Rewolucja październikowa nie ma w Polsce szczęścia do wiarygodnej oceny. Wpierw, w czasach Polski Ludowej, w szeroko rozpowszechnianych wydawnictwach jawiła się jako nieskalana przemocą. Zmiana systemu w 1989 r. od razu spowodowała zmianę perspektywy – tym razem rewolucja była po prostu niekończącym się pasmem przemocy i to tylko jednej strony.
Autor, młody historyk z Krakowa, nie kryjący lewicowych sympatii, poszedł jednak inną drogą. Ocenę okresu rewolucji i wojny domowej w Rosji oparł po prostu na… faktach, których brakowało, lub które były wybiórczo stosowane w poprzednich wydawnictwach poświęconych temu tematowi. Fakty, przywoływane przez autora, pochodzą z wielu źródeł, łączy je jednak jedno – nie wybielają żadnej strony ówczesnego krwawego konfliktu. Jak sam pisze: "W naszej pracy – dla uniknięcia efektu samospełniającej się przepowiedni – wskazane będzie przedstawienie argumentów obu stron konfliktu (a więc inaczej niż czynią to np. autorzy "Czarnej księgi komunizmu"). Tym samym dążyć chcemy do wyjaśnienia problemów spornych i niewygodnych, a więc zarówno do pomijanych przez apologetów Października, jak i przez jego krytyków".
Tyle, że autor przypomina podstawowy fakt tej wojny – kto stał po której stronie tego konfliktu. Po jednej: obszarnicy i kapitaliści – którzy przecież nie są postaciami z bajek, a po drugiej – robotnicy i zrewoltowani chłopi w mundurach.
Witkowicz wskazuje na ważne zjawisko – cała nagonka na rewolucję październikową prowadzona jest przez te same prawicowe środowiska, które stoją w pierwszym szeregu walki przeciwko prawom robotniczym i socjalnym. Diabolizacja rewolucji i bolszewików ma służyć do oczerniania całej lewicy, a w ostatecznym rozrachunku do podważenia wszelkich praw wywalczonych przez ruch robotniczy.
Książki Richarda Pipesa o rewolucji, czy "Czarna księga komunizmu", nie mają wyłącznie ukazywać "prawdy" o krwiożerczym komunizmie i bolszewikach. Ich cel jest bardziej dalekosiężny – chodzi o zabukowanie w świadomości społecznej przekonania, że żadna zmiana świata nie jest możliwa. Że może ona tylko prowadzić do ślepej i bezprzykładnej rzezi. Nie bez kozery też zalew tego typu publikacji mamy w czasach obecnego kryzysu kapitalizmu. Jego obrońcy muszą się wszak zabezpieczyć i przekonać społeczeństwo, że może jest źle, ale zmiana byłaby tylko na gorsze.
Autor "Wokół białego i czerwonego terroru" nie ogranicza się do samego okresu rewolucji i wojny domowej. W pierwszym rozdziale książki przywołuje terror carski z lat 1825–1917, często bagatelizowany przez prawicowych historyków. I podkreśla, podążając tropem zachodnich historyków, znaczenie I wojny światowej nie tylko dla wybuchu, ale też krwawego charakteru wojny domowej w porewolucyjnej Rosji.
Witkowicz daleki jest od suchego wymieniania zbrodni popełnianych przez obie strony konfliktu, słusznie uważając, że należy je umieścić w całym kontekście społecznym tych czasów. W rozdziale II porusza więc kwestię chłopską i robotniczą w sypiącym się w wyniku wojny imperium carskim. Dwie części tego rozdziału zwracają szczególną uwagę: pierwsza, to rozpad rosyjskiej gospodarki w latach 1914–1921 i próby zaradzenia mu przez bolszewików, a druga – to prowokujące pytanie, kto wzniecił krwawą wojnę domową po rewolucji? I tu odpowiedź daje rzadko obecną w polskiej historiografii – przypominając, że sama rewolucja październikowa pochłonęła niewielką liczbę ofiar, zwraca uwagę, że siły kontrrewolucyjne nie miałyby możliwości poważnego stawienia czoła bolszewikom, gdyby nie polityka Ententy: jej dostawy uzbrojenia, pieniędzy oraz sama interwencja wojskowa.
W rozdziale "Nieznany Lenin i nieznana rewolucja" Witkowicz obala kilka mitów dotyczących wydarzeń z jesieni 1917 r. w Rosji – czy to rzeczywiście była rewolucja, czy też pucz, zamach stanu garstki fanatyków. Niejako wiąże się z tym rozdział VII – "Przyczyny zwycięstwa bolszewików". No, bo jak było możliwe, że garstka "fanatyków" potrafiła wygrać wojnę domową z siłami kontrrewolucyjnymi wspieranymi przez 14 państw Ententy. Czy rzeczywiście mogli wygrać tylko dzięki terrorowi?
