Bartolik: Intifada robotnicza cz. III

[2008-06-16 07:48:36]

Walka o chleb - walką o demokrację

Dynamika bojów proletariatu nie jest dynamiką, którą zrozumieją gogusie, myślący zawsze w ostatniej instancji w kategoriach zagęszczonej co najwyżej od pokątnego puszczania wiatrów izby debat. Nigdy nie zrozumieją, że – jak podkreślało troje największych działaczy dwudziestowiecznego ruchu robotniczego: Lenin, Trocki i Róża Luksemburg – walczący proletariat w dziesięć dni pobiera dziesięć lat nauki.

Już w kontekście strajku w Ghazl el-Mahalla we wrześniu 2007 r. oraz innych ówczesnych protestów pracowniczych tak pisał na swym blogu Hossam el-Hamalawy, odpowiadając mędrkom, którzy dowodzili "czysto ekonomicznego" charakteru wystąpień:

"Jeśli robotnicy w klasycznej dyktaturze trzecioświatowej dokonują mobilizacji strajkowej, wiedząc, że brak im związków, które będą ich bronić, wiedząc, że ich akcja jest »nielegalna« i że może dojść do konfrontacji z siłami bezpieczeństwa, zdolnymi przypiąć im przewody elektryczne do jaj i zastraszać ich rodziny, wiedząc, że możliwa jest śmierć od kul policyjnych – wówczas wszczęty przez nich strajk, nawet oparty o żądania »ekonomiczne«, ma wielkie konotacje »polityczne«.

Jeśli strajkujący w fabryce robotnicy osiągają zdobycze »ekonomiczne«, i rozlewa się to na ogólniejszą walkę tak w ich sektorze przemysłu, jak i w innych, niepowiązanych z nim bezpośrednio sektorach gospodarki – to jest to polityka!

Jeśli wśród robotników powstaje ferment, byłoby głupotą oczekiwać, że ich poziom bojowości oraz pewności, co dalej robić, będzie w pełni ujednolicony. Podczas gdy w grudniu ubiegłego roku część robotników w Ghazl el-Mahalla zadowoliła się miską soczewicy, wracając do pracy po osiągniętym zwycięstwie, znalazła się i bardziej bojowa grupa robotników, naciskająca, by dać czerwoną kartkę skorumpowanym, sponsorowanym przez rząd związkom zawodowym i wymachująca brzytwą w postaci postulatu budowy niezależnej, alternatywnej sieci związkowej. Oto polityka! Walka o niezależne związki zawodowe zawsze znajdowała się w samym sercu transformacji politycznej, czy to w dawnych państwach stalinowskich, czy w dyktaturach w Korei Południowej i Ameryce Łacińskiej, czy w wielu innych wypadkach. To samo żądanie jak bumerang powraca teraz po wiosennym odwrocie, po rządowym ataku na działaczy związkowych związanych z Centrum Związków Zawodowych i Służb Robotniczych i innymi organizacjami lewicowymi, nagonce i potwarzach. Ta walka nie rozegra się szybko. Potrzeba czasu. Lecz klasa robotnicza poruszyła się – od czasu mrocznych dni wściekłego ataku skupionych wokół Mubaraka neoliberalnych gangsterów w latach 90., którego skutkiem jest przetrącenie kręgosłupa przemysłu tekstylnego. Oto dlaczego tak wspaniale rysuje się obraz najsilniejszego oporu wobec neoliberalnej dyktatury w tym właśnie sektorze. Cóż mogę rzec? Mahalla nie przestaje mnie zadziwiać." O tak, mnie również! "Byli, są, i zawsze będą źródłem inspiracji." Tak, tak, po trzykroć tak – nie tylko dla egipskiego proletariatu! Tak jak "Budryk" był, jest i zawsze będzie źródłem inspiracji nie tylko dla polskiego proletariatu!

