Autorzy wydanej przez Difin książki "Stracone szanse? Bilans transformacji 1989-2009" postawili sobie zadanie przedstawienia i oceny przemian w wybranych sferach życia społeczno-politycznego: polityce gospodarczej (Grzegorz Konat), sytuacji kobiet (Izabela Desperak), edukacji (Piotr Szumlewicz), relacjach państwo-kościół (Mariusz Agnosiewicz), ideologiach (Jakub Majmurek), dialogu społecznym (Tomasz Żukowski), ruchu feministycznym (Katarzyna Szumlewicz), środowisku LGBT (Dorota Majka-Rostek) oraz parlamentarnej i pozaparlamentarnej lewicy (Szymon Martys). Nie był to zapewne wybór przypadkowy. Na ich przykładzie można bowiem zaobserwować najjaskrawsze przejawy patologii nowego systemu.
Rodzina na swoim, czyli każdy sobie rzepkę skrobie
Jak dowodzi Grzegorz Konat, po 1989 r. samo pojęcie polityki gospodarczej zostało podważone. Polityka gospodarcza, która w powszechnie przyjętym znaczeniu powinna prowadzić do dobrobytu jak największej liczby obywateli, została zarzucona. Przyjęcie przez rządzące elity neoliberalizmu jako religii panującej, przypominało chrzest Polski przed 1043 laty. Z co najmniej kilku typów współczesnego kapitalizmu arbitralnie wybrano najbardziej drastyczny, antyspołeczny i antyegalitarny, przy czym zachowywano się tak, jakby nie było od niego odwrotu, ani żadnej innej, alternatywnej drogi. Nawrócenie na neoliberalizm było dla naszych elit tym łatwiejsze, że wcale nie wymaga on od rządzących opanowania trudnej sztuki prowadzenia aktywnej i skutecznej polityki gospodarczej. Przeciwnie - brak tej polityki urasta bowiem do rangi pożądanej, nadrzędnej cnoty. Analizując ideologie nowego systemu, Jakub Majmurek wskazuje, że towarzyszyło temu celowe deprecjonowanie roli państwa i społeczeństwa poprzez lansowanie skrajnie indywidualistycznej filozofii prywatyzacji odpowiedzialności, w myśl której każdy troszczy się wyłącznie o siebie i własną rodzinę nuklearną. W rezultacie niezliczone więzy, instytucje i organizacje łączące ludzi poza kręgiem najbliższej rodziny straciły swoje dawne znaczenie.
Alleluja i do przodu!
Po przeczytaniu tekstu Mariusza Agnosiewicza nie mamy najmniejszych wątpliwości, że pozostała w Polsce tylko jedna instytucja, której hegemonii właściwie nikt nie odważył się na serio podważyć. Przeciwnie - pod naporem ciągle nowych żądań i roszczeń bojaźliwie jej ustępowano. Chodzi rzecz jasna o Kościół katolicki. Mimo że spada liczba wiernych i powołań, niezwykle konsekwentnie buduje on swoją potęgę materialną i symboliczną, w czym z cenną pomocą przychodzą mu ulegli politycy i specjalna Komisja Majątkowa Rządu i Episkopatu. Tekst Agnosiewicza czyta się momentami niczym kronikę kryminalną. Jednocześnie stanowi on przygnębiający obraz tego, jak nawet najbardziej wzniosłe idee na naszych oczach raz po raz sięgają bruku. Marmurowego bruku tysięcy nowych, pełnych przepychu świątyń, sanktuariów i hojnie dotowanych przez państwo katolickich uczelni. Polski Kościół nie odzyska już dawnej glorii szlachetnego i bezinteresownego protektora represjonowanej, antykomunistycznej opozycji, stojącego jednocześnie po stronie ludu i dodającego mu otuchy do wytrwania pod jarzmem opresyjnego reżimu. I nie jest to już zresztą jego zamiarem. Lektura tekstu dobitnie uprzytomnia nam, że dziś, wbrew głoszonym przez siebie prawdom objawionym o Królestwie nie z tego świata, Kościół troszczy się przede wszystkim o własne, czysto materialne dobra doczesne.
