"Czy chciała Pani zabić swoje dziecko?"
Strona powodowa twierdzi, że "Gość Niedzielny" bezprawnie opublikował zdjęcie Alicji Tysiąc, a także ingerował w jej życie prywatne, sugerując, że nie chciała swojego dziecka. Za naruszenie dóbr osobistych Alicja Tysiąc domaga się przeprosin i zadośćuczynienia finansowego. Od marca br. Alicja co kwartał przyjeżdża do Katowic i wciąż od nowa musi tłumaczyć, że nigdy nie chciała zabić własnego dziecka i nieprawdą jest, jakoby nie chciała swojej najmłodszej córki. – Nie chciałam ciąży, a nie dziecka. Nie jestem hitlerowską zbrodniarką – powtarza niezmiennie.
Europejski Trybunał Praw Człowieka przyznał jej zadośćuczynienie za odmowę prawa do aborcji (Alicji Tysiąc groziła utrata wzroku wskutek ciąży i porodu, a wówczas niemal niemożliwe byłoby samotne wychowywanie trójki dzieci). Adwokat "Gościa" raz po raz w różnych wariantach powtarza pytanie: "Czy chciała Pani zabić swoje dziecko?". Zmuszona po raz kolejny do odpowiedzi Alicja Tysiąc pochyla głowę.
Atmosfera dwóch poprzednich rozpraw nie wróży najlepiej: dyskryminujące traktowanie Alicji Tysiąc przez adwokata "Gościa" oraz pozwanego Marka Gancarczyka, obecność na drugiej rozprawie lidera Prawicy RP Marka Jurka, niezwykła żarliwość młodych kleryków z katowickiego seminarium duchownego, na kolanach modlących się przed gmachem sądu, pikiety łysych młokosów z transparentami: "Stop aborcji" i "Żyjemy dzięki Bogu i rodzicom".
O co ten proces? Pewnie o kasę
W marcu, na rozpoczęciu procesu, ks. Gancarczyk mówił dziennikarzom, że dotyczy on problematyki aborcji – nikogo to wówczas nie oburzyło. To znamienne. W Polsce ochrona dóbr osobistych oraz prawa do godności nie przekonują szerokiej publiczności. Tzw. opinia publiczna twierdzi, że sprawa toczy się o pieniądze, linia obrony zaś, że przede wszystkim chodzi o kwestię wolności słowa. Pełnomocnik Alicji Tysiąc, mec. Marcin Górski, wyjaśnia, że proces nie dotyczy kwestii światopoglądowych, a naruszenia dóbr osobistych. Gdy nie ma jasności, o co toczy się sprawa, znakomicie ułatwia publiczne przyrównywanie Alicji Tysiąc, a w szerszym kontekście – wszystkich kobiet przerywających ciąże, do morderczyń. Tworzy to idealną płaszczyznę do dyskryminowania i manipulacji.
Seksizm i negacjonizm
Skierowanie do opinii publicznej przekazu opartego na założeniu, że kobiety, które przeszły lub zdecydowały się na zabieg aborcji, są "morderczyniami, które chcą zabić swoje dzieci", szerzy nienawiść. Opinie tego typu są w Europie traktowane jako przejaw seksizmu, czyli poniżania człowieka ze względu na płeć. To publiczna dyskryminacja kobiet zakazana przez prawo. Jest to także jawny apel, by niezrównoważeni fanatycy "wymierzyli sprawiedliwość". Stwierdzenia te są więc jawną zachętą do przemocy wymierzonej w kobiety.
Zabiegi retoryczne stawiające znak równości między aborcją a Shoah nie tylko obrażają żydowskie ofiary hitleryzmu, ale także szerzą zakazany w wielu krajach Europy "negacjonizm", czyli publiczne podważanie historycznej prawdy Zagłady. Sugerują także, że głównym zagrożeniem dla płodu jest jego własna matka, która może się zdecydować na aborcję, a więc może "chcieć zabić dziecko". Trudno doprawdy o bardziej jaskrawy seksizm, uprzedmiotowienie i pogardę dla kobiet niż postulowanie, by organy państwa albo samozwańczy "tropiciele prawdy" pilnowali płodów przed wolą matek!
W 24 krajach UE na 27 przerywanie ciąży nie jest karane. Aborcja uznawana jest za legalny medyczny środek umożliwiający kobietom wybór, czy i kiedy chcą mieć potomstwo. Polskie ustawodawstwo było przez 36 lat (1956 – 1993) zgodne z europejską normą w tej sprawie. Długi okres legalności przerywania ciąży w Polsce świadczy o tym, że, wbrew sugestiom m.in. "Gościa Niedzielnego", prawo do aborcji było w Polsce społecznie akceptowane oraz że wiele osób nadal podziela tę opinię pomimo zmiany ustawodawstwa w 1993 roku.
Małgorzata Tkacz-Janik
Tekst ukazał się na stronie "Krytyki Politycznej" (www.krytykapolityczna.pl).