Klasyczny rasizm jest jednak sprawą nieczystego sumienia. Hobbes twierdził kiedyś, że człowiek nie jest zdolny wybaczyć tylko tej krzywdy, którą sam wyrządził innemu. Nawet jeśli mamy tu do czynienia z hiperbolą, to dobrze oddaje ona głęboką strukturę rasizmu obecną we wszystkich jego historycznych wcieleniach. Kim jest obcy, o to mniejsza, zwykle obraz jego pozostaje rozmyty tak długo, aż nie sprecyzuje się go w rasistowskim geście. Historia Europy (podobnie jak wszystkich żyznych subkontynentów o łagodnym klimacie) pełna jest wędrówek ludów i towarzyszących im podbojów. Wraz z nimi pojawiają się rozmaite opowieści uzasadniające panowanie, z czasem zyskują one wyrafinowany kształt jurydyczny, jeszcze później przybierają postać humanistyczno-kulturowego lub naukowo-biologistycznego rasizmu.
Myli się ten, kto sądzi, że etniczna nienawiść jest uniwersalną genezą rasizmu. Nader często jest ona za to jego matrycą. Szlachetnie urodzeni przodkowie niektórych z nas, ci z wygolonymi łbami, szczerze wierzyli w swoje sarmackie pochodzenie, które uzasadniać miało ich panowanie nad chamami i wyższość wobec kosmopolitycznych miast. Przedmiotem rasistowskiej nienawiści mogą być grupy kulturowo-etniczne, religijne, językowe lub po prostu klasowe. Zdegenerowany rasowo bywał już robotnik, biedak, bezrobotny, a zupełnie szczególna rola przypadała tu kobiecie. Najlepiej, gdy da się połączyć kilka z tych charakterystyk w jeden spójny obraz rasy. Wyższość rasowa nie tylko usprawiedliwia panowanie – czyni o wiele więcej – zmienia dominację i wyzysk w powołanie, misję cywilizacyjną oraz obowiązek moralny. Obowiązek ten może przybierać różne formy: czasem polega na dobrotliwym i bardzo intratnym rządzeniu niższymi rasowo społecznościami (rzecz jasna dla ich własnego dobra), kiedy indziej oznacza konieczność poskromienia, ujarzmienia lub eksterminacji ludności niższej rasowo, która to zagrażać ma fundamentom wyższej i uniwersalnej cywilizacji. Odsłania się tu ciągłość między kolonializmem a nazizmem.
Rasistowskie przekonania, choć różnorodne i zmienne, zachowują jednak pewne trwałe elementy. Gorsza rasa jest popędliwa, przebiegła, niezdolna do odróżniania prawdy od fałszu i dobra od zła, uparta, leniwa, tchórzliwa, lubieżna, płodna, chciwa, irracjonalna i brudna. Rasizm bywa także subtelny: łaskawie przyznaje niższym ludom pewne zalety, wolę życia, skłonność do zabawy, zmysł estetyczny (prymitywny, wyrażany najczęściej przez rytmiczną muzykę lub krzykliwą kolorystykę), siłę fizyczną, wzajemną lojalność – słowem nie odmawia się niższym rasom swoistej malowniczości połączonej z witalnością. Dobrotliwy rasista obeznany z tematem chętnie przyzna: to nie są wcale źli ludzie – oni są tylko dzicy. Charakterystyczne, że wszystkie te zalety stanowią potencjalne zagrożenie. Nie są jednak rasy niższe całkiem bezużyteczne. W szczególności zdolne są do pracy, pod warunkiem, że praca ta odbywa się pod nadzorem ras wyższych (i jest nisko opłacana). Jako że są krnąbrne, trzeba traktować je surowo (niektórzy dodają, surowo i sprawiedliwie). Niższe rasy są niebezpieczne potencjalnie, a stają się realnie niebezpieczne, kiedy domagają się praw, śmiertelnie niebezpieczne, kiedy domagają się równych praw, a zupełnie wypadają z roli, gdy żądają prawa do rządzenia. Rasizm nie jest jednak wyłącznie stosunkiem zewnętrznym, wyznaczającym granicę między rasą lepszą i rasą gorszą. Jest także techniką rządzenia wewnątrz rasy. Uzupełnia i rozbraja stosunki klasowe, które same noszą już znamię rasistowskie. Rządzący obiecują rządzonym, że obronią ich przed obcym żywiołem, potem zaś biorą w obronę ów obcy element przed popędliwym ludem, który posuwa się zbyt daleko w słusznym gniewie. Wszak ten swojski lud, także nie jest zdolny rządzić się sam. Można nazwać to techniką pogromu. Choć pogromy jako takie wyszły z mody, technika pogromu nadal święci tryumfy.
