Zanim przejdziemy do analizowania ustaleń poczynionych w tej sprawie, musimy wyraźnie wskazać, o czym ta sprawa nie jest.
Po pierwsze – nie jest to sprawa o to, czy Alicja Tysiąc miała prawo domagać się wykonania u niej aborcji. W tej sprawie polski wymiar sprawiedliwości miał już okazję się wypowiedzieć.
Po drugie – nie jest to sprawa o wolność słowa katolików. Nie chodzi tu o żadne prawa katolików do nazywania zła złem i dobra dobrem. Tu nie chodzi o abstrakcyjny spór o wartości, ale o dramat konkretnej kobiety, publicznie poniżonej i znieważonej (...).
Po trzecie – nie jest to sprawa o to, czy katolicy mają prawo nazywać aborcję zbrodnią, zabójstwem, morderstwem, dzieciobójstwem czy w inny jeszcze, radykalny sposób. Pozew nie dotyczy wypowiedzi strony pozwanej o charakterze generalnym i abstrakcyjnym, lecz wypowiedzi o naturze indywidualno-konkretnej. Oczywiście, że można głosić, iż uważa się aborcję za zabójstwo. Można nawet głosić, że noszenie sutanny jest równoznaczne z zabójstwem. Tę swobodę głoszenia mądrych albo głupich, słusznych albo niesłusznych tez - daje nam zasada wolności słowa. Ale zasada ta nie daje nam prawa poniżania i oskarżania o popełnienie zabójstwa konkretnych osób, które go nie popełniły.
Po czwarte – nie jest to sprawa o to, czy powódka jest osobą publiczną. Nawet bowiem osoby publicznej nie wolno bezpodstawnie pomówić o przestępstwo. Ponadto wymaga zaznaczenia, że kwestionowane wypowiedzi dotyczyły sfery życia prywatnego i intymności powódki (...). Przypomnijmy także za prof. Nowińską cytowane przez nią znaczące orzeczenie SN z 6 grudnia 1990 roku (I CR 575/90), w którym SN podkreślił, że sfera życia rodzinnego i osobistego cechuje się tym, że "tylko w szczególnych przypadkach dopuszczalne jest czynienie z niej przedmiotu publicznego zainteresowania", i "choć dobór tematu zależy od dziennikarza, to jednak musi on się pokrywać z rzeczywistym zapotrzebowaniem społecznym na informację" (E. Nowińska, "Wolność wypowiedzi prasowej", str. 148). Pozwani nie wykazali, aby istniało rzeczywiste zapotrzebowanie społeczne na informację, że powódka "bardzo chciała zabić swoje dziecko", że "powinna je oddać", czy też, że jej udział w postępowaniu przed ETPCz jest równie straszny, jak hitlerowskie ludobójstwo.
Po wyjaśnieniu tych kwestii możemy przejść do omówienia okoliczności faktycznych i uwarunkowań prawnych materialnej sprawy.
Okoliczności faktyczne
W okresie od 2005 roku do 2007 roku "Gość Niedzielny" opublikował 10 tekstów, w tym artykuły autorstwa Marka Gancarczyka, Franciszka Kucharczaka i Agaty Puścikowskiej, a także wypowiedzi Józefa Życińskiego i Marka Jurka, jak również list protestacyjny, w których zawarł m.in. następujące stwierdzenia:
1. Sprawa Alicji Tysiąc w Strasburgu była |równie straszna|, jak zbrodnie hitlerowskich ludobójców – Karla Hoeckera, Rudofla Hoessa i Josefa Mengele
2. Alicja Tysiąc dostała 25 tys. euro odszkodowania za to, że nie mogła zabić swojego dziecka
3. Alicja Tysiąc bardzo chciała zabić swoje dziecko
4. Alicja Tysiąc dostała nagrodę za to, że nie pozwolono jej zabić swojego dziecka, co bardzo chciała zrobić
5. Julka, córka Alicji Tysiąc, była dzieckiem przez nią niechcianym
6. Alicja Tysiąc dostała w Strasburgu odszkodowanie, a więc powinna oddać "to", czyli swoje dziecko, Rzeczypospolitej Polskiej, czyli instytucji, która wypłaciła jej pieniądze
7. Wypłacenie Alicji Tysiąc 25 tyś. euro jest porównywalne do wykupywania Żydów z Getta
8. Alicja Tysiąc należy do nowego gatunku rodziców, bo nie wstydzi się pokazywać całemu światu dziecka, którego nie zdołała zabić
