Wizerunek reformatora
Posunięcia prezydenta Bakijewa można postrzegać jako przejaw gry prowadzonej zarówno na użytek wewnętrzny, jak i w wymiarze międzynarodowym. Kurmanbek Bakijew jest politykiem na tyle elastycznym, że zdolny jest reagować na ewolucję nastrojów społecznych. Wydaje się, że wyciągnął on wnioski z wielotysięcznej demonstracji protestacyjnej sprzed dwóch lat, obawiając się, że może go spotkać los poprzednika Askara Akajewa, który został zmuszony do ustąpienia w wyniku kolejnej "kolorowej" rewolucji. Obecnie kreuje wokół siebie wizerunek reformatora i zwolennika demokratyzacji, choć zaproponowane przez niego zmiany mają charakter czysto techniczny. Jeszcze bardziej też umacniają czołową pozycję Bakijewa – mimo tego, że pozornie mają świadczyć o czymś przeciwnym. Z jednej strony część kompetencji administracji prezydenta zostaje przekazana rządowi, z drugiej natomiast – prezydent przejmuje od rządu prawo do mianowania zastępców szefów administracji terenowej. O wyraźnym wzmocnieniu władzy Bakijewa świadczy też podporządkowanie Komitetu Bezpieczeństwa Narodowego bezpośrednio prezydentowi.
Likwidacji ulega instytucja doradców prezydenckich, a na jej miejsce ma powstać organ doradczy – Kurułtaj, składający się z przedstawicieli społeczności regionalnych, kulturalnych i religijnych oraz Rada Prezydencka. W jej skład – zgodnie z zapowiedzią Bakijewa – mają wejść przedstawiciele młodzieży, biznesu, pracy najemnej, kompleksu rolnego i przemysłowego. Rozszerzenie czy też "uspołecznienie" kręgu prezydenckich doradców ma stwarzać pozory demokracji i – jak to się oficjalnie określa – nawiązania dialogu ze społeczeństwem. W praktyce rola nowego organu doradczego prawdopodobnie będzie analogiczna do roli parlamentu, gdzie 85% deputowanych reprezentuje proprezydencką partię Ak Żoł ("Świetlana Droga"). Kirgiski parlament bez zbędnych dyskusji przyjął prezydenckie propozycje, otrzymując w zamian obietnicę, że nie będzie on – wbrew krążącym pogłoskom – rozwiązany na jesieni bieżącego roku. Można domniemywać, że osoby zasiadające w Kurułtaju zostaną równie starannie wyselekcjonowane, jak obecni parlamentarzyści.
Wraz ze zmianami w strukturach władzy wykonawczej takimi, m.in. jak przekształcenie Ministerstwa Kultury w agencję czy też utworzenie nowego Ministerstwa Energetyki, doszło do formalnej dymisji rządu. Na czele nowego gabinetu stanął zaufany człowiek Bakijewa, dotychczasowy szef prezydenckiej administracji Danijar Usenow. W ten sposób, posługując się hasłami reform, demokratyzacji i dialogu społecznego, prezydent Kirgizji umocnił swoją kontrolę nad rządem, służbami specjalnymi i administracją terenową przy pełnym podporządkowaniu sobie parlamentu.
Tylko premier czy już następca?
Nowy premier jest postacią co najmniej kontrowersyjną. Liczący 49 lat biznesmen należy do 100 najbogatszych ludzi w Kirgizji. W latach 90-ych kontrolował krajowy handel wyrobami spirytusowymi. Zmuszony przez ekipę poprzedniego prezydenta Askara Akajewa do emigracji wyjechał do Kazachstanu, gdzie również zajmował się działalnością biznesową, wchodząc w układy z tamtejszymi kręgami biznesowymi i politycznymi. Po obaleniu Akajewa wrócił do kraju i to od razu na wysokie, eksponowane stanowiska. Został p.o. wicepremiera ds. rozwoju gospodarczego, handlu i inwestycji. Następnie zarządzał Funduszem Rozwoju Kirgizji, był wicepremierem. Będąc merem stolicy kraju – Biszkeku, wprowadził istotne ograniczenia dotyczące organizowania publicznych demonstracji, które mogły się odbywać jedynie w ściśle określonych, oddalonych od centrum rejonach miasta. Wprowadził też dosyć niekonwencjonalne metody walki z handlem w tzw. szarej strefie. Nakazał, aby do każdego towaru nabytego w sklepie dodawano bezpłatne losy loteryjne o równowartości zakupionego towaru, co miało zachęcić do korzystania z legalnej sieci handlowej. Chociaż sama loteria okazała się niewypałem, to jednak jej wprowadzenie przyczyniło się do znacznego ograniczenia nieoficjalnego, a więc nieopodatkowanego, handlu.
W styczniu br. Danijar Usenow został mianowany na stanowisko szefa prezydenckiej administracji. Może to, jak również ostatnia nominacja na premiera, oznaczać, że wyszedł zwycięsko z rywalizacji z innymi żądnymi władzy koteriami. Swoją mocną pozycję zawdzięcza on temu, że w odpowiednim momencie zaangażował się w poparcie dla rewolucji z marca 2005 roku. Istnieją uzasadnione domniemania, choć brak jest na to jednoznacznych dowodów, że zaangażowanie to miało ściśle określony wymiar materialny. Bogaty, wygnany z kraju, biznesmen miał finansowo wesprzeć ruch, którzy odsunęli od władzy prezydenta Akajewa. Można zatem przypuszczać, ze Usenow po prostu kupił sobie pozycję we władzach, co w azjatyckich postradzieckich republikach jest zjawiskiem dość rozpowszechnionym. Zwłaszcza, że swoje bogactwo publicznie uznał za tytuł do sprawowania władzy, mówiąc, iż przestępstwem byłoby oddanie rządów w ręce biednych. W stwierdzeniu tym można dopatrywać się zarówno pewnej megalomanii, jak i swoistej przestrogi przed korupcją na szczytach władzy. Zgodnie bowiem z ta logiką, bogaty polityk nie musi brać łapówek. Czy jednak taka argumentacja trafi do przekonania biednej większości społeczeństwa Kirgizji?
Likwidacja administracji prezydenckiej oraz powierzenie jej dotychczasowemu szefowi funkcji premiera może oznaczać zarówno umocnienie pozycji Usenowa, jak i koncentrację władzy w rękach prezydenta, który od tego momentu będzie sterował tylko jednym ośrodkiem władzy wykonawczej. Z kolei powierzenie funkcji premiera Usenowowi może świadczyć o tym, że prezydent Bakijew namaścił go, wzorem rosyjskich przywódców, jako swojego następcę. Jeżeli tak, to świadczyłoby to dalekowzrocznej polityce obecnego prezydenta. Jego mandat, o który już nie będzie mógł się ubiegać, kończy się dopiero w 2015 roku.
Możliwy jest też inny wariant. Taki mianowicie, że Bakijew, któremu nie można odmówić przebiegłości, nie traktuje Usenowa jak następcę, lecz jak potencjalnego rywala do objęcia władzy. Wychodząc z takiego założenia, Bakijew dokonuje zmiany rządu akurat w momencie gospodarczego kryzