Formuła recenzji (nawet bardzo krytycznej) kazałaby się spodziewać konkluzji nieco bardziej wyrafinowanych niż prosty atak na środowisko wydawców książki. Zarzuty merytoryczne i ideologiczne wobec tez belgijskiej filozofki służą jedynie za cep, którym recenzent bije po głowie sąsiadów zza ideologicznej miedzy, nie troszcząc się przy tym specjalnie o rzetelną rekonstrukcję stanowiska przeciwnika (czyli "Krytyki Politycznej"). Niezwykle łatwo przechodzi za to od ataku na książkę, określaną mianem "manifestu ideowego" "Krytyki Politycznej", do refleksji natury bieżącej. Błędy i wypaczenia (odchylenie prawicowo-konserwatywne) Mouffe jako naszej patronki mają bowiem stanowić jedną z przyczyn błędów strategicznych przypisywanych z kolei "Krytyce".
Po kolei jednak. "Polityczność" i inne teksty zarówno samej Mouffe, jak i te napisane razem z Ernesto Laclauem (zwłaszcza "Hegemonia i socjalistyczna strategia") to dla środowiska "KP" bardzo ważne źródła inspiracji pozwalające na diagnozę stanu współczesnych demokracji liberalnych i zjawiska populizmu, a także kształtu sfery publicznej w Polsce. Dokonana przez nich krytyka "Trzeciej Drogi" oraz innych przejawów liberalizacji lewicy europejskiej (w tym również koncepcji Ulricha Becka czy Johna Rawlsa) ma dużą wartość teoretyczną i stanowi niezwykle poręczne narzędzie w ramach publicznego dyskursu. Szumlewicz sam to zresztą przyznaje, choć nie potrafi przy tym powstrzymać się od drobnej złośliwości pisząc, że "ich poglądy [tzn. Giddensa i Becka – red.] Mouffe rekonstruuje niezbyt rzetelnie". Nie bierze przy tym pod uwagę, że "Polityczność" to raczej rozbudowany esej polityczny niż pełnowartościowa praca teoretyczna – pełniejszą rekonstrukcję i krytykę Giddensa znaleźć możemy w innych jej pracach, chociażby w wydanym także w Polsce zbiorze esejów "Paradoks demokracji". Tak czy inaczej – nazwanie omawianej książki "manifestem ideowym KP" jest daleko idącym nadużyciem. Sami bowiem (inspirowani m.in. zarzutami Slavoja Žižka) krytykowaliśmy Mouffe za poważną niespójność teoretyczną – chociażby za to, że jej koncepcja agonicznej sfery publicznej, w której swoje miejsce mają wzajemnie legitymizujący się "cywilizowani" przeciwnicy (zamiast w pełni antagonistycznych "wrogów", jak u Carla Schmitta) grozi popadnięciem w konsensualizm przeniesiony na "metapoziom". Co to znaczy? Mouffe krytykuje podział podmiotów politycznych na "racjonalne" (ergo: prawomocne) i "nieracjonalne" jako tylko z pozoru neutralny. Racjonalność definiuje się bowiem politycznie – a nie na przykład w oparciu o uniwersalny zdrowy rozsądek. Jej podejście dopuszcza wiele różnych "racjonalności", problemem jednak pozostaje kolejny konsensus wokół tego, co dopuszczalne i prawomocne w sferze publicznej. Mouffe nie daje tu zadowalających odpowiedzi i jako środowisko intelektualne jesteśmy w pełni świadomi tych braków.
Szumlewicz wymierza jednak ostrze swojej krytyki Mouffe gdzie indziej – chodzi mu właśnie o "odchylenie prawicowo-konserwatywne", zahaczające w domyśle o faszyzm. Mouffe to jego zdaniem konserwatystka i to z co najmniej kilku powodów.
Po pierwsze: koncepcja natury ludzkiej, zaczerpnięta od (konserwatywnego) Freuda, dla którego kultura to uciążliwe, choć niezbędne narzędzie sublimacji niebezpiecznych ludzkich popędów. Dla Mouffe faktycznie takim narzędziem jest również liberalno-demokratyczna sfera publiczna. Za Canettim autorka "Polityczności" pisze o parlamencie jako miejscu, gdzie nie toczy się żadna "deliberacja", ale po prostu konflikt – tyle, że nie morderczy - zamiast do siebie strzelać, posłowie naciskają przyciski do głosowania.
Powód drugi: inspiracja Carlem Schmittem – teoretykiem faszyzmu, głosicielem tezy o nieusuwalności egzystencjalnego konfliktu z życia zbiorowego, który to konflikt nie daje się zredukować do sfer takich jak np. ekonomia.
