Najlepiej taką, w której wszyscy wierni wcześniej maczali ręce. Te dziwaczne sytuacje nie są zbyt odległe od tego, co nas czeka po wprowadzeniu w życie ustawy Gowina, tzw. ustawy bioetycznej.
Ocalić zapłodnione jaja!
Projekt Ustawy Gowina (do przygotowania którego upoważnił go premier) w zamyśle miał regulować kwestie bioetyczne, czyli m.in. decydować o tym, do czego wolno, a do czego nie wolno wykorzystywać embriony. Że, na przykład, nie powinno się ich wykorzystywać do produkcji kosmetyków – to ulubiony przykład prawicy, choć zupełnie nie trafny, bo nikt embrionów do tworzenia kremów nie stosował. Ale kwestie bioetyczne to także regulacje dotyczące klonowania, adopcji zarodków, prawa do godnej śmierci i wiele innych poważnych zagadnień. Tylko, że te poważne problemy zostały całkowicie przysłonięte przez realizację misji Gowina. Misją tą było jak najdokładniejsze uzgodnienie treści ustawy ze stanowiskiem Benedykta XVI i polskiego Episkopatu. Jak zwykle, misja prawicy oznacza ocalenie embrionów kosztem skazania kobiet na dodatkowe cierpienia, ewentualnie na utratę życia. Co prawda, w powołanym przez premiera zespole, który miał wypracować założenia ustawy bioetycznej, było wiele osób znających się na i prawie i na medycynie, niemniej poseł Gowin postanowił nie skorzystać z ich wiedzy. W efekcie powstała ustawa, która pod względem prawnym jest kompletnym bublem, a pod względem medycznym przypomina wspomniany już pomysł stosowania święconej wody do odkażania ran. Dlaczego? Otóż po to, by ocalić zarodki, ustawa ma zakazać ich mrożenia i tworzenia większej liczby niż ta, którą wykorzysta się w biotransferze (biotransfer oznacza umieszczenie embriona w macicy, implantacja zaś oznacza zagnieżdżenie się zarodka). Tworzenie większej liczby zarodków, które mogą zostać zamrożone i niekoniecznie w przyszłości wykorzystane (jeśli np. dojdzie do implantacji, ciąży i porodu za pierwszym razem), biskupi nazywają "wyrachowaną aborcją", "mordowaniem sióstr i braci poczętego dziecka". Warto zauważyć, że język kościoła uczłowieczający zarodki poszerza swoje wpływy. Teraz bowiem "dzieckiem" i "człowiekiem" nazywa się już dwukomórkowy embrion jeszcze przed osiągnięciem fazy blastocysty, jeszcze przed implantacją. Słusznie lekarze zadają pytanie, jak w takim razie diagnozować obumarcie zarodka, bo skoro jest on człowiekiem – należałoby definiować śmierć wg ustawy transplantacyjnej, to jest poprzez śmierć mózgu, tylko jak znaleźć mózg w zapłodnionym jaju? Nie przeszkadza to jednak określać biskupom i politykom morderstwem dziecka niewykorzystanie zapłodnionego jaja, którego nawet gołym okiem rozpoznać nie sposób.
Lekką ręką skażemy kobiety
Czym innym jest nazywanie zarodka przez matkę w ciąży swoim dzieckiem – do czego ma ona pełne prawo – czym innym piętnowanie rodziców dzieci poczętych dzięki in vitro jako morderców. Zwykłe ludzkie sumienie i miłość bliźniego podpowiadają, że ta grupa ludzi wystarczająco już wycierpiała (dramat niepłodności, bolesna i długa procedura prowadząca do zapłodnienia pozaustrojowego, trudności psychologiczne) – jednak serca biskupów biją tylko dla zapłodnionych jaj. W efekcie wywieranych przez nich nacisków skuteczność leczenia niepłodności drastycznie się obniży, a kobiety zmuszone będą do poddawania się procedurze in vitro wielokrotnie, co może zagrozić nie tylko ich zdrowiu, ale nawet życiu. Zdesperowana kobieta, pragnąca dziecka, często może położyć na szali własne życie. Jednak to nie ograniczenia medycyny zmuszą ją do tego. Medycyna od dwudziestu lat toczy swoją, coraz bardziej zwycięską, bitwę z niepłodnością, teraz polec ma wojnie religijnej.