"W części miejsc, gdzie doszło do strajków, powstały zrzeszenia działaczy. Nim nastał grudzień 2006 r., nigdy nie słyszało się takich oto nazw: Robotnicy Tekstylni Kafr el-Dawwar Na Rzecz Zmiany, Młynarze Na Rzecz Zmiany, Ruch 7 Grudnia Na Rzecz Zmiany. Część działaczy zaangażowanych na tych frontach jest mi znana, mogę więc rzec ze spokojem: to nie »fenomen internetowy«, lecz wyrastające jak grzyby po deszczu sieci, starające się o połączenie najbardziej bojowych robotników w różnych centrach przemysłowych. Oto polityka!

Jeśli w strajkach w znaczącym stopniu uczestniczą kobiety, nieraz wysuwając się na czoło i przyjmując bardziej bojowe stanowisko niż robotnicy-mężczyźni, to jest to polityka! Mowa o dziesiątkach tysięcy kobiet w opresyjnym społeczeństwie, stawiających wyzwanie roli, jaką przypisuje się ich płci, i walczących ramię w ramię, nieraz zaś przewodzących ich kolegom-mężczyznom. Oto polityka!"

Pozwolę sobie wtrącić swoje trzy grosze. Już w swym napisanym niecałe dwa miesiące temu tekście Mahalla znaczy: Proletariat gorszy od islamu tak pisałem: "Kilka dni przed strajkiem miała miejsce znamienna rozmowa. Gdy jeden z działaczy związkowych mówiąc o roli kobiet w poprzednich strajkach w Mahallah użył sformułowania »owe damy«, tak skontrowała go jedna z działaczek: »Nie nazywaj nas damami! Jesteśmy robotnicami i jesteśmy z tego dumne. Pracujemy w fabryce, pracujemy w domu, pracujemy na roli, jesteśmy robotnicami!« Choćby chodziła w burce – jest bardziej wyzwolona niż którakolwiek zachodnia tleniona blond-lala, nawet gdy pozostaje to poza skromnym zasięgiem wyobraźni wszystkich burżuazyjnych pseudofeministek pokroju Magdaleny Środy!" El-Hamalawy w swym materiale o dialektycznym związku między żądaniami ekonomicznymi i politycznymi – nie znałem go, gdy pisałem te słowa – przedstawia na swym blogu zdjęcie osoby, która trzyma kartkę z hasłem: "Precz z rządem – chcemy wolnego rządu!" – osoba ta to właśnie kobieta w burce. (Kwestia nakryć głowy każe raz jeszcze zadać pytanie: co gorsze, udar słoneczny czy prawicowy dogmatyzm?) Już w grudniu 2006 r. tamtejsze robotnice wykazały niezwykłą gotowość do strajku i mobilizowały doń kolegów zuchwałymi i pełnymi cierpkiej ironii zapytaniami, gdzie podziali się faceci. Gdzie zgubili jaja, te olamy i ciepłe kluchy! Już wówczas krążyła fama, że to robotnice są najbardziej bojowe w Ghazl el-Mahalla. W trakcie kwietniowej intifady robotniczej stawały na pierwszej linii frontu przeciw umundurowanym zbirom kliki Mubaraka.

Oto jak egipskie kobiety walczą z będącymi zmorą wszystkich krajów arabskich seksizmem, mizoginizmem i patriarchatem: nietrudno znaleźć je na zdjęciach z pikiet strajkowych, bynajmniej nie tylko w Mahalli. To bowiem nie pudelkowate i wydelikacone damulki z klas średnich i wyższych – to dzielne i doświadczone przez życie, niezłomne, bojowe robotnice. Dają nieocenioną lekcję poglądową, czym różni się feminizm socjalistyczny od feminizmu burżuazyjnego: każdy burżuj, każda biurokratyczna świnia i każdy uzbrojony po zęby obleśny goryl, słowem każdy zwiędły przeżytek przebrzmiałego starego społeczeństwa, ujrzy w każdej z nich przerażającą, groźną, straszliwą, bezlitosną, nacierającą z włócznią amazonkę! To dlatego właśnie pełna – tak jak i one, prawdziwe bohaterki naszych czasów – najlepszych soków witalnych Róża Luksemburg – nie Marks i nie Engels, nie Lenin i nie Trocki – potrafiła rzec o woli mocy socjalizmu.

Hitler chciał widzieć kobietę głupiutką i potulną – egipskie robotnice pewno zabiłyby śmiechem takiego huncwota. Mubarak? Nevermind!

Zobaczmy, co dalej ma do powiedzenia el-Hamalawy – a ma dużo. "Przeskok od »ekonomicznego« do »politycznego« jest nadzwyczaj łatwy w wypadku robotników z sektora publicznego. A to dlatego, że angażując się w strajk o posmarowany chleb, bezpośrednio angażują się przeciw menadżerom przyniesionym w teczce przez rząd, przyniesionym w teczce przez rząd biurokratom związkowym, rządowym siłom bezpieczeństwa. To zawsze działa jak katalizator, dzięki któremu robotnicy z sektora publicznego odnajdują generalną naturę polityczną ich walki ekonomicznej."

Dalej el-Hamalawy przypomina o niesionym przez jedną z robotnic haśle antyrządowym, i wspomina o uwiecznionych na video robotnikach skandujących hasła wymierzone w Bank Światowy i kolonializm! Na ładnych parę miesięcy przed depeszą solidarnościową z Manchesteru od Geoffa Browna... Oto świadomość klasowa, która pozwala El-Hamalawiemu uderzyć w polityczną dziecinadę wszystkich mówiących o "czysto ekonomicznym" charakterze protestów robotniczych w Egipcie takimi oto słowami: "Oznacza to, że powoli wzrasta liczba robotników, którzy doszli do wniosku, że należy obalić rząd i stawić czoła porządkowi międzynarodowemu, na którego czele stoją takie instytucje finansowe jak Bank Światowy i Międzynarodowy Fundusz Walutowy, aby wygrać pulę zwykłych żądań »ekonomicznych«, które nakręciły ich akcję. Towarzysze, w sercu dzisiejszych wydarzeń w Ghazl el-Mahalla i innych fabrykach znajduje się polityka."

Warto wspomnieć, że wysokie ceny ropy ułatwiają czynnikom rządowym Egiptu wyjście naprzeciw przynajmniej niektórym żądaniom ekonomicznym; wpłynęło to także na odpowiedź na strajki w Ghazl el-Mahalla w grudniu 2006 r. i wrześniu 2007 r. Mimo to, wrzenie nie ustało. Dziwne?

Beinin i el-Hamalawi w swym artykule z marca 2007 r. tak piszą: "Część robotników – dotąd trudno orzec, ilu – zaczęła dostrzegać związek między swą pustą kieszenią a szerszymi uwarunkowaniami politycznymi i gospodarczymi: okopaniem się autokracji, potężną niekompetencją i korupcją rządową, serwilizmem reżimu wobec Stanów Zjednoczonych i jego niezdolnością realnego wsparcia dla Palestyńczyków czy sprzeciwu wobec wojny w Iraku" – warto dodać, że reżim ten pogrzebał większość owoców zwycięstwa palestyńskiego ruchu oporu, jakim było wysadzenie w powietrze muru na granicy Strefy Gazy i Egiptu w styczniu 2008 r., wcześniej zaś, w lipcu i sierpniu 2006 r., w trakcie niezwykle niszczycielskiej inwazji Izraela na Liban, nie odcięto nawet dostaw prądu z Egiptu do Izraela – "wysokiego bezrobocia czy bijącej po oczach przepaści między bogatymi a biednymi."

Offline: Rewolucji (jeszcze) nie było

Jak pisał w 2007 r. przebywający na uchodźstwie w Damaszku lider palestyńskiego Hamasu Chaled Meszaal, "Polityk to nie ktoś, kto widzi wielkie przeskoki, to ktoś, kto jak lekarz odczytuje niewielkie zmiany temperatury, czy jak malarz zauważa najsubtelniejsze odcienie. Także w polityce, różnice mogą pozostawać ograniczone, niemniej niepozbawione wpływu dla tych, którzy pragną podejmować niezależne decyzje i wdrożyć wszystkie otaczające czynniki w tryby interesu ich ludu i narodu." Niektórzy zaś nie tylko nie odczuwają niewielkich zmian temparatury i nie zauważają najsubtelniejszych odcieni, lecz pozostają nieczuli i ślepi na to, co – choć jeszcze nie jest wielkim przeskokiem – da się odczuć i zauważyć bez termometra i lupy.

