Jądro problemu ujawnia się jednak, gdy wspomniane metody wkraczają na grunt nauki, gdzie celowe a bezpodstawne sianie wątpliwości, pomijanie powszechnie znanych faktów czy teorii, lub przeinaczanie "oczywistych oczywistości" w imię wyznawanej ideologii i – jak się wydaje – pod słabo skrywane dyktando grup interesu jest prawdziwą zbrodnią. Szczególnie, gdy sprawa dotyczy nauk ekonomicznych, których ustalenia i wnioski determinują warunki życia milionów ludzi.
Tymczasem w Polsce opisane działania już dawno stały się normą. Powtarzanie w koło tych samych, antynaukowych sloganów całkowicie opanowało tutejszą "debatę ekonomiczną", czy raczej to, co z niej zostało. "Znakomity" przykład dają działania ideologicznych przybudówek Leszka Balcerowicza, jak choćby Forum Obywatelskiego Rozwoju (FOR). Organizacja ta podjęła jakiś czas temu inicjatywę, której w sferze deklaracji przyświeca całkiem szczytny cel. "W świadomości społecznej istnieją opinie" – czytamy na stronie internetowej FOR – "które niewiele mają wspólnego z faktami. Chcemy, aby te mity przestały być powielane. Regularnie będziemy, więc je zwalczać."[1]. Oto credo "pogromcy mitów". Z czym jednak walczy pogromca?
Czy wzrost daje równość?
Już sam rzut oka listę rzekomych "mitów" i ich "obaleń" może przyprawić rozsądnie myślącego człowieka o potężny ból głowy. Najbardziej chyba rażący przykład daje walka z "mitem", jakoby ze wzrostu gospodarczego mieli korzystać wyłącznie bogaci. "Jak wykazują badania empiryczne" – dowodzi pogromca – "w dłuższym okresie (...) dochody osób biednych jak i bogatych rosną w podobnym tempie."[2]. Trudno – ze względu na brak jakichkolwiek informacji o źródłach w tej serii krótkich, nie podpisanych notatek – stwierdzić, na jakie badania powołuje się anonimowy autor. Powszechnie znane są natomiast analizy, które mówią coś dokładnie przeciwnego. Z opublikowanego w 2004 r. raportu Światowej Komisji do spraw Socjalnych Aspektów Globalizacji jasno wynika, że o ile 5% ludności świata żyje w krajach gdzie nierówności maleją, o tyle aż 59% ma nieszczęście żyć w państwach, gdzie one systematycznie rosną[3]. Jednocześnie – w ulubionym przez liberałów długim okresie, w którym jednak, jak zauważył John M. Keynes, jedyną pewną rzeczą jest to, że wszyscy umrzemy – określający nierówności dochodowe współczynnik Giniego dla całej ludzkości systematycznie rósł przez cały wiek XX – z 0,61 w 1910 r., do 0,66 w 1992 r. Wzrost ten potwierdzają zresztą także inne współczynniki: wskaźnik Theila w latach w tym okresie wzrósł z 0,805 do 0,855, natomiast średnie odchylenie logarytmiczne (MLD) podniosło się z 0,775 do 0,827[4]. Rosnące nierówności ujawniają się również przy porównaniu w poszczególnych kwartylach dochodowych ludności: dochód najuboższych wzrósł w latach 1900-2000 2,5-krotnie, natomiast dochód najbogatszych aż 5,6 razy. Na początku XX w. stosunek średnich dochodów górnego i dolnego kwartyla wynosił 5,5, tymczasem w ostatnich dekadach osiągnął poziom ok. 12,5-krotności[5]. Wreszcie w raporcie ONZ z 1999 r. czytamy, że w 1997 r. stosunek dochodów na osobę najbogatszych 20% ludzi świata do dochodów 20% najbiedniejszych był jak 74 do 1, podczas gdy w 1960 "zaledwie" jak 30 do 1[6].