Sama procedura przygotowawcza oznacza 60 bolesnych zastrzyków w brzuch, dwa razy na dobę. Do uciążliwej stymulacji owulacji – jak piszą lekarze – dochodzi znieczulenie ogólne, punkcja jajników i przeniesienie zarodka/zarodków do macicy. A także psychiczne załamania po nawet pojedynczych niepowodzeniach. W komentarzu do ustawy specjalista od zapłodnienia in vitro napisał, że projekt Gowina "doprowadzi do konieczności powtarzania zabiegu 8–10 razy! Proszę mi wierzyć, że mało która kobieta będzie w stanie to wytrzymać. Najczęściej pary załamują się po 3–4 niepowodzeniach". Przewidywana skuteczność jednego zabiegu – po wprowadzeniu ustawy w życie – wyniesie 7–8 proc.! Ból i cierpienia, przez jakie przechodzi kobieta, zwiększą się trzykrotnie. Powtórzmy – nie z winy procedur medycznych, medycyna pozwala osiągnąć nieporównywalnie większą skuteczność leczenia niepłodności. Jednak prawdziwa nauka przegrywa z "nauką" kościoła.
Nasienie tylko ślubne!
Niestety, to tylko jeden z wielu absurdalnych i szkodliwych aspektów tzw. ustawy bioetycznej. Ustawa ta bowiem zakazuje również przechowywania i przekazywania gamet. Zapis ten doprowadzi do delegalizacji banków nasienia. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że w 40 proc. przypadków, jakie zgłaszają się do leczenia, bezpłodny jest mężczyzna – zrozumiemy, że ten zapis w praktyce uniemożliwi 40 proc. par urodzenie dziecka. Nie koniec na tym. Wiadomo, że tam, gdzie zapotrzebowanie jest duże, tego rodzaju usługi – po wprowadzeniu zakazu – schodzą do podziemia. Oznacza to, że pary, którym zależy na urodzeniu dziecka, będą korzystały z gamet, tj. z nasienia nieprzebadanego, potencjalnie zakażonego lub wadliwego genetycznie. Kogo jednak obchodzą zarażone kobiety? Na argumenty przemawiające za używaniem do rozrodu nasienia obcego dawcy Jarosław Gowin odpowiada: "To niezgodne z nauką i moralnością". Bo to nie jest legalny mąż. Zgodne za to z nauką i moralnością posła Gowina będzie zakażanie kobiet. Jego ustawa nie przewiduje także leczenia niepłodności kobiet wśród par, które nie pozostają w legalnym związku małżeńskim. Aż dziwne, że nie ma tam mowy o ślubie kościelnym, że poseł zadowolił się ślubem świeckim.
Chory rodzic – nielegalny!
To wszystko wystarczyłoby już, żeby ustawę wyrzucić do kosza, ale ustawa ta kryje jeszcze wiele innych wspaniałych niespodzianek. Otóż znajduje się w niej paragraf, na mocy którego ze wspomaganej prokreacji byłyby wykluczone pary obciążone chorobami czy upośledzeniami genetycznymi. Nawet zdaniem partyjnej koleżanki Gowina, posłanki Kidawy-Błońskiej, taki zapis kojarzy się z nazizmem. Jest on tym bardziej bezsensowny, że właśnie dzięki odpowiedniej selekcji zapłodnionych jaj – jaką stosuje się w procedurze in vitro – dziecko obciążonej genetycznie, czy chorej pary – może urodzić się zupełnie zdrowe! Ale niestety… ustawa zakazuje selekcji. Biorąc pod uwagę fakt, że w Polsce prawo dopuszcza przerwanie ciąży w przypadku ciężkiego upośledzenia płodu – zakaz selekcji embrionów w praktyce może przyczynić się do zwiększenia liczby aborcji, czyli tej procedury medycznej, którą kościół i część posłów zwalcza najzagorzalej. Zwalcza o tyle skutecznie, o ile zwalcza aborcje legalne, na liczbę zabiegów nielegalnych nie ma bowiem wpływu.
Zakaz aborcji bez wyjątków
Ustawa Gowina próbuje tylnymi drzwiami wprowadzić również faktyczny całkowity zakaz aborcji. W ustawie, w dziale zatytułowanym "artykuł 30" – znienacka wyskakuje punkt: zmiana art. 39! Zmiana ta to nic innego, jak rozszerzenie klauzuli sumienia. I to do granic (nie)możliwości. Do tej pory lekarz mógł odmówić wykonania legalnego zabiegu przerwania ciąży powołując się na klauzulę sumienia, czyli art. 39, musiał jednak – ponieważ państwo dopuszczając przerwanie ciąży w trzech wypadkach gwarantowało zabieg jako element opieki medycznej – wskazać innego lekarza, albo inną placówkę, w której zabieg ten zostanie przeprowadzony. Teraz każdy lekarz może po prostu odmówić, bez obowiązku wskazywania innego lekarza, który przeprowadzi zabieg, do którego kobieta ma ustawowo gwarantowane prawo. W tej sytuacji kobiety, których zdrowie lub życie jest zagrożone, kobiety, które zaszły w ciążę w wyniku gwałtu, dziewczynki wykorzystane seksualnie przez ojców lub braci – którym przysługuje prawo do legalnego przerwania ciąży – będą zmuszone do rodzenia, albo skazane na szukanie zabiegów w podziemiu aborcyjnym, bez gwarancji właściwej opieki medycznej.