Gdy mowa o możliwości wielkich zmian, nie znaczy to rzecz jasna automatycznie, że nadejdą rychło: alkoholik na rogatce może długo chwiać się, by w końcu niestety utrzymać jednak pion. Po krwawej rozprawie egipskiego reżimu z protestującymi w Mahalli grupa Facebook zaczęła kolportować – najwyraźniej w kraju z czterdziestoprocentowym współczynnikiem analfabetyzmu zbyt wielu ceniło przy tym wyżej internet niż ulicę – wezwania do kolejnej fali protestów 4 maja, w 80. urodziny Mubaraka. Tak skomentował porażkę tej mobilizacji el-Hamalawy: "Przeglądając internet, można znaleźć zdumiewające śmieci, napisane przez działaczy lewicowych, sądzących, że walka toczy się w przestrzeni wirtualnej – rozpisują się zatem o »cyberleninizmie«, »cyberrewolucji«, »władzy blogerów« (ech, jakże przypomina mi to durny slogan maja 1968 r. o »władzy studentów«), itd., itp... Jesteśmy rewolucyjnymi socjalistami. Uznajemy Władzę Robotniczą. Antykapitalistyczne blogowanie nie doprowadzi do obalenia kapitalizmu. Kapitalizm zostanie obalony, gdy klasa robotnicza przejmie kontrolę nad procesem produkcyjnym w fabrykach, na ziemi i w miejscach pracy. Wbrew temu, co niektórzy sobie roją, blogi nigdy nie odbiorą centralnej roli gazecie rewolucyjnej, owemu rusztowaniu, z pomocą którego zbudujemy nasze organizacje i partie. Nie ma i w żadnym razie nie może być czegoś takiego jak »rewolucja online«. Niemniej rewolucyjni socjaliści muszą pozostać na czasie, wykorzystując technologię dostępną w erze cyfrowej. Gdy w 1917 r. jeden sowiet pragnął skontaktować się z drugim, wysyłano konnego posłańca. Wieści z frontu dochodziły spóźnione o kolejne dni, jeśli nie miesiące, i powoli przedostawały się do innych krajów. Dziś możemy kontaktować się z pomocą e-maili, telefonów przenośnych itp. (Pamiętajmy o roli egipskich blogerów w mobilizacji solidarności w kraju i w skali międzynarodowej ze strajkującymi w Mahalli we wrześniu 2007 r.) Internet to jedynie medium, narzędzie pomagające w naszej działalności »offline«. Nasza siła zawsze będzie wypływać z tego, że jedną nogą znajdujemy się w przestrzeni wirtualnej, drugą zaś, co ważniejsze, stoimy twardo na ziemi."

Efektowne – i z całą pewnością zawiera ziarno prawdy – choć moim zdaniem nie wyczerpuje jednak sprawy.

Tak jak rosyjskie masy ludowe nie mogłyby – nawet gdyby istniał wówczas internet – zmieść w sieci najpierw caratu, następnie zaś panowania burżuazyjnego, i tak jak Hamas nie mógł samym kliknięciem myszki wysadzić muru na granicy Strefy Gazy z Egiptem, tak proletariat Mahalli el-Kobry nie mógł zetrzeć się z siłami reżimu Mubaraka trollując na jakimś forum dyskusyjnym. Prawda; ale jeśli istotnie owi blogerzy myśleli inaczej, to mowa jedynie o jednym z przejawów alienacji mniej czy bardziej szerokiej części lewicowego kierownictwa, a także tych, którzy do tego kierownictwa pretendują.

Chaled Ali z niezależnego od rządu Centrum Prawniczego Hiszama Mubaraka mówi podobnie jak el-Hamalawi o kwietniowych planach strajku generalnego: "[Wezwania przez internet] to nie jest sposób, w jaki planuje się i organizuje strajk generalny. Taki strajk musi zostać zorganizowany, skoordynowany i poprowadzony oddolnie, przez wolne i niezależne organizacje robotnicze, przez samych robotników – nie przez ludzi z zewnątrz ruchu pracowniczego."

