele zagranicznych ośrodków Bractwa. Wreszcie, publicznie poparł strajkujących oficjalnie stojący na jego czele Mahdi Akef. Uchodzi on jednakże za osobę mającą w nim o wiele mniejsze wpływy niż Ezzat, trzęsący partią i w wielkiej mierze decydujący o jej istotnym kursie. Wyraźnie zaznacza się opinia – jak się zdaje, wiarygodna – że wobec faktycznej roli drugiego z nich wystąpienia Akefa spełniają głównie rolę listka figowego. Nie jest to nawet brukowanie piekła dobrymi intencjami: o tym, co to za jeden, świadczy fakt, że w 2005 r. poparł w imieniu Bractwa kandydaturę Mubaraka na prezydenta (w tym samym czasie pojawiło się w Bractwie, wprawdzie słabe, parcie ku jednolitemu frontowi antyrządowemu z lewicą, co nawet zaowocowało pojedynczymi wspólnymi demonstracjami). Płaszczył się stwierdzając, że zgodnie z Koranem muzułmanin winien być posłuszny przywódcy – i licząc na ukrojenie kawałka tortu w postaci legalizacji Bractwa!

To zatem pełne hipokryzji zagrania pod publiczkę, tak by skryć rzeczywistość polityczną wyalienowanego od mas Bractwa. W Bractwie jednakże nieustannie zaznacza się – choć zapewne dość słabe, tym bardziej zaś bardzo dalekie od spójnego zorganizowania – skrzydło prorobotnicze, i tak w czasie przygotowań do kwietniowych strajków i protestów w Mahalli i innych miastach Egiptu, jak i we wcześniejszych miesiącach i latach pozostawało ono słyszalne. Na paru uniwersytetach powstały nawet związki studentów, organizowane przez lewicowych czy przynajmniej lewicujących młodych członków Bractwa – sprzeczności w jego łonie to także sprzeczności między starym a młodym pokoleniem działaczy – wspólnie z niektórymi trockistami; dały się też zauważyć tendencje do budowy znajdujących oparcie w Bractwie i niezależnych od rządu związków zawodowych. Wszystko to jednak nie zmienia w niczym dominujących w tym ugrupowaniu, bardzo negatywnych tendencji.

O sprzecznościach tych w swym artykule z maja 2007 r. pisali Beinin i el-Hamalawi, wskazując, że brak jest dowodów na „"akąkolwiek rolę" Bractwa w którymkolwiek z protestów robotniczych. "Trudno oczekiwać po Bractwie stanowiska solidarnościowego wobec pracowników, skoro nigdy nie miało ono mocnej bazy wśród przemysłowej klasy robotniczej, a przeszłości pomagało rządowi w łamaniu strajków. Choć część członków Bractwa działała na rzecz podniesienia obecnej fali aktywizmu robotniczego, w organizacji tej dają się zauważyć sprzeczności pomiędzy wpływowymi biznesmenami, dominującymi wśród przywództwa, a szeregowymi członkami, wywodzącymi się z dolnych segmentów klas średnich i biedoty robotniczej."

Joel Beinin pisał w 2005 r.: "Bractwo Muzułmańskie ma długą historię łamania strajków i sprzeciwu wobec bojowej działalności związkowej, poczynając od lat 40., gdy starło się z komunistami w centrum przemysłu tekstylnego w Szubra el-Chajma na północ od Kairu. Bractwo pozostawało w opozycji wobec lewicy przez lata 80. i 90. Lecz w tym okresie Bractwo w sojuszu z Partią Pracy przyjęło stanowisko bardziej propracownicze, co jednakże niekoniecznie prowadziło do bardziej propracowniczych praktyk. Od śmierci w 2001 r. Adila Husajna, byłego komunisty, który został islamistą i przywódcą Partii Pracy, Bractwo powróciło do tradycyjnego dlań stanowiska probiznesowego."

Z drugiej strony, gotowość do właściwej odpowiedzi tym mniejszościowym elementom w Bractwie, które zachowują pewien potencjał wywrotowy, wydaje się często obca znacznej części niejednokrotnie zaślepionej dogmatyzmem i skażonej, nieraz nieodwracalnie, inklinacjami stalinowskimi opozycji lewicowej i świecko-nacjonalistycznej. Między zachowaniami głównego, skrajnie prawicowego nurtu Bractwa, a praktyką polityczną wielu z tych ludzi znaleźć można symetrię: zyskując przychylność części świeckiej inteligencji w Egipcie, wspomagali oni siły reżimowe w ich represjach wymierzonych w "faszystowskich" islamistów. W ten sposób reżim z łatwością wygrywał sprzeczności wewnątrz opozycji na własną korzyść.

Przynajmniej część lewicowych autorów wiąże jednak nadzieję z różnorodnymi nurtami i tendencjami lewicowymi, od trockistów, poprzez część ruchów na rzecz praw człowieka, aż po grupy dysydenckie wewnątrz Bractwa Muzułmańskiego, ożywione między innymi za sprawą wybuchu Drugiej Intifady w Palestynie. Grupom tym ułatwiły przynajmniej nieco szersze zaistnienie protesty przeciw atakom powietrznym na Irak w 1999 r., następnie zaś wybuch powstania palestyńskiego, wobec którego przyjęły o wiele bardziej bojowe i solidarnościowe stanowisko niż prowadzący strusią politykę mainstream Bractwa. Ten po jednej z gwałtowniejszych demonstracji propalestyńskich w październiku 2000 r., gdy zapłonęły policyjne suki (o co wówczas bynajmniej niekoniecznie zadbali bezpośrednio sami policjanci), miał nawet czelność wystąpić z potępieniem "socjalistycznego sabotażu"!

