Gdy polscy partyzanci spytali Bruno Lehmana, który zbiegł z Wehrmachtu i ukrywał się na wsi u polskiego chłopa, co by uczynił, gdyby darowano mu życie, ten odpowiedział, że zrobiłby wszystko, "aby wykazać, że nie wszyscy Niemcy są zbóje". Jak wspominał Władysław Sobczyński z 1 Brygady Armii Ludowej im. Ziemi Kieleckiej: "Bruno uratował honor Niemca. W pojęciu naszych partyzantów ugruntowało się przekonanie, że Niemiec – to nie znaczy faszysta, a faszysta – to nie znaczy Niemiec".
Ogromna większość niemieckich żołnierzy, policjantów, przedstawicieli administracji na terenach współczesnej Polski była posłuszna władzy III Rzeszy. Zerwanie z tym podporządkowaniem wymagało wielkiego hartu ducha (w końcu według hitlerowskiej propagandy była to "zdrada ojczyzny"), zakorzenionych przekonań i ogromnej odwagi. Mimo to wielu Niemców zdecydowało się na ten krok, tym bardziej zasługując na pamięć.
Władysław Góra i Stanisław Okęcki, autorzy książki "Walczyli o nowe Niemcy" (Warszawa 1972), poświęconej niemieckim antyfaszystom w ruchu oporu na ziemiach polskich, podzielili tych Niemców na kilka grup:
1. Byli członkowie Komunistycznej lub Socjaldemokratycznej Partii Niemiec (KPD, SPD) oraz bezpartyjni antyfaszyści działający w szeregach ruchu oporu lub okazujący pomoc temu ruchowi;
2. Emisariusze Komitetu Narodowego "Wolne Niemcy", wysłani przez zagraniczne kierownictwo KPD do III Rzeszy poprzez terytorium Generalnej Guberni, korzystający z pomocy polskiego ruchu oporu. Można tu zaliczyć i tych niemieckich antyfaszystów, których dowództwo Armii Radzieckiej kierowało na ziemie polskie w celu prowadzenia działalności rozpoznawczej i wywiadowczej;
3. Więźniowie obozów koncentracyjnych, obozów pracy przymusowej na terenie Polski, uczestnicy obozowego ruchu oporu oraz zbiegli z tych obozów niemieccy antyfaszyści, którzy wstąpili w szeregi polskiego ruchu oporu;
4. Żołnierze i oficerowie Wehrmachtu oraz funkcjonariusze aparatu administracji okupanta, którzy z różnych powodów zbiegli ze swoich jednostek i wstąpili do oddziałów ruchu oporu na terenach polskich, bądź w czasie walki przeszli na stronę partyzantów albo – pozostając w szeregach swych formacji – z ruchem tym współpracowali;
5. Byli obywatele polscy, członkowie niemieckiej mniejszości narodowej z obszarów przedwojennej Polski, którzy współpracowali z polskim ruchem oporu (reichsdeutsches, volksdeutsches oraz osoby, które nie zapisały się na żadną volkslistę).
Warto podkreślić, że przy zasięgu terroru hitlerowskiego w Polsce niezmiernie trudno było nawiązać współpracę niemieckim antyfaszystom z polskim ruchem oporu, gdzie w ogóle utożsamiano pojęcie Niemca z okupantem. Stosunkowo najprościej dochodziło do tego w przypadku lewicowego ruchu oporu, z racji wciąż żywych haseł internacjonalistycznych i pamięci o przedwojennej współpracy z niemiecką lewicą.
Z kolei choćby Akcja N obozu londyńskiego – skierowana do Niemców – skupiona była na dywersji psychologicznej wśród okupantów, nie nawiązując raczej do możliwości wspólnej walki polskich i niemieckich antyfaszystów.
W polskim ruchu oporu
Pierwsze kontakty polskiej i niemieckiej lewicy antyfaszystowskiej na ziemiach, które znalazły się po 1945 r. w granicach Polski, można było zaobserwować już w drugiej połowie lat 30. na Opolszczyźnie. W ramach nielegalnego Komitetu Antyfaszystowskiego działali tam byli członkowie Związku Polaków w Niemczech oraz niemieccy komuniści.