Jednak stojący za pogromcą "Balcerowicz boys" – godni następcy niesławnych "chłopców z Chicago" – zdają się nie przejmować jakimikolwiek raportami i zawartymi w nich danymi. Dowiadujemy się więc dalej, iż "w krótkim okresie występuje (...) nierówność w podziale dochodu – na początku szybkiemu rozwojowi towarzyszy zwiększenie nierówności, bo tylko niewielka część społeczeństwa inwestuje w nowoczesne sektory i znajduje w nich zatrudnienie. Z czasem, gdy rośnie znaczenie tych sektorów w gospodarce, nierówności zaczynają maleć". Po lekturze powyższego akapitu można by dojść do wniosku, iż przekroczenie pewnego etapu rozwoju gwarantuje systematyczny spadek nierówności. Niestety, również w tym przypadku twierdzenia polskich neoliberałów odbijają się od ściany danych empirycznych. Jak w 2002 r. napisał ubiegłoroczny laureat ekonomicznego Nobla Paul Krugman, "przeciętna roczna płaca (w USA – GK) wyrażona w dolarach z 1998 r. wzrosła z 32,5 tys. dolarów w 1970 r. do 35,9 tys. w 1999, czyli o około 10% w ciągu 30 lat! W tym samym czasie roczne wynagrodzenia 100 czołowych prezesów korporacji (CEO) wzrosły z 1,3 mln USD, co stanowiło 39-krotność średniej płacy, do 37,5 mln USD, czyli mocno ponad tysiąc razy więcej niż średnia płaca zwykłego pracownika."[7] I właśnie we wspomnianym przez pogromcę długim okresie – w latach 1974-1994 – 5% najbogatszych Amerykanów zwiększyło swój udział w dochodach społeczeństwa z 16,5% do 21,2%[8]. Francuska ekonomistka Camille Landais potwierdza tymczasem wzrost nierówności dla społeczeństwa francuskiego: w latach 1998-2005, 1% najbogatszych gospodarstw domowych odnotowało wzrost dochodów w wysokości 19%, zaś 0,01% – o 42,6%. Wzrost płac dla tych grup w analogicznym okresie to odpowiednio 13,6% i 51,4%. W przypadku natomiast 90% "najbogatszych gospodarstw domowych", czyli faktycznie wszystkich Francuzów z wyłączeniem osób najuboższych, wzrost dochodów nie przekroczył 4,6%[9].
Czy nierówności pobudzają rozwój?
Tymczasem pogromca nie ustaje w konsekwentnym zarażaniu społeczeństwa "wiedzą" o nierównościach. Jego zdaniem ich istnienie "(...) jest zjawiskiem pożądanym i pozytywnym w gospodarce – otrzymywanie wyższego niż inni wynagrodzenia za swój wkład pracy jest bodźcem do większego wysiłku i wytężonej pracy; sprzyja to szybkiemu wzrostowi gospodarczemu". Co na to nauka? Wystarczy zajrzeć choćby do najnowszej książki prof. Kołodki, by dowiedzieć się, że "(...) obracają się one [nierówności – GK] przeciwko wzrostowi gospodarczemu. Dochód dzieli się w tak ewidentnie niesprawiedliwy sposób nie dlatego, że jest biednie, tylko dlatego jest tak biednie, że dzieli się tak jaskrawo niesprawiedliwie."[10]. Rodzi się zatem fundamentalne pytanie: skąd pochodzą tak uderzająco niewłaściwe pomysły, jak te pogromcy?
Odrobinę światła na źródła wiedzy (czy może raczej objawień?) Forum rzuca polecany przez pogromcę artykuł autorstwa eksperta FOR, dr Andrzeja Rzońcy[11]. Stanowiący – jak się wydaje – podstawę prezentowanych poglądów na nierówności tekst powołuje się właściwie wyłącznie na ustalenia dwóch prac naukowych: Kaldora z 1957 r. oraz Kuznetsa z roku 1955. Teoria Kuznetsa mówi, iż początkowo wraz ze wzrostem gospodarczym rosną różnice zamożności, następnie zachodzi efekt wyrównujący i nierówności maleją[12]. W rękach neoliberałów pomysł ten stał się orężem w walce o większe nierówności, miał bowiem dowodzić nieuchronności tychże lub wręcz ich zbawiennego wpływu na wzrost, czego dowiedzeniem zajął się tymczasem Kaldor. Zgodnie z jego twierdzeniem, wyłącznie grupy o wysokich dochodach są w stanie generować oszczędności, które w związku z tym są tym większe, im większe są nierówności. To z kolei powoduje wzrost inwestycji i – w konsekwencji – wzrost gospodarczy[13]. Jednak, jak łatwo się domyślić, od czasu sformułowania powyższych twierdzeń powstało wiele prac, których rezultaty są zdumiewająco wręcz odmienne od przedstawionych. Pozostaje wyjaśnić, dlaczego te niezmiennie popularne wśród wszystkich uprzywilejowanych idee nie mają we współczesnej ekonomii racji bytu.