Dla Alego jest to wyrazem czegoś głębszego: "Ogłoszenie strajku generalnego było przewczesnym działaniem przywódców nieskutecznych partii i ugrupowań politycznych. Strajki pracownicze, tym bardziej strajki generalne, są organizowane i prowadzone przez samych robotników, nie przez odizolowane figury z kierownictwa politycznego. W tym ogłoszeniu »strajku generalnego« wiele jest oportunizmu politycznego."

Nic nie zmienia tu, że jeden z owych "cyberrewolucjonistów" chełpił się w kwietniu – chyba urywając się z choinki: "Około 40% Egipcjan odpowiedziało na apel strajkowy w tym miesiącu. Bez względu na dyktatorskie metody państwa, 4 maja oczekujemy jeszcze większej odpowiedzi." Tak mówi pewnie ktoś, kto kocha ruch robotniczy, ale nienawidzi robotników z krwi i kości.

Chociażby krytyki kierowane pod adresem Facebook miały być przesadzone, pewnikiem jest, że mimo rozbudzenia mas wciąż trwa w Egipcie przynajmniej dość głęboki kryzys proletariackiego kierownictwa.

Lekcje

Czy jednak znaczy to, że walka proletariatu Mahalli i innych miast Egiptu nie przyniosła żadnych rezultatów? Takie stwierdzenie nie byłoby niczym ponad potwarz dla walczących. Już 8 kwietnia do miasta przybył premier Ahmad Nazif – wierny jak zapchlony kundel po lobotomii zaleceniom posłusznych międzynarodowemu kapitałowi globalnych instytucji – i przyrzekł tamtejszym robotnikom premię odpowiadającą wynagrodzeniu za 30 dni pracy, zaś robotnikom w innych zakładach sektora tekstylnego – uwaga! w całym Egipcie – premię odpowiadającą wynagrodzeniu za 15 dni pracy.

Ostatnie wydarzenia sprawiły, że klika Mubaraka kolejny raz narobiła w portki, co miało kapitalny wpływ na decyzje dotyczące sektora publicznego w całym kraju. Jak czytamy w cytowanym wcześniej artykule z "The Daily News", "W tym miesiącu, dosłownie na dniach przed planowanym na 4 maja strajkiem generalnym, rząd ogłosił, że płace pracowników sektora publicznego wzrosną o 30%." Należy jednak poczekać z wystrzałem korka od szampana: "6 maja przyjęto ustawę, która znosi bądź ogranicza subsydia na energię, oraz oznacza podniesienie cen paliwa. Krytycy przestrzegają, że ów ruch rozbucha już galopującą inflację i pożre wszelkie wyraźne korzyści z 30%-owej podwyżki." To w sytuacji, gdy w samych pierwszych trzech miesiącach 2008 r. ceny artykułów żywnościowych takich jak ryż czy oliwa podskoczyły o 50%.

Ruch taki – należy dodać – uderzy też w szczególności w pracowników sektora prywatnego, którzy w momencie skoku cen nie mają gwarancji zwiększenia nominałów w kieszeni. Może wówczas inwestujący w Egipcie zagraniczni burżuje – często pochodzący z krajów peryferycznych takich jak np. Indie – bardziej zainteresują się tamtejszą falą strajkową.