Współczesny świat jest, ogólnie rzecz biorąc, wyczulony na punkcie rasizmu biologicznego. Unaukowiona teoria ras wspierająca od połowy XIX wieku roszczenia do kolonialnego panowania znalazła kulminację w nazistowskiej eksterminacji Żydów. Teoria i praktyka biologistycznego rasizmu nie zanikła od razu. Do lat 90. poprzedniego stulecia była obowiązującą doktryną państwową w Republice Południowej Afryki. Jej echa usłyszeć można jeszcze dziś, chociaż raczej w prywatnych rozmowach niż publicznych deklaracjach. Jednak organizacje polityczne głoszące tę doktrynę są marginalizowane lub delegalizowane. Nader łatwo zapominamy jednak, że zarówno doktryna, jak i praktyka nazistowska była tylko jednym z historycznych wariantów rasizmu. Dzisiaj święci tryumfy inna jego odmiana, którą nazwać można kulturalizmem lub esencjalizmem kulturowym. Ta szeroka formuła pozwoliła w ostatnich latach na prawomocną artykulację rasizmu. Co więcej, rasizm ten znów przedstawia siebie jako ofiara i spotyka się jeśli nie z akceptacją, to przynajmniej z uznaniem dla "odwagi i bezkompromisowości". Zewsząd padają pochwały za przełamywanie tabu. Promotorów nowego rasizmu jest wielu, ale bez wątpienia najbardziej eksponowanym była włoska dziennikarka Oriana Fallaci. Jej ostatnie książki poświęcone Arabom i Islamowi sprzedały się w milionowych nakładach. Nie warto tu streszczać jej tez. Pisano na ten temat wiele. Wpisują się one zresztą dokładnie w schemat opisany powyżej.
By zilustrować ducha jej publikacji, wystarczy jeden cytat: "w arabskich mężczyznach jest coś, czym brzydzą się kobiety o dobrym guście". Można jeszcze przywołać opinię o muzułmanach "mnożących się jak szczury" lub muzułmańskich emigrantach prowadzących "sekretną inwazję" na Europę, która już zamienia się w Euroarabię lub Kalifat Europę. Rzecz jasna mamy wolność słowa i rozmaite wulgarne broszury sprzedają się w milionowych nakładach. Problem z Fallaci polega na olbrzymim rezonansie jej pisarstwa w kręgach intelektualnych. Paradoksalnie jawnie rasistowski język Fallaci pozwolił rozmaitym wpływowym intelektualistom na dopuszczenie "głębszego poziomu" jej tekstów do szerokiego obiegu. Należało potępić jej "skrajne sformułowania", aby móc dyskutować jej "argumenty". Nie chodzi o to, że wszyscy obrońcy Oriany to integralni rasiści. Przyzwolenia na europejski antysemityzm udzielali nie tylko integralni antysemici. Rasizm współczesny funkcjonuje bardziej jako zbiór obiegowych oczywistości (często sprzecznych z faktami), polega na szeroko rozpoznawanym kodzie przekonań, mniemań i wartościowań. Zabieg oswajający przekaz polegał na zdystansowaniu się wobec jej języka. Pierre-André Taguieff, renomowany badacz rasizmu (sic!) stwierdził, że Fallaci mierzy celnie, choć niektóre jej sformułowania mogą szokować.
