Kozłowski: Bracia bliźniacy?

[2009-05-07 22:45:40]

Doktryna o równoważności faszyzmu i komunizmu stała się integralną częścią polityki historycznej III RP. Jest także kamieniem węgielnym ustroju, bo na równoważność dwóch zbrodniczych ideologii wskazuje artykuł 13 Konstytucji. Zakaz odwoływania się do "totalitarnych metod i praktyk" więcej zaciemnia niż rozjaśnia. Nie chodzi tylko o to, że określenie "totalitarna praktyka" jest nieprecyzyjne i otwiera pole dość dowolnych interpretacji. Gorzej, że można wnioskować a contrario: odwoływanie do "totalitarnych praktyk" innych niż "nazistowskie, faszystowskie czy komunistyczne" okazywałoby się w naszym ustroju dopuszczalne. Łatwo przy tym wykazać, że istniały i istnieją „praktyki totalitarne” nie odwołujące się do żadnej z wymienionych ideologii – choćby reżimy kolonialne lub teokratyczne. W dobrej wierze przyjmijmy, że intencją ustawodawcy nie było pośrednie usankcjonowanie "dobrego" totalitaryzmu. Polityczny sens zapisu jest inny. Chodzi o utożsamienie dwóch postaci zła absolutnego – są nimi faszyzm i komunizm. Jest to zabieg symboliczny i zarazem perswazyjny, budujący osnowę ideologiczną państwa, które oficjalnie odżegnuje się od wszelkiej ideologii. Nie ma w tym nic zaskakującego, bo przecież ideologia zwykle przedstawia samą siebie jako wiedzę jednocześnie naturalną i neutralną.
Strategia zrównania komunizmu i faszyzmu nie jest nowa i nie jest Polskim wynalazkiem. Pojecie totalitaryzmu okazało się poręcznym narzędziem wymazania różnic. Spór prawicy z lewicą zastąpiono walką totalitaryzmu i demokracji. W warunkach zimnej wojny redefinicja fundamentalnego antagonizmu politycznego była wygodna dla Stanów Zjednoczonych, bo pozwoliła budować szeroką platformę ideologiczną i mobilizować antystalinowską lewicę do jednoznacznego opowiedzenia się w konflikcie. Było to szczególnie ważne w Europie. W Ameryce Południowej stary podział wystarczał dla legitymizowania i wspierania lokalnych elit przeciw wszelkim, nawet umiarkowanym ruchom postępowym. Totalitaryzm sugestywnie odmalowany przez Orwella, analizowany przez Hannah Arendt czy Claude’a Leforta, to system polityczny oparty na oficjalnej ideologii państwowej, monopartii, masowej inwigilacji, militaryzacji społeczeństwa i temu podobnych zabiegach. Istnieją przesłanki, żeby z tej perspektywy porównywać faszyzm i komunizm, a badania takie mogą być płodne poznawczo.

Porównanie i zrównanie

A jednak – szczególnie w publicystyce – tylko cienka granica oddziela porównywanie od zrównywania. Kiedy się ją przekroczy, mamy do czynienia nie z badaniami, a z zabiegiem ideologicznym, zarówno z perspektywy politycznej, jak i historycznej. Istota manipulacji polega po pierwsze na utożsamieniu z komunizmem bolszewickim lub stalinowskim wszelkich ruchów politycznych odwołujących się do idei komunizmu niezależnie od tego, czy popierają one lub propagują "totalitarne" praktyki władzy. W jednym worku lądują obok Stalina anarchio-komuniści, autonomiści i wielu innych. Dyskredytujące stają się nie tyle rzeczywiste praktyki, ile same cele polityczne, z radykalnym lub mniej radykalnym egalitaryzmem na czele. Nieprzypadkowo o "komunizm" oskarżano bojowników o prawa obywatelskie afro-amerykanów, pacyfistów czy po prostu hipisów. Po drugie, w samym komunizmie bolszewickim uznaje się za istotne tylko te cechy, które dzieli z faszyzmem, a wszystkie różnice okazują się z gruntu przygodne. Charakterystyczne, że w podobnym zabiegu odnajdujemy odwrócone echo powojennej propagandy radzieckiej, głoszącej, że USA to brat bliźniak nazistowskich Niemiec. Rewanżyści z Bonn czy dość powszechna rekrutacja byłych nazistów do elit Republiki Federalnej nie były jedynie wymysłami propagandy, a jednak łatwo rozpoznajemy manipulacyjny charakter oskarżenia. Tak jak przed laty dystans wobec oskarżeń pod adresem Waszyngtonu sprowadzał posądzenia o negowanie hitlerowskich zbrodni, tak dzisiaj każdy, kto nie uznaje zrównania faszyzmu i komunizmu, naraża się na zarzut negowania zbrodni stalinowskich, usprawiedliwiania ich lub o inną formę apologii radzieckiego ustroju.

