Powoli dojrzewała myśl, że żadne pieniądze (bo nie o pieniądze tu w istocie chodzi) nie pomogą walącemu się systemowi. Pojawiły się głosy - i to nie jakichś lewaków, ale "poważnych" kongresmanów - że zaproponowany przez rząd program ratuje przed bankructwem bankierów z Wall Street, a nie "zwykłych Amerykanów". Rząd USA twierdził, że przeznaczenie funduszy na wykupienie "złych długów" przez amerykański bank centralny, umożliwi bankom komercyjnym uzyskanie gotówki na dalsze pożyczki. A kredyt jest motorem kapitalistycznej gospodarki. No dobrze, odpowiadali oponenci, ale co będzie, jeżeli banki pożyczą kolejne pieniądze inwestorom, którzy w dalszym ciągu będą spekulować na giełdzie i wywołają następny kryzys? Pojawiły się opinie nie tylko, że sytuacja wymaga, aby zlikwidować przywileje finansowych bonzów, obcinając im apanaże (żeby przypadkiem w przyszłości nie obcięto im głów), ale także, że potrzebna jest ściślejsza kontrola państwa nad rynkami finansowymi, nad całą gospodarką. "Gazeta Wyborcza" z niedowierzaniem pytała, czy to znaczy, że mamy do czynienia ze "Socjalistycznymi Stanami Zjednoczonymi Ameryki"?
Jeszcze przez pewien moment Leszek Balcerowicz i spółka, utrzymywali, że nic się nie stało, kiedy w tym samym czasie G. W. Bush w orędziu do narodu przepowiadał głęboką recesję. Może ona oznaczać – mówił – likwidację "oszczędności emerytalnych, liczniejsze przejmowanie domów przez banki z powodu niespłacania długów hipotecznych, redukcje zatrudnienia i dalsze bankructwa". Oczywiście w Polsce to żadna rewelacja. Tutaj, na peryferiach kapitalistycznej gospodarki, regularnie masowo przepadały składki emerytalne, przejmowane były domy, następowały redukcje zatrudnienia i bankrutowały firmy. Nie można mieć wątpliwości, że Amerykanie ratując własne interesy nie zawahają się wykorzystać inne kraje. De facto robią to cały czas. Jeżeli pojawia się pytanie skąd się biorą te wszystkie pieniądze na pomoc bankrutującym firmom, to odpowiedź jest prosta – ostatecznie pozyskiwane są przez drenaż ekonomiczny innych państw, podporządkowanych, w taki czy inny sposób, strategicznym, politycznym i gospodarczym celom USA. Polska płaci haracz w postaci m.in. rat za "latający złom" (F-16) czy odsetek od spłaconych (!!!) już dawno kredytów. W naszym kraju środki publiczne nie mają prawa zasilić przedsiębiorstwa czy emerytów, bo od razu ponosi się larum; krzyczy się o "pieniądzach wyrzuconych w błoto". USA, które - jak widzimy - są ogromnym wrzodem globalnej gospodarki, mogą to robić bez problemów. Tymczasem politycy zwyczajnie nas okłamują, mówiąc, że nie zapłacimy za ten kryzys i rozrzutność amerykańskiego rządu. Otóż zapłacimy i to o wiele większą cenę, niż się wszystkim wydaje. Nasza gospodarka jest uzależniona od globalnego systemu ekonomicznego, gdzie rządzą Stany Zjednoczone i kraje Europy Zachodniej. Ta władza daje im prawo do arbitralnej i partykularnej obrony interesów własnych firm i klasy średniej, utuczonej przez dziesięciolecia na wyzysku innych krajów.
Od wielu, wielu lat ruch alterglobalistyczny przewidywał koniec ery giełdowych spekulacji i domagał się kontroli nad kapitałem (np. podatek Tobina) – ale społecznej nie rządowej! Głosząc takie hasła zostaliśmy okrzyknięci wariatami. Dziś to wy szacowni profesorowie ekonomii i publicyści z pierwszych stron liberalnej prasy, wyszliście na idiotów. Jak można było myśleć, że system oparty na spekulacji przetrwa i będzie się w nieskończoność rozwijał? Robiąc dobrą minę do złej gry, twierdzicie dziś, że to tylko korekta systemu kapitalistycznego. Tak – bardzo, miejmy nadzieje, gruntowana. Jakież musiało być wasze zdziwienie, kiedy dosłownie minutę później, po z trudem przyjętym przez USA programie ratunkowym, kiedy Kongres wywalił 700 mld. dolarów "w błoto", indeksy wszystkich giełd poszybowały w dół i ciągle, jak śpiewała Kora Jackowska, prywatnie przyjaciółka Henryki Bochniarz, "spadają, spadają, spadają".
Jarosław Urbański
Tekst pochodzi ze strony Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Inicjatywa Pracownicza (www.ozzip.pl).