Tak mówi Joel Beinin: "Są dwie możliwości: albo pracownicy zostaną zmiażdżeni, aż kapitał wymości sobie legowisko – tak jak stało się w Chinach – albo, co zależy od tego, jak długo utrzyma się obecna fala protestów, robotnicy zdołają dotrzeć do tych, którzy pozostają nieuzwiązkowieni." W napisanym przezeń wspólnie z el-Hamalawim w maju 2007 r. artykule czytamy: "Choć sprywatyzowane przedsiębiorstwa początkowo godzą się na pensje i premie odpowiadające tym w sektorze publicznym (nieraz nawet płace są wyższe), wymagania konkurencji na rynku międzynarodowym prowadzą w końcu do cięcia płac i pogorszenia warunków pracy. Ponieważ w sektorze prywatnym niewiele jest związków zawodowych, sprzeciwiającym się jednostronnym działaniom prywatnego kapitału robotnikom brak nawet słabego mechanizmu instytucjonalnego w postaci sponsorowanej przez państwo federacji związkowej." O tym, jaki los spotyka próby zorganizowania związków w przedsiębiorstwach prywatnych, niech świadczy historia dwóch prywatnych firm tekstylnych w Mahalli: w jednej liderzy związkowi znaleźli się pośród kilkunastu osób, które dostały wymówienie, w drugiej z kolei przywódcy związku dali się przekupić podwyżką płac – dla nich samych, rzecz jasna. Raz jeszcze niejeden, w tym niejeden polski związkowiec, mógłby rzec: tak to jest w Egipcie, a Egipt znaczy wszędzie.

Fama tycząca przedsiębiorstw prywatnych w Egipcie jest następująca: poza umową o zatrudnieniu otrzymujesz niewypisany czek oraz list z rezygnacją, bez daty. Czy wielką przesadą byłoby powiedzieć i tym razem: Egipt znaczy wszędzie?

Taka fala, jak fala protestów robotniczych w Egipcie – i wszędzie, rzecz jasna – może albo posuwać się naprzód, albo cofać. Tertium non datur. Jednak nawet w wypadku długotrwałej porażki lekcja Ghazl el-Mahalla i innych zbuntowanych skupisk robotniczych pozostanie ważną lekcją.

Pozostanie niewątpliwie ważną lekcją dla reżimu Mubaraka. Ten ciągle główkuje, jak zacieśnić pętlę. Oczekując kolejnych niepokojów w związku z rosnącymi cenami, na gwałt poszukuje środków, by zasilić, niedostateczny dlań, budżet aparatu bezpieczeństwa. W związku z tym minister spraw wewnętrznych Dżihad Jusuf wystąpił niedawno przed parlamentem, mówiąc o konieczności zainwestowania w non-lethal weapons – tarcze plastikowe, gaz łzawiący itp., jak też w systemy komunikacji dla służb mundurowych, wyspecjalizowanych w rozpraszaniu tłumu. Premier Ahmad Nazif oczywiście sypnął kasą, jednak jego minister uznał te środki za niewystarczające; problemem okazały się też rozliczenia w słabnących wobec euro dolarach amerykańskich. Do służb Mubaraka rekrutowani są mieszkańcy wsi, dla których oznacza to miraż awansu społecznego.

Tymczasem 25 maja agencja Reutera doniosła, że główny (nie licząc Busha i Olmerta, oraz paru innych rzecz jasna) żarłacz ludojad planuje przedłużenie o rok okresu obowiązywania mających wygasnąć pod koniec miesiąca, wspomnianych już ustaw nadzwyczajnych.

Mubarak dostał więcej niż chciał. 26 maja parlament egipski 305 głosami przeciw 103 przedłużył okres obowiązywania owych ustaw o kolejne dwa lata. Mowa też o uchwaleniu nowych ustaw "antyterrorystycznych". Ahmad Nazif, jak przystało na psa łańcuchowego czołowych sił globalizacji imperialistycznej, świetnie wpisał się w tę retorykę, którą od co najmniej paru lat szermuje Bush i jego klika. Oto słowa egipskiego premiera: "Wykorzystamy to ustawodawstwo wyłącznie w walce z terroryzmem, oraz by chronić bezpieczeństwo kraju i jego obywateli." Tak, odrobili lekcję ostatnich lat – i wiedzą, jak wodzić masy ludowe za nos: wszak w ubiegłym roku minister spraw parlamentarnych Mufid Szehab obiecywał, że w 2008 r. ustawy nadzwyczajne przestaną obowiązywać, choćby nie zdążono przygotować mających je zastąpić ustaw "antyterrorystycznych". Zastąpienie przez nie ustaw z 1981 r. obiecywał sam Mubarak podczas kampanii reelekcji w 2005 r., dotąd jednak jeszcze nie są gotowe. Ale pewno się zrobi – będzie miał stryjek i siekierkę, i kijek.

