Wydawałoby się, że nikomu nie trzeba tłumaczyć, jak ważną sprawą dla kraju są lasy. Okazuje się jednak, że świadomość tego jest nikła lub żadna. Szczególnie w wypadku ludzi, którzy, przynajmniej teoretycznie, powinni przede wszystkim wiedzieć, czym grozi niszczenie zasobów leśnych. Polska ma szczęście być krajem z bardzo dużą ilością lasów. Jest więc co niszczyć.
Już niedługo rząd może przeforsować ustawę, która zintensyfikuje i tak już rabunkową gospodarkę drewnem w Polsce, doprowadzając tym samym do bankructwa Lasy Państwowe i zagrożenia ekosystemu naszego państwa. To ostatnie, daleko wykracza poza teraźniejsze problemy i doprowadzi w przyszłości do pogorszenia warunków życia całej populacji. Ale cóż... "po nas choćby koniec świata".
Projekt ustawy "o zadośćuczynieniu z tytułu nacjonalizacji nieruchomości w latach 1944–1962" jest odpowiedzią na trapiący państwo polskie problem. Dekrety nacjonalizacyjne odebrały dużej liczbie osób niezliczone nieruchomości, od połaci lasów, po domy rodzinne. Będąc "państwem prawa", Polska chce szanować prawa człowieka, w tym prawo do własności, szczególnie tej, której przymusowo pozbawiono właścicieli. Pamiętajmy jednak, że nie ma niczego za darmo. Ktoś dziś musi zapłacić za to, co stało się dawno temu.
Różne akty prawne dotykały powyższego problemu. Propozycje rozwiązań, choć różniły się od siebie, zawsze sprowadzały się do jednego – komu zabrać, żeby mieć z czego oddać.
Niezależnie od oceny wcześniejszych rozwiązań prawnych, omawiana tu Ustawa "o zadośćuczynieniu z tytułu nacjonalizacji", jest przerażającym przykładem "legislacyjnego gniota", który, choć ma powstać w dobrej wierze, będzie miał przerażające skutki. Co mają do tego polskie lasy?
Ustawa ma tworzyć tzw. Fundusz Reprywatyzacyjny, z którego mają być wypłacane zadośćuczynienia, przyznane byłym właścicielom na mocy wyroków sądowych i decyzji administracyjnych. Na Fundusz mają być wpłacane środki z wielu źródeł, m.in. ze sprzedaży określonych nieruchomości rolnych Skarbu Państwa, akcji oraz pieniądze z Funduszu Leśnego.
Fundusz Leśny, dotychczas przeznaczany na zalesianie, usuwanie skutków klęsk, badania nad stanem lasów itp., nagle ma przekazywać lwią cześć swoich środków na zupełnie inny Fundusz, absolutnie niezwiązany z leśnictwem. Tym samym, odbiera się Lasom Państwowym jedno z podstawowych narzędzi wspomagania i nadzoru prawidłowej gospodarki zasobami leśnymi. Może ktoś powie, że "lasy odnowią się same". I tak by się stało, gdyby nie fakt, że intensywnie z nich korzystamy (głównie drewno), przez co należy ściśle nadzorować i regularnie finansować działania rekultywujące i odnawiające drzewostan.
Być może to wszystko nadal nie brzmi wystarczająco bulwersująco? Przejdźmy więc do liczb.
Według założeń (bardzo ogólnych), roszczenia o zadośćuczynienie osiągną kwotę ok. 45 miliardów złotych. Fundusz Reprywatyzacyjny będzie miał 15 lat na zaspokojenie roszczeń. Według szacunków, Lasy Państwowe musiałby przy tej kwocie wpłacić na Fundusz równowartość 11 miliardów złotych. Czyli, koniecznym byłoby "wyrwanie" z lasów ok. 760 mln rocznie. Dla porównania, ta astronomiczna kwota stanowi połowę kosztów osobowych w Lasach Państwowych oraz jest niemal równa kwocie przeznaczanej na zalesienia i rekultywacje.
Skąd ją wziąć? Beztroscy twórcy ustawy widocznie przyjęli najprostsze rozwiązanie – ze sprzedaży drewna.
No tak, w końcu nadleśnictwa do zwykle monopoliści w handlu drewnem opałowym i właśnie z tego źródła pochodzi większość pieniędzy, które trzeba będzie oddać.