Już w czasie wojny przy gazecie Polskiej Partii Robotniczej w Bielsku – "Trybunie Śląskiej", a następnie "Trybunie Robotniczej" – istniała redakcja niemiecka, która m.in. wydała kilka ulotek w języku niemieckim. Na terenie Bielska w ramach PPR działała zresztą niewielka grupa niemieckich antyfaszystów – przedwojennych socjalistów – która przybrała nazwę Deutsche Antifaschistische Kampfgruppe angeschlossen an die PPR.
Raport Komitetu Obwodowego PPR w Katowicach z początku 1944 r. donosił: "Jesteśmy w kontakcie ze stadtleiterem Breslau. Odpowiedzialny za Dolny Śląsk. Mają 260 ludzi po trzech w grupie, przeważnie starych, są mocno zakonspirowani, mają parę grup dezerterów".
Istnienie kontaktów między PPR i KPD w Zagłębiu Dąbrowskim i na Śląsku potwierdzają również dokumenty Delegatury Rządu Emigracyjnego. Raport Sekcji Zachodniej Delegatury donosił w sierpniu 1943 r.: "W Zagłębiu, zwłaszcza na terenie powiatu katowickiego, przybiera na sile niemiecka akcja komunistyczna. Komuniści niemieccy usiłują nawiązać kontakt z komunistami polskimi".
W grudniu 1943 r. artykuł "O nasz stosunek do Niemców", zamieszczony w organie PPR w Łodzi, głosił: "Każdy Niemiec sprawujący władzę jest okupantem i wrogiem śmiertelnym, z którym walczymy i walczyć będziemy. Natomiast Niemiec, który zrozumiał, czym jest hitleryzm, który zrozumiał, że tylko solidarna walka wszystkich żywiołów antyhitlerowskich może przynieść wyzwolenie masom niemieckim, staje się naszym sojusznikiem w walce z hitleryzmem".
Organizacja PPR działająca w szpitalu przy ul. Oczki w Warszawie nawiązała współpracę z niemiecka komórką komunistyczną w Wojskowym Instytucie Geograficznym w Alejach Jerozolimskich, dzięki czemu udało sie przekazać Armii Ludowej (AL) znaczną liczbę map. Niestety, niemieccy antyfaszyści zostali aresztowani i straceni przez gestapo.
W Warszawie przez dłuższy czas współpracował z AL członek KPD, z zawodu inżynier-mechanik, Karl ("Karol"). Pochodził z Chemnitz w Saksonii i tam aż do wybuchu wojny uczestniczył w nielegalnej działalności komunistycznej. Wcielony do wojska, szukał kontaktu z polską lewicą, służąc w batalionie transportowym w Warszawie. Po nawiązaniu współpracy dostarczał broń i amunicję, przewoził bibułę, zbierał informacje o ruchach oddziałów wojskowych.
W Poznaniu z polskimi działaczami lewicowymi współpracowali niemieccy komuniści zatrudnieni w Heereeszeugamt – warsztatach kolejowych i tramwajowych.
W tego typu działalności postawa ideowa była decydująca w nawiązaniu kontaktu, inaczej niż w przypadku Niemców, którzy trafiali do polskich oddziałów partyzanckich. O tym bowiem często decydował przypadek: dezercja na skutek zagrożenia ze strony służb bezpieczeństwa Rzeszy, czy też rozbrojenie przez polski oddział.
W oddziale AL działającym na terenie północnego Mazowsza pod dowództwem "Dąbrowskiego" spotykamy Niemca Hermanna Gondermanna, robotnika z Hamburga. Udało mu się zbiec z więzienia, w którym znalazł się skazany na śmierć przez sąd wojenny. W partyzantce dosłużył się orderu "Zasłużony na Polu Chwały" III klasy.
W bitwie stoczonej przez AL pod Rąblowem po stronie partyzantów zginął 55-letni były listonosz z Hamburga. Na Lubelszczyźnie wśród AL-owców było co najmniej dwóch Niemców – Franz i Rudolf, robotnicy i komuniści z Berlina.