Główna część książki poświęcona jest właśnie tytułowemu terrorowi – tak czerwonych, jak i białych. Przy czym autor nie skupia się – w przypadku tego pierwszego – na terrorze najsłynniejszych czerezwyczajek, lecz porusza także problematykę terroru oddolnego, ludowego, nad którym młoda władza radziecka starała się zapanować. Witkowicz szacuje liczbę ofiar terroru zorganizowanego przez władzę radziecką w latach 1917–1921 na maksymalnie 150 tysięcy osób, do tego jednak dolicza ofiary tej oddolnej rewolucyjnej przemocy, dochodząc od liczby maksymalnie 250 tysięcy ofiar. To ogromna liczba, niemniej dużo mniejsza, niż podawana przez kontrrewolucyjnych historyków, a ponadto "terror rewolucyjny był tylko jednym z wielu terrorów, jakich doświadczyli mieszkańcy Rosji okresu wojny domowej. W ludność uderzała także organizowana na wielką skalę przemoc kontrrewolucyjna, przemoc grup przestępczych. Przemoc >>żywiołowa<< i wreszcie przemoc, jaką niosły ze sobą rozliczenia między zwaśnionymi narodowościami, czy klanami". Ale przecież to nie wszystko – do tego należy doliczyć ofiary głodu i chorób, za które w większym stopniu można zrzucić odpowiedzialność na Ententę podsycającą wojnę domową i narzucającą blokadę Rosji, niż na bolszewików
Ciekawe są wątki dotyczące walk polsko-radzieckich. Głównymi ofiarami terrorystycznych działań wojsk polskich byli zrewoltowani chłopi na Litwie, Ukrainie i Białorusi, oraz Żydzi (w zorganizowanych przez Polaków pogromach na wschodnich "kresach" Rzeczpospolitej zginęło co najmniej kilkuset Żydów, licząc tylko od listopada 1918 do grudnia 1919 r.). Autor przypomina znamienny cytat ze wspomnień późniejszego ministra Becka z działań na zrewoltowanej Ukrainie: "We wsiach zabijaliśmy wszystkich i wszystko paliliśmy przy najmniejszym podejrzeniu nieszczerości. Ja sam własnoręcznie dawałem przykład". Nie lepiej obchodzono się z jeńcami. 300 wziętych do niewoli czerwonych rozstrzelano pod Szybowcem za zgodą gen. Sikorskiego. Na koniec Witkowicz przypomina śmierć ok. 20 tysięcy radzieckich jeńców w polskich obozach jenieckich po wojnie 1920 r.
Szacunek wobec młodego historyka budzi jego benedyktyńska praca nad wyliczeniami ofiar czerwonego i białego terroru poza Rosją – od Finlandii, na Ameryce Łacińskiej skończywszy. Łamie w ten sposób dobre samopoczucie tzw. demokratów, którzy musieliby przyznać, że choćby sam terror stosowany przez "zachodnie demokracje" w koloniach przewyższył nie tylko terror z czasów bolszewickich, ale pod względem masowości można go porównać jedynie z represjami stalinowskimi. Bo też dla autora nie ma najmniejszej wątpliwości, że Rosja Lenina i Stalina, to były dwa różne kraje. Nie na darmo Nadieżda Krupska w 1926 r. stwierdziła: "Gdyby Iljicz żył, z pewnością siedziałby już w więzieniu".
Ale co tam porównania leninowskiej i stalinowskiej Rosji – w 1923 r. w bolszewickich więzieniach przebywało poniżej 130 tysięcy osób – zdecydowanie mniej niż obecnie jest uwięzionych w Stanach Zjednoczonych.
Książka Andrzeja Witkowicza jest jak odrutka, która może zaciekawić nie tylko pasjonatów historii rewolucji sprzed 90 lat. Bo to odtrutka na różne antylewicowe brednie wypisywane przez historyków prawicy. Bo lewica bez walki w obronie swojej historii, przegra walkę o przyszłość.
"Wokół białego i czerwonego terroru, 1917–1923", Andrzej Witkowicz, Biblioteka Le Monde Diplomatique, Instytut Wydawniczy Książka i Prasa, Warszawa 2008, s. 520.
Piotr Bojko
Recenzja ukazała się w "Trybunie Robotniczej".