Przede wszystkim, gdy spojrzymy na kontekst polski, okazuje się, że głową naszego państwa jest prezydent trzydziestu Polaków. Tylu bowiem radykałów manifestowało przed ambasadą Gruzji w Warszawie, popierając prezydenta tego kraju w jego krwawych zmaganiach z jedną z mniejszości. Od głowy poważnego państwa oczekujemy przede wszystkim rozsądku. Kaukaski gąszcz konfliktów powinien ten rozsądek jeszcze potęgować, skłaniać do refleksji przed każdym wypowiadanym zdaniem. Tej refleksji nie może zabraknąć nawet wtedy, gdy sprawa dotyczy osobistych przyjaźni, dobrego kumpla z Tbilisi, z którym nie raz piło się przednie gruzińskie wino. Temu kumplowi, nie wykluczajmy, mogło w pewnym momencie coś pomieszać zmysły. Coś kazało mu mordować bezbronny górski naród. Przyjaźń ma w takich momentach swoje granice. Osoba prywatna może być przyjacielem ludobójcy, to jej etyczny wybór. Osobie publicznej jakoś nie wypada, tym bardziej tego ludobójcę publicznie wybielać. Być może z taką właśnie sytuacją mamy do czynienia w przypadku Lecha Kaczyńskiego i Micheila Saakaszwilego, których łączy jakaś dziwna nić sympatii. Wypowiadać się na temat postępowania gruzińskiego prezydenta nim osądzi go międzynarodowy trybunał (podobnie jak sądzić będzie Radovana Karadzićia) nie wypada. Nie wiemy do końca, co stało się w Osetii. Ale kilka faktów znamy:
1) Moi kaukascy przyjaciele opowiadali mi o gruzińskich żołnierzach, którzy terenowym samochodem ścigali po ulicach Cchinwali starszą kobietę z dwojgiem wnucząt. Wynik był jasny - cała trójka zginęła pod kołami rozpędzonego auta. Mówili mi też o tym, że na odchodnym, wycofując się z Osetii, gruzińscy żołnierze wrzucali granaty do piwnic. Na wszelki wypadek, gdyby schroniły się tam jakieś osetyjskie rodziny;
2) Ostrzał stolicy Osetii rozpoczęli Gruzini, nie mając ku temu żadnych specjalnych powodów. Nie walczyli z żołnierzami nieuznawanego państwa. Mordowali z odległości kilku kilometrów bezbronne cywilne ofiary. Na czyjeś polecenie. W czyimś imieniu;
3) Większość Osetyńców to obywatele Federacji Rosyjskiej. Mają zatem prawo do obrony swego zdrowia i życia przez to właśnie państwo;
4) Występujący w imieniu Gruzji Micheil Saakaszwili sprawiał wrażenie człowieka chorego lub szalonego. Mówił o tym, że Rosja napadła na USA, a następnie na Europę. Występował na tle flagi Unii Europejskiej (swoją drogą jakim prawem?), wykazując tym samym objawy rozmaitych schorzeń psychicznych (orzeczeniem o jego niepoczytalności mogliby się zająć lekarze biegli powołani przez trybunał).
Wszystko to sprawia, że Lech Kaczyński jest moim prezydentem tylko de iure. De facto uznaję go za osobę niegodną sprawowania jakiegokolwiek urzędu publicznego w kraju, który wie, czym jest ludobójstwo i którego mieszkańcy doświadczyli okrucieństw wojny.
Na szczęście możemy pokazać społeczności międzynarodowej, że większość z nas solidaryzuje się z ofiarami a nie zbrodniarzem. Możemy choćby wspomóc akcję Polskiej Akcji Humanitarnej. Możemy i musimy zrobić wiele, by pokazać, że Polacy są narodem przedkładającym ogólnoludzkie wartości nad przyjaźnie z tyranami, zresztą dla naszych interesów wątpliwe. A w kolejnych wyborach tych trzydziestu Polaków spod gruzińskiej ambasady nie wystarczy, by wybrać prezydenta. Podobnie jak ta niewielka liczba Gruzinów, która dziś popiera wojnę nie wystarczy, by pokonać większość tego mądrego przecież narodu.
Mateusz Piskorski
Tekst ukazał się na blogu Autora (mateuszpiskorski.blog.onet.pl).