W Polsce natomiast, na pozanaukowej imprezie, zapoczątkowanej w 1994 r. w Podkowie Leśnej, bezproblemowo uzgodniono, iż UPA miała charakter narodowowyzwoleńczy. Takich osiągnięć propagandowych postounowcy w Polsce mają więcej, m.in. doprowadzenie do potępienia przez Senat operacji "Wisła", nazywanej przez pogrobowców UPA akcją "Wisła".
Polscy prezydenci, począwszy od Wałęsy, realizując strategię geopolityczną Waszyngtonu, stanęli po stronie wskrzeszonych upiorów przeszłości, poparli niebezpieczne siły osiadłego po wojnie na Zachodzie nacjonalizmu ukraińskiego, głównie jego odłamu banderowskiego, wykorzystywanego do dywersji i działań szpiegowskich.
Kolejne polskie rządy, w imię troski o "strategicznego partnera", tuszują prawdę o największej zbrodni w historii, nie przeciwdziałają kłamstwom szerzonym przez agresywnie postounowską propagandę.
Milczy znaczna część elit politycznych, senaty uniwersytetów, nauka polska nie podejmuje tematu, jest on niewygodny politycznie, drażliwy, delikatny, jak mówią decydenci, nawet ryzykowny.
Paradoksem historii jest, iż dotąd nie potępiono inicjatorów i wykonawców tego ludobójstwa, nie jest rozliczony problem w wymiarze moralnym. Milczenie jest najgorszym wariantem załatwienia sprawy, żadne "krzywdy wyrządzane sobie przez wieki" nie usprawiedliwiają ludobójstwa. Wszelkie mowy o odpuszczeniu win i pojednaniu, bez nazwania sprawców po imieniu, dają tylko przyzwolenie na recydywę banderowszczyzny. Idea zemsty zawarta w "Dekalogu ukraińskiego nacjonalisty" jest sprzeczna z zasadami chrześcijaństwa i w ogóle człowieczeństwa, z tego względu bez dyskusji winna być potępiona. Aby zrozumieć, co oznacza hasło "Nacja ponad wszystko", należy sięgnąć do genezy nacjonalizmu ukraińskiego, a nie szukać przyczyn tej straszliwej zbrodni w zaszłościach historycznych.
Wysuwane przez Kresowian postulaty w zakresie losu polskiej ludności kresowej trafiają na mur nie do przebicia. Pseudohistorycy i historyczni propagandziści, którym obce są zasady naukowej sumienności, wiele dokonali, aby ten fragment historii stosunków polsko-ukraińskich zafałszować i minimalizować ludobójcze działania UPA, SB, SKW oraz ochotników dywizji Waffen SS "Galizien". Wybielaczom OUN-UPA działającym w Polsce udało się zastąpić określenie "zbrodnia ludobójstwa" takimi pojęciami jak "konflikt polsko-ukraiński", "wojna chłopska" czy "wojna domowa" i ograniczyć tragedię do Wołynia. Nie mniejszy dramat przeżyli polscy mieszkańcy Polesia, Małopolski Wschodniej i południowo-wschodnich powiatów powojennej Polski, gdzie UPA nadal prowadziła krwawą, fanatycznie antypolską działalność zbrojną, nie ukrywając, że chodzi o oderwanie tych ziem od Polski.
Terminologia kontynuatorów linii politycznej prezentowana przez OUN przeniknęła do publikacji rzekomo naukowych, publicystyki i środków masowego przekazu. Od wymogów poprawności politycznej nie odszedł prof. Paweł Wieczorkiewicz, w artykule "Masakra wołyńska" ("Wprost", 31.08.2008) posłużył się terminem "polsko-ukraińska wojna domowa", którą rzekomo mieli wykorzystywać zarówno Sowieci, jak i Niemcy. Tak właśnie piszą ukraińscy nacjonalistyczni historycy w celu zakamuflowania istotnej przyczyny masowych mordów na ludności polskiej, tę wersję powtarzają polscy historycy, którzy nie znają dokumentów archiwalnych. Nacjonaliści ukraińscy kierowali się własną ideologią i własnym programem w zakresie usuwania "czużyńców z ziem ukraińskich".
