Modernizacja Polski po wstąpieniu do Unii Europejskiej postępuje w szybkim tempie - wzrasta produkcja, maleje bezrobocie, dzięki unijnym środkom przybywa oczyszczalni ścieków, lokalnych dróg, hal sportowych. Co jednak zrobić, aby Polska modernizowała się jeszcze szybciej i skuteczniej? Na to pytanie starał się odpowiedzieć Janusz A. Majcherek w tekście "Kula u polskiej nogi" zamieszczonym w "Gazecie Wyborczej" z 30 czerwca br.
Jak rozprawić się z wsią
"Trudno będzie uczynić z Polski kraj wysoko rozwinięty, zachowując zacofaną strukturę naszego społeczeństwa" - pisze autor. Co stanowi o tym zacofaniu? Między innymi "wysoki odsetek ludności wiejskiej" - najwyższy w Europie. Zgoda, modernizacja wszędzie na świecie oznaczała i nadal oznacza urbanizację i przekształcenie sektora rolniczego w kolejną gałąź przemysłu (abstrahując w tym momencie od istniejących alternatywnych modeli rozwoju oraz społecznych i ekologicznych kosztów takiej transformacji). Lecz recepta na zurbanizowanie Polski jest u Majcherka zaskakująca: "stymulowanie procesów urbanizacyjnych wymaga zwiększania różnic dochodowych i cywilizacyjnych między miastem a wsią, czyniących tę drugą nieatrakcyjnym miejscem dla większości dotychczasowych mieszkańców".
Takie ujęcie sprawy to w polskim dyskursie publicznym nic nowego. Większa część polskich publicystów i wolnorynkowych ekonomistów głosi tezy, które można streścić tak: zmiana możliwa jest tylko i wyłącznie wtedy, gdy dostatecznie zohydzi się ludziom to, co jest. Innymi słowy, modernizacja Polski nie ma polegać na zachęcaniu ludzi do konkretnych starań poprzez działania systemowe, lecz na zniechęcaniu ich do tego, czym zajmują się teraz. Pół biedy, gdyby Majcherek pisząc o "zwiększaniu różnic dochodowych i cywilizacyjnych między miastem a wsią" miał na myśli np. tworzenie nowych, dobrze płatnych miejsc pracy w przemyśle czy usługach w dużych miastach. Problem w tym, że "zwiększanie różnic dochodowych" oznacza według autora po prostu pogorszenie sytuacji mieszkańców wsi, tak aby nie mieli oni wyjścia i musieli emigrować za chlebem do miast.
Pisze Majcherek: "Ludność wiejska nie będzie jednak porzucać ziemi i przenosić się do miast, jeśli będą jej stwarzane coraz lepsze warunki życia w dotychczasowym środowisku, niezależnie od wykazywanej produktywności oraz życiowej i społecznej aktywności". Ostatnia część zdania łagodzi nieco ogólną wymowę, lecz właściwie nie oznacza nic. Bo niby w jaki sposób sytuacja tych mieszkańców wsi, którzy są bezrobotni lub żyją skromnie produkując na własne potrzeby (czyli "nieproduktywnych" i "nieaktywnych"), polepsza się? I to "niezależnie od wykazywanej produktywności oraz życiowej i społecznej aktywności"? Co ciekawe, Majcherek sam rysuje dość realistyczny obraz polskiej wsi i jej mieszkańców, wskazując na zanik kultury ludowej, usilne próby dostosowania się do mieszczańskiego stylu bycia, "ceremonialną obrzędowość silnie zinfiltrowaną przez pospolity kicz" zamiast kultury duchowej.
Czy tak wygląda obraz społeczności, której "stwarzane są coraz lepsze warunki życia"? Wniosek autora jest prosty: "Nieaktualny jest więc w Polsce główny powód, dla którego UE prowadzi politykę hojnego dotowania ludności wiejskiej, jakim jest utrzymywanie tradycyjnego krajobrazu kulturowego wsi, czyli niejako opłacanie jej mieszkańców za pełnienie roli jego kustoszy". Rzeczywiście, co tu ratować, skoro wszystko już zostało zniszczone. Jednak za chwilę wracamy do tezy, iż mieszkańcy wsi żyją zbyt dobrze i należy "zwiększać różnice dochodowe" poprzez pogorszenie im warunków życia i zmuszenie do przeprowadzki do miast.
Jak rozprawić się z emerytami
Podobne rozprawia się Majcherek z polskimi emerytami i rencistami. Również odsetek emerytów i rencistów mamy najwyższy w Europie, co tylko potwierdza nasze zacofanie. Powód? "Relatywna atrakcyjność emerytur i rent jako źródeł utrzymania w porównaniu z wynagrodzeniami za pracę, które powinny być najważniejszą formą dochodu obywateli nowoczesnego, produktywnego społeczeństwa". Nie oznacza to oczywiście, rozumuje autor, że płace tych, którzy pracują są relatywnie zbyt niskie, ale że emerytury są relatywnie zbyt wysokie!
Tymczasem średnia wysokość emerytury w Unii Europejskiej stanowi ok. 60% wynagrodzenia za pracę, najwyższa jest w Danii, gdzie wynosi 75% średniej płacy (dane z badań firmy Aon Consulting, za "Guardian" z 13 listopada 2007). Średnia dla krajów OECD wynosi ok. 68%, mniej więcej tyle co w Polsce (dane z 2005 roku). Nic negatywnego nie wyróżnia więc naszego kraju, jeśli chodzi o "relatywną atrakcyjność emerytur" w porównaniu do wynagrodzeń za pracę, na tle owych "nowoczesnych społeczeństw", o których pisze Majcherek. Tym, co nas różni, jest natomiast wysokość płac (np. w stosunku do cen, które mamy już europejskie, podczas gdy płace w porównaniu do krajów Europy Zachodniej nadal zatrważająco niskie).