Przegrana większość
Kościół bezsprzecznie należy do największych beneficjentów transformacji. Izabela Desperak i Katarzyna Szumlewicz udowadniają, że jej wielkimi przegranymi stały się polskie kobiety. Przytoczone przez autorki dane statystyczne mówią same za siebie. Polki w większości nie zdołały zająć miejsc w ekspresie do lepszego, godniejszego życia. Pozostały im poślednie miejsca we wlokącym się pociągu podmiejskim. W ich życiu codziennym są to zwykle miejsca stojące przy pełnym brudnych naczyń zlewozmywaku, sklepowych półkach i ladach, kolejkach do lekarza i pośredniaka. To właśnie tam prawica i Kościół widzą ich miejsce. Te, które mają pracę i chcą ją utrzymać, muszą całkowicie podporządkować swoje życie osobiste i plany reprodukcyjne wymogom rynku i pracodawcy. Desperak słusznie zauważa, że bezwzględnymi dla kobiet pracodawcami bywają także kobiety. W neoliberalnym kapitalizmie nie ma bowiem miejsca na kobiecą solidarność i zwyczajne, ludzkie zrozumienie. Obie autorki w ustawie antyaborcyjnej z 1993 r. upatrują jednego z najważniejszych filarów antykobiecej polityki ostatnich lat. Faktycznie, o ile konstytucja, prawo pracy czy ubezpieczeń formalnie przyznaje kobietom równe prawa, a nawet pewne przywileje, to wspomniana ustawa wyraźnie je ogranicza. I nawet przewidziane w niej, ściśle określone wyjątki od bezwzględnej ochrony płodu, de facto nie gwarantują prawa do aborcji, o czym przekonała się m.in. Alicja Tysiąc.
Lewica i zawiedzione nadzieje
Wprowadzeniu ustawy antyaborcyjnej, zawarciu konkordatu, uchwaleniu przepisów wprowadzających religię do szkół oraz powołujących Komisję Majątkową, czterem kamieniom milowym ustanawiającym hegemonię Kościoła katolickiego w Polsce, nie zdołały zapobiec partie lewicowe. Ich politycy nie mieli dość siły, a nierzadko i chęci, by te akty prawne uchylić lub choćby złagodzić. W książce autorów o poglądach lewicowych nie mogło zabraknąć odniesienia do kondycji partii lewicowych. W przejrzysty sposób uczynił to Szymon Martys. Niestety, refleksje nie napawają raczej optymizmem. SLD przeszło na pozycje centrowe i do tej pory nie odważyło się zakwestionować neoliberalnej i kościelnej hegemonii. Jeszcze dalej w kierunku centrum i neoliberalizmu poszła SdPl, zawiązując koalicję wyborczą z liberałami z Partii Demokratycznej. Pozostałe, niewielkie partie, choć programowo pozostawały wierne ideałom lewicy, zmuszone były startować z list wyborczych SLD, skazując się w przeciwnym wypadku na nieobecność w parlamencie. Smutnym epilogiem do omawianego tekstu stały się mizerne wyniki tych partii w ostatnich wyborach do Europarlamentu.
Potęgi klucz?
Na negatywne procesy w polskim systemie edukacji zwraca uwagę Piotr Szumlewicz. Nieprzemyślane do końca i kiepsko przeprowadzone reformy doprowadziły do pojawienia się nowych form wykluczenia i segregacji uczniów. Raptownie wzrosła liczba płatnych szkół niepublicznych, co przełożyło się na spadek poziomu nauczania. Autor wykazuje, że system edukacyjny, który ukształtował się po 1989 roku, nie przystaje do rynku pracy. Wykreowany celowo przez reformatorów gwałtowny wzrost liczby licealistów, studentów i absolwentów kierunków humanistycznych oraz likwidacja szkolnictwa zawodowego doprowadził do niedoboru inżynierów i przedstawicieli zawodów technicznych, mimo że zapotrzebowanie na nich cały czas rosło. Doszło również do niekorzystnych zmian w programach nauczania. Półlegalne wprowadzenie religii do szkół wywołało ekspansję rytuałów i i symboli religijnych w placówkach edukacyjnych. Nie realizuje się przepisu nakazującego alternatywę dla religii w postaci lekcji etyki, a na dodatek zatwierdzone przez MEN podręczniki do nauki tego przedmiotu zostały napisane z ortodoksyjnie katolickiej perspektywy. Polska jest jedynym krajem UE, gdzie edukacją przedszkolną jest objęta mniej niż połowa dzieci. Doprowadzono przy tym także do radykalnego spadku liczby żłobków. W wielu publicznych szkołach dokonuje się segregacji uczniów poprzez tworzenie oddzielnych klas dla mniej i bardziej uzdolnionych dzieci oraz dla tych, których rodziców stać na dodatkowe płatne zajęcia i tych, których na to nie stać. Okazuje się, że polski system szkolnictwa zamiast minimalizować różnice w dostępie do edukacji jeszcze je pogłębia.