Również na Lubelszczyźnie znany jest przypadek z lipca 1944 r., kiedy czterech żandarmów niemieckich złożyło broń przed polskimi partyzantami, a w obliczu hitlerowskiego kontrataku poprosili o broń, stając po polskiej stronie.
Kilkunastu niemieckich antyfaszystów działało również w oddziałach GL i AL w obwodzie kieleckim. Przykładowo w oddziale "Garbatego" (pow. włoszczowski) było kilku niemieckich lotników, którzy przed pójściem do partyzantki spalili swoje samoloty.
Kilku Niemców walczyło wśród partyzantów w Krakowskiem. W bitwie pod Gruszką zginęło trzech niemieckich antyfaszystów, w tym jeden miał rzucić się z granatem pod hitlerowski czołg. Władysław Machejek wspominał: "Trzeba przyznać, że Niemcy (przeważnie komuniści) w szeregach GL i AL stanowili bojowy element żołnierski. W każdej walce dawali przykład odwagi, wysuwając się na pozycje najbardziej niebezpieczne".
Niemieckich antyfaszystów można było spotkać również w oddziałach Armii Krajowej i Batalionów Chłopskich, gdzie jednakże rzadziej, w porównaniu do oddziałów AL i GL, brali udział w walkach. Niemniej przykładowo w 9 pułku strzelców konnych AK, walczącym w okolicach Białegostoku, w akcjach zbrojnych brało jednak udział 7 byłych żołnierzy Wehrmachtu (w tym dwóch z Katowic).
Warto wspomnieć o ks. Erwinie Thyroniu, proboszczu z Pluskosów w powiecie gołubsko-dobrzańskim, który współpracował z organizacją Gryf Pomorski i zbierał m.in. informacje o miejscu produkowania rakiet V-1 i V-2. Cennych informacji polskiemu wywiadowi dostarczał również Eduard Mueller, który przekazał m.in. plany rozmieszczenia zakładów lotniczych w Malborku, składów amunicji w Królewcu, zakładów benzyny syntetycznej w Halle i wyrzutni rakiet V-2 pod Weimerem. Informacji, które pomogły w organizacji zamachu na pociąg specjalny pod Tczewem 9 czerwca 1942 r., którym rzekomo miał jechać sam Hitler, udzielił niemiecki oficer von Bock, który współpracę z polskim ruchem oporu rozpoczął za pośrednictwem niemieckiej organizacji antyfaszystowskiej Die Weisse Rose.
Z 14 rezerwowej baterii artylerii w Sandomierzu do AK zdezerterowali w połowie 1944 r. trzej żołnierze Wehrmachtu (w tym jeden z Górnego Śląska), którzy potem brali udział w akcji "Burza".
W imię Wolnych Niemiec
W lipcu 1943 r., z inicjatywy KPD, pod Moskwą powstał antyfaszystowski Komitet Narodowy Wolne Niemcy. W jego ramach działała tzw. Organizacja Frontowa (Frontorganisation) której grupy wydzielano do działalności na zapleczu niemieckiego frontu. Ważną rolę w przerzutach tych grup odgrywały na ziemiach polskich konspiracyjne struktury PPR.
14 listopada 1943 r. w gazecie "Freies Deutschland", wydawanej przez Komitet, ukazała się rezolucja polskich jeńców wojennych – głownie Ślązaków – zmobilizowanych do Wehrmachtu: "Hitlerowcy postanowili ogniem i mieczem zetrzeć imię Polski z powierzchni ziemi. Czy my, wrogowie Hitlera, mamy do tego dopuścić? Nigdy! Patrioci niemieccy! Chwyćmy razem za broń. Zniszczmy faszystowską zarazę, połóżmy kres beznadziejnej wojnie, zawrzyjmy sprawiedliwy, uczciwy pokój, który umożliwi odbudowę naszych zrujnowanych krajów. Walczmy pod starym, wypróbowanym, hasłem polskiej demokracji: Za Waszą i naszą wolność!".
