Niektórzy uważają, że atak Izraela na irańskie instalacje nuklearne stał się bardziej prawdopodobny. "Izraelskie uderzenie na Iran może być najniebezpieczniejszym wyzwaniem na polu polityki zagranicznej dla prezydenta Obamy", napisał konserwatywny dziennik "Wall Street Journal". William Cohen, który był sekretarzem obrony podczas drugiej kadencji prezydenckiej Billa Clintona, stwierdził, że "odliczanie" (do ataku na Iran) już się rozpoczęło, ponieważ Izrael nie będzie spokojnie się przyglądał, jak teherańscy mułłowie dążą do zdobycia broni nuklearnej.
Były wiceprezydent USA Dick Cheney przyznał, że kiedy pełnił swój urząd, był zwolennikiem amerykańskiego ataku na Iran, George W. Bush postawił jednak na dyplomację.
Obecnie sytuacja znów się zaostrzyła.
25 września, kiedy najpotężniejsze państwa świata spotkały się na szczycie grupy G-20 w Pittsburghu, rząd Iranu przyznał, że stworzył drugi, do tej pory tajny, ośrodek wzbogacania uranu, ukryty w masywie górskim w pobliżu świętego miasta Kom. Służby specjalne Stanów Zjednoczonych i innych państw wykryły ten obiekt co najmniej pół roku wcześniej, dlatego Teheran nie miał wyjścia i musiał poinformować o jego istnieniu.
W sztolniach, wykutych głęboko we wnętrzu góry, przygotowano miejsce pod 3,1 tys. wirówek do wzbogacania uranu (w tym procesie surowy uran zostaje przetworzony, tak aby mógł zostać użyty jako paliwo do reaktorów lub do stworzenia bomby nuklearnej). Taka liczba wirówek może wyprodukować materiał do konstrukcji bomby atomowej w ciągu mniej więcej roku, nie wystarczy jednak, aby zaopatrzyć w paliwo reaktor nuklearny. W drugim irańskim centrum wzbogacania uranu w Natanz jest miejsce na 50 tys. wirówek, podobno zainstalowano ich tam 8 tys. Gdy rząd Iranu przyznał się do centrum nuklearnego koło Kom, umocniły się podejrzenia tych, którzy twierdzą, że ajatollahowie dążą do zdobycia broni atomowej. Teheran zapewnia, że jego program nuklearny ma charakter pokojowy (badania naukowe, energetyka). Irańscy dygnitarze podkreślają, że układ o nierozprzestrzenianiu broni nuklearnej, który Iran podpisał, daje sygnatariuszom prawo do wzbogacania uranu. Niemniej jednak Rada Bezpieczeństwa ONZ wezwała republikę islamską, aby ze wzbogacania uranu zrezygnowała.
Czy Iran rzeczywiście zmierza do zdobycia atomowego oręża?
Wśród służb specjalnych nie ma zgody w tej materii. Wywiad amerykański uważa, że Iran wstrzymał prace nad skonstruowaniem głowicy nuklearnej w 2003 r. i nie zostały one podjęte na nowo. Niemiecki wywiad BND doszedł do wniosku, że prace te są prowadzone przez cały czas. Izraelski Mossad ostrzega, że wprawdzie rzeczywiście wstrzymano te wysiłki w 2003 r., najwyższy przywódca Iranu, ajatollah Ali Chamenei [na zdjęciu - przyp. red.] polecił jednak wznowić je dwa lata później. Ta rozbieżność opinii świadczy, że tak naprawdę nie wiadomo nic na pewno.
Jeśli ajatollahowie rzeczywiście chcą zdobyć broń jądrową, z politycznego punktu widzenia to działanie racjonalne. Iran jest jedynym regionalnym mocarstwem, które takiej broni nie ma (w przeciwieństwie do Indii, Pakistanu i Izraela).
Na dłuższą metę bez głowic atomowych statusu mocarstwa regionalnego nie utrzyma. A republika islamska nie zamierza zostać uległym sojusznikiem USA.