9. Alicja Tysiąc dla ochrony resztek i tak słabego wzroku chciała człowieka pozbawić życia.
Strona pozwana wskazuje w piśmie z 22 kwietnia 2009 r., że stwierdzenia te zostały wyjęte z kontekstu i że ów kontekst miałby je pozbawiać zniesławiającej wymowy, której istnienie strona pozwana przyznała zresztą na str. 18 powołanego pisma (akapit 3). Otóż to twierdzenie strony pozwanej jest pozbawione podstaw. Strona pozwana powołuje w swoim piśmie podręcznikowy przykład Wiercińskiego, który wskazał, że gdyby napisać, iż Kowalski jest mordercą, to stanowiłoby to zniesławienie, ale gdyby dodać, że tak jest dlatego, iż Kowalski zabił karpia na Wigilię – wówczas nie mielibyśmy do czynienia ze zniesławieniem. Wymaga jednak podkreślenia w tym miejscu, że "Gość Niedzielny" nie pomawiał powódki o chęć i usiłowanie zabicia karpia na Wigilię, lecz morderstwa na własnym dziecku. Ta "subtelna" różnica ma w tym przypadku zasadnicze znaczenie (...). Pozwani napisali, że powódka chciała zabić swoje dziecko, usiłowała to zrobić, dostała pieniądze jak esesmani wydający Żydów z Getta, jej sprawa była równie straszna jak obóz w Oświęcimiu, nie chciała swojego dziecka itd. Żaden kontekst nie może ekskulpować pozwanych. A zresztą, o jakim kontekście mówimy? Zniesławiające twierdzenia w krytycznych wobec powódki tekstach? To ma być ten kontekst?
Ocena prawna
Każde z zacytowanych przeze mnie określeń z osobna stanowi naruszenie dóbr osobistych powódki w postaci jej czci, dobrego imienia, prywatności i intymności. Wypowiedzi te wskazują albo sugerują, że Alicja Tysiąc chciała bądź usiłowała popełnić przestępstwo zabójstwa, tj. przestępstwo określone w art. 148 kodeksu karnego. Wskazują one dalej, że Alicja Tysiąc jest osobą walczącą o dopuszczalność zabijania człowieka. Następnie wskazują, że powódka powinna oddać swoje dziecko oraz, że go nie chce. Wreszcie, wskazują one, że zachowanie Alicji Tysiąc polegające na dochodzeniu jej uprawnień wynikających z ustawy o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży, a także z obowiązującej w Polsce i mającej walor bezpośredniego stosowania Europejskiej Konwencji – są porównywalne albo równie straszne, co zachowania hitlerowskich zbrodniarzy, zarówno wymienionych z nazwiska, jak i anonimowych funkcjonariuszy hitlerowskiego aparatu terroru.
Należy dalej zauważyć, że publikacje te nie miały charakteru jednostkowego, ale stanowiły pewien ciąg. Pozwani posługiwali się bez ogródek wizerunkiem powódki, jej imieniem i nazwiskiem oraz intymnymi szczegółami jej życia, a przekaz kierowany był przez nich do czytelników pisma – osób (biorąc pod uwagę sposób dystrybucji pisma) o światopoglądzie katolickim, nie rzadko również fundamentalistycznym (...). [T]wierdzenie, że powódka jest osobą publiczną [taką m. in. linię obrony przyjął "Gość Niedzielny" - przyp. red.], bo była bohaterką sprawy przed ETPCz budzącej publiczne zainteresowanie, jest pozbawione podstaw.
W tym miejscu wypada też wytknąć stronie przeciwnej niekonsekwencję jej stanowiska. Gdy wywodzi ona w przedmiocie rzekomego przymiotu powódki jako "osoby publicznej", łatwo przychodzi jej argumentować, że udział w tym procesie uczynił powódkę osobę publiczną, a przez to – bezbronną w sensie prawnym ofiarą napastliwych i jadowitych ataków strony pozwanej, przez sam udział w tym procesie. Zarazem odnosząc się do jednego z tekstów, w których porównano proces z udziałem powódki do hitlerowskiego ludobójstwa, pozwani podnoszą, że opis nie dotyczył powódki (dodajmy – jako jedynej, prócz hitlerowskich zbrodniarzy, wymienionej w tym tekście z nazwiska), lecz sędziów Trybunału.
(...)