Oriana posługiwała się żargonem progresizmu. Była ateistką i zasłużoną antyfaszystką. Wyższość cywilizacyjna Zachodu polegać miała właśnie na realizacji Oświeceniowych wartości. Nie przeszkadzało jej to głosić pochwał Benedykta XVI – chrześcijaństwo jawiło się jej jako gwarant zachodnich wartości, które nierozerwalnie łączą się z racjonalnością, wolnością i emancypacją kobiet. Nie jest to pogląd egzotyczny. Czyż nie odnajdujemy go u profesorów Bogusława Wolniewicza i Leszka Kołakowskiego? Co prawda Fallaci nie znosiła gejów i alterglobalistów, ale jedynie dlatego, że zagrażają integralności zachodniej cywilizacji. Próbują nakłonić Zachód do samobójstwa. Są niejako wrogiem wewnętrznym, niczym szabas goje lub amerykańscy abolicjoniści w dawnej Ameryce (wcześniej nie stroniła od "krytyki Żydów", ale koniunktura na ten dyskurs jakoś się wyczerpała). W Polsce Fallaci doczekała się m.in. nagrody Orłów Jana Karskiego przyznawanej przez bastion otwartego katolicyzmu, czyli "Tygodnik Powszechny". W imieniu autorki nagrodę odebrał Adam Michnik. W Polsce, gdzie świetnie się ma antysemityzm bez Żydów, przyjął się także antyarabizm bez Arabów. To jednak przede wszystkim problem wewnętrzny. W Europie Zachodniej nowy rasizm, powołujący się na przyrodzoną tolerancję Zachodu przeciwstawioną niezbywalnemu fanatyzmowi muzułmanów, zdobył sobie znaczne wpływy. Często powołuje się on na wartości laickie. Laicyzm przez dziesiątki lat był orężem przeciwko przywilejom potężnych kościołów, walką o wolność i racjonalność – dzisiaj część prawicy i skrajna prawica uznała, że to znakomita pałka na dyskryminowaną mniejszość. Jak słusznie zauważyła libertariańska publicystka Cathy Young, połączenie wizerunku islamskiego terrorysty z somalijskim biedakiem handlującym drobiazgami na ulicach włoskiego miasta jest niezwykle skuteczne retorycznie. To nie nędza i dyskryminacja są źródłem przemocy – muzułmanie stosują przemoc, bo to część ich kultury, są nędzarzami, bo taka jest ich kultura. Asymilacja mogłaby być mile widziana pod warunkiem, że będzie gestem indywidualnym powiązanym z potępieniem dla poprzedniej "kultury" i w ogóle przyłączeniem się do dyskursu o "problemie imigrantów" (przypadek holenderskiej polityczki Hirsi Ali). Gorzej, gdy chodzi o jakiś imigrancki projekt kolektywny, a jest ich niemało. W czasie francuskiej debaty na temat zakazu noszenia przez uczniów symboli religijnych w szkołach niektórzy komentatorzy wprost domagali się, by nie owijać w bawełnę i zakazać tylko islamskiej chusty. Przecież symbole chrześcijańskie i żydowskie to znaki cywilizacji i pokoju, a muzułmańskie wprost przeciwnie.
A więc chcecie zakneblować nam usta? Nie wolno już krytykować islamu? To dyktatura poprawności politycznej! – gardłują obrońcy zachodnich wartości. Cóż odpowiedzieć? Przecież oni wcale nie oczekują odpowiedzi. Można krytykować, rzecz jasna. Byle racjonalnie. Trzeba też mieć szacunek dla faktów. Nie ma tu miejsca na analizę skomplikowanej sytuacji procesów społecznych i ekonomicznych zachodzących w Europie i basenie Morza Śródziemnego. Wielkie migracje ludów niemal zawsze wywołują konflikty. Wielka pokojowa migracja ludów kultury islamskiej do Europy jest faktem. Przyjechali, bo byli biedni i dlatego, że byli potrzebni. Wielka emigracja zmieniła ich samych i zmieniła Europę (nieproporcjonalnie mniej zresztą). Wielu z nich jest muzułmanami, choć różnie to rozumieją. We Francji do meczetu chodzi regularnie około 5% muzułmanów, chustę nosi mniej niż 20% muzułmańskich kobiet podaje portal Islam et La cité. Oni od dawna "nie mnożą się jak szczury" – procesy społeczno-ekonomiczne oraz edukacja radykalnie obniżyły przyrost naturalny nie tylko w Europie, ale i w krajach Maghrebu. (Ciekawe, że krytycy muzułmańskiej dzietności, wymagają jej od "rodowitych" Europejczyków). Islam nie jest religią pokoju, islam nie jest też religią wojny. Islam to różne rzeczy w różnych czasach i miejscach. Islam jest religią, a więc opiera się na autorytecie, objawieniu, sacrum i podobnych ekstrawagancjach. Nie on jeden, o czym w Polsce wiemy aż nadto dobrze, równie dobrze wiedzą o tym zresztą Amerykanie. Redukowanie kultury i praktyk społecznych świata islamskiego do doktryny i praktyki religijnej to zabieg, który bardzo dobrze służy wszystkim religijnym ekstremistom. Sekretu kultury nie znajdziemy w świętych księgach, podobnie jak nie odnajdziemy jej w "mentalności" czy genach. Ludy mają historię, którą współtworzą i w której przekraczają ową uświęconą kulturę. Ludy trwają lub rozmywają się (kto dziś pamięta o wielowiekowym konflikcie Normanów z Sasami w dawnej Anglii). Odmawianie ludom historii to jeden z najbardziej perfidnych zabiegów rasizmu. Podobnie jak ustanawianie między nimi nieprzekraczalnej granicy.
Michał Kozłowski
Tekst ukazał się w kwartalniku "Bez Dogmatu".