Nierzadko utożsamienie faszyzmu i komunizmu bywa relatywizowane. Pierwszy staje się tylko cieniem drugiego, formą samoobrony cywilizowanych społeczeństw przed obiektywnym zagrożeniem. W tej postaci faszyzm to zaledwie "przekroczenie granic obrony koniecznej". Tezę o wtórności i defensywnym charakterze faszyzmu sformułował w Niemczech lat siedemdziesiątych Ersnt Nolte, rozpętując tym samym debatę, która przeszła do historii jako Historikerstreit. Główny problem z tezą Noltego polega na tym, że choć nie jest do końca fałszywa, łatwo wypaczyć jej znaczenie. Faszyzm rodzący się po pierwszej wojnie światowej w Niemczech i Włoszech istotnie daje się interpretować jako reakcja na rady robotnicze i żołnierskie, na rewolucje socjalistyczne i masowe robotnicze żądania daleko idącej demokratyzacji stosunków społecznych i ekonomicznych. Jest reakcją podobną do tej, którą rząd Thiersa przygotował 50 lat wcześniej Komunie Paryskiej. Rozumienie jej jako sprzeciwu wobec komunistycznego totalitaryzmu jest zatem niczym innym jak historycznym "prezentyzmem" – interpretowaniem faktów wedle dzisiejszych kryteriów i rzutowaniem wstecz okoliczności oraz motywacji nieznanych uczestnikom wydarzeń. Chyba, że za totalitarne uznamy wszelkie ruchy egalitarne, antypaństwowe i antykapitalistyczne. Taka była zresztą mniej lub bardziej jawna intencja niektórych polemistów Historikerstreit.
Niemiecki historyk Goetz Aly, dawniej związany z radykalną lewicą, dziś raczej z neoliberalnym establishmentem, w głośnej książce "Ludowe państwo Hitlera" dowodził, że III Rzesza była w gruncie rzeczy państwem... socjalistycznym. Teza ta od dawna krążyła w kręgach anglosaskich – a za ich przykładem także i polskich – ultrakonserwatystów. Aly wskazywał na interwencjonizm ekonomiczny nazistowskich Niemiec i "redystrybucyjny" charakter reżimu. Nie ukrywał, że redystrybucja dokonywała się przede wszystkim przez rabunek majątków żydowskich oraz łupów wojennych. Interwencjonizm w zmilitaryzowanym społeczeństwie trudno jednak uznać za zjawisko specyficznie "socjalistyczne", a rozdawnictwo łupów czyniłoby socjalistów także z Juliusza Cezara i Huna Attyli.

Buchalteria ofiary

Koronnym argumentem za zrównaniem komunizmu z faszyzmem ma być liczba ofiar komunistycznych reżimów w XX stuleciu. Zrównanie jest pozorne o tyle, o ile fantastyczna liczba 100 milionów zabitych przedstawiona przez Stephana Courtois, koordynatora "Czarnej księgi komunizmu" ma czynić z komunizmu bolszewickiego i jego rozmaitych mutacji głównego demona historii. Dane te, podobnie jak twierdzenie, że przemoc była jedyną podstawą ustroju komunistycznego (co istotnie czyniłoby go wyjątkowym w dziejach), były podważane przez wielu historyków. Do czego jednak prowadzić może polemika tego rodzaju? Czy jeśli okaże się, że zabito "tylko" 60 milionów ludzi, nasza ocena się zmieni? Czy historycy polemizujący z Courtois nie przypominają negacjonistów spierających się o rzeczywistą "wydajność" komór gazowych? Efekt retoryczny zamierzony przez autorów Czarnej księgi zostaje w ten sposób wzmocniony. Rzecz jasna samo szacowanie liczby ofiar, a tym bardziej przypisywanie ich działaniom konkretnych reżimów jest zadaniem niezwykle trudnym, szczególnie gdy dotyczy to klęsk głodu lub wojen. Jeszcze trudniej ocenić, które zbrodnie wynikały ze ściśle ideologicznych motywacji, a które wpisywały się w logikę państwowej "racji stanu" albo interesów koteryjnych.

