W Stanach Zjednoczonych, jak dowiadujemy się z jednego z reportaży w telewizji publicznej, funkcjonuje krajowy rejestr pedofili i każdy obywatel może sprawdzić w internecie czy jego nowy sąsiad nie ma słabości do dzieci. A u nas nie może. Podczas gdy politycy prześcigają się w pomysłach, jak wykorzystać sprawę Krzysztofa B. do nabijania punktów procentowych w sondażach, pojawia się jeden zasadniczy problem związany z jego przypadkiem - Krzysztof B. nie jest pedofilem. Mężczyzna czekał, aż córka skończy gimnazjum, by, jak to określił, "była gotowa". Nazywał ją "szmatą" i "kurwą", wykrzykując, że zasłużyła na to, co jej robi. Powiedział policji, że to on jest ofiarą córki, która najpierw go prowokowała, a potem oskarżyła. To nie jest język, którym mężczyzna mówi o dziecku. To język mizoginii, którym w tym kraju mówi się o kobietach.
Oczywiście nie trudno domyślić się dlaczego tabloidy chętniej piszą o ojcu-pedofilu niż o mężczyźnie-gwałcicielu. Gwałt nie jest tak spektakularny jak kazirodztwo, poza tym pisanie o nim ma bardzo kruche podstawy – a nuż mężczyzna został sprowokowany, a jego ofiara to najpewniej kurwa, nimfomanka albo głupia. Politycy również uciekają od tematu gwałtu jak od ognia, bo nie wiedzą, jak o nim mówić tak, żeby jednak nic nie powiedzieć, a kiedy już muszą, popełniają gafy – jak w sprawie Bogdana Golika i gwałtu na prostytutce czy seksafery w Samoobronie. W państwie, w którym mówienie o kobietach językiem nienawiści spotyka się z powszechnym zrozumieniem, nawet wśród dziennikarzy tzw. poważnych mediów opiniotwórczych, nie można liczyć na rzetelną dyskusję o konsekwencjach ideologicznych założeń polityki społecznej, której mizoginia owocuje tysiącami takich historii jak historia Alicji. Tymczasem dziennikarze, politycy czy dyżurni tzw. eksperci doskonale wyczuwają grząski grunt rozmów na temat przemocy domowej, w których łatwo naruszyć nietykalne dobre imię tradycyjnej, katolickiej rodziny. Badania wskazują, że sprawcami ponad 80% gwałtów są mężczyźni z najbliższego otoczenia swoich ofiar, najczęściej są członkami ich rodzin. Miażdżąca większość tych przestępstw nie jest nigdzie zgłaszana. Czasami wychodzą na jaw doświadczenia kobiet takich jak Alicja i jej matka. W mediach używa się wtedy języka nacechowanego emocjonalnie – dziennikarze i dziennikarki piszą o "gehennie", "makabrze", "tragedii", "piekle". Ich posługiwanie się językiem skandalu nie wynika wyłącznie z chęci wzbudzenia sensacji, często jest rezultatem autentycznego przekonania o sensacyjności danego wydarzenia, nieznajomości skali zjawiska, niewiedzy na temat jego społecznego i kulturowego zakorzenienia. I tu wracamy do genezy kreacji postaci pedofila. Figura pedofila jest racjonalizacją problemów nierozpoznanych, niefunkcjonujących w medialnych dyskursach nasuwających się przy tego typu sprawach. Co więcej jest znacznie pożyteczniejsza ideologicznie niż figura gwałciciela. Pedofil to "Obcy", ktoś, kto z zewnątrz czyha na naszą normalność, z kim my nie mamy nic wspólnego, kto może nas co najwyżej przerażać i obrzydzać. Tusk dał wyraz takiemu myśleniu, gdy wyprzedzając protesty obrońców praw człowieka wobec propozycji okaleczania pedofili, stwierdził, że według niego "to nie ludzie". Tylko bowiem "nie-człowiek" mógł skutecznie "udawać" ojca "normalnej, polskiej katolickiej rodziny", jak o Krzysztofie B. wyraził się jeden z sąsiadów.
Gdy tata nawala
Jak zazwyczaj słyszymy bowiem od sąsiadów i znajomych: "To była normalna rodzina". Jest to aż nazbyt przewidywalne, jakim tropem podążają media w takich sytuacjach. Tropem rozważań nad tym, że degeneraci żyją wśród nas niezauważani, stanowią pojawiające się nie wiadomo skąd zagrożenie dla naszych dzieci, dla naszych ognisk domowych. Sedno problemu tkwi jednak gdzie indziej - należałoby zapytać, czym jest owa "normalność" i jak ludzie pytani o rodzinę Krzysztofa B. definiują granice między tym, co akceptowalne, a tym, co patologiczne. Niestety agresja rodziców wobec dzieci, fizyczne czy psychiczne znęcanie się nad członkami rodziny, które, jak czytamy w raportach policyjnych, w 96% jest udziałem ojców, mieści się w granicach akceptacji społecznej. Kiedy ojciec bije dziecko, zdobywa jego autorytet; kiedy używa wobec niego przemocy werbalnej, uczy go życia; kiedy narusza jego prywatność, prawo do godności i szacunku, zaznajamia je z przynależną mu pozycją w hierarchii, wpaja pokorę i posłuszeństwo – taki obraz "normalnej" rodziny funkcjonuje w społecznej świadomości Polek i Polaków.