Jak mówi sekretarz generalny Egipskiej Organizacji Na Rzecz Praw Człowieka Hafez Abu Seada, w kręgach rządowych "brak jest prawdziwej woli politycznej, by skończyć z ustawami nadzwyczajnymi w Egipcie".

Lecz lekcja kwietniowych – tak jak i wcześniejszych – walk społecznych w Egipcie to także lekcja dla tamtejszych klas wyzyskiwanych. Joel Beinin wskazuje na strajki nauczycieli i lekarzy, pracowników służb cywilnych, jak też strajki grup, które zwykle uchodzą za najwierniejszych pomagierów klas panujących: "Strajk poborców podatkowych, robotników w białych kołnierzykach, swymi rozmiarami dwukrotnie przerósł strajk w Mahalli. To frapujące. Zastrajkowali, rząd zaś szybko odpowiedział." I podsumowuje w jedyny słuszny sposób: "Nie ulega wątpliwości, że dzieją się rzeczy, gdzie widać bezpośrednią czy pośrednią inspirację ze strony ruchu robotniczego."

Reżim Mubaraka – tak jak i inne reżimy arabskie – jest spróchniałym drzewem oczekującym na błyskawicę. Czy i co okaże się nowym strzałem z Aurory – strzałem z Aurory nowej prawdziwej... intifady na całego?

Alternatywa jest chyba tylko jedna: wieloletni i coraz bardziej srogi stan wyjątkowy, rytm życia ustalony przez nieprzemijającą godzinę policyjną. I niespełniony głód wolności, będący też niespełnionym głodem chleba.

Miotła historii

Trawestując Trockiego: intifada pożera ludzi i charaktery. Niszczy najmężniejszych, sieje spustoszenie wśród słabszych.

Trawestując Trockiego po raz drugi: intifady zawsze cechowały się brakiem uprzejmości. Przypuszczalnie wskutek tego, że klasy panujące nie postarały się zawczasu o wpojenie ludowi wykwintnych manier.

Trawestując Trockiego po raz trzeci: intifada wydaje się całkowitym szaleństwem tym, których zmiata i obala.

W swej czteroczęściowej, napisanej w ostatnich miesiącach 2007 r. pracy "Palestyna a Realpolitik" nawiązałem do libańskiego marksisty Gilberta Achcara, mówiącego o fali islamistycznej jako fali, która powstała niejako "w zastępstwie" fali lewicowej, oraz o rewolucji irańskiej jako odwróconej rewolucji rosyjskiej 1917 r. – odwróconej rewolucji permanentnej. Zadałem też pytanie, jak uczynić kąt półpełny kątem pełnym – jak odwrócić odwróconą rewolucję permanentną.

Część kluczy do odpowiedzi na to pytanie dzierżą w rękach kierownictwo i szeregi szyickiego Hezbollahu w Libanie, ewoluującego od tradycji rewolucji chomejnistowskiej ku teologii wyzwolenia – a także kierownictwo i szeregi sunnickiego Hamasu w Palestynie, jakby podążającego ścieżką Hezbollahu, i co najmniej przez ostatnie dwa lata nie dającego już tu mówić o dodreptywaniu. Ta ewolucja wynika jednak ze specyfiki tych ugrupowań, ugrupowaniań wyzwoleńczych z krwi i kości, zmuszonych więc uczyć się coraz trudniejszej, coraz bardziej zawiłej, a często wręcz zagadkowej gramatyki języka bieżących i długofalowych zadań, by dotrzymać tempa wydarzeniom i nie utracić przywództwa. Jednocześnie "tradycyjna" lewica w Palestynie i Libanie jest w najlepszym razie zdolna biec zasapana za owymi prowodyrami walki ludowej. Tak jest ze szczycącym się bogatą tradycją rewolucyjną Ludowym Frontem Wyzwolenia Palestyny – choć ciągle budzi on pewne nadzieje na odrodzenie, duża część jego kierownictwa i szeregów siada (nie od) dziś okrakiem na barykadzie wewnątrzpalestyńskiej, dzielącej siły ruchu oporu od sił oportunizmu, zdrady i kolaboracji z okupantem. Tak jest nawet z pod wieloma względami fantastyczną Libańską Partią Komunistyczną.

