Z ponad czterdziestu gazet, które istniały przed zmianą ustrojową, pozostała zaledwie połowa. Zagraniczne koncerny, które wykupiły polską prasę regionalną, łączyły po dwa, a nawet trzy tytuły, a w każdym razie, tak to nazywały. W praktyce było to likwidowanie gazet, z których większość miała za sobą ponad półwieczną tradycję. Jednak nastawionym na zysk zagranicznym wydawcom ta tradycja była całkowicie obojętna, a nikt jakoś nie miał odwagi powiedzieć, że dzieje się wielki skandal. Miejscowe władze milczały, a wyrzucanym na bruk dziennikarzom skutecznie zamknięto usta. Dziennikarze, bojąc się o własną skórę i łudząc nadzieją, że dostaną pracę w ocalałej gazecie, nie potrafili się zdobyć na jakąkolwiek próbę zorganizowane protestu. Gdy norweska Orkla, właściciel połowy polskich gazet regionalnych, sprzedawała swoje tytuły angielskiemu koncernowi Mecom, w Norwegii i Holandii wybuchały dziennikarskie strajki, ale u nas nie podniósł się żaden głos protestu.
Tymczasem liczne polskie gazety przeżyły przez ostatnich 20 lat wiele zmiennych losów, które przyczyniły się do zdemoralizowania dziennikarskich zespołów. Podam tu przykład gazety, w której pracowałam – kieleckiego „Słowa Ludu”. Na początku lat 90. „Słowo Ludu” zostało kupione przez kielecką firmę Exbud. Dla zespołu dziennikarskiego były to piękne lata, bowiem Exbud zaakceptował układ zbiorowy dla dziennikarzy z czasów PRL. Oznaczało to porządne pensje i wierszówki, wysokość pensji zależną od stażu pracy, system nagród, w tym jubileuszowych i wreszcie utrzymywanie dużego zespołu dziennikarskiego, dzięki czemu dziennikarze nie musieli być wyrobnikami, harującymi od rana do nocy. W tym czasie gazeta ceniona była za podawanie bardzo szerokiego serwisu lokalnych informacji. Gdy pod koniec lat 90. poinformowano dziennikarzy, że „Słowo Ludu” zostanie sprzedane, w odruchu obrony stworzyli związki zawodowe. Należałam do komitetu założycielskiego tych związków, co zaowocowało w moim przypadku wręczeniem wypowiedzenia. Po raz drugi w mojej karierze dziennikarskiej. Pierwszy raz wyrzucono mnie z pracy na początku stanu wojennego za działalność w „Solidarności”. Chyba jednak mój pracodawca wolał uniknąć skandalu, bo po dwóch tygodniach poproszono, aby uznała wypowiedzenie za niebyłe. Ale dla zespołu była to już nauczka, że nie ma sensu za bardzo się wychylać. Nowym właścicielem „Słowa” został kielecki biznesmen – Michał Sołowow. Wyrzucił na bruk całe kierownictwo, a nowemu redaktorowi naczelnemu pozostawił zadanie wywalenia około jednej trzeciej zespołu dziennikarskiego. Ale nie od razu. Raz w miesiącu dostawało wymówienie po jednej, dwie osoby. Na dziennikarzy padł strach, żaden nie był pewien swojego losu. I tu właśnie rozpoczyna się historia demoralizacji zespołu „Słowa Ludu”, bo z ludzi, którzy się boją łatwo zrobić posłuszne narzędzia.
Zespół stracił też swój dotychczasowy przywilej w postaci układu zbiorowego. Wszystkim obniżono pensje do najniższej obowiązującej w kraju. Odtąd stażyści mieli takie same zarobki, co dziennikarze z 30-letnim stażem. W tym momencie zwrócę uwagę, że po zmianie ustroju środowisko dziennikarskie nie doprowadziło do uchwalenia ustawy o układzie zbiorowym dziennikarzy. Wprawdzie z propozycją takiego projektu wystąpił Syndykat Dziennikarzy Polskich, ale został wyśmiany przez tzw. gwiazdy polskiego dziennikarstwa, w tym Tomasza Lisa, zarabiającego podówczas ponad sto tysięcy złotych, dla którego los zgnębionych prowincjonalnych dziennikarzy był równie obojętny, co życie mrówek. Solidarność dziennikarzy przestała istnieć, zaczęła się destrukcja, żenujący wyścig szczurów.
Na tym jednak historia „Słowa Ludu” się nie kończy. Sołowow sprzedał gazetę norweskiemu koncernowi Orkla. Orkla wyrzuciła kolejną grupę dziennikarzy, aż wreszcie przed sprzedażą swoich gazet angielskiemu koncernowi Mecom zamknęła „Słowo Ludu”, tuż przed 56. rocznicą jego istnienia.