Kto nie skacze...
Sytuację polskich środowisk LGBT badała Dorota Majka-Rostek. Rozpoczyna swój tekst od nakreślenia rachitycznych początków tego ruchu w latach 80. Okazuje się, że ówczesny brak jego sformalizowania postrzegany jest dziś przez homoseksualistów jako zaleta, z wyraźną nostalgią. Wymierzona przeciwko nim, ogólnopolska akcja milicji "Hiacynt" paradoksalnie zmobilizowała ich do oporu i pośrednio przyczyniła się do konsolidacji rozproszonych grup z całego kraju. Po 1989 r. rozpoczął się proces instytucjonalizacji środowisk LGBT. Powstała Lambda, Kampania przeciw Homofobii i inne organizacje. Autorka nie mogła tu pominąć poważnego problemu uprzedzeń i negatywnego postrzegania homoseksualizmu przez polskie społeczeństwo. Coroczne Marsze Równości czy też akcja billboardowa KPH Niech nas zobaczą, niewiele zmieniły pod tym względem. W badaniu CBOS z 2005 roku tylko 4 proc. respondentów odpowiedziało, że homoseksualizm jest rzeczą normalną. Osobnym tematem jest urynkowienie homoseksualizmu, zjawisko obserwowane na Zachodzie od 30 lat i po 1989 roku widoczne również w Polsce. Na kojarzeniu gejów z elementami stylu życia młodych, dobrze zarabiających członków wielkomiejskiej klasy średniej, można świetnie zarobić i czynią to nie tylko wielkie korporacje, ale i zupełnie małe kluby gejowskie. Na szczęście nie wszystkim homoseksualistom ten styl i ten system odpowiada.
Elity vs. przypadkowe społeczeństwo
Tomasz Żukowski w swoim tekście udowadnia, że trudny okres transformacji nie sprzyjał dialogowi społecznemu. Przeciwnie - dialog ten praktycznie zanikł. Z jednej strony mnożyły się nierzadko wręcz irracjonalne formy protestu, zaś z drugiej strony przybierał na sile paternalizm elit. Irracjonalność niektórych protestów społecznych widać wyraźnie na przykładzie sporu o Dolinę Rospudy. Sprowadzono go do skrajnie demagogicznego pytania Co ważniejsze: ludzie czy żaby? Autor, pozostając przy zdaniu, że mieszkańcy Augustowa nie mieli w tym sporze racji, analizuje przyczyny takich postaw i słusznie dostrzega tu winę elit, z ich nieukrywaną pogardą dla buraków ze wsi czy z blokowisk. Już w 1991 roku elity doznały szoku, gdy ich kandydat na prezydenta Tadeusz Mazowiecki przegrał z kretesem nie tylko z Lechem Wałęsą, ale z nikomu w Polsce wcześniej nieznanym Stanem Tymińskim. Już wówczas Leopold Unger na łamach "Gazety Wyborczej" wysyłał miliony jego wyborców na przebadanie. Wzajemna niechęć i niezrozumienie z czasem pogłębiały się. Tymiński ostatecznie nie wygrał, ale pojawiali się kolejni: Lepper, o. Rydzyk, Kaczyńscy, Ziobro - trybuni ludu i jednocześnie obiekty narzekań i kpi n elit i ich mass-mediów. Rolnicze blokady dawno zniknęły z dróg, ale ostatnio zastąpiło je palenie opon, które - postrzegane niczym groźne przestępstwo - stało się symbolem i dyżurnym obrazkiem ilustrującym rzekome zdziczenie i skrajną nieodpowiedzialność związkowców. Wszak to przez nich rządzący byli zmuszeni przenieść obchody swojego święta 4 czerwca z robociarskiego Gdańska do Cesarsko-Królewskiego Krakowa i zabarykadować się na Wawelu. Przepaść między elitami wielkich miast a mieszkańcami prowincji jest bodaj większa niż za czasów Wyspiańskiego - konstatuje Żukowski i trudno nie przyznać mu racji. Niedawne wydarzenia pod PKiN i w KDT wyraźnie pokazały, że dialog społeczny nie będzie już prowadzony i gwałtowne, tłumione siłą konflikty będą coraz częstsze.
J. Majmurek, P. Szumlewicz (red.), "Stracone szanse? Bilans transformacji 1989-2009", Wydawnictwo Difin, Warszawa 2009, s. 224.
Waldemar Chamala
Recenzja ukazała się w "Le Monde Diplomatique - edycja polska".