Ale nie tylko jeńcy polskiego pochodzenia, czy o przekonaniach komunistycznych zmieniali ton w radzieckiej niewoli. W artykule kpt. Ernsta Hadermanna pt. "Nasza wina wobec Polski" czytamy: "Musimy zdać sobie jasno sprawę, że nasz naród jest także współodpowiedzialny za to, co się działo. (...) Dał on bowiem Hitlerowi i jego kreaturom wolną rękę. Wielu z nas, zaślepionych przez propagandę nacjonalistyczną i początkowe sukcesy, wierzyło, że są powołani i uprawnieni do panowania nad innymi narodami, rzekomo niższej rasy" ("Freies Deutschland", 11.02.1945).
Obóz londyński wykorzystał zresztą powstanie Komitetu do oskarżeń, że działania Moskwy skierowane do antyfaszystów niemieckich są tylko cyniczną grą, za którą ma zapłacić Polska. Organ Delegatury Rządu Emigracyjnego – Agencja Zachodnia – 8 listopada 1943 r. w artykule "Niemcy i Rosja wobec granic Polski" twierdził wprost, że "samobójstwem byłoby liczyć na jakąś pomoc rosyjską przeciwko Niemcom".
Tymczasem latem 1942 r. PPR zgodziła się na pomoc w organizacji przerzutu działaczy Wolnych Niemiec z ZSRR przez ziemie polskie do Niemiec i Czechosłowacji. Korzystano przy tym m.in. z kontaktów z niemieckimi robotnikami-komunistami w Łodzi. Już w nocy z 9 na 10 września 1942 r. dwoje spadochroniarzy wysłanych przez Wolne Niemcy – Czech i niemiecka komunistka Rita – trafiło do obwodu lubelskiego GL.
Akcje tego typu nasiliły się wraz ze zbliżaniem się frontu do Polski.
Po koniec lipca 1944 r. oddział AL pomagał się przedrzeć na zachód grupie komunistów niemieckich spod Skalbmierza.
Na Górnym Śląsku, w okolicach Zabrza, działały dwie dość silne grupy oporu, stworzone i dowodzone przez komunistów niemieckich: Vinzenta Porombke rodem z Berlina i Romana Ligendze z Zabrza, którzy byli w kontakcie z polskimi antyfaszystami. Obaj trafili na Śląsk na początku 1943 r. aż z Prus Wschodnich, gdzie ich przerzucono. Dodajmy, że Porombka był wcześniej żołnierzem 11 Brygady Międzynarodowej podczas wojny domowej w Hiszpanii. W styczniu 1945 r. jednostka zabrzańskiego Volkssturmu, w której działali członkowie grupy Porombki, wycofała się ze swego odcinka frontu przed radzieckim atakiem.
Były dowódca 11 Brygady, Gustav Szinda, też korzystał z pomocy polskiego ruchu oporu, gdy został zrzucony na terenie Prus Wschodnich w 1943 r.
Najsłynniejsza była jednak droga grupy działaczy Wolnych Niemiec, zrzuconych w nocy z 22 na 23 sierpnia 1944 r. w powiecie radomszczańskim. W jej skład wchodziło pięciu komunistów niemieckich: Josef Gieffer i Ferdinand Greiner, również weterani z Hiszpanii, Josef Kiefel, Artur Hofmann i młody radiotelegrafista Rudolf Gyptner. Grupa miała się przedostać się na tereny starej Rzeszy i prowadzić działalność wywiadowczą. Z pomocą przewodników AL Niemcy dotarli w okolice lasów herbskich. Tam natknęli się na oddział AK, w którym było już kilku niemieckich dezerterów, który pomógł im dotrzeć w okolice Lublińca.
Piątka podzieliła się na dwie grupy, chroniąc się u członów miejscowej AK, i czekając na przewodników, którzy mieli ich przeprowadzić w rejon Opola i Wrocławia. Gieffer i Gyptner zatrzymali się we wsi Pawonków w domu członka AK, Rocha Kurpiesa, gdzie nakryli ich żandarmi. Obaj Niemcy i Kurpies zginęli w walce, a pozostała trójka niemieckich antyfaszystów zdecydowała się wrócić w okolice Radomska, wiedząc, że hitlerowcy depczą im po piętach. Po starciu pod Kłobuckiem, gdzie wszyscy zostali ranni, ostatecznie udało im się ukryć u polskich chłopów nad Pilicą – po drodze jeszcze wzięli udział w walce z oddziałem NSZ – gdzie doczekali wyzwolenia.
