Kto ciąga go po sądach? Jakoś tak dziwnie się składa, że wcale nie ci, którzy bardzo wiele stracili na tym, że w 1989 r. oddał on dobrowolnie władzę prawicy i umożliwił przywrócenie ustroju kapitalistycznego, lecz ci, którzy na tym bardzo wiele zyskali i logicznie rzecz biorąc, powinni być mu dozgonnie wdzięczni, a nawet pomniki mu stawiać. Rzecz w tym, że oni muszą mścić się na Jaruzelskim za historyczną przysługę, którą im wyrządził, aby nie było widać, komu zawdzięczają władzę i pełne kieszenie. Wiadomo, że król jest nagi, jeśli ma tylko władzę i pełne kieszenie; aby tej władzy i pełnych kieszeni mógł być pewny, musi mieć jeszcze przyodziewek w postaci prawowitego rodowodu.
Władza prawicy pochodzi u nas z porozumienia wynegocjowanego przez nią za plecami społeczeństwa – w równej mierze za plecami "solidarnościowych", jak i PZPR-owskich dołów – z ówczesną władzą, reprezentowaną przez Jaruzelskiego oraz jego sekretarzy partyjnych i ministrów. Strasznie to kiepska legitymacja, więc koniecznie trzeba sobie wyrobić inną, która by dobrze wyglądała – legitymację "walki z komunizmem". Bez takiej legitymacji król w postaci prawicowej władzy byłby nagi – zbyt łatwo społeczeństwo widziałoby, w jaki sposób i czyim kosztem ci, którzy dziś panują w naszym kraju, uwłaszczyli się gospodarczo i politycznie.
W grudniu 1981 r., a więc wtedy, gdy Jaruzelski rzekomo "kierował związkiem przestępczym o charakterze zbrojnym", wprowadził on przeciwko robotnikom stan wojenny i posłał na nich czołgi, transportery opancerzone, ZOMO i w ogóle resorty siłowe. Przysięgał, że "socjalizmu będzie bronił jak niepodległości". Przed robotnikami. Jeśli zafundowało się taki "socjalizm", którego trzeba bronić resortami siłowymi przed robotnikami, to znaczy, że można go o – znów przysłowiowy – kant d... potłuc, ale nie przywracając na jego miejsce ustrój kapitalistyczny, lecz pozwalając robotnikom, aby zbudowali go od nowa, po swojej myśli.
Ustrój jest socjalistyczny wtedy, gdy świat pracy zarządza przedsiębiorstwami państwowymi i znacjonalizowaną gospodarką, demokratycznie planuje rozwój społeczno-gospodarczy i kulturalny, rządzi w państwie. Socjalizm to nie dyktatura wyobcowanej ze świata pracy biurokracji, która we własnym interesie żeruje na znacjonalizowanej, planowej gospodarce, hamując jej rozwój i powodując rozkład.
Historia przyznała rację tym "lewackim elementom wywrotowym", jak określano je w aparatach ideologicznych PZPR, które po 13 grudnia 1981 r. wskazywały, że gen. Jaruzelski wcale nie "broni socjalizmu jak niepodległości" przed "siłami antysocjalistycznymi", lecz broni dyktatury biurokratycznej przed robotnikami i że rozprawiając się przemocą z niezależnym ruchem robotniczym, toruje drogę kapitalizmowi.
W Rzeczypospolitej Samorządnej, do której ruch ten dążył i którą zarysował w swoim programie uchwalonym na I Krajowym Zjeździe Delegatów NSZZ "Solidarność", rządząca biurokracja miała wszystko do stracenia – władzę i przywileje. Natomiast w kapitalizmie mogła liczyć, że przynajmniej część z niej uwłaszczy się na prywatyzowanym majątku ogólnospołecznym, toteż przed kapitalizmem nie "broniła socjalizmu jak niepodległości", lecz rzuciła się w jego objęcia.
Jaruzelski twierdzi, że wprowadzając stan wojenny zażegnał groźbę radzieckiej interwencji wojskowej, a więc wybrał mniejsze zło. Faktycznie groźba taka była; można spierać się w nieskończoność, jak bardzo poważna była to groźba, zwłaszcza w sytuacji, gdy armia radziecka grzęzła w Afganistanie, ale wiadomo, że sporu tego nigdy nie da się rozstrzygnąć. Natomiast twierdzić, że groźby nie było lub że nie była ona poważna, można tylko wtedy, gdy jest się historykiem z IPN-owskimi czy im podobnymi kwalifikacjami naukowymi.
Rzecz więc nie w tym, lecz w czymś zupełnie innym. W październiku 1956 r. groźba interwencji też była – i to o wiele bardziej realna, bo ze swoich baz na zachodzie Polski wojska radzieckie maszerowały już na Warszawę. Tylko że wówczas ci generałowie, którzy chcieli zapobiec interwencji, nie posłali swoich wojsk na wiecujące, żądające demokracji socjalistycznej i samorządności robotniczej załogi Żerania ani na wiecującą pod podobnymi hasłami młodzież akademicką na Politechnice Warszawskiej. Nie pokazali Kremlowi, że "sami potrafią to załatwić", więc niech nie interweniuje. Zrobili coś zupełnie innego – czynnie zasygnalizowali władzom radzieckim, że są gotowi wydać swoim wojskom rozkaz stawienia armii radzieckiej zbrojnego oporu, a także rozdać broń robotnikom i studentom.
Dlaczego tak postąpili? Dlatego, że oni jeszcze byli komunistami, byłymi działaczami ruchu robotniczego, którzy w młodości walczyli z kapitalizmem, bili się w Brygadach Międzynarodowych w Hiszpanii i ciągle nie postawili korzyści płynących z władzy i przywilejów biurokratycznych ponad ideałami socjalistycznymi. Oni naprawdę chcieli "bronić socjalizmu jak niepodległości". Na Kremlu przestraszono się ich postawy – i to był jeden z podstawowych czynników, które skłoniły Chruszczowa do porzucenia zamiarów interwencji w Polsce.
W grudniu 1981 r. Jaruzelski i jego towarzysze – rządzący biurokraci – już od dawna nie byli komunistami, więc nic takiego nie przyszło im do głowy. Wojsku kazali otoczyć okupowane przez załogi fabryki i zagrozić tym załogom, że użyją przeciwko nim broni palnej, jeśli nie odstąpią od strajku okupacyjnego.
Jaruzelski wyszedł na tym wszystkim jak Zabłocki na mydle. Choć zademonstrował, że komunistą wcale nie jest i nie był nim już w 1981 r., bo najpierw zdławił niezależny ruch robotniczy, a następnie pokojowo oddał władzę prawicy, umożliwił jej ustanowienie ustroju kapitalistycznego i łudził się, że będzie mu dozgonnie wdzięczna lub przynajmniej da święty spokój, a tymczasem sądzi go ona pod zarzutem popełnienia "zbrodni komunistycznej".
Prawdziwa lewica nie ma nic wspólnego z tą skandaliczną hecą sądową, zaaranżowaną przez prawicę, i powinna ją potępić jako bezczelną drwinę z prawa oraz ujawniać to, co się za nią kryje. Z gen. Jaruzelskim ma do załatwienia swoje – zupełnie inne niż prawica – porachunki. Są to jednak porachunki polityczne, przy czym dziś mają one już wymiar czysto historyczny. Ich załatwienie na pewno nie wymaga żadnych postępowań karnosądowych.
Zbigniew Marcin Kowalewski
Tekst ukazał się w tygodniku "Trybuna Robotnicza".