Pewna tinowska hurtownia farmaceutyczna przyjmuje pracowników szybko i chętnie. Pracuje się na trzy zmiany. Najbardziej odpowiedzialne zadanie spoczywa na zmianie nocnej, która musi zrealizować wszystkie zamówienia i wyrabianie nadgodzin jest czymś normalnym. Pracuje się przeważnie 8 godzin dziennie, a przerwa trwa co najwyżej 15 minut. Pracownik nie ma prawa opuszczać miejsca pracy, tzn. wychodzić poza strzeżony obszar w hurtowni, w związku z faktem, że w międzyczasie może sobie wyrządzić krzywdę, bądź przemycić leki. Każde 3 minuty spóźnienia przyczyniają się do odliczenia przynajmniej 15 minut z ośmiogodzinnego czasu pracy. Po zakończeniu pracy każdy pracownik jest dokładnie przeszukiwany detektorem w celu podtrzymania relacji opartych na wzajemnym zaufaniu, a przy okazji ograniczenia prób kradzieży. Pracownicy nie otrzymują premii za nadgodziny, nie otrzymują premii za pracę w weekendy, nie otrzymują premii za pracę na nocnej zmianie. Otrzymują 6.50 netto za godzinę, i mają świadomość, że homo economicus będący właścicielem ich zakładu pracy jest kolekcjonerem drogich samochodów. Tak wyglądała sytuacja pracowników, którą zastali autorzy tego tekstu zatrudniając się w opisywanej hurtowni. Firmie wspaniale wpasowującej się w nasze czasy, firmie nowatorskiej.
Związki zawodowe w nowoczesnej firmie nie są mile widziane. Właściwie w takiej firmie, na tym najniższym poziomie świata pracy, gdzie projekt TINA funkcjonuje najsprawniej, związki zawodowe nie mają racji bytu. W zamian za to proletariuszom czas umila muzyka wybrana z katalogu infantylnych hitów i dyskotekowych rytmów. Muzyka ma wprowadzać miłą atmosferę pop-zakładu pracy XXI wieku, w którym pracownik jest dręczony infantylizmem. W innych okolicznościach, w innych miejscach, muzyka pop bywa stosowana jako forma tortur.
Jak w każdym obozie pracy, bo archetypowy tinowski zakład pracy jest w istocie obozem pracy - tania siła robocza zgadza się de facto na ograniczenie swoich praw obywatelskich i zdeptanie godności po to aby przeżyć. Ważną rolę odgrywają strażnicy, zwani dla pozoru kierownikami lub brygadzistami. Ta grupa społeczna stojąca jedynie o kilka stopni wyżej od taniej siły roboczej na klasowej drabinie tego świata jest wyjątkowo gorliwa w egzekwowaniu bezwzględnych praw autorytarnego państwa w państwie, funkcjonującego 8 godzin na dobę. Janczarzy neoliberalnego eksperymentu traktują swoje ofiary z nieskrywaną pogardą i wyższością. Kiedyś też byli na dole, a teraz są żywym przykładem na to, że w tym świecie, każdy może zostać gwiazdą rocka, albo przynajmniej strażnikiem na dobry początek. Brygadziści ogromną wagę przywiązują do wydajności pracy, mimo tego, że w umowie o zlecenie opcja "wydajność" jest przekreślona, a pracownik jest rozliczany w oparciu o liczbę przepracowanych godzin. Jest to ich główne zadanie, bo w tym świecie wydajność zastąpiła Boga. Skutkiem ubocznym religii wydajności jest mechanizacja pracy i depersonifikacja taniej siły roboczej. Skutkiem ubocznym hierarchizacji jest natomiast lekceważenie słabiej osadzonych w systemie. W naszym mikrosystemie objawiło się to serią obelg rzuconych pod naszym adresem, gdy ośmieliliśmy się oddalić parę kroków poza zakład pracy, w trakcie przerwy, co wzbudziło podejrzenie jednej ze strażniczek o naruszenie prawa do maksymalnej wydajności i wysiłku. Normalne w takim wypadku oburzenie zostało przyjęte przez strażniczkę ze zdziwieniem. Mało który z pracowników stawia opór w świecie TINA. W tym świecie opór to przejaw reakcji. Nasza mała wiktoria nie trwała długo. Zostaliśmy rozdzieleni, a następnie przydzieleni do pakowania lub składania produktów korporacji farmaceutycznych. Ta nie wymagająca krzty wyobraźni, mechaniczna praca, w połączeniu z elektroniczną salsą wydobywającą się z głośników, tłumi w pracowniku potrzebę manifestowania swojej frustracji.