I po trzecie: Mouffe zapoznaje, zdaniem Szumlewicza, fundamentalne podłoże społecznego antagonizmu, jakim ma być stosunek do wyzysku ekonomicznego, w jego miejsce zaś wstawia dowolnie (zdaniem recenzenta) dobrane sprzeczności, które równie dobrze mogą przerodzić się na przykład w konflikt etniczny lub religijny, a więc charakterystyczny dla konserwatywnego rozumienia polityczności ("apologia konfliktu oraz przekonanie, że jest on nieusuwalny i niezależny od konkretnych rozwiązań społeczno-ekonomicznych, prowadzi do wizji polityki jako zarządzania konfliktem. Sprawne zarządzanie konfliktem pozwala na zdobycie hegemonii w debacie publicznej" – donosi Szumlewicz).
Zaczynając od końca – dla Mouffe zarządzanie konfliktem nie jest przestrzenią woluntaryzmu, podobnie zresztą jak nie jest nią dla Schmitta. Żadne z nich nie było po prostu "apologetą" konfliktu – chodziło im raczej o to, że potencjalnie zawsze jest możliwe, że konflikt zaistnieje, ponieważ natura ludzka jest problematyczna (bynajmniej nie chodzi o to, że człowiek to z natury bestia). Można, owszem, zżymać się na pewien tkwiący w tym założeniu esencjalizm (bo czy istnieje coś takiego jak "natura ludzka" tout court?), ale u Mouffe nie wynika ono z jakichś "twardych" poglądów ontologicznych (skalanie grzechem pierworodnym, popęd śmierci etc.), tylko z konstatacji, że we współczesnym świecie wielu wartości, które ludzie raczej wyznają, niż przyjmują w sposób uniwersalno-racjonalny, zawsze może zdarzyć się sytuacja, że natkniemy się na nieprzezwyciężalną sprzeczność wartości. Przy czym nie jest to pogląd w stylu de Maistre’a czy Donoso Cortesa, ale raczej formułowany w duchu Maxa Webera, którego skądinąd wielcy lewicowcy potrafili zaprząc w służbę ideom postępowym. Konstrukcja sfery publicznej (stanowiąca istotną i nieodzowną korektę wizji Schmitta) służyć ma temu, żeby taka potencjalna sprzeczność nie zakończyła się (dla nas czy dla naszych przeciwników) kolejnym Auschwitz.
Schmitt nie neguje znaczenia ekonomii dla formowania się antagonistycznych grup, wręcz przeciwnie, twierdzi, że gospodarce jak najbardziej można nadać wymiar polityczny. Jego krytyka marksizmu i liberalizmu nie jest symetryczna. Marksizmowi zarzuca redukcję konfliktu politycznego do ekonomicznej bazy, liberalizmowi zaś – fałszywe przenoszenie konfliktów de facto politycznych w sferę konfliktów pozornie neutralnych: moralności i ekonomii. Liberalizm fałszywie neutralizuje, zdaniem Schmitta, działania gospodarcze (równość podmiotów wobec prawa, swoboda zawierania umów), co wyraża się choćby w języku – mówimy bowiem: "konkurent", a nie: "przeciwnik" czy nie daj Boże: "wróg". Ta błyskotliwa krytyka liberalizmu świetnie nadaje się także jako narzędzie krytyczne dla współczesnej lewicy – i nie ma tu większego znaczenia (choć nie należy o tym zapominać), że Schmitt krytykował współczesny mu liberalizm z pozycji niemieckiego nacjonalisty.
Wypominanie po raz kolejny niemieckiemu filozofowi prawa tego epizodu faszystowskiego (z lat 1933-36) przez radykalnego lewicowca jest dla niego strzałem w stopę. Argumentem na temat zaangażowania w poparcie systemów totalitarnych można bowiem zdezawuować działalność i twórczość połowy zachodniej lewicy, której dość częsty (z polskiego punktu widzenia) kretynizm w tej materii nie daje się z niczym porównać. Wielu francuskich intelektualistów gotowych było wierzyć, że Praska Wiosna to kontrrewolucja – ale to chyba jeszcze nie powód, żeby wszystkie ich dzieła a priori spalić na stosie. Konserwatyści zresztą także nie stronią od takich zabiegów. Szkoda tylko, że zarażają one tak łatwo również drugą stronę politycznego spektrum.
Jeśli chodzi o "podstawowy konflikt społeczny", który Szumlewicz dostrzega w stosunkach klasowych – to problem polega na tym (i Mouffe zdaje sobie z tego sprawę), że dotychczasowe próby "obiektywnego" zdefiniowania jego podmiotów zakończyły się klęską. Na podstawie samej empirii konstatujemy, że nie istnieje jeden "proletariat dla siebie" – przynajmniej tak długo, póki nie uda się stworzyć postulowanego przez Mouffe łańcucha ekwiwalencji pomiędzy interesami różnych grup: tradycyjnej klasy robotniczej, feministek, gejów czy pracowników najemnych. Mouffe nie zamierza definiować konfliktu w sposób dowolny – wskazuje tylko, że mówienie o "obiektywnej" zbieżności interesów jest bezprzedmiotowe. Dopiero wytworzony kontekst polityczny może zmienić sytuację, w której ubogie rencistki to dla gejów z Warszawy jedynie moherowy motłoch, a dla kasjerek z Biedronki feminizm to fanaberia celebrytek z "Wysokich Obcasów". Proletariat "w sobie", jako naturalny i obiektywny podmiot, który w bezpośredni sposób (po odarciu go z "fałszywej świadomości") zainicjuje rewolucję, a także prosta redukcja nadbudowy do bazy, to na gruncie myśli lewicowej anachronizmy. Mouffe to jedna z najskuteczniejszych ich dekonstruktorek.