Jak skłonić pracujących do tego, by nie uciekali na wcześniejsze emerytury, a bezrobotnych do podejmowania pracy? "Należałoby owe świadczenia uczynić zniechęcającymi. Dotyczy to zwłaszcza tzw. wcześniejszych emerytur oraz rent i zasiłków", pisze autor. Po raz kolejny zamiast postulować uczynienie zachęcającym np. wynagrodzenia za pracę, postuluje się obniżenie pozapłacowych świadczeń społecznych. Czyli zamiast powiesić na kiju marchewkę używa się tylko i wyłącznie kija. Autor zapomina, że np. zasiłki w Polsce są śmiesznie niskie, a pobiera je zaledwie kilkanaście procent bezrobotnych. Emerytur zaś obniżyć nie możemy, ale przynajmniej zabierzmy ludziom możliwość wcześniejszego przechodzenia na emeryturę - woła Majcherek i kontynuuje: "Średni dochód rozporządzalny przypadający na członka rodzin emeryckich jest bliski temu, jakim dysponują członkowie rodzin pracowniczych (inaczej mówiąc, z emerytur żyje się niewiele gorzej niż z pracy zarobkowej)". Zapewne autor wolałby, żeby z emerytur żyło się o wiele gorzej niż z pracy zarobkowej, ale na szczęście tak nie jest - ustalone przez GUS minimum biologiczne dla emeryckich gospodarstw domowych jest dwukrotnie wyższe niż dla gospodarstw pracujących, m.in. ze względu na wysokie - jak na Europę - ceny leków i niski - jak na Europę - poziom refundacji.
Kolejnym grzechem emerytów jest ich "kulturowa bierność", co ma oznaczać, że "w przeciwieństwie do wielu innych krajów, gdzie emeryci po zakończeniu aktywności zawodowej często przystępują do realizacji ambitnych zamierzeń i marzeń, na których urzeczywistnienie nie mieli wcześniej czasu, polski emeryt pogrąża się przeważnie w marazmie i frustracji, nieadekwatnych wcale do realnego statusu. Bo w Polsce emeryt to nie tyle status, ile mentalność". Nie przychodzi Majcherkowi do głowy, że o ile w innych krajach (na myśli mamy zapewne kraje zachodnioeuropejskie) emeryci mają teraz pieniądze na to, na co kiedyś nie mieli czasu, to w Polsce emeryci na to, na co kiedyś nie mieli czasu, teraz nie mają pieniędzy. Wystarczy porównać bezwzględne wysokości emerytur w Polsce i w krajach zachodnich, aby przestać się dziwić, skąd bierze się kulturowa aktywność europejskich emerytów. Np. przemysł turystyczny nastawiony na obsługę wycieczek dla emerytów istnieje praktycznie tylko w bogatych krajach zachodnich, a w Polsce dopiero raczkuje. Jeśli nieobcy jest panu Majcherkowi rachunek ekonomiczny, to powinien wiedzieć, że oznacza to tylko jedno - ludzie nie mają środków na to, aby stworzyć popyt, na który odpowiedziałaby podaż.
Rozwój na jednej nodze
Podsumowując artykuł autor stwierdza, iż "transfery socjalne z natury swojej grożą petryfikacją struktury społecznej, bowiem ich beneficjenci otrzymują wsparcie z powodu swojego usytuowania w tej strukturze, co zniechęca ich do jego zmiany". Tym samy błędnie abstrahuje od tego, że transfery socjalne nie zawsze i nie wszędzie są takie same. O ile jednak w pewien sposób rozpoznaje problem "petryfikacji struktury społecznej", to proponowane prze niego rozwiązania przypominają raczej proceder rządów wschodnioazjatyckich (deregulacja rynku i zmuszenie obywateli do podporządkowania się rachunkowi ekonomicznemu bez względu na koszty społeczne) niż rozwiązania stosowane w nowoczesnych, europejskich krajach, wśród których chciałby widzieć Polskę.
To właśnie różni nas od nowoczesnych krajów bardziej niż "zacofana struktura społeczna" - tam ludzi zachęca się do zmian, w Polsce zniechęca się do tego, co mają, zmiany dosłownie wymuszając. Rezultatem jest np. wzrost dzietności w takich krajach jak Szwecja czy Francja, gdzie systemowo stworzono możliwości świadomego, nieobciążonego np. ryzykiem utraty pracy rodzicielstwa oraz mizerny poziom dzietności w Polsce, gdzie jedynym pomysłem poprzedniego rządu i prawicowych posłów było utyskiwanie na feminizację rynku pracy i odejście od "tradycyjnej roli" kobiety w społeczeństwie.
"Zacofaną strukturę społeczną" nazywa Janusz A. Majcherek "kulą u polskiej nogi". Zdaje się, że widoczna jest tu kolejna różnica między Polską a "nowoczesnymi społeczeństwami" Europy Zachodniej - tam do przodu idzie się na obu nogach, w Polsce chce się posuwać do przodu podskakując na jednej... prawej.
Hubert Wiśniewski
Autor ukończył stosunki międzynarodowe na UMK w Toruniu, pracuje w prywatnej firmie jako logistyk, mieszka w Warszawie. Jest wokalistą punk’n’rollowego zespołu The Black Tapes. Tekst ukazał się na stronie internetowej "Krytyki Politycznej" (www.krytykapolityczna.pl).