Ponadto nuklearny arsenał chroni przed najazdem. Stany Zjednoczone dokonały inwazji na Irak Saddama Husajna, który nie miał broni atomowej, natomiast reżim Korei Północnej, zapewne dysponujący kilkoma prymitywnymi ładunkami jądrowymi, może czuć się bezpiecznie. Teherańscy mułłowie mają prawo czuć się zagrożeni, gdyż okrąża ich Wielki Szatan (jak nazywają USA). Wojska amerykańskie są przecież nad Zatoką Perską, w Iraku i Afganistanie. Być może Iran dąży do stworzenia tego, co wojskowi nazywają bombą na półce (bomb on the shelf). Wyprodukują odpowiednią ilość wzbogaconego plutonu i uranu, skonstruują skomplikowany układ zapalników, ładunków uranowych, tarczy neutronowej i konwencjonalnych materiałów wybuchowych (które wywołują reakcję łańcuchową). Potem dokonają miniaturyzacji (co wcale nie jest łatwe), tak aby ładunek atomowy zmieścił się w głowicy rakietowej. Zrezygnują jednak z ostatniego kroku, jakim jest złożenie poszczególnych elementów. W ten sposób ajatollahowie będą jednak mieli głowicę atomową w częściach, niejako "na półce". W przypadku zagrożenia można będzie ją zmontować w ciągu kilku dni. Iran poczuje się bezpiecznie. Świat z pewnością mógłby żyć z takim atomowym państwem. Ale nawet gdyby Teheranowi udało się stworzyć kilka gotowych głowic jądrowych (zakładając, że taki właśnie jest cel i że się uda), zagrożenie byłoby niewielkie. Rządzony przez szyickich mułłów Iran nie rozpętał żadnej agresywnej wojny. Premier Izraela Benjamin Netanjahu określił republikę islamską jako "mesjanistyczny, apokaliptyczny kult, który gloryfikuje krew i śmierć, włącznie z własnym unicestwieniem". Rzeczywiście prezydent Iranu Mahmud Ahmadineżad i inni dostojnicy z Teheranu używają ostrej antyizraelskiej retoryki. Ale wydaje się, że chcą w ten sposób zdobyć szacunek arabskich krajów regionu. Iran jako państwo niearabskie musi umacniać swoją pozycję regionalnego mocarstwa właśnie poprzez antyizraelskie wystąpienia. Ale są one czysto werbalne. Ajatollahowie doskonale rozumieją, że atak, zwłaszcza atomowy, na Izrael czy na amerykańskie bazy zakończyłby się zamienieniem republiki islamskiej w radioaktywną pustynię, a skłonności samobójczych nie mają. Irańczycy występują jako "obrońcy sprawy palestyńskiej" równie cynicznie jak Arabowie - sławią męstwo palestyńskich bojowników (np. podczas wojny w Gazie na przełomie grudnia 2008 r. i stycznia 2009 r.), ale nie udzielają im żadnej pomocy, aby nie doprowadzić do wojny z Izraelem.
Nonsensem jest scenariusz, w którym Iran atakuje rakietami Europę. Do tej pory polityka zagraniczna Teheranu była racjonalna i przewidywalna. Nie ma powodów, aby sądzić, że w przyszłości się zmieni. A jednak w zachodnich mediach głównego nurtu Iran stał się straszakiem, tak jak wcześniej Irak Saddama Husajna.