Od krytyki teorii publicysta "Bez Dogmatu" gładko przechodzi do wskazania błędów strategicznych "Krytyki Politycznej". Koronnym dowodem jest Rafał Ziemkiewicz – bo w końcu zapraszanie go na debaty do REDakcji stanowi efekt przejęcia od Mouffe apologetycznej wizji konfliktu. Na tle felietonisty "Rzeczpospolitej" "Krytyka" ma bowiem szanse zaprezentować się jako bardziej wyrazista. To jednak nie wszystko, jak pisze bowiem Szumlewicz: "Środowisko «KP» od dłuższego czasu zaś zajmuje się właśnie takim zarządzaniem konfliktem, które służy celom instrumentalnym. Jest to strategia opłacalna medialnie, ponieważ na spotkanie Żakowskiego z Ziemkiewiczem przyjdzie sporo ludzi, trudno jednak doszukać się w tego typu imprezach budowy lewicowej hegemonii czy też, tym bardziej, wsparcia dla interesów grup zdominowanych. Tego typu debaty bowiem uwiarygodniają dziennikarzy prawicy i zarazem umacniają model debaty publicznej, w którym ramy sensownych opinii sytuują się między Wildsteinem a Żakowskim".
Trzy strzały... i trzy razy kulą w płot. Po pierwsze, zazwyczaj zapraszamy też kogoś na lewo od Jacka Żakowskiego, kto jako równouprawniony dyskutant nie mógłby się pojawić w żadnej innej dyskusji. Po drugie, prawica jest zapraszana nie w tym celu, byśmy zyskiwali na wyrazistości, lecz po to, żeby lewica była gospodarzem spotkania, na którym prawica musi się ze swoich poglądów tłumaczyć, a to w naszym kraju nieczęsta sytuacja. Po trzecie zaś, na spotkania ma przychodzić dużo ludzi, między innymi po to, żeby usłyszeć, jak prawica się lewicy tłumaczy – i to jest część budowy hegemonii lewicy. A prawicowych dziennikarzy nie trzeba uwiarygodniać – oni są bowiem w sferze publicznej mocno zakorzenieni, a ich obecność i rola "oskarżonych" uwiarygodnia nas. Krytyka, z jaką się u nas spotykają, ma zaś charakter polityczny, a nie moralizujący (znów kłania się Schmitt), jaki możemy spotkać choćby na łamach "Gazety Wyborczej". Między innymi tym się też odróżniamy od mediów głównego nurtu, że u nas widownia dowiaduje się, że Wildstein jest prawicowy, bo ortodoksyjnie wspiera wolny rynek i jest obyczajowym konserwatystą – a nie, że jest oszołomem, bo jest za lustracją.
Chęć zachowania ideologicznej czystości wpędza naszego polemistę (choć ciśnie się na usta – oskarżyciela) w sekciarstwo i naiwność. Sekciarstwo, bo jego zdaniem budowa hegemonii lewicy powinna chyba przebiegać... w obrębie lewicy – rzecz w tym, że od samego niezapraszania Wildsteina on nie zniknie ze sfery publicznej, grozi to natomiast lewicy, której liczne ugrupowania zapraszają na swe dyskusje wyłącznie "słusznych gości", pomstując we własnym gronie na wredny neoliberalizm. Nie trzeba wspominać, że w głównym nurcie debaty publicznej ugrupowania te funkcjonują niczym pocieszni wariaci – no chyba, że nie funkcjonują w ogóle. Naiwnością jest wiara, że budowa instytucji i wpływów w kulturze możliwa jest "poza systemem". Szumlewicz brzydzi się współpracą z liberałami i chadekami, ale "prawdziwie" lewicowych think-tanków lewicy (czy to mainstreamowej, czy radykalnej) wciąż jak na lekarstwo.
Gdy idzie o teorię, w tekście "Konflikty w służbie status quo" najbardziej dziwi sugestia, że celem lewicy powinno być społeczeństwo bez antagonizmu. Czy chodzi może o utopię komunikacyjną Jürgena Habermasa? Wizja to ciekawa, choć w świetle "antykonserwatywnej" krytyki Mouffe – dość groteskowa. Jeśli bowiem belgijska filozofka jest konserwatystką, to niemiecki gigant sytuowałby się gdzieś na pograniczu soft-obskurantyzmu. Ale pozostaje nam jeszcze jedna możliwość – całkowite zniesienie alienacji. Wierząc, że recenzent ma w sobie odwagę Lenina, czekamy na wystrzał z Aurory.
Michał Sutowski
Polemika ukazała się na portalu "Krytyki Politycznej" (www.krytykapolityczna.pl).