W odpowiedzi na "Czarną księgę komunizmu" pojawiły się prace takie jak "Le Livre Noir du Colonialisme" czy "Late Victorian Holocausts", które opisywały mechanizmy masowych zbrodni dokonywanych przez państwa Zachodu, w tym państwa "demokratyczne". Sprowadzanie ustroju amerykańskiego do niewolnictwa i eksterminacji Indian – przypomnijmy, że zabito miliony rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej a ich liczbę zredukowano o 95 procent – uznaje się powszechnie za demagogiczne. Dokładnie takie samo rozumowanie okazuje się za to całkowicie poprawne i dopuszczalne w przypadku Związku Radzieckiego. Podobieństwa między reżimami faszystowskimi i komunistycznymi, ale także liberalną demokracją czy nacjonalistycznym reżimem Ruandy, który w latach dziewięćdziesiątych dokonał na wskroś nowoczesnej masowej eksterminacji mimo niezwykle ubogich środków technicznych, są ważne i wskazują na pewien typ technologii władzy, który rozwinął się w XX stuleciu. Zabijanie stało się częścią polityki publicznej (często w ramach partnerstwa publiczno-prywatnego), prowadzonej w imię rozmaitych interesów politycznych, ekonomicznych, administracyjnych czy stricte ideologicznych.
Trzeba pamiętać, że XX wiek nie jest wynalazcą masowych mordów ani ludobójstwa, warto jednak badać jego specyfikę. Ruanda wywołuje o wiele mniejsze zainteresowania niż Kambodża dlatego, że wydarzeniom w Afryce trudniej przypiąć jednoznaczną ideologiczną łatkę, co obnaża stronniczość badaczy. Zbrodnie komunistyczne nie zostają w ten sposób usprawiedliwione.

Przeciwnie, rzetelny namysł ujawnia, że komunizm radziecki stosował zbrodnicze technologie władzy. Nie robił tego jednak na zasadzie wyłączności i próba tłumaczenia zbrodni rewolucją październikową jest stawianiem sprawy z nóg na głowę. Można zaryzykować hipotezę, że w XX wieku za masowe zabijanie odpowiadają przede wszystkim (choć nie wyłącznie) dwie racjonalności polityczne – jedna podporządkowana akumulacji kapitału, druga budowaniu suwerennej władzy państwa narodowego. Na gorzką ironię zakrawa fakt, że choć ruch komunistyczny od początku występował przeciw jednemu i drugiemu, po zdobyciu władzy bolszewicy realizowali obydwie te strategie ze wszystkimi tego konsekwencjami.

Przypadek Polski

W Polsce teza o równoważności przybiera lokalną postać doktryny o dwóch wrogach – nazistowskich Niemczech i Związku Radzieckim. 45 lat realnego socjalizmu i rządów ludzi wywodzących się z ruchu komunistycznego przedstawiane jest jako największe nieszczęście w "tysiącletniej historii narodu". Przyznać trzeba, że z perspektywy ludzi mieszkających między Bugiem i Odrą teza ta ma charakter jawnie aberracyjny. Czterdzieści lat socjalizmu było dla nich raczej okresem bezprecedensowego rozwoju. Komuniści polscy bardzo poważnie traktowali misję modernizacyjną w wielu jej pozytywnych przejawach i jednocześnie wystrzegali się najbardziej drastycznych i masowych form państwowej przemocy, w szczególności masowego zabijania jako instrumentu realizacji swoich celów. Nie chodzi jedynie o osławiony awans społeczny części warstw ludowych. Postęp polegał przede wszystkim na poprawienie jakości życia, powszechnym dostępie do opieki zdrowotnej, walce ze skrajną nędzą, elektryfikacji, edukacji, wprowadzeniu praw kobiet i na wielu podobnych, ośmieszanych dzisiaj działaniach. Strategia ośmieszania jest oczywistą konsekwencją braku rzetelnych argumentów. Jedyne uzasadnienie należy do fantastyki, określanej mianem historii alternatywnej. Podobno nie ulega żadnej wątpliwości, że wszystko to stało się nie za sprawą komunistów, ale pomimo ich rządów, chociaż – jak na pewno pamiętamy – PRL była państwem totalitarnym i monopolizowała wszystkie aspekty życia. Gdyby nie komuniści, wszystko zrobiono by szybciej i lepiej. Otóż wcale nie jest to takie oczywiste. Przykłady powojennego rozwoju innych peryferyjnych krajów Europy, takich jak Portugalia, Gracja i Hiszpania okazują się nie tylko bałamutne, ale także nietrafione. Poziom życia biednej większości był tam przez powojenne dziesięciolecia znacznie niższy niż w PRL, a dyktatury w tych krajach były co najmniej tak samo brutalne.