W Egipcie natomiast największe ugrupowanie opozycyjne, jakim jest Bractwo Muzułmańskie, przynajmniej zaś większa jego część, najwyraźniej haniebnie zbankrutowała – dając w ręce lewicy ową miotłę historii, za sprawą której może ona się odrodzić i pomóc odrodzić się lewicy w całym świecie arabskim, czy nawet arabsko-muzułmańskim, raz na zawsze zmiatając do śmietnika historii niepotrzebne przebrzmiałe odpadki. Kto wie, czy proletariat Mahalli el-Kobry i innych miast Egiptu, bez względu na brak okrzepłego kierownictwa, nie dzierżą najważniejszych ze wszystkich kluczy, bez których nie da się dojść do odpowiedzi na pytanie, czym ma być odwrócenie odwróconej rewolucji permanentnej. Nic rzecz jasna nie daje gwarancji, że takie nadzieje się ziszczą, w niczym to jednak nie zwalnia ludzi prawdziwej lewicy – od najbardziej radykalnej po najbardziej umiarkowaną – od obowiązku bezwarunkowej solidarności z proletariatem Egiptu w jego walce, z pewnością jednej z najbardziej dramatycznych i zarazem obiecujących walk klasowych świata arabskiego w ostatnich dziesięcioleciach. Jest dokładnie przeciwnie – powodzenie takiej walki zawsze w znacznej mierze zależało, zależy i zależeć będzie od poziomu międzynarodowej solidarności ze strony tych, od których w pierwszej mierze należy jej oczekiwać.

"Arabski Chávez" – który, jeśli tylko się pojawi, z pewnością wykrzyknie: "Na pohybel arabskiemu Szaronowi!" – może okazać się wyraźnie bardziej radykalny od "pierwowzoru", a nawet zradykalizować ów "pierwowzór", jak też dać mu nową przestrzeń dla tej najśmielszej emancypacyjnej polityki, dla wzniesienia na nowy poziom nieznoszącej przerw walki wszystkich walk: walki klasowej. Może też dać świeży oddech i potężny zastrzyk nowych sił lewicy antykapitalistycznej w Europie i wszędzie indziej na świecie.

Niech Trocki zmiecie ten Matrix – grzeczny proletariat jest marzeniem ściętej głowy Mubaraka i jego kliki, oraz – koniec końców i co najważniejsze – marzeniem ściętej głowy egipskich, arabskich i światowych klas panujących!

Viva Mahalla el-Kobra!

Paweł Michał Bartolik


Tekst ukazał się na stronie www.internacjonalista.pl.


drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
76 LAT KATASTROFY - ZATRZYMAĆ LUDOBÓJSTWO W STREFIE GAZY!
Warszawa, plac Zamkowy
12 maja (niedziela), godz. 13.00
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


27 września:

1900 - Zakończył obrady V Kongres II Międzynarodówki, który powołał Międzynarodowe Biuro Socjalistyczne. W skład Biura jako delegaci polscy weszli: B. A. Jędrzejowski z PPS, H. Diamand z PPSD, C. Wojnarowska z SDKPiL.

1908 - Urodziła się Michalina Tatarkówna-Majkowska, działaczka partii komunistycznych, posłanka na Sejm PRL, I sekretarz Komitetu Łódzkiego PZPR,

1936 - PPS, Bund i klasowe związki zawodowe wygrały wybory do Rady Miejskiej Łodzi.

1941 - W obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu zginął Norbert Barlicki, członek władz PPS, prawnik, publicysta, współredaktor "Robotnika".

2009 - W wyborach parlamentarnych w Portugalii zwyciężyła Partia Socjalistyczna premiera José Sócratesa.


?
Lewica.pl na Facebooku