Zdecydowana większość badań empirycznych pokazuje, że kraje z bardziej równomiernym podziałem dochodu osiągają zdecydowanie wyższy wzrost gospodarczy[14]. Nie dzieje się tak przypadkowo. Od dawna wiadomo bowiem, że nierówności dochodowe – a zwłaszcza będąca ich konsekwencją bieda – skutkują wyższymi wskaźnikami przestępczości, korupcji i nieuczciwej działalności w ogóle, co negatywnie wpływa na warunki działalności gospodarczej. Poprzez podsycanie niezadowolenia społecznego nierówności zwiększają również ogólną niestabilność społeczno-polityczną w taki sposób, że inwestycje, a w konsekwencji także wzrost gospodarczy, ulegają redukcji. To nierówności są podstawową przyczyną polaryzacji społeczeństwa, która nie sprzyja budowaniu tak niezbędnego dla rozwoju kapitału społecznego i to one powodują gorszy dostęp do edukacji (w szczególności kobiet), co z kolei prowadzi do marnowania "kapitału ludzkiego". Kapitału tym trudniejszego do zdobycia, że rosnące nierówności wyostrzają niesprawności rynku kapitałowego (np. znane z teorii asymetrii informacji zjawisko tzw. negatywnej selekcji) uniemożliwiając gospodarstwom domowym pożyczanie środków na ten cel. Towarzyszy temu często nieracjonalny przyrost naturalny, rodzący jeszcze większe problemy – przede wszystkim ubóstwo – a w konsekwencji znów prowadzący do niestabilności.
Jak zauważył polski ekonomista, "na gruncie teorii keynesowskiej można sformułować wniosek, że duże nierówności pogłębiają makroekonomiczne fluktuacje, które mają niekorzystny wpływ na tempo wzrostu."[15]. Jego amerykańscy koledzy dodają, że niwelująca nierówności polityka redystrybucji prowadzi do zwiększenia konsumpcji, co prowadzi do wzrostu popytu wewnętrznego w stopniu wystarczającym, aby wesprzeć proces rozwoju. Wiemy również, że – wbrew założeniom Kaldora – biedni także oszczędzają, a "powiększanie liczby ludności o niskich dochodach może pozbawić ją możliwości tworzenia oszczędności pieniężnych, co również negatywnie wpłynie na procesy wzrostu gospodarczego."[16]. Trzeba wreszcie zauważyć, że istnieją przekonywające studia, które dowodzą, iż nierówności są po prostu negatywnie skorelowane ze wzrostem. Nie da się zatem ukryć, że już w połowie lat 90. XX w. ekonomiści zdecydowanie odrzucili archaiczne "dogmaty", na które pod koniec pierwszej dekady wieku XXI wciąż powołuje się ekspert FOR.
Jak jednak ma się to wszystko do – wyznaczanej rzekomo przez krzywą Kuznetsa – praxis? Przede wszystkim pamiętać należy, że nie jest ona jakimś obiektywnym prawem ekonomii, mówiącym, że coś działa tak a nie inaczej, "bo musi". Takich praw w nauce o ludzkim gospodarowaniu zwyczajnie nie ma. Jeśli wraz ze wzrostem rosną nierówności, jest to efektem świadomego wyboru polityków i elit. Najbardziej dobitnie udowodniły to kraje azjatyckie – Japonia oraz tzw. "tygrysy": Korea Południowa, Tajwan czy Singapur – obierając drogę szybkiego wzrostu bez polaryzacji społeczeństwa. W okresie gwałtownego rozwoju, "(...) poważnie spłaszczyły one nierówności dochodowe i majątkowe. W Japonii w latach międzywojnia rozpiętości pomiędzy płacą szeregowego pracownika i szefów korporacji sięgały stokrotności. Zaś w okolicach 1980 r. rozpiętość ta spadła do 14-krotności przed, i siedmiokrotności po opodatkowaniu."[17]. Rzeczy mają się zatem często dokładnie odwrotnie niż dowodził Kuznets, co już dawno zauważył nawet przedstawiciel jednej z najbardziej neoliberalnych instytucji na świecie – wiceprezes Banku Światowego M. Bruno – stwierdzając, iż "(...) badania nie potwierdzają szeroko podzielanego poglądu, że rządy stoją przed alternatywą równość czy wzrost. Najefektywniejsza wydaje się taka polityka, która promuje obie te rzeczy równocześnie"[18].
