Mniej więcej o tym samym są "Paralele i paradoksy" – nikt tu nie gotuje jedzenia (no dobrze, żony), rzecz nie dzieje się wcale w Nowym Jorku (to nie jest ważne, jak dowiemy się już na początku książki) i niemal nie wspomina się o zamachach bombowych (trudno to sobie wyobrazić, ale to jeszcze nie były te czasy). A przecież czytelnik po kilku kartkach wpada w podobny stupor: jak to jest możliwe, że tym dwóm mężczyznom, dla których postępy procesu pokojowego z Oslo stanowiły wiadomości dnia, z których każdy – z racji urodzenia i, po części, przekonań – stał po innej stronie Drogi, udało się spotkać i dokonać czegoś razem. Punktem wyjścia dla książki, składającej się z serii redagowanych przez Arę Guzelimiana rozmów, było bowiem wspólne przedsięwzięcie – stworzenie mieszanej, izraelsko-palestyńsko-arabskiej symfonicznej orkiestry młodych muzyków – West-Eastern Divan Orchestra (nazwa nawiązuje do tomu wierszy Goethego).
Książka to próba uporania się z intelektualnymi problemami, które doprowadziły do tego projektu lub pojawiły się w trakcie realizowania go. "Naszym celem – pisał we wstępie do rozmów Edward W. Said – była wymiana myśli, przyjazna i pełna życia, a także udostępnienie tych myśli ludziom, dla których muzyka, kultura i polityka tworzą dziś szczególną całość".
Autorzy – czy może raczej interlokutorzy – przeświadczeni są o pojednawczej mocy muzyki – jest to najbardziej abstrakcyjna ze sztuk, w zasadzie pozbawiona zewnętrznej odniesień czy treści innej niż ta wpisana w konstrukcję dzieła. Symfonia, sonata czy koncert jest sobą i tylko sobą; nawet pieśń zawierająca słowa czy opera mająca powinowactwo z teatrem w gruncie rzeczy nie opowiadają nic o świecie wokół, ale wytwarzają własny, tymczasowy świat, niekiedy "zamknięty i duszny", jak u Wagnera, a niekiedy wcale nie. Nikt tego nie wie lepiej niż muzyk, który ożywia dzieło muzyczne – być może tylko chrześcijański imigrant z Palestyny, światowej sławy specjalista od interpretacji literatury, interpretacji a nie egzegezy. "Wierzę w kulturę – czytamy – literaturę, a nawet bardziej muzykę, bo nie wyraża ona jasno określonych myśli". Przekonanie, że sztuka jako taka jest bezinteresowna i apolityczna, trzyma się od lat, ale też nie przestaje być kwestionowane. Jednak co do muzyki, jest to fakt: muzyka nie może mieć tezy.
Niemniej jednak – i to podkreślają Said i Barenboim wielokrotnie – muzyka ma pewną własność metapolityczną: tworzy wspólnotę. To wspólnota grającej razem orkiestry (od con-cert czyli współzawodnictwa jest już niesłychanie blisko do con-sort, działania w zespole) i wspólnota uszu, w których brzmi ten sam dźwięk – tak mocno, że łamie się społeczne konwenanse, by o tym, co się usłyszało, porozmawiać. Tej wspólnocie, rozmowom w kuluarach i przemianach podzielonej widowni w zgodnie zasłuchane audytorium poświęcają sporo rozważań. Barenboim analizuje swoje doświadczenia z rozlicznych tras koncertowych i festiwali. I jego, i Saida nurtuje kwestia budowania silnej tożsamości w oparciu o muzykę – co to znaczy, że Niemcy w dziełach Beethovena odnajdują swą "niemieckość", albo czym jest "amerykańskość" erudycyjnych muzyków amerykańskich.
Powszechnym ubolewaniom nad globalizacyjnym ujednoliceniem obaj przeciwstawiają doświadczenia z dzieciństwa, kiedy to przez ich rodzinne miasta (Buenos Aires i Kair) przetaczały się tournee znanych muzyków i orkiestr. Owszem, tożsamość narodowa, albo raczej wychowanie w pewnej kulturze mogą mieć wpływ na to, jak ktoś gra Mozarta czy Cartera, ale tylko dlatego, że stanowią część składową niepowtarzalnego idiomu. W muzyce każdy ma swoją perspektywę, tylko dźwięki pozostają te same. "Na początku atmosfera była pełna niepewności" – to jeden z opisów pracy z tworzoną przez nich orkiestrą ponad podziałami. "Dziesięć dni później chłopiec, który twierdził, że tylko Arabowie mogą grać muzykę arabską, uczył Yo-Yo Ma, jak nastroić wiolonczelę w skali arabskiej. Najwyraźniej więc uznał, że Chińczycy mogą grać muzykę arabską. Powoli krąg się rozszerzał..."
Oczywiście, że elitaryzm tej książki jest irytujący. Mało kto jest w stanie poświęcić godzinę czy dwie na uważne słuchanie wymagającej muzyki klasycznej, a jeszcze mniej osób może poświęcić całe życie na to, by ją grać. Uparta wiara, że "muzyka łagodzi obyczaje" przypomina wiarę w szklane domy albo wysyłanie w czynie społecznym chusteczek do nosa żołnierzom w okopach. Ale ten intelektualny szowinizm o tyle nie razi, że autorzy nie używają go jako płaszczyka do forsowania jakichś tez, popierania interesów jednego narodu kosztem drugiego (choć często krytykują Amerykanów). To po prostu przekonanie, że lepiej wiedzieć niż trwać w niewiedzy, a bezinteresowna twórczość wyznacznikiem człowieczeństwa jest.
Więc jednak jestem tą książką zachwycona. Znalazłam w niej dwa przeplatające się świadectwa, które pod pewnymi względami więcej mówią o powojennej historii Żydów i Bliskiego Wschodu niż suche i opasłe tomy na temat historii regionu albo płaczliwe kroniki antysemityzmu. Poza tym dowiedziałam się sporo o muzyce – nie o tym, z czym się powinna kojarzyć, jakie obrazki maluje pod powiekami i co wzbudza za emocje (nagminnie uczy się nas w ten sposób odbierać Chopina), tylko o tym, jak się ją robi. Przede wszystkim jednak otworzył się przede mną dziwny, nieznany świat męskiej przyjaźni i zmęczenia własną dojrzałością. Jak gdyby erudycja, muzyka i polityka globalna stanowiły tylko pretekst do krytyki świata prefabrykowanych rozwiązań z punktu widzenia żyjącej mimo wszystko jednostki. Tym razem zabrzmiało zupełnie inaczej, niż kiedy z punktu widzenia filozofii wzywa się do przeżywania.
Daniel Barenboim, Edward W. Said, "Paralele i paradoksy. Rozmowy o muzyce i społeczeństwie", tłum. Aleksander Laskowski, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2008.
Agata Czarnacka
Recenzja ukazała się w "Le Monde Diplomatique. Edycja polska".