Wkrótce po tym jak generał Jaruzelski ogłosił stan wojenny, na ścianie dworca kolejowego w Warszawie pojawił się napis: "Generale, może historia ci wybaczy, ale u mnie masz przechlapane. Maniek" Ja czułem podobnie. W tamtym czasie trafiłem do więzienia. Po naszej stronie "żelaznej kurtyny" były dwa rodzaje komunistów: ci, którzy strzelali i ci, do których strzelano. Dla nas, czerwonych, wykształconych na państwowych uniwersytetach, Solidarność to był przede wszystkim ruch robotniczy. W kraju rządzonym przez Polską Zjednoczoną Partię Robotniczą po raz pierwszy w życiu zobaczyliśmy robotników jak przemawiają, wiecują, spierają się, głosują i wybierają swoich delegatów. Zakładowe komitety strajkowe wysyłały swych delegatów do międzyzakładowych komitetów strajkowych, które z kolei wyłaniały krajowy Międzyzakładowy Komitet Strajkowy. To była demokracja robotnicza, przypominająca rady w początkowym okresie rewolucji bolszewickiej. Przez 16 miesięcy ten niezwykły ruch społeczno-polityczny oparty na strajkach współrządził dużym krajem należącym do bloku radzieckiego. Nazywaliśmy ten okres "karnawałem".
Jazruzelski wyprowadzając czołgi na ulicę usprawiedliwiał się hasłem: "Socjalizmu będziemy bronić jak niepodległości ojczyzny". Ale to było zupełnie bez sensu. Zgoda, wybór, przed którym stanął był trudny. Gdyby nie zaczął strzelać do polskich robotników musiałby zapewne strzelać do rosyjskich czołgów. Ale nawet, jeżeli nasza niepodległość mogła być zagrożona, to socjalizm, rozumiany jako rządy robotnicze, nie był. W końcu to aparatczycy partii komunistycznej wykazali największy zapał przy budowie barbarzyńskiego kapitalizmu w Polsce. A transformacja przebiegła tak gładko, bo Jaruzelski odwalił brudną robotę miażdżąc Solidarność, jedyną siłę, która mogła nie tylko ocalić socjalizm, ale i nadać mu nową, demokratyczną formę.
Dziś, straciliśmy już naszą wielką nadzieję. Bycie Polakiem nie jest już ekscytujące. Elity opozycyjne i komunistyczne dogadały się ponad głowami zwykłych ludzi. Zamienili darmowe posiłki w stołówce zakładowej dla wszystkich, na brancze (brunch'e) w hotelu Marriott dla tych, którzy zdradzili swych kolegów (w przypadku Solidarności) i tych, którzy zdradzili swoją ideologię (w przypadku członków partii). Szokowa terapia Balcerowicza pochłonęła więcej ofiar niż stan wojenny. Dramatycznie wzrósł wskaźnik samobójstw spowodowanych bezrobociem, biedą i eksmisjami. Paradoksalnie Jaruzelski jest odpowiedzialny za jedne i drugie ofiary. To on, bowiem utorował drogę Balcerowiczowi, nota bene również byłemu lektorowi Komitetu Centralnego.
A teraz ci, którzy sprawili, że Polacy są narodem mającym najdłuższy czas pracy w Europie, ci odpowiedzialni za to, że (zgodnie z ostatnim raportem UE) 25 procent polskich dzieci nie dojada, sądzą starego człowieka, który im to wszystko ułatwił. Rozmawiałem z Wojciechem Jaruzelskim na początku lat 90-tych. To była miła, długa pogawędka między byłym dyktatorem, a jego więźniem politycznym. Generał był oburzony zachowaniem swych dawnych partyjnych kolegów, między innymi wprowadzoną przez postkomunistyczny rząd SLD ustawą dopuszczającą eksmisje na bruk. Większość Polaków mu wybaczyła, a nawetją go za bohatera narodowego, który zapobiegł radzieckiej inwazji.
Dla mnie to postać dramatyczna. Pojałtański porządek światowy nauczył Polaków wybierania mniejszego zła. Wybór Jaruzelskiego był błędny, choć podyktowany dobrymi chęciami. Politycy, a zwłaszcza politycy prawicowi, a już szczególnie prezydent Kaczyński, ma skłonność do pisania historii na nowo. Nazywają to "polityką historyczną". Nie znoszę tego. Nie potrafią zapewnić mieszkań, opieki zdrowotnej, dobrych miejsc pracy, emerytur, przyzwoitych płac. Zamiast tego rzucają tłumom na żer Jaruzelskiego. Ale ludzie tego nie kupują. Dwa miliony już wyemigrowały. Ludzie chcą lepszego życia, a nie zemsty.
Piotr Ikonowicz
Artykuł ukazał się w dzienniku "The Guardian".