Opowiadam historię „Słowa Ludu”, bo jest mi ona najbliższa, jednak podobne historie mogliby opowiadać dziennikarze z każdej prowincjonalnej gazety w Polsce. Wszystkie one mają wspólny mianownik, bardzo typowy dla funkcjonowania gospodarki neoliberalnej. Po pierwsze liczy się zysk. Im mniejszy i gorzej opłacany zespól dziennikarski, tym większy zysk dla właściciela. Po drugie - posłuszeństwo. Bardzo łatwo je wymusić, gdy ciągle zwalnia się ludzi, którzy wiedzą doskonale, że już nie znajdą pracy w swoim zawodzie, bo w miastach wojewódzkich praktycznie nie istnieje rynek pracy dla dziennikarzy, do czego zresztą koncerny medialne same skutecznie doprowadziły. Po trzecie - pozbywanie się doświadczonych dziennikarzy na rzecz młodych i niedoświadczonych, którymi łatwiej jest manipulować i łatwiej ich zastraszyć.
Prasoznawca dr Zbigniew Bajka pisze w jednym ze swoich artykułów: „ Wolność mediów to tak naprawdę wolność ich właścicieli. W każdej chwili mogą powiedzieć dziennikarzowi: panu już dziękujemy! Co musi się stać, aby środowisko dziennikarskie stworzyło silną reprezentację, walczącą o jego żywotne interesytutaj;. Na pytanie dr Bajki jest tylko jedna odpowiedź: musi być solidarne. I wiedzą o tym doskonale koncerny medialne, dlatego zrobiły wszystko, aby to środowisko podzielić. Podzielono je, niszcząc zespoły dziennikarskie w gazetach regionalnych, a z drugiej strony kreując dobrze opłacane gwiazdy medialne, które nie poczuwają się do żadnej solidarności z nikomu nie znanymi dziennikarzami z prowincji. Nic dziwnego, że Tomasz Lis nie poczuł żadnej wspólnoty z jakimiś kolegami po fachu, którzy pracują od rana do nocy za marne 1500 złotych.
Kiedyś gazety regionalne były prawdziwymi kronikarkami swojego terenu, spełniały taką rolę nawet za czasów PRL, bo choć pomijano wówczas niewygodne dla władzy wiadomości, to i tak można w nich było znaleźć całe bogactwo życia społecznego i kulturalnego. Przykładano ogromną rolę do form dziennikarskich, jak reportaż czy felieton. Młodzi adepci uczyli się od starszych dziennikarzy, obowiązywała niezbędna w tym zawodzie zasada mistrza i czeladnika. To wszystko upadło, całkowicie odeszło w niepamięć. Co pozostało?
Pozostali młodzi, niedouczeni dziennikarze, którzy nie czytają książek i robią błędy ortograficzne. Dziennikarze, którym łatwo wmówić, że ważne jest to, co się dobrze sprzedaje. A najlepiej sprzedaje się to, co przemawia do najniższych ludzkich instynktów. Taka jest przynajmniej koncepcja neoliberalnych koncernów medialnych. Stąd też na czołówki gazet regionalnych nie trafiają poważne, istotne dla regionu tematy, ale bzdury w stylu: policja zatrzymała nagą parę, która uprawiała seks na ulicy. Ulubione tematy, to wybór regionalnych miss, konkursy mokrego podkoszulka, niesprawdzone ploty i tzw. kryminałki. Ostatnio gazety regionalne piszą o szalejącej po okolicy pumie, jak się wydaje tej samej, która jednego dnia pokazuje się koło Łodzi, a już następnego dnia w Kielcach, czyli przemieszcza się z szybkością światła albo teleportuje. Dziennikarze z całym cynizmem nakręcają atmosferę, opisując przewidzenia różnych pan i panów. To dla nich temat idealny, to się sprzedaje.
W regionalnych mediach brakuje pogłębionej publicystyki, bo po pierwsze nie ma już kto jej pisać, a po drugie dziennikarzom wmawia się, że to nikogo nie interesuje. Jest zresztą wiele tematów, dotyczących kultury, nauki czy edukacji, których się nie porusza, bo wedle obowiązującego schematu, nie budzą one zainteresowania czytelników. I dziennikarze w to wierzą albo chcą wierzyć, bo zostali zmanipulowani, sami stali się zniewolonymi umysłami.
Jeśli zadajemy sobie pytanie, dlaczego prasa regionalna jest tak fatalna i coraz mniej różni się od tabloidów, to odpowiedzi na to pytanie szukajmy w zespołach dziennikarskich. Nie bez powodu użyłam określenia „zniewolony umysł”. Już od dawna odeszły w niepamięć czasy, gdy polskie dziennikarstwo zaliczano do wolnych zawodów. Obecni dziennikarze, to źle opłacani wyrobnicy, zaganiani od rana do nocy, nie zdolni przy takim tempie pracy do jakiejkolwiek refleksji. W prasie regionalnej zaczynają też zanikać specjalizacje dziennikarskie, co wynika ze szczupłości zespołów. W rezultacie obecni dziennikarze nie mają pogłębionej wiedzy na żaden temat, ślizgają się po powierzchni, co doskonale widać w ich tekstach.
To bardzo smutne, że zmanipulowani dziennikarze manipulują społeczeństwem. Ale, moim zdaniem, taki był cel koncernów medialnych i cel ten został, niestety, osiągnięty.
Ewa Ziółkowska
Jest to wystąpienie z panelu dyskusyjnego "Rzeczywistość według neoliberalnych mediów – jak temu przeciwdziałać", który odbył się 19 maja w Olsztynie w ramach Uniwerystetu ATTAC.