Uwagi tych polityków, którzy zapewne pragną zostać stroną w konflikcie, uszło – bo lepiej nie widzieć tego, co niewygodne – w jaki sposób prezydent Gruzji postanowił rozwiązać konflikt mający więcej niż kilkunastoletnią historię. Jako instrumenty dialogu przyjął czołgi, wyrzutnie rakiet Grad i artylerię. W ten sposób chciał przekazać mieszkańcom Cchinwali informację, jak widzi on rozwiązanie narosłych nieporozumień i unormowanie relacji. Atak artyleryjski na ludność cywilną, bez żadnego uprzedzenia i możliwości ewakuacji, jest nie tylko daleki od wartości, które przyświecają naszej cywilizacji, ale wręcz z nimi sprzeczny. Nie przeszkadza to jednak tym, którzy za wszelką cenę chcą konfliktu z Rosją. Według nich zapewne rusofobia jest najłatwiejszą drogą wykazania patriotyzmu. Wydarzenia nawet ostatnich lat potwierdzają jednak, że to ślepy zaułek.
Działania wojsk gruzińskich nie tylko były naruszeniem norm prawa międzynarodowego, lecz także, jak twierdzi wielu obserwatorów, nosiły charakter czystek etnicznych. To realizacja dążenia do dominacji na tym terytorium. Przez wiele dziesięcioleci Osetia Południowa miała autonomię w ramach Gruzińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. Dążące do demokracji i niepodległości państwo to pod przywództwem Zwiada Gamsachurdii odebrało u zarania lat 90. ten element niezależności. W efekcie wybuchła wojna. Jak się szacuje, straty strony osetyjskiej wyniosły 3 tys. zabitych i 100 spalonych wiosek. Sytuacja została unormowana 24 czerwca 1992 r., gdy zawarto porozumienie o zawieszeniu ognia, utworzeniu sił pokojowych, w skład których weszli Rosjanie, Osetyjczycy i Gruzini. Rosjanom powierzono misję rozdzielenia walczących stron i zapewnienia bezpieczeństwa w strefie odpowiedzialności. W 1996 r. przyjęto memorandum, iż strony nie będą używały siły do rozwiązania konfliktu. Jednocześnie Rosja nie podważała integralności terytorialnej Gruzji, mimo że Tbilisi nie sprawowało nad tym obszarem kontroli, a Osetyjczycy utworzyli własne państwo, nieuznane przez żaden inny kraj. Ludność cywilna, nie mając stabilności politycznej, miała jednak prawo czuć się bezpiecznie.
Zmasowany atak artyleryjski na uśpione miasto spowodował wiele ofiar śmiertelnych i praktycznie zniszczył Cchinwali, stolicę republiki. Mimo że armia gruzińska została wyszkolona przez Amerykanów (w chwili ataku przebywało w kraju 127 instruktorów wojskowych), to uderzenie było w stylu radzieckim z okresu II wojny światowej, gdzie według założeń niemieckiej obrony, każdy dom był twierdzą. Tu było jednak zwykłe miasto, które podnosiło się jeszcze z ran doznanych w poprzednim konflikcie. W konsekwencji ostrzału artyleryjskiego i uderzenia pancernego zginęło według szacunków prawie 2 tys. osób, a domy zamiast remontować, należy teraz budować od początku. Zniszczono całą infrastrukturę. To podrywa ekonomiczne podstawy funkcjonowania i zmusza wielu ludzi do czasowego lub trwałego opuszczenia tych terenów. Gdyby powiodły się plany prezydenta Gruzji i wojska zajęły Osetię Południową, ten obszar niewątpliwie zmieniłby strukturę etniczną. Już w trakcie kilkudniowych walk niemal połowa ludności uciekła do Rosji. Należy przypuszczać, że później dołączyliby do nich kolejni, a tu zamieszkaliby przedstawiciele innej nacji. Czy nie nasuwają się pewne analogie z konfliktami w byłej Jugosławii?
Ten styl relacji nie pozostawia Osetyjczykom innej drogi niż wychowywać dzieci na żołnierzy i szukać protekcji w Rosji. Sami jako naród nie mają najmniejszych szans. Brutalny atak wojsk gruzińskich pozbawił ich także zapewne ostatnich iluzji, że mogą żyć w jednym państwie. W ten sposób prezydent Gruzji postawił pod poważnym znakiem zapytania dalsze funkcjonowanie tego obszaru w ramach swojego kraju. Działanie, które było naruszeniem obowiązujących standardów, spowodowało katastrofę humanitarną w Osetii, a w efekcie kontruderzenia wojsk rosyjskich przyniosło także straty w innych częściach Gruzji. Okazało się jednak sukcesem w polityce wewnętrznej. Prezydent Saakaszwili, oskarżany dotychczas o zapędy dyktatorskie, przeciwko któremu manifestowało po 200 tys. ludzi, teraz kreowany jest na męża opatrznościowego, który walczy z rosyjską nawałą. Faktem jest, że o ile w zakresie militarnym atak żołnierzy gruzińskich, który miał być blitzkriegiem, przerodził się w porażającą klęskę, propagandowo Rosjanie przegrywają. Nie przeszkadzają temu oczywiste dane. Nawet to, że Gruzini zaatakowali w dniu otwarcia olimpiady w Pekinie, gdy zgodnie z tradycją powinny ucichnąć wszelkie walki.
Ogromnym zaskoczeniem tych wydarzeń była stronniczość większości mediów, jak i środowisk politycznych. Niejednokrotnie można było odnieść wrażenie, iż nastąpiła zamiana ról między agresorem a ofiarą. Miało to miejsce zarówno w Polsce, jak i w wielu innych krajach. Mówiło się o rzekomym napadzie Rosji na Gruzję czy konfrontacji Rosji z NATO. Konfliktu z Paktem Północnoatlantyckim wprawdzie nie było, ale jeśli nadal będzie się prowadziło politykę w tym tonie, zapewne on zaistnieje. Na pewno nie będzie to jednak w naszym interesie. W dobie społeczeństwa globalnego jako jeden z podstawowych standardów przyjmuje się dostęp do informacji. Przejęły się tym bardzo władze Gruzji, które na początku konfliktu zakazały emisji na terenie swego kraju programów rosyjskojęzycznych oraz zablokowały dostęp do stron internetowych z końcówką "ru". Dość niekonwencjonalnie zachowała się również amerykańska stacja Fox, która przerwała transmisję rozmowy z Osetyjkami, gdy okazało się wbrew komentarzowi stacji, iż zaczęły one mówić o tym, jak brutalnie wojska gruzińskie napadły na Osetię. Niektóre media, w tym polskie, pokazywały także zniszczone przez Gruzinów Cchinwali jako zniszczenia rosyjskie w Gruzji. Było to niewątpliwie elementem wojny propagandowej.
Aktualny konflikt na Kaukazie był także praktycznym ukazaniem polityki podwójnych standardów. Wojska gruzińskie atakowały żołnierzy rosyjskich mających mandat sił pokojowych, ginęła ludność cywilna, niszczono obiekty cywilne, w tym szpital, placówki oświatowe. Obronę żołnierzy rosyjskich traktowano zaś jako agresję. Widocznie oczekiwano, że, jak w niektórych punktach byłej Jugosławii, oddziały sił pokojowych nie podejmą odpowiednich działań zabezpieczających ludność cywilną. Problem pojawił się dopiero, gdy wojska rosyjskie po udanym kontrataku weszły na terytorium Gruzji. Wojna jest zawsze tragedią. Stronniczość może jednak mobilizować do jej eskalacji. Niebezpieczne jest, gdy w imieniu Unii Europejskiej prezydent Francji, Nicolas Sarkozy, wynegocjował zawieszenie broni, a przywódcy kilku krajów unijnych przyjeżdżają do Tbilisi, "by podjąć walkę". Stawia to pod znakiem zapytania wspólną politykę UE. Tym bardziej że nasuwa się analogia z Kosowem. Region ten, z naruszeniem przyjętych norm i przy dużych kontrowersjach opinii międzynarodowej, przez część państw został uznany za niepodległy kraj. W analogicznej sytuacji małego narodu osetyjskiego, z ambicjami do suwerenności, bez zrozumienia podchodzi się do tych dążeń i akceptuje się brutalne metody walki z nim.
Wydarzeń w Gruzji nie da się opisać w biało-czarnych barwach. Separatystyczne narody uzyskiwały wsparcie nie tylko od Rosji. Warto przypomnieć, że przeciwko Gruzinom walczył w Abchazji bohater prawicowych mediów, Czeczeniec Szamil Basajew. Kaukaz jest beczką prochu, która jeśli wybuchnie, to ogień może wyjść daleko poza granice regionu. Tym bardziej więc społeczność międzynarodowa powinna być zainteresowana taką polityką, która nie tylko doprowadziłaby do pokoju, lecz również wypracowała kompromisowe uregulowanie wzajemnych relacji na wiele lat. A im dłużej się walczy i ponosi ofiary, tym o kompromis trudniej. Bez Rosji lub wbrew niej nie uzyska się stabilizacji na Kaukazie, nie zbuduje się też systemu bezpieczeństwa globalnego. Ważnym wnioskiem z ostatniego konfliktu powinno być przesłanie, że metodami walki i skłonnością do konfliktów Micheil Saakaszwili zdyskredytował aspiracje Gruzji do członkostwa w Unii Europejskiej i NATO. Poczekajmy na zmianę standardów.
Adam Bobryk
Tekst ukazał się w tygodniku "Przegląd".