Po przeliczeniu około 80 proc. głosów oddanych we wczorajszym referendum, zgodnie z nieoficjalnymi wynikami Morales otrzymał około 60 proc. głosów poparcia. Wbrew oczekiwaniom urzędujący prezydent znaczące poparcie zanotował nawet w regionach będących bastionami opozycji. W jednej z tradycyjnie opozycyjnych wschodnich prowincji poparło go ponad 50 proc. głosujących, a w pozostałych trzech między 40 a 50 proc.
Rezultat ten znacząco przewyższa wynik, jaki otrzymał on w wyborach, które wyniosły go na urząd, gdy głosowało nań 53,7 proc. uczestniczących w wyborach. Aby pozostać na stanowisku prezydenta, Morales potrzebował poparcia przekraczającego tę liczbę.
Równocześnie z nim o zachowanie urzędu walczyło ośmiu gubernatorów prowincji boliwijskich, w tym najbogatszych prowincji na wschodzie kraju, pozostających w gwałtownej opozycji wobec przeprowadzającego dość śmiałe reformy socjalne prezydenta. Z ośmiu gubernatorów urząd straci trzech - dwóch opozycyjnych i jeden popierający Moralesa. Konserwatysta Manfred Reyes gubernator prowincji Cochabamba stwierdził iż nie uznaje niekorzystnego dla siebie wyniku referendum.
Evo Morales, mający rdzenne amerykańskie korzenie, zyskał bardzo znaczącą popularność wśród rdzennych Amerykanów w Boliwii. Natomiast opozycja, reprezentująca klasy wyższe i nieraz odwołująca się do dyskursów białej supremacji, zdążyła już wezwać do nieuznawania wyników referendum.
Podczas jego trwania doszło do pewnej liczby gwałtownych incydentów.
Paweł Michał Bartolik
Piotr Ciszewski