Prawica nie może przeboleć tzw. sprawy Agaty. Minister zdrowia, Ewa Kopacz, której grożono ekskomuniką, miała obowiązek wskazać placówkę, w której przeprowadzony zostanie legalny zabieg. Teraz już takiego obowiązku mieć nie będzie. Nie trzeba być geniuszem, żeby wyobrazić sobie 13-letnią, zgwałconą dziewczynkę, która nie tylko chce przerwać ciążę, jaką zafundował jej gwałciciel, ale wręcz powinna to zrobić z przyczyn medycznych, gdyż akurat jej organizm nie jest jeszcze gotowy do donoszenia ciąży i przejścia porodu. Tak być nie musi, ale tak być może. Już teraz dziewczynkom i kobietom w tych dramatycznych okolicznościach najczęściej nie udaje się wyegzekwować swoich praw. Matka Agaty stwierdziła, że od razu należało udać się na nielegalny, płatny zabieg, wtedy nie musiałyby z córką przeżywać tej wojny, jaką wokół nich rozpętała prawicowa prasa, i nagonki ze strony działaczy pro-life. Po wprowadzeniu w życie tzw. ustawy bioetycznej stanie się to ogólnie przyjętą normą. Czy posłowie i biskupi nie mają wyobraźni?
Żadnych więcej Alicji Tysiąc!
Skutkiem ustawy będzie również zablokowanie możliwości uzyskania odszkodowań przez kobiety, które zmuszone zostały do urodzenia ciężko upośledzonych genetycznie dzieci, albo którym odmówiono przeprowadzenia badań prenatalnych. Odszkodowania te, jak wiadomo, są najczęściej niezbędne do trudnego i bardzo kosztownego leczenia upośledzonego dziecka. Uniemożliwiając rodzicom uzyskanie odszkodowań – skazujemy nie tylko ich, ale przede wszystkim ich dzieci na nędzną wegetację, ból i krótsze życie. Prawo troszczące się o kilkukomórkowy zarodek – przestanie się troszczyć o niego, jeśli po 9 miesiącach zmieni się on w narodzone dziecko. Piszę "jeśli" – bo fakt, że w naturalnym procesie ok. 70 proc. zarodków nie dojrzewa i nigdy nie staje się dziećmi, umyka wciąż teologii i naszym prawodawcom. O ile więc natura sama selekcjonuje zarodki, pozostawiając tylko 30 proc. z nich możliwość wzrostu i dojrzewania, o tyle proces zapłodnienia pozaustrojowego będzie ustawowo zmuszony do gwarantowania możliwości rozwoju 100 proc. zarodków.
Prawdziwa logika podziału politycznego
Język prawicy nastawiony jest na zantagonizowanie społeczeństwa. Kościół – skazując kobiety na ból i cierpienie – głosi wciąż "troskę o życie", a ludzi, którzy opowiadają się za prawem kobiety do podjęcia decyzji – nazywa zwolennikami aborcji i mordercami. Teraz kościół i politycy wzięli na cel już nie tylko te kobiety, które z różnych powodów decydują się przerwać ciążę, teraz zaatakowali te kobiety, które z całego serca pragną dziecka. Pozornie wydaje się to nielogiczne. A jednak kryje się za tym głęboka i wroga kobietom logika – to nie one – nie my – będziemy decydować o naszych ciążach. To Bóg, jako Pan życia i śmierci, czyli tak naprawdę Kościół, jako jego reprezentant, będzie decydował za nas. I za polityków. I dalej będzie wołał: Troska! Życie! Mordercy! Zwolennicy aborcji! Po to, żeby kobiety w ciąży, te kobiety, które marzą o dziecku, te, które kochają od chwili poczęcia maleńką zygotkę – myślały, że wokół nich czyha armia złowrogich zwolenniczek aborcji, które chętnie by je wszystkie namówiły do przerwania wymarzonej ciąży. Żeby te, które już mają za dużo dzieci, których nie stać na ich utrzymanie, te, które wolą czasem się zabić albo okaleczyć, niż pozwolić rozwinąć się ciąży, czuły się osamotnione, napiętnowane i złe. Tymczasem bardzo często to są te same kobiety, w różnych momentach swojego życia. Nie ma nikogo takiego w Polsce jak zwolennicy aborcji. Tak naprawdę od 20 lat istnieją w naszym kraju tylko dwa obozy: ci, którzy żądają szacunku dla kobiety, jej życia, jej zdrowia (także psychicznego), jej własnej decyzji (bez względu na to, czy kobieta pragnie, czy też nie chce być w ciąży), szacunku dla jej przeżyć i dla różnic (niezależnie od tego, czy w pierwszym miesiącu mówią już o dziecku, czy też mówią o dziecku od momentu porodu), i drugi obóz, ci, którzy mówią: decyzja o ciąży nie należy do kobiety. Ktoś od niej mądrzejszy (czyli biskupi, politycy, prawo przez nich stworzone) za nią podejmie tę decyzję.