Zastanówmy się teraz nad przeciwstawieniem przez Abdula Monema Mahmuda walki o chleb walce o demokrację – nad czymś, co najdelikatniej mówiąc bardzo dewaloryzuje jego wypowiedź. Całe filary jego analizy sytuacji we współczesnym Egipcie najzwyczajniej się walą: już w 2006 i 2007 r. postulaty ekonomiczne robotników Ghazl el-Mahalla – stanowiących awangardę egipskiej klasy robotniczej i od dawna cieszących się w kraju sporą sympatią – przerastały w postulaty polityczne, i szybko okazywało się, że jedne pozostają nieodłączne od drugich. W trakcie kwietniowej intifady w Mahalli, gdy trwały walki uliczne, masy zrywały z wściekłością, rozszarpywały, deptały i paliły wszechobecne w mieście podobizny znienawidzonego Mubaraka – za co niektórych poczęli zaciekle ścigać równie wszechobecni gliniarze. Krzyczano, by Dżamal Mubarak przekazał tatusiowi bardzo nieprzyjemne dlań przesłanie, skandowano: spierdalaj, Mubarak! Taki gniew nie rodzi się w jeden dzień, lecz długo pączkuje, aż wydaje owoce. Rządy długoletniego despoty ciągle wydają się mocne, lecz w rzeczywistości poczynają się chwiać jak alkoholik na rogatce. Już w grudniu 2004 r. na ulice wyszli ludzie, domagający się, by Hosni Mubarak, żarłacz ludojad senior, nie ubiegał się o reelekcję w wyborach prezydenckich w 2005 r. – stanowiących oczywiście plebiscytarną farsę – zaś Dżamal Mubarak, żarłacz ludojad junior, przestał myśleć o tym, jak to tatulek namaści go na swego następcę. Oczywiście ci, którzy wszystko traktują z osobna i w oderwaniu od siebie, powiedzą, że były to żądania "nie-ekonomiczne".

W rzeczywistości ów mocny człowiek Bliskiego Wschodu dawno zrąbał się w portki. Tacy jak on – a także jego sponsorzy z Białego Domu – zawsze boją się mas, uznając je za nierozumny motłoch, który sam nie wie, czego chce. I zawsze na koniec dostają policzek, gdy masy stają się bojowe i pewne swego, ukazując swą podmiotowość, godność i świadomość dążeń, zawsze sprzecznych z interesami klas panujących, których reprezentantami pozostają Bush, Olmert, Mubarak i wszystkie inne groźne żarłacze ludojady tego świata. Z każdym niepowodzeniem, z każdą klęską uczą się – i coraz lepiej reprezentują się same, nie potrzebując reprezentacji tych, którzy działają za ich plecami i nie są ich reprezentacją. Walka klasowa nie zna interludiów, które wygrywają im na swą nutę mędrki z wieży z kości słoniowej, nadające dla Associated Press i innych burżuazyjnych badziewi – i trwać będzie aż do ostatniej sekundy, nim zostaną rozwiązane sprzeczności klasowe. Powstanie proletariatu Mahalli el-Kobry było czymś, co w końcu musiało nadejść, i strzepać swym biczem tego czy innego satrapę w tym czy innym reżimie arabskim. Było czymś, czego oczekiwały masy – nie oczekiwały bowiem westchnień za odrodzeniem wiekuistej ummy!

Mrzonki o kalifacie mało też chyba obchodzą wierchuszkę Bractwa – bardziej obchodzi ją giełda.

Paweł Michał Bartolik


Tekst ukazał się na stronie www.internacjonalista.pl.


drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


23 listopada:

1831 - Szwajcarski pastor Alexandre Vinet w swym artykule na łamach "Le Semeur" użył terminu "socialisme".

1883 - Urodził się José Clemente Orozco, meksykański malarz, autor murali i litograf.

1906 - Grupa stanowiąca mniejszość na IX zjeździe PPS utworzyła PPS Frakcję Rewolucyjną.

1918 - Dekret o 8-godzinnym dniu pracy i 46-godzinnym tygodniu pracy.

1924 - Urodził się Aleksander Małachowski, działacz Unii Pracy. W latach 1993-97 wicemarszałek Sejmu RP, 1997-2003 prezes PCK.

1930 - II tura wyborów parlamentarnych w sanacyjnej Polsce. Mimo unieważnienia 11 list Centrolewu uzyskał on 17% poparcia.

1937 - Urodził się Karol Modzelewski, historyk, lewicowy działacz polityczny.

1995 - Benjamin Mkapa z lewicowej Partii Rewolucji (CCM) został prezydentem Tanzanii.

2002 - Zmarł John Rawls, amerykański filozof polityczny, jeden z najbardziej wpływowych myślicieli XX wieku.


?
Lewica.pl na Facebooku