Świat neoliberalnych przedsiębiorstw bardzo szybko zawaliłby się jak domek z kart, gdyby nie wykorzystywał bezwzględnie przewidywalnej natury ludzkiej. Po pierwsze, firmy maksymalizujące wydajność kosztem korporacyjnej moralności, zatrudniają wykluczonych, dając im szansę, nie tyle na zmianę statusu społecznego, co po prostu na przeżycie w neoliberalnym środowisku ekonomicznym. Tinowskie przedsiębiorstwo wykorzystuje sprawnie położenie ekonomiczne pracowników i ogólną sytuację ekonomiczno-społeczną państwa. Jak każda autorytarna instytucja gardząca drugim człowiekiem, odwołuje się do strachu i potrzeby bezpieczeństwa, wyciskając z nich energię potrzebną do realizacji własnych celów.
Po drugie, tinowskie przedsiębiorstwo wykorzystuje doskonale tak zwaną metodę marchewki. Zaufani pracownicy mają prawo do lepszych grafików, mają też szansę na przeniesienie na stanowisko sprawdzającego prawidłowość pracy, osób o szczebel niżej. Wiąże się to z symbolicznym dodatkiem pieniężnym oraz z możliwością stosowania reprymendy wobec nowicjuszy takich jak autorzy. Wykorzystując jedno z ważniejszych pragnień ludzkich - chęć dominacji nad drugim człowiekiem - kierownictwo zapewnia sobie spokój i tak pożądaną wydajność. Donosy są stałym elementem, jawnie praktykowanym przez zaufanych pracowników. Kilkukrotnie zostaliśmy zadenuncjowani wyższej władzy przez samych pracowników. Powód - wyjście na trzyminutową przerwę na papierosa bez uzgodnienia z kierownikiem. Syndrom sztokholmski jest tu częstą przypadłością. Nieco bardziej odporni na lizusostwo wobec firmy są najniżej usytuowani w ekonomicznym łańcuchu pokarmowym. Stereotypowi wykluczeni to bardzo zróżnicowana grupa. Od dorabiających jak autorzy, sezonowych proletariuszy, poprzez mężczyzn o przepitych oczach, aż po kobiety w średnim wieku o automatycznych ruchach i zaciętych twarzach. Wygląd wszystkich tych osób uosabia typowy wizerunek wykluczonego - niemodne odzienie z innej epoki, zmęczone i zrezygnowane ciężką pracą twarze, bieda widoczna na pierwszy rzut oka, która pozbawia człowieka skromności, a nawet niekiedy przyzwoitości. Sugestie kapłanów neoliberalizmu, że pracujący w niewolniczym systemie prototypowych zakładów pracy są sobie sami winni, przez lenistwo i głupotę - należy uznać za nieuzasadnione brednie.
Piewcy neoliberalnego nurtu przyjęli dwa paradygmaty - polityczne ideały godności człowieka oraz wolności człowieka. Owa selekcja wydaje się być bardzo efektywną strategią, gdyż zaiste są to ideały o nieodpartym, uwodzicielskim uroku. Pojęcia godności i wolności mają potężną siłę oddziaływania. Neoliberałowie wypracowują sobie aparat pojęciowy, którym zgrabnie operują. Oprócz paradygmatów wyznaczyli sobie również dwie logiki władzy - terytorialna władza państwa i władza kapitału. Zdają sobie świetnie sprawę z tego, że państwo musi być tym, kto wprowadzi ich ideologię w życie. Paradoksem jest to, że jedna z dominujących logik - państwo, w ich propagandzie jest przedstawiane jako sztuczny twór. Z jednej strony jest im potrzebne do celów instrumentalnych, a z drugiej jest antonimem gloryfikowanej przez nich wolności jednostki.
Niekonsekwencja neoliberałów sięga jednak dalej. Równość wobec prawa, premiowanie inicjatywy i przedsiębiorczości - są to kolejne, piękne, wycyzelowane neoliberalne hasła, które mają służyć korporacyjnej rzeczywistości. Ale jak one się odnoszą do hurtowni farmaceutycznej, w której człowiek musi być całkowicie posłuszny wobec przełożonych, funkcjonuje niczym robot - wykonuje żmudną, taśmową pracę i sam nie jest upoważniony do wysuwania jakichkolwiek pomysłów czy inicjatyw?
Jędrzej Włodarczyk
Jacek Kowalczyk
Autorzy są działaczami Stowarzyszenia Młoda Socjaldemokracja.