Kto reprezentuje Boga, a kto społeczeństwo?
Fakt, że prawa te tworzone są w sposób antydemokratyczny i bez konsultacji społecznych też nie powinien nas dziwić. No cóż, jeśli twórcy ustawy mają Boga po swojej stronie – społeczeństwo niewiele tu może zdziałać. Medycyna przegrywa z religią. Kościół Powszechny, jako zgromadzenie wiernych (w większości przeciwnych omawianej ustawie) przegrywa z Kościołem, jako hierarchami mianowanymi odgórnie przez inne państwo, Watykan. Dlaczego władza świecka słucha tego drugiego, zamiast wiernych? Dlaczego hierarchów kościelnych bała się każda partia polityczna, która znalazła się u władzy w ciągu ostatnich 20 lat? Bo hierarchowie Ci wciąż mają wpływ na wynik wyborów, ludzie lubią sobie ponarzekać na księży, ale po mszy idą głosować, jak im ksiądz kazał. Być może wciąż wierzą, że ci kapłani mają jakiś związek z Bogiem.
Niezależnie od tego, czy są ateistami, czy katolikami, większość społeczeństwa w Polsce nie zgadza się na to, by obecne poglądy hierarchów kościelnych wpływały na tak drastyczne pogorszenie jakości procedur medycznych, nie zgadza się na to, by poglądy ludzi pozbawionych wrażliwości na cierpienie kobiet miały decydować o ich losach.
Polityczna ironia losu
Ironią losu jest to, że PO, po której wielu naiwnych spodziewało się większego liberalizmu obyczajowego, raz za razem przypuszcza ataki na prawa kobiet, ataki, jakich nie przypuszczał rzekomo bardziej konserwatywny PiS. Związki zawodowe, ludzie świadomi tego, co oznacza ekonomiczny liberalizm PO i PSL-u, jego wiernego lokaja, nie mieli złudzeń. Ale istniała spora rzesza wyborców, która wyłącznie z powodów obyczajowych zagłosowała na PO, jako mniejsze zło. Podsumujmy zatem, czym wsławiły się te dwie ekipy, jeśli chodzi o zakusy na prawa kobiet. Za rządów PiS-LPR-Samoobrona – miałyśmy do czynienia z jednym poważnym zamachem – LPR-owskim projektem wprowadzenia do konstytucji zapisu o ochronie życia ludzkiego od momentu poczęcia, mającym być podstawą do zaostrzenia restrykcyjnego prawa antyaborcyjnego. Za rządów PO-PSL takie rewelacyjne pomysły pojawiają się co i rusz. A to zakaz cesarskiego cięcia, a to rejestr ciąż, a to znów ustawa Gowina. Z tych wszystkich pomysłów jednak ustawa Gowina, gdyby ja wprowadzić w życie, okazałaby się najdrastyczniejsza w skutkach. I proszę mi wierzyć, że szkodliwych absurdów ta ustawa zawiera znacznie więcej niż mogłam tu wymienić. Trudno się oprzeć wrażeniu, że nawet LPR by czegoś równie głupiego i okrutnego nie wymyśliła. Ta rzesza naiwnych – licząca na liberalizm obyczajowy PO – powinna dziś uderzyć się w pierś i poszukać poza parlamentem jakiejś odważnej partii, takiej, która w odróżnieniu od wszystkich dotychczas rządzących, nie będzie zachowywała się jak amerykański twardziel wobec słusznych postulatów związkowych ("rząd nie może ulegać nastrojom społecznym" – jak stwierdził premier) i jak kompletnie zastraszony mięczak wobec nastrojów, w jakie popadają histeryczni biskupi. A nim dojdzie do wyborów – pora na bezpośredni sprzeciw wobec kolejnego zamachu na naszą wolność. Demokracja już dawno z parlamentu przeniosła się na ulicę.
Katarzyna Bratkowska
Tekst ukazał się w tygodniku "Trybuna Robotnicza".