Pozwani wywodzą, że powódka brała "aktywny udział" w debacie publicznej, że "podsycała zainteresowanie" swoją osobą. Dowodami, które miałyby o tym świadczyć, są jednak zdaniem strony przeciwnej wyłącznie publikacje dotyczące powódki, brak zaś jednak w pismach procesowych i zaprodukowanych przez stronę przeciwną dowodach choćby śladu własnej aktywności powódki. Gdzie dowód, że powódka "podsycała zainteresowanie" swoją osobą? Czyżby inspirowała publikacje na swój temat? A gdzie dowód?
Strona pozwana pisze w odpowiedzi na pozew, że powódka "nie odrzuciła zainteresowania" swoim procesem przed ETPCz w Strasburgu. Otóż świadczy to, powtórzmy, o nieznajomości postępowania przed Trybunałem w Strasburgu. Zgodnie z Regułą 33 Regulaminu ETPCz (opublikowanego w Dz. U. 1993 r., Nr 61, poz. 284/1), wszystkie dokumenty złożone przez strony są jawne, a zgodnie z Regułą 63, jawne są również rozprawy. Oczywiście jawny jest również wyrok (Reguła 77). Nie ma nic do rzeczy to, że powódka nie domagała się utajnienia przebiegu rozprawy. Niezależnie bowiem od tego, czy rozprawa byłaby tajna, czy nie, sam fakt jej prowadzenia oraz wydanie wyroku, tudzież jego treść, nie mogłyby zostać utajnione.
(...)
W odpowiedzi na pozew pozwani stawiają powódce zarzut, iż sama upubliczniała fakty ze swojego życia osobistego i rodzinnego, a więc – jak należy sądzić – nie przysługuje jej ochrona czci, dobrego imienia, prywatności i wizerunku. Ale zarazem strona pozwana nie wykazała, aby powódka upubliczniła fakt, iżby miała zamiar kogoś zabić, usiłowała to zrobić, bardzo tego chciała. Nigdy też nie powiedziała, iż nie chciała swojego dziecka.
Trudno odnosić się w świeckim procesie do tez strony pozwanej wywodzonych z encyklik papieskich. Nie czas to i nie miejsce na cytowanie mędrców kościoła. Przypominam, że jesteśmy w państwowym sądzie, a nie przed sądem kanonicznym. Natomiast wypada się odnieść do tezy, iż w piśmiennictwie prawniczym przerwanie ciąży określa się mianem zabójstwa. Otóż jednak stanowczo wymaga podkreślenia, że przestępstwo zabójstwa ma za przedmiot ochrony "życie człowieka", tj. życie od chwili narodzenia się człowieka (...). Nieuprawnione jest więc posłużenie się na określenie przerwania ciąży terminem "zabójstwo" czy "dzieciobójstwo", w tym ostatnim przypadku – zwłaszcza bez uzupełniającego przymiotnika "prenatalne".
Strona pozwana kilkakrotnie zarzuciła stronie powodowej intencję cenzurowania. To pomylenie pojęć. Nie jest cenzurą ponoszenie odpowiedzialności za naruszenie dóbr osobistych. W demokratycznym społeczeństwie mogę publicznie oskarżyć np. stronę pozwaną o zabójstwo, jednak gdybym to uczynił, poniósłbym za to odpowiedzialność. Czy naprawdę strona pozwana chciałaby, aby można było w Polsce każdego bezkarnie pomówić o przestępstwo i zrównać z nazistowskim zbrodniarzem? "Gość Niedzielny" nie tak dawno stoczył żarliwy bój o dobre imię Piusa XII. Pozwolę sobie zacytować jeden fragment z tej subtelnej publicystyki (A. Grajewski, "Ostatni Rzymianin", "GN" z 28 grudnia 2008 r.):
"Ataki na Piusa XII rozpoczęły się po jego śmierci. Pochodziły z ośrodków masońskich i komunistycznych. Żydzi dołączyli do nich, kiedy Holocaust stał się nową świecką quasi-religią w Izraelu i kiedy należało odsunąć w cień pytanie, co zrobiła potężna międzynarodowa diaspora żydowska w USA dla ratowania swych rodaków w Europie".
Broniąc Piusa XII pozwani winni pamiętać, jak istotne jest, aby unikać pochopnego stawiania zarzutów. Zapewne boli ich – może niekiedy agresywna – krytyka Piusa XII, nazwanego przez historyka i publicystę Johna Cornwella "Papieżem Hitlera". Czemu więc pozwani zdają się nie rozumieć, że ponoszenie odpowiedzialności za słowo nie równa się cenzurze?