Czysto polityczny podtekst ma także twierdzenie, że mieszane narodowościowo oddziały partyzanckie, podległe Radzieckiemu Sztabowi Partyzanckiemu – jak pisze prof. Wieczorkiewicz – "miały wprawdzie zasługi w zwalczaniu UPA, ale z powodu stosowania niemal równie bezwzględnych jak ta armia metod, przyczyniały się przede wszystkim do rozpalania i tak silnych namiętności". Jakich namiętności? I jaką armię miał pan profesor na uwadze? Utytułowany naukowo historyk powinien precyzyjnie określać wydarzenia sprzed lat. Jeśli miała to być tzw. UPA, to słowo armia należało ująć w cudzysłów. W artykule pojawił się zawoalowany motyw równowagi.
Wszystkie pomieszane sensy znalazły się w twierdzeniu profesora, że "oddziały specjalne (dotyczy partyzantki radzieckiej) podawały się za jednostki ukraińskie, gdy występowały przeciw Polakom – lub przeciwnie – działały pod szyldem samoobrony lub nawet AK, gdy pacyfikowały ukraińskie wsie".
Tak sformułowane tezy nie mają uzasadnienia w dokumentach ani w logice, są bezkrytycznie wzięte z radosnej twórczości Grzegorza Motyki, niegdyś pracownika IPN, ostro krytykowanego przez środowiska kresowe za kłamstwa historyczne. Żyją jeszcze partyzanci z tych mieszanych narodowościowo oddziałów, działali na terenie północnego Wołynia, cudem uszli spod banderowskiej siekiery, ratowali życie wielu polskim rodzinom. Takimi wywodami mogą czuć się urażeni, a nawet pomówieni. Ci partyzanci walczyli, podobnie jak oddziały partyzantki radzieckiej oraz oddziały partyzanckie podległe AK, po stronie koalicji antyhitlerowskiej, podczas gdy OUN od przedwojny była związana z wywiadem niemieckim, z chwilą wybuchu wojny i do końca jej trwania stała po stronie Niemiec hitlerowskich. Zbrojne formacje OUN nie walczyły na żadnym froncie, ich celem była wyłącznie eksterminacja ludności polskiej, a przedtem pomoc Niemcom w likwidacji gett żydowskich.
Przebieranie się partyzantów radzieckich w czasie trwania wojny nie miało miejsca, natomiast odwrotnie tak; przykładowo sotnia "Korobki", która podała się za partyzantów radzieckich, została przychylnie przyjęta przez mieszkańców wsi Parośle 9 lutego 1943 r. i podstępnie zamordowała 173 osoby.
W materiałach pomocniczych IPN "Zbrodnie przeszłości" (tom 2, s. 51) prokuratorzy prowadzący śledztwa stwierdzają: "Nacjonaliści ukraińscy, których określano mianem banderowców... atakowali przeważnie w nocy, byli zamaskowani... w wielu przypadkach nosili mundury niemieckie lub sowieckie... próbując na nich zrzucić odpowiedzialność za dokonane zbrodnie".
Mieszkańcy byłych Kresów Wschodnich znający problem z autopsji są świadkami programowej manipulacji historią. Po zmianie systemu politycznego oczekiwali na zmiany w sferze pamięci, niestety nastąpił regres w stosunku do tego, co na ten temat pisało się w PRL. W tej sytuacji organizacje kresowe podjęły nierówną walkę o historię. Jej celem jest doprowadzenie do potępienia zbrodniczych struktur OUN oraz ideologii, która promując nienawiść, ekspansję, przemoc, doprowadziła do tak wielkiego nieszczęścia.
Dziejami narodowego holokaustu zajęli się Kresowanie. Jako pierwsi dokumenty gromadzili kombatanci 27. Wołyńskiej Dywizji AK, została wydana praca dokumentująca rzeź wołyńską. W 2002 r. ukazała się praca naukowa prof. Wiktora Poliszczuka pt. "Dowody zbrodni OUN-UPA".