Porównywanie "radzieckiej okupacji" po roku 1945 z okupacją hitlerowską jest jeszcze większą nierzetelnością. Doświadczenia polskich elit w czasie wojny i bezpośrednio po niej są fałszywie uniwersalizowane i absolutyzowane. Rekwizycje, represje czy nawet AK-owskie ofiary stalinizmu oraz wojny domowej nijak nie równoważą skutków i celów polityki nazistowskiej. Nazistowskie Niemcy oprócz eksterminacji Żydów i Romów (co rzecz jasna nie musi być szczególnie istotne dla polskich patriotów) realizowały plan drastycznej "redukcji" populacji, którą uważali za słowiańską. Celem było masowe mordowanie oraz przekształcenie pozostałej ludności w rezerwuar nisko płatnej lub niewolniczej niewykwalifikowanej siły roboczej. Zlikwidowano całe szkolnictwo poza podstawowym. Po niemieckim zwycięstwie na wschodzie realną perspektywą było dla ludności polskiej wysiedlenie, zgodnie ze sformułowaną przez Heinricha Himmlera zasadą, że "germanizować można tylko ziemię". Polacy byli o krok od losu najbardziej pokrzywdzonych ludów kolonizowanych lub czegoś jeszcze gorszego. Wszystkiego tego uniknęli dzięki zwycięstwu Armia Czerwonej nad Wehrmachtem na Łuku Kurskim w lipcu 1943 roku. To nie historia alternatywna, ale prosty związek przyczynowo skutkowy. Nawet w Rządzie Londyńskim wielu to rozumiało.

Komuniści i faszyści

Bolszewicy byli kiedyś socjaldemokratami, a socjaldemokraci komunistami. W XIX stuleciu większość organizacji politycznych ruchu robotniczego – tak marksiści, jak i anarchiści – odwoływała się do idei komunizmu jako idei społeczeństwa bezklasowego, łączącego wolność indywidualną z ekonomiczną równością. Nawet niektórzy liberałowie byli bliscy tej wizji. O faszystach nikt wtedy jeszcze nie słyszał. Socjaldemokraci spierali się w kwestii strategii politycznej i społecznej. Najważniejszy był podział na rewolucjonistów i reformistów (niech Czytelnicy wybaczą te bolesne uproszczenia). Pierwsza wojna światowa – pierwsza wielka rzeź nowoczesności – doprowadziła do ostatecznego zerwania. Większość socjaldemokratów poparła własne rządy w imię ideałów patriotycznych. Niektórzy, w tym Lenin, Trocki, Róża Luksemburg oraz wielu innych, uznali to za zdradę interesów i ideałów ruchu robotniczego. Im dłużej trwała wojna, tym bardziej rósł ich autorytet. Wbrew temu, co można usłyszeć od współczesnych lewicowców, bolszewicy byli partią cieszącą się znacznym poparciem w Rosji i solidarnością dużej części europejskiego ruchu robotniczego. Twórcy państwa radzieckiego, Lenin i Trocki byli lewicowcami, którzy dążyli do głębokiej przebudowy społeczeństwa – nie tylko przy użyciu przemocy. Nie wszyscy na radykalnej lewicy podzielali ich koncepcję partii i dyktatury (nie podzielała jej choćby Róża Luksemburg), ale w obliczu wojny domowej i masakrowania rewolucji w Europie udzielano im wsparcia. Nie zmienia to faktu, że do roku 1937 cały niemal ruch komunistyczny tworzący rewolucję został w państwie radzieckim fizycznie wyeliminowany, zgodnie z racją stanu radzickiego mocarstwa.
Faszyzm narodził się po pierwszej wojnie, łącząc postulaty restauracji pradawnych cnót, pochwałę władzy, panowania i hierarchii, absolutyzację wspólnoty narodowej oraz biologiczny lub kulturowy rasizm. Wszędzie cieszył się dyskretnym lub otwartym poparciem elit ekonomicznych i panujących kościołów, był popularny wśród urzędników, drobnych właścicieli, czasem wydziedziczonej biedoty. Od początku faszyści i komuniści uważali się za śmiertelnych wrogów politycznych. Lata międzywojenne to czas zmagań komunistycznej lewicy – nie tylko tej kominternowskiej – z faszyzmem. Można powiedzieć, że historia kpi sobie z ludzkich motywacji, że "obiektywnie" obie strony walczyły o to samo, o totalitaryzm. Zdarza się, że dawne walki historyczne i ich stawki stają się dziś nieczytelne lub nieistotne. Nie wolno jednak przyjmować takiego założenia apriorycznie. To nic innego jak pseudonaukowa arogancja. Różnica między faszyzmem a komunizmem nie da sprowadzić się zaledwie do różnicy subiektywnych intencji uczestników zdarzeń. Podobieństwa zamknięte w horyzoncie epoki łatwo wprowadzają w pułapkę prezentyzmu. Dzisiaj, kiedy niemodne stało się analizowanie społeczeństwa ze względu na różnice klasowe, antagonizm klasowy w konflikcie politycznym zdaje się chimerą niemal tak fantastyczną, jak przekonania walczących stron. Jeśli przyjmiemy, że w historii ludzie stawiają czasem realne problemy, że usiłują znaleźć odpowiedzi na rzeczywiste pytania i że ich walki nie zawsze są tylko teatrem cieni, to faszyzm i komunizm bolszewicki przestają być do siebie łudząco podobne. Obydwa są ważne, ale w inny sposób. Bolszewicki eksperyment zakończył się porażką. System, który miał być dyktaturą tylko przejściowo, stał się autorytarną biurokracją. Co prawda łagodniała ona z czasem, ale także okazywała się coraz bardziej konserwatywna i oportunistyczna. System, który zamierzał znieść wyzysk, akumulował kapitał na gigantyczne inwestycje kosztem cierpienia i śmierci milionów. Głosił wolność, a nie był w stanie obejść się bez inwigilacji i cenzury. Obiecywał równość płci, ale wolał celebrować święto kobiet. Powołując się na wolnomyślicielstwo, tworzył para-religijną ortodoksję. Co więcej, po upadku komunizmu nic nie pozostało z jego egalitarnych ideałów. Kiedy Kongres Wiedeński ostatecznie grzebał Rewolucję Francuską, żadna z monarchii europejskich nie zdecydowała się na zniesienie napoleońskiego kodeksu cywilnego. Po załamaniu realnego socjalizmu nie pozostało nic.

