Wszyscy zapewne pamiętamy tamten październikowy wieczór wyborczy z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze Państwowa Komisja Wyborcza ogłosiła wyniki o wiele później niż planowano. Ważniejsze jednak było to, że, kiedy w końcu poznaliśmy zwycięzców wyborczej batalii, zalani zostaliśmy litanią rzewnych słów. Przyszły premier wiele mówił wtedy o miłości, zaufaniu, wzajemnym szacunku... Usłyszeliśmy, że skończył się czas, kiedy dialog i negocjacje zastąpiła arogancja i ignorancja. I chociaż nie jesteśmy naiwni i mało kto z nas wierzy już w bajki, tliła się w nas nieśmiała nadzieja. "A może jednak tym razem będzie inaczej" - pomyślał ten i ów.
Dziś nawet najwięksi marzyciele muszą zejść na ziemię i powtórzyć stare powiedzenie: "miało być dobrze, a wyszło jak zawsze". Miłość, zaufanie i szacunek nadal nie wyszły poza sferę pobożnych życzeń. Komisja Trójstronna czyli miejsce rozmów i negocjacji między rządem, pracodawcami i związkami zawodowymi, od wielu lat jest organem całkowicie martwym. Potwierdzają to wydarzenia z ostatniej środy i "rozmowy" o emeryturach pomostowych. Wobec zignorowania przez premiera prośby związkowców o udział szefa rządu w obradach Komisji, zdecydowaliśmy się na desperacki krok - nocną okupację sali w Ministerstwie Pracy i Polityki Społecznej. Zdecydowaliśmy się na to, gdyż propozycje neoliberalnych władz są zwyczajnie nie do przyjęcia.
Po pierwsze: to co chce przeforsować rząd jest całkowicie wyjęte z kontekstu systemowego i na pewno nie mają charakteru reformy. Ograniczenie zawodów objętych "pomostówkami"jest typowym skokiem na kasę, okraszonym marną propagandą o potrzebie uzdrowienia finansów publicznych państwa. Lista uprawnionych do tych świadczeń nie bazuje na ekspertyzach lekarzy medycyny pracy, a jedynie opiera się o kryteria polityczne. Innymi słowy rząd kalkuluje z kim nie opłaca mu się wszczynać wojny i tylko wobec tych grup okazuję swoją łaskawość.
Pytanie jak długo jeszcze? Konia z rzędem temu, kto zagwarantuje, że po budowlańcach, meblarzach, pracownikach cementowni nie przyjdzie czas na zmarginalizowanie nabytych praw górników, kolejarzy, hutników? Skoro rząd wyobraża sobie 60-latka biegającego po rusztowaniu, to czemu jego rówieśnik nie mógłby fedrować węgla na przodku?
Wbrew szumnym deklaracjom rząd nie ma też absolutnie żadnego pomysłu na zagospodarowanie całych rzesz ludzi niepracujących. Mgliste zapewnienia o przygotowywaniu programów skierowanych do tzw. "grupy 50+" są klasyczną propagandą zasługującą najwyżej na zignorowanie. Pomysły masowego "przekwalifikowania" pracowników zatrudnionych przy produkcji płyt wiórowych na informatyków lub handlowców, brzmią raczej jak kiepski dowcip, a nie jak rządowy projekt aktywizacji zawodowej.
Tak naprawdę w Polsce pracuje znacznie więcej osób niż wynikałoby to ze statystyk. Rzecz w tym, że zatrudnieni są oni na czarno. Tym samym nie odprowadzają podatków, nie opłacane są ich ubezpieczenia. Ale to już rządu nie interesuje.
Rok po zwycięstwie wyborczym premiera miłości jasno widać, że źle się dzieje w państwie polskim. Dialog społeczny jak leżał na łopatkach, tak leży; pracownicy jak byli ignorowani, tak nadal są; ignorancja i arogancja są motorem napędowym wszelkich działań rządu. A wsłuchując się w ton buńczucznych wypowiedzi władz, można odnieść wrażenie, że ponury okres tzw. IV RP ma się nadal dobrze, z tym, że w ostatnim czasie nieco bardziej zadbał o swój atrakcyjny wizerunek.
Zbigniew Janowski
Autor jest przewodniczącym Związku Zawodowego "Budowlani". Tekst ukazał się na stronie związku (www.zzbudowlani.pl).