Iran dysponuje słabym i przestarzałym lotnictwem wojskowym, dlatego stawia na rozwój broni rakietowej jako potencjału odstraszania. Większość rakiet irańskich ma mały zasięg. 27 i 28 września podczas manewrów Wielki Prorok 4 strażnicy rewolucji islamskiej przetestowali także rakiety balistyczne średniego zasięgu Szahab-3 i Sadżil. Pierwszy pocisk ma zasięg ok. 2 tys. km - tak przynajmniej chwalą się irańscy wojskowi. Zdaniem zachodnich ekspertów, zasięg rakiety Szahab-3 wynosi tylko 1,3 tys. km. Większe niebezpieczeństwo stanowią pociski Sadżil, na paliwo stałe i dwustopniowe, a więc o znacznym zasięgu (2 tys. km?) i trafiające bardziej precyzyjnie. Ale z całą pewnością nowoczesnych i skutecznych rakiet, zdolnych dosięgnąć terytorium Izraela, Iran nie ma wiele. Pociski te wyposażone są zresztą tylko w niezbyt masywne głowice konwencjonalne. Efekt psychologiczny ataku rakietowego byłby znaczny, ale wojskowy - minimalny.
Problem irański w znacznym stopniu stworzyli Amerykanie, zniszczyli bowiem rządzony przez sunnitów Irak Saddama Husajna, który stanowił wojskową przeciwwagę dla szyickiego państwa mułłów. Obecnie prezydent Obama wzywa Iran do negocjacji. Amerykański przywódca będzie jednak musiał poczynić wobec ajatollahów poważne ustępstwa, jeśli chce osiągnąć kompromis. Według źródeł dyplomatycznych, Teheran być może zgodziłby się na rezygnację z broni nuklearnej w zamian za prawo do wzbogacania uranu pod międzynarodową kontrolą, zniesienie amerykańskiego embarga gospodarczego i uznanie irańskich wpływów w Iraku, a przynajmniej w jego południowej, szyickiej części. Trudno powiedzieć, czy Obama zdecyduje się na to i czy taki układ uspokoi izraelskich polityków. Jeśli porozumienie nie zostanie osiągnięte do końca bieżącego roku, Waszyngton podejmie próbę nałożenia na Iran międzynarodowych sankcji, które objęłyby np. zakaz eksportu irańskiej ropy czy też kupowania przez Teheran benzyny i innych paliw (Iran ma za mało zakładów przetwarzających ropę naftową). Sprawą otwartą jest, czy sankcje poprą w Radzie Bezpieczeństwa ONZ dysponujące prawem weta Rosja, a zwłaszcza Chiny. Wydaje się zresztą, że sankcje nie zatrzymają irańskiego programu nuklearnego. Mieszkańcy Iranu, także ci krytycznie nastawieni do reżimu mułłów, pełni patriotycznej dumy popierają ten program i gotowi są do wyrzeczeń.
Najbardziej fatalnym rozwiązaniem byłby izraelski atak na irańskie instalacje nuklearne, liczne i ukryte głęboko po ziemią, dobrze bronione przez baterie rakiet przeciwlotniczych.
Amerykański sekretarz obrony Robert Gates przyznaje, że taki atak tylko opóźni irański program nuklearny, ale go nie zatrzyma.
Naloty na irańskie obiekty nuklearne mogłyby przekształcić się w wojnę regionalną. Teheran z pewnością odpowiedziałby ostrzałem rakietowym państwa żydowskiego i zachęciłby do takich ataków swych sojuszników - Hamas ze Strefy Gazy oraz Hezbollah z Libanu. Izraelscy wojskowi liczą, że zaprzyjaźniona z państwem mułłów Syria zachowa w tym konflikcie neutralność, aczkolwiek pewności nie mają. Można też wyobrazić sobie bitwę w południowym Iraku między irańskimi strażnikami rewolucji, wspieranymi przez miejscowych szyitów, a wojskami amerykańskimi.
Iran podjąłby próbę zamknięcia cieśniny Ormuz, przez którą przechodzą zbiornikowce transportujące ropę naftową. Konsekwencje to panika i chaos w światowej gospodarce, kolejna faza kryzysu. Można tylko liczyć, że ten czarny scenariusz nie stanie się rzeczywistością.
Krzysztof Kęciek
Tekst ukazał się w tygodniku "Przegląd".
Foto: Foundation of Holy Defence Values, Archives and Publications, www.sajed.ir.