Dzisiejsza Rosja nie jest nawet umiarkowanie socjaldemokratyczna. To eldorado ekonomicznej nierówności i autorytarnej władzy. W skali świata bilans jest z pewnością mniej jednoznaczny. Zarówno mit komunizmu, jak i jego rzeczywiste wpływy przyczyniły się do dekolonizacji, reform i klasowych kompromisów epoki powojennej. To jednak o wiele za mało, wziąwszy pod uwagę powszechnodziejowe aspiracje ruchu. Mimo historycznej klęski wszystkie istotne problemy postawione przez ruch komunistyczny pozostają aktualne: formuła internacjonalizmu czyli ogólnoludzkiej wspólnoty politycznej, sprawa społeczeństwa klasowego i jego struktury opartej na dominacji i przemocy, wreszcie – least but not last – problem kapitalizmu z zasadą akumulacji i urynkowienia stosunków społecznych. Bolszewicy nie znali być może odpowiedzi, ale całkiem dobrze stawiali pytania. Pozostaje tajemnicą, na jakie sensowne pytania odpowiedzieć chcieli faszyści. Chyba, że za istotne zechce ktoś uznać ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej...

Michał Kozłowski


Tekst ukazał się w kwartalniku "Bez Dogmatu".

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


22 listopada:

1819 - W Nuneaton urodziła się George Eliot, właśc. Mary Ann Evans, angielska pisarka należąca do czołowych twórczyń epoki wiktoriańskiej.

1869 - W Paryżu urodził się André Gide, pisarz francuski. Autor m.in. "Lochów Watykanu". Laureat Nagrody Nobla w 1947 r.

1908 - W Łodzi urodził się Szymon Charnam pseud. Szajek, czołowy działacz Komunistycznego Związku Młodzieży Polskiej. Zastrzelony podczas przemówienia do robotników fabryki Bidermana.

1942 - W Radomiu grupa wypadowa GL dokonała akcji odwetowej na niemieckie kino Apollo.

1944 - Grupa bojowa Armii Ludowej okręgu Bielsko wykoleiła pociąg towarowy na stacji w Gliwicach.

1967 - Rada Bezpieczeństwa ONZ przyjęła rezolucję wzywającą Izrael do wycofania się z okupowanych ziem palestyńskich.

2006 - W Warszawie zmarł Lucjan Motyka, działacz OMTUR i PPS.


?
Lewica.pl na Facebooku