Aleksander Arendt, były komendant konspiracyjnego Gryfa Pomorskiego wspominał z okresu, gdy był aresztowany w drugiej połowie 1944 r. przez gestapo: "Pamiętam aresztowanego oficera niemieckiej Luftwaffe – Berscha, pochodzącego z Dűsseldorfu i zrzuconego na Pomorzu po kapitulacji Stalingradu. Pamiętam osadnika niemieckiego znad Wołgi – Ilkego i innych. Kiedy w styczniu 1945 r. ewakuowano więzienie gdańskiego gestapo, wszystkich spadochroniarzy rozstrzelano na dziedzińcu".
Najbardziej masową akcją niemieckich antyfaszystów na ziemiach obecnej Polski były działania grupy 80 Niemców, która przez 1 Front Ukraiński została skierowana do otoczonego przez Armię Czerwoną Wrocławia. W nocy z 5 na 6 maja 1945 r. grupa antyfaszystów, pod dowództwem por. Horsta Vietha, próbowała wedrzeć się do oblężonego miasta, niestety ponosząc przy tym ciężkie straty (sam Vieth zginął). Warto dodać, że w samym Wrocławiu ukazywała się konspiracyjna gazeta "Der Freiheitskampfer", wydawana przez tamtejszą grupę niemieckiego ruchu oporu.
Działacze Wolnych Niemiec odegrali sporą rolę przy doprowadzeniu do kapitulacji niemieckiego garnizonu Grudziądza. Ponad 20 antyfaszystów niemieckich, którzy przedostali się do oblężonego Grudziądza, przeprowadziło na stronę radziecką ponad 400 żołnierzy z liczącego w sumie 1 500 osób garnizonu.
Jeszcze bardziej masowa była akcja w Poznaniu, w której brało udział 148 emisariuszy Komitetu Wolne Niemcy. Tam przeprowadzili oni ponad 1 300 niemieckich żołnierzy na drugą stronę frontu.
Od Szczecina po Białystok
Z miast, większości zamieszkałych przez ludność niemiecką, a które po 1945 r. znalazły się w granicach Polski, warto wspomnieć o silnych grupach oporu we Wrocławiu, Gdańsku i Szczecinie.
W samym Szczecinie ruch oporu – do czasu aresztowania i stracenia jego kierownictwa – liczył ponad 250 działaczy, w większości wywodzących się z kręgów lewicy. Grupa ta prowadziła m.in. akcje sabotażowe w szczecińskich zakładach (przyczyniając się m.in. do zatopienia okrętu podwodnego U-346). W drugiej połowie 1942 r. powstała liczna organizacja ruchu oporu na wyspie Uznam, w skład której wchodzili niemieccy antyfaszyści z tamtejszych miejscowości oraz Polacy i Holendrzy z obozów pracy przymusowej. Na jej czele stał niemiecki ksiądz Carl Lampert, holenderski komunista Ter Morsche i polski robotnik przymusowy Siekierski. Wszyscy zostali ścięci na gilotynie.
We Wrocławiu działalność konspiracyjna nabrała rozpędu na początku 1940 r., angażując tak Niemców, jak i polskich, a także czeskich antyfaszystów.
Wiosną 1943 r. na terenie Gdyni z konspiracyjną grupą Robotniczej Partii Polskich Socjalistów współpracowała grupa Niemców, byłych członków niemieckiej socjaldemokracji. W Gdańsku grupa niemieckich socjaldemokratów pomagała polskim robotników przymusowym.
Na przełomie 1944 i 1945 r. powstała silna grupa oporu w stacjonującej koło Wilkowic w pobliżu Oświęcimia baterii obrony przeciwlotniczej, która składała się z 10 niemieckich żołnierzy i 72 radzieckich jeńców przydzielonych jako oddział budowlany. Na jej czele stał Hans von Schnitzler, wywodzący się z rodziny wielkiej burżuazji, który jednak w 1932 r. wstąpił do SPD. Po nawiązaniu kontaktu z polska partyzantką Schnitzler zdołał obsadzić antyfaszystami czołowe pozycje w baterii i podczas ataku radzieckiego otwarł ogień w kierunku pozycji Wehrmachtu, ułatwiając przełamanie Armii Czerwonej.