Strona pozwana wywodzi, że powódka wyraziła zgodę na naruszenie jej prawa do wizerunku, popierając to twierdzenie tym, iż wizerunek był publikowany. Zarazem strona pozwana nie przedstawiła dowodu ani na okoliczność, iż sama taką zgodę uzyskała, ani też na to, by taką zgodę uzyskał ktokolwiek inny. Z samego zaś faktu, że prasa publikuje wizerunek powódki, nie można wywodzić twierdzenia, że jest to legalne. Byłby to pogląd równie przekonujący, jak np. twierdzenie, że skoro w praktyce czasami wybija się szyby w cudzych samochodach w celu kradzieży, to w takim razie jest to legalne. (...)
Kwestionowane fragmenty publikacji pozwanych układały się w pewien ciąg, który trudno już nazwać nawet "mową nienawiści" – trafniejsze byłoby chyba określenie "przemowa nienawiści". (...) Agresja słowna pozwanych wobec powódki, liczne pomówienia o usiłowanie czy chcenie zabójstwa, umieszczenia osoby powódki w kontekście opisów hitlerowskiego barbarzyństwa, a wszystko to w imię fundamentalistycznego światopoglądu, nakazującego zrównać aborcję z zabójstwem a ubieganie się o realizację standardów demokratycznego państwa za równe sprzedawaniu Żydów z Getta czy uprawianie ludobójstwa – to jest mowa nienawiści. Pozwani dobrze wiedzą, jakie nastroje może wywołać ich publicystyka. Pozwani dobrze wiedzą, jak powódka musi bać się dziś ataków fundamentalistów religijnych na swoich bliskich i siebie. I o to pozwanym musiało chodzić, skoro język, którego użyli, nie był rzeczowym językiem debaty, lecz celowo eksploatował negatywne emocje. Sformułowania, metafory i zarzuty przytoczone przez pozwanych w kwestionowanych publikacjach stanowiły więc "inną formę nienawiści opartą na nietolerancji", która stanowi przypadek mowy nienawiści w myśl niespornej między stronami definicji tego pojęcia.
Wysoki Sądzie!
Twierdzenia i żądania pozwu są zasadne. Kwestionowane publikacje pozwanych stanowiły naruszenie dóbr osobistych powódki w postaci czci, dobrego imienia, wizerunku i prywatności oraz intymności. Były agresywne i posługiwały się nieprawdą, względnie również ocenami o charakterze poniżającym. Żądanie zadośćuczynienia jest zasadne w całości, biorąc pod uwagę – z jednej strony - charakter naruszenia i jego rozmiar (w tym – wskazaną w pozwie wysoką poczytność pisma, niekwestionowaną przez pozwanych, a wynoszącą ponad 180.000 egzemplarzy), a z drugiej strony – negatywne skutki dla powódki, jakie publikacje te spowodowały. Nie bez znaczenia jest też funkcja punitywna zadośćuczynienia, polegająca nie tyle na odpłacie, ile na zniechęceniu do naruszeń dóbr osobistych powódki w przyszłości. Wyrok Sądu powinien być dla pozwanych sygnałem, że w szczególności gdy opisuje się zjawiska o takiej nośności emocjonalnej dla swoich czytelników, jak te, które były przedmiotem bezprawnego naruszenia dóbr osobistych przez pozwanych, należy zachować umiar i oględność w słowach, bacząc zarazem, by wiernie relacjonować rzeczywistość.
Wyrok Sądu powinien także potwierdzić, że nie wolno w Polsce bezkarnie porównywać czegokolwiek do zbrodni Zagłady. Takie zachowanie może bowiem – nasilone i trwające dłuższy czas – doprowadzić nas na manowce negacjonizmu, stworzyć mylne wrażenie, że takie czy inne, negatywnie odbierane przez całość albo część opinii publicznej zachowanie – jest równe Shoah, a w rezultacie – że Shoah to tylko jedno z mniej sympatycznych fragmentów historii ludzkości, nie zaś nieporównywalny z czymkolwiek kataklizm, który spotkał cały naród żydowski tylko dlatego, że ośmielił się istnieć. To skrajnie niebezpieczne.
Dlatego też – podtrzymuję wszystkie żądania i twierdzenia pozwu.
Marcin Górski
Dr Marcin Górski jest prawnikiem z kancelarii Tataj Górski Adwokaci, prowadził sprawę Alicji Tysiąc. Jest to skrócony tekst mowy końcowej w procesie Alicja Tysiąc przeciwko "Gościowi Niedzielnemu".