Od 1992 r. działa we Wrocławiu Stowarzyszenie Upamiętniania Ofiar Zbrodni Ukraińskich Nacjonalistów. Z natury rzeczy jest stowarzyszeniem historycznym, swoje zainteresowania ogranicza do danego okresu historycznego, działa, opierając się na własnych środkach finansowych, co zapewnia niezależność. Stowarzyszenie wydało trzy książki dokumentujące ludobójstwo dokonane przez OUN-UPA w województwach tarnopolskim, lwowskim i stanisławowskim oraz przewodnik "Pomniki, tablice, mogiły, poświęcone ofiarom OUN-UPA w latach 1939-1947".
W związku z przypadającą w tym roku 65. rocznicą apogeum upowskich mordów na Wołyniu, nastąpił pewien postęp. Na ten temat w prasie wypowiedziało się kilku kompetentnych dziennikarzy oraz redaktorzy naczelni "Przeglądu" i "Myśli Polskiej". "Rzeczpospolita" wydała specjalny dodatek. IPN zainicjował organizowanie konferencji naukowej wspólnie ze Światowym Związkiem Żołnierzy AK. Konferencja miała odbyć się w Belwederze, wkrótce została odwołana bez podania przyczyn.
Powody zamieszania wyjaśnił dziennikarz "Gazety Wyborczej" – Marcin Wojciechowski ("GW", 21.04.2008). Napisał m.in. "Do Kancelarii Prezydenta wpłynął niedawno z IPN projekt »Przeglądowej konferencji naukowej z okazji 65. rocznicy ludobójstwa dokonanego przez OUN-UPA na ludności polskich Kresów Wschodnich«. Na konferencję zaplanowaną na 20 czerwca organizatorzy nie zamierzają zaprosić badaczy ukraińskich". Prezes Związku Ukraińców w Polsce, Piotr Tyma, oświadczył: "Państwo polskie, zwłaszcza na szczeblu prezydenta, nie powinno wspierać takich środowisk" (chodzi o środowiska kresowe). Związek Ukraińców w tej sprawie wystosował trzy listy, w Kancelarii Prezydenta interweniowała ambasada Ukrainy. Piotr Wojciechowski napisał: "W tym roku napięcie w relacjach polsko-ukraińskich może się zwiększyć jeszcze bardziej, chyba że prezydent Kaczyński wykaże inicjatywę i wyraźnie zaznaczy, czy popiera pojednanie, czy konfrontację".
Prezydent Polski bezzwłocznie podjął decyzję, zignorował sprawę narodową, wycofał patronat nad uroczystościami, w tym samym czasie objął swoim patronatem Festiwal Kultury Ukraińskiej w Sopocie, organizowany przez Związek Ukraińców w Polsce.
Konferencja odbyła się 10 lipca w Galerii Porczyńskich, słowo ludobójstwo zastąpiono określeniem "eksterminacja", ma to mniejsze znaczenie w międzynarodowym prawodawstwie karnym. Stanowisko IPN wobec tego problemu zostało ocenione dobrze. Konferencja wykazała, iż traci rację bytu argument przeciw słowu ludobójstwo.
Podczas uroczystości na Skwerze Wołyńskim w dniu l lipca 2008 r. prof. Ryszard Legutko odczytał list prezydenta, nie zabrakło w nim eufemizmów typu "tragedia wołyńska" czy "bolesne wydarzenia". Prezydent nie wskazał sprawców, nie wspomniał, na czym polegał szczególny charakter zagłady Polaków przez OUN-UPA i unicestwienie polskiej kultury kresowej. Skandalicznie zachował się marszałek Komorowski, usunął stosowny projekt uchwały z porządku obrad Sejmu, była to ostatnia okazja, aby w obecności kombatantów, żyjących świadków i rodzin pomordowanych oddać należny hołd ofiarom ukraińskiego nacjonalizmu.
Monika Śladewska
Tekst ukazał się w tygodniku "Przegląd".