Kilkunastoosobowa grupa niemieckich antyfaszystów, wywodząca się z różnych kręgów społecznych, współpracowała także z polskim ruchem oporu na terenie Białegostoku. W tej grupie był m.in. Artur Schade, dyrektor białostockiego kombinatu tekstylnego nr 4, związany przed wojną z ruchem socjalistycznym, który pomógł ocalić m.in. kilkanaście żydowskich pracownic zakładu. Wśród Niemców współpracujących z ruchem oporu był także urzędnik fabryczny Bohle, któremu hitlerowcy zamordowali żonę Żydówkę i córkę.
Jerzy Fionkiewicz, działacz PPR, wspominał po latach: "Gdy dzisiaj mówi się o Niemcach, którzy w latach największego rozbestwienia faszyzmu usiłowali ratować honor narodu niemieckiego, od razu staje mi przed oczami Karl. Nie znałem niestety innych, takich jak on, Niemców. Ale ponieważ znałem Karla, wiedziałem, że są. W jego ustach język niemiecki brzmiał jakoś zupełnie inaczej niż ten, który słyszałem w latach okupacji na ulicach naszych miast. Karl po raz pierwszy powiedział do mnie genosse, co po polsku znaczy towarzysz".
W obozach
W ucieczce 10 więźniów z obozu na Majdanku w marcu 1944 r., zorganizowanej przez podziemną obozową organizację Orzeł, brał udział kapo, niemiecki komunista Georg Arold, który potem, walczył w partyzantce BCh na Lubelszczyźnie i zginął w lipcu tego roku. W tym samym obozie działała również niezależna grupa niemieckich antyfaszystów więźniów.
Aktywną rolę w międzynarodowej Grupie Bojowej Oświęcim (Kampfgruppe Auschwitz) odgrywali niemieccy antyfaszyści. Jak czytamy we wspomnieniach więźnia T. Hołuja: "Inicjatywę pracy politycznej dali komuniści austriaccy jeszcze w 1941 r.". Z obozu w Oświęcimiu uciekło co najmniej 20 niemieckich więźniów. Janusz Kuczbara, uczestnik jednej z ucieczek, tak odpowiedział jednemu z pomocników w akcji, zdziwionemu, że wśród uciekinierów znalazł się Niemiec: "Cokolwiek jemu uczynicie, to nam uczynicie. To przecież bardzo szlachetny człowiek, za ideały zesłany do obozu. To jest komunista niemiecki, on w ogóle nie solidaryzuje się z reżimem hitlerowskim, tak jak i my, Polacy i za to został zesłany do obozu. W obozie piastował bardzo poważne stanowisko jako kierownik pracy obozowej i nas, Polaków, bardzo chronił".
Polscy Niemcy
Na pamięć zasługują również Niemcy – przedwojenni obywatele Polski, z kręgów lewicy niemieckiej, silnej zwłaszcza w Łodzi i na Śląsku. 16 sierpnia 1941 r. hitlerowcy rozstrzelali grupę młodych niemieckich antyfaszystów łódzkich, którzy zostali zmobilizowani do Wehrmachtu i odmówili wyjazdu na front. Byli w tej grupie m.in.: Maksymilian Jan Reiner, Otto Pfeifer, Kazimierz Kobza, Egon Hau, bracia Kurt i Harry Bauerowie, Aleksander Beck.
Tylko od jesieni 1940 r. do jesieni 1941 r. na terenie Łodzi zatrzymano za "działalność marksistowską" dziesięciu reichs- i volksdeutschów. Kilkunastu Niemców – volksdeutschów – należało do Armii Krajowej w regionie kaliskim, większość z nich została aresztowana i rozstrzelana w styczniu 1945 r. – tuż przed wyzwoleniem.
Dariusz Zalega
Tekst ukazał się w tygodniku "Trybuna Robotnicza".