Czy istnieje gospodarka rynkowa?
W końcu zatem to, co w ustach polskich neoliberałów miało być "mitem", okazuje się być dobrze udokumentowanym naukowym twierdzeniem, albo po prostu faktem. Czemu więc służą "pogromcy mitów", artykuły "ekspertów" FOR czy inne tym podobne inicjatywy? To ni mniej, nie więcej tylko ideologiczna krucjata. Rację miałby zapewne ktoś mówiąc, że drużyna pogromców to tylko garstka szczęśliwie mało znanych rynkowych zelotów. Tyle, że stanowią oni zaledwie skromną namiastkę olbrzymiej – i dalece bardziej subtelnej w działaniu – całości, a nierówności i ich nachalna promocja to wierzchołek góry, której podnóże stanowi inny, prawdziwy mit ekonomiczny – mit "gospodarki rynkowej".
Wszechobecne eufemizmy w stylu "systemu rynkowego" mają dowodzić, jakoby wyróżnikiem dominującej obecnie formacji ekonomicznej były właśnie owe mityczne rynki. Sęk w tym, że nie są. Chyba najprościej wyjaśnił to Paul M. Sweezy stwierdzając, iż "(...) sprzedaż i kupno siły roboczej, jest to differentia specifica kapitalizmu."[19] Stan wiedzy na temat jego cech charakterystycznych trafnie podsumował również Jim Stanford, pisząc: "gospodarka, w której prywatne, działające dla zysku przedsiębiorstwa wytwarzają większość produkcji oraz w której pracujący za wynagrodzenie pracownicy wykonują większość pracy, jest gospodarką kapitalistyczną."[20]. Kapitalizm nie jest bowiem jedynym systemem, w którym rynki odgrywają kluczową rolę. Zarówno przedkapitalistyczne gospodarki, jak i większość form socjalizmu także mocno na nich polegały, tak w celu dystrybucji dóbr finalnych, jak też – niekiedy – w celu organizowania inwestycji i produkcji. "Rynki nie są zatem unikatowe dla kapitalizmu i nie ma w nich nic nieodłącznie kapitalistycznego."[21]. Najdalej w rozważaniach tych idzie jednak Immanuel Wallerstein dowodząc, że kapitalizm to nie tylko działalność dla zysku oraz praca najemna. Jego zdaniem "(o) systemie kapitalistycznym możemy mówić dopiero wówczas, gdy system ten daje pierwszeństwo niekończącej się akumulacji kapitału."[22]. Tak, czy inaczej – rynki nie mają tutaj wiele do rzeczy...
Na tym jednak nie koniec. Uparcie promując "rozwiązania wolnorynkowe" i powtarzając nieustannie frazesy o "niewidzialnej ręce rynku", polscy neoliberałowie zdają się odrzucać prace laureatów ekonomicznego Nobla z 1972 r. (Arrow, Debreu) oraz 2001 r. (Stiglitz, Akerlof, Spence). "Wspólny" dorobek tych prawdziwych gigantów współczesnej ekonomii dowodzi niezbicie, iż niczym nieskrępowane rynki w praktyce nigdy nie przynoszą ze sobą ekonomicznej efektywności. Innymi słowy, coś takiego jak "niewidzialna ręka rynku" w rozumieniu leseferystów zwyczajnie nie istnieje. W czasach rozprzestrzeniającego się kryzysu gospodarczego nastał już chyba najwyższy czas, aby zacząć walkę z głupstwem i religią niewidzialno-rynkowego boga. Także, a może w szczególności na peryferiach i półperyferiach kapitalistycznej gospodarki-świata. W przeciwnym wypadku może się okazać, że zubożenie przygniatającej większości społeczeństwa, które niechybnie czeka obywateli państw dotkniętych kryzysem chciwości i głupoty kapitału finansowego, jest li tylko "niezbędnym etapem na drodze wzrostu" czy innym zbawiennym "samooczyszczaniem" kapitalizmu. Oczywiście – w imię z gruntu nieludzkiej i rasistowskiej idei darwinizmu społecznego – oczyszczaniem z najsłabszych.