Jednak warto zauważyć, że nawet w najlepszych czasach, nadleśnictwa nie dawały rady wygospodarować łącznie więcej jak 200 mln zł rocznie. Skąd reszta? Z redukcji kosztów? No tak, zawsze można używać piły ręcznej zamiast spalinowej.
Jaki tego skutek? Kuriozalny. Niektóre nadleśnictwa już teraz prowadzą rabunkową gospodarkę drewnem, zmuszeni wypełniać widzimisię polityków. Wymaga się od nich wyrębów ponad planowany przyrost, rekompensujący przecież "zabrane" lasom drewno tylko do ściśle określonego wskaźnika procentowego.
Wyobraźmy sobie, co będzie się działo, gdy z mocy prawa, niewielkie nadleśnictwo (8 000 ha) będzie musiało wypracować ok. 1 mln złotych rocznie na Fundusz Leśny, by mieć co wpłacać na Fundusz Reprywatyzacyjny. Naturalnie, większe nadleśnictwa będą musiały wyasygnować odpowiednio większe kwoty.
Pytanie, jak długo polskie lasy to wytrzymają? Dotychczas z pewnością istniały nadużycia w handlu drewnem, wycinanym ponad miarę. Jednak w tej chwili, rząd zmusza leśników, żeby rabowali las na wielką skalę, wbrew logice i rozsądkowi. To patologia w majestacie prawa. Rząd chce rękami leśników, powołanych o ochrony lasu, dokonać dewastacji ekosystemu, w imię łatania dziur w budżecie. Naturalnie, na papierze wszystko będzie legalne. Limity wycinki zawsze można zwiększyć, a plan urządzenia lasu zweryfikować.
Można nawet posunąć się do przerażającej, choć w tej sytuacji bardzo logicznej konkluzji. Lasy Państwowe od lat opierają się zapędom prywatyzacyjnym. Głównie dzięki faktowi, że pomysł z oddaniem polskich lasów w prywatne ręce jest równie absurdalny, jak wydzierżawianie wszystkich wód powierzchniowych w Turcji.
Jednak nie wszyscy podzielają ten pogląd. Skazanie tego przedsiębiorstwa na łożenie tak ogromnych kwot w skali roku, da niemal pewność załamania ciągłości finansowej. Wiele środowisk z przyjemnością powitałaby więc upadłość Lasów Państwowych, aby zaoferować ratunek i "zbawcze" ich wykupienie, tudzież prywatyzację "tylnymi drzwiami".
Na koniec warto jeszcze wspomnieć, że Rada Legislacyjna, organ doradczy premiera, nie zostawiła na projekcie Ustawy suchej nitki. To cieszy, lecz i niepokoi.
Cieszy, bo być może sugestie rady sprowokują kogoś do myślenia. Jednakże niepokoi fakt, że choć krytyka projektu jest sroga, nie ma w niej ani słowa o kuriozalnym i społecznie niedopuszczalnym zapisie o wyrywaniu niezbędnych środków Lasom Państwowym. To niestety nie wróży najlepiej.
Leśnicy, co oczywiste, agitują na rzecz zmiany nieszczęsnego zapisu, co mamy nadzieję odniesie skutek. Zapraszamy do lektury forów i stron internetowych dotyczących trudnej sytuacji polskiego leśnictwa. Wsparcie i zrozumienie dla tego problemu jest o tyle ważne, że leśnicy nie stanowią skoncentrowanej i licznej grupy zawodowej (ok. 25 tys., choć przed kilkoma laty było ich ponad 130 tys.), mogącej jakoś spektakularnie wyrażać swoje niepokoje i niezadowolenie. Jednakże oni strzegą czegoś, co dotyczy nasz wszystkich – bezpieczeństwa lasów, będących nie tylko źródłem opału i tlenu, ale także naturalnym zabezpieczeniem przed klęskami żywiołowymi (powodzie, wichury).
Pamiętajmy więc, że choć piękne, polskie lasy są toczone przez robactwo, które już niedługo może okazać się plagą nie do opanowania.
Chciałoby się powiedzieć: "w przyrodzie nic nie ginie". To prawda... no, chyba że człowiek to zabije.
Piotr Talejrand
Tekst ukazał się w tygodniku "Trybuna Robotnicza".