Przyzwolenie na taki kształt relacji w rodzinie jako element konsensusu zawartego między hierarchami kościoła katolickiego i politycznym establishmentem doby transformacji ustrojowej jest wyjęte spod wszelkiej dyskusji. Negując konieczność wprowadzenia do szkół lekcji wychowania seksualnego, traktując zagadnienie przemocy domowej jako swoiste tabu, utrwalając dyskursy sprzyjające dyskryminacji kobiet w sferze ekonomicznej, społecznej i politycznej, architekci polityki społecznej sakralizują autonomię rodziny jako instytucji społecznej niemalże wyjętej spod prawa. Krzysztof B. z całym swoim okrucieństwem i poczuciem bezkarności jest bezpośrednim skutkiem idealizacji instytucji rodziny. Skutecznie zastraszał córkę i żonę, utrwalając w nich poczucie braku alternatywy wobec swojej tyranii. Nie wzbudzał przy tym niczyich zastrzeżeń, nie spotkał się z żadną interwencją z czyjejkolwiek strony. Możliwe, że w granicach tolerancji co do "normalności" jego rodziny mieściły się drobne jawne akty przemocy. Może ślady pobicia na ciele żony bywały widoczne, może czasami zbluzgał córkę w czyjejś obecności, może nie hamował się szczególnie, wychowując syna klapsami? Tylko czy to powody, by wtrącać się w sprawy "normalnej" rodziny Krzysztofa B.?
Pan Życia i Śmierci
Skoro relacje w rodzinie z racji swojej apriorycznie pozytywnej roli w życiu każdego człowieka nie podlegają dyskusji, rola ostatecznej instancji przypada osobie, która ma społecznie ukonstytuowaną władzę nad innymi członkami i członkiniami rodziny oraz potrafi ją wyegzekwować. Czyli mężczyźnie. Patriarchalny schemat utrzymywania władzy środkami bazującymi głównie na przewadze ekonomicznej, sprzężony z podziałem ról na mężczyznę – żywiciela rodziny i kobietę zaspakajającą wszystkie potrzeby mężczyzny w ramach pracy niezarobkowej, by z kolei jego pracę zoptymalizować, ma się całkiem dobrze, pomimo że dawno już wieszczono jego śmierć naturalną. Zarobkowanie ojca rodziny, które wydawałoby się stanowić /conditio sine qua non/ androcentrycznej struktury rodziny, może być zaledwie kategorią potencjalną, jak to miało miejsce w przypadku rodziny Krzysztofa B. Regularne gwałcenie córki, zastraszanie jej groźbą śmierci bądź skrzywdzeniem matki i brata, zmuszenie Alicji do urodzenia, a potem porzucenia dwojga dzieci, napad z siekierą na jej chłopaka, długotrwałe przetrzymywanie kobiety w zamknięciu – wszystko to układa się w spójny schemat działań mężczyzny korzystającego ze swojej własności i chroniącego ją przed ingerencją z zewnątrz. Tak właśnie Krzysztof B. nazywał Alicję – swoją własnością. Gwałcił ją regularnie przez 6 lat. "Przychodził jak do żony – dwa, trzy razy w tygodniu" – opowiada Ala. Odwiedzał ją, tak jak korzysta się z innych sprzętów domowych.
Wykastrować patriarchat
Krzysztof B. posługiwał się córką jak przedmiotem zaspokajającym jego potrzeby nie dlatego, że nie wpojono mu na czym polega jego rola w patriarchalnym społeczeństwie, ale dlatego, że wpojono mu to nazbyt dobrze. Powiedzmy to sobie wyraźnie – problem przemocy wobec kobiet i dzieci nie jest problemem hormonalnym, nie ma nic wspólnego z nieprzeciętnym poziomem zmitologizowanego testosteronu, nie dotyczy jednostek nieprzystosowanych, niereformowalnych, aspołecznych. Medialny obraz przestępców pokroju Krzysztofa B. czy Jozefa Fritzla, kreowanych na "diabłów w ludzkiej skórze", "zwyrodnialców", "bestie", ma się nijak do rzeczywistości społecznej. Trzeba sobie wreszcie uświadomić, że tych mężczyzn nikt nie przetransportował tu z Księżyca, by spędzali sen z powiek naszym szczęśliwym rodzinom. Nie są "obcy", są jak najbardziej "nasi". Nie są marginesem prawicowej ideologii, która wpaja kobietom bezwarunkową przynależność do patriarchalnej rodziny, dzieciom bezwzględne posłuszeństwo, a mężczyznom prawo do ostatniego słowa, jej wypadkiem przy pracy, zetknięciem się z elementem patologicznym. Są jej naturalną konsekwencją.
Malwina Pokrywka
Autorka jest studentką socjologii, współtwórczynią Koła Gender Studies Instytutu Socjologii UAM, działaczką wrocławskiego Stowarzyszenia "Społeczeństwo Aktywne", współpracowniczka portalu i pisma "Recykling Idei".
Tekst ukazał się na stronie "Recyklingu Idei" (www.recyklingidei.pl).