Przypisy:
[1] http://www.for.org.pl/pl/pogromca-mitow, data dostępu: 22 grudnia 2008 r.
[2] http://www.for.org.pl/pl/pogromca-mitow/1/39, data dostępu: 22 grudnia 2008 r.
[3] "A Fair Globalization: Creating Opportunities for All", International Labour Office, Geneva 2004.
[4] G. A. Cornia, "The Impact of Liberalisation and Globalisation on Income Inequality in the Developing and Transitional Economies", Centre for Household, Income, Labour and Demographic Economics, "Working Paper" 13/2002.
[5] W. Kwaśnicki, "Czy globalizacja przyczynia się do wzrostu biedy?", [w:] Leon Olszewski (red.), "Gospodarka narodowa i przedsiębiorstwa na początku XXI wieku", Kolonia Limited, 2003.
[6] Human Development Report 1999, United Nations Development Programme, 1999.
[7] P. Krugman, "America revels in a replay of the gilded age", "The Times", 26 października 2002.
[8] T. Kowalik, "Oligarchiczny kapitalizm drogą do oligarchicznej demokracji", [w:] Piotr Żuk (red.), "Demokracja spektaklu", Wydawnictwo Naukowe Scholar, Warszawa 2004.
[9] C. Landais, "Les Hauts Revenus en France (1998-2006): une explosion des inégalités?", Paris School of Economics, czerwiec 2007.
[10] G.W. Kołodko, "Wędrujący świat", Prószyński i S-ka, Warszawa 2008.
[11] http://www.for.org.pl/pl/pogromca-mitow/1/39/1, data dostępu: 22 grudnia 2008 r.
[12] S. Kuznets, "Economic growth and income inequality", "American Economic Review", Vol. 45, 1955.
[13] N. Kaldor, "A model of economic growth", "Economic Journal", Vol. 57, 1957.
[14] Prac na temat współzależności nierówności i wzrostu gospodarczego jest bardzo wiele, a tematykę tę podejmowali w przeciągu ostatnich dwóch dekad m.in. Sala-i-Martin, Alesina, Perotti, Aghion, Bolton, Benabou, Tabellini, Persson czy Rodrick. Przegląd literatury w tym zakresie znaleźć można m.in. w: "Growth, equity and distribution", OECD Economic Outlook, grudzień 1996 oraz W. Rutkowski, "Nierówność i wzrost gospodarczy", "Polityka społeczna", Nr 5-6 (410-411), maj-czerwiec 2008.
[15] W. Rutkowski, op.cit.
[16] "Nierówności dochodowe i majątkowe. Zakres i formy redystrybucji dochodów państwa", Raport nr 49, Rada strategii społeczno-gospodarczej, Warszawa 2002.
[17] T. Kowalik, "Nierówności nie są OK", "Le Monde Diplomatique - edycja polska", nr 3(25)/2008.
[18] Cyt. za: T. Kowalik, "Lepiej równiej", "Polityka", nr 16/1998.
[19] P. M. Sweezy, "Teoria rozwoju kapitalizmu", przekł. Edward Lipiński, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1957.
[20] J. Stanford, "Economics for Everyone: A Short Guide to the Economics of Capitalism", Pluto Press, 2008.
[21] Tamże.
[22] I. Wallerstein, "Analiza systemów-światów. Wprowadzenie", DIALOG, Warszawa 2007.
Grzegorz Konat
Tekst ukazał się w miesięczniku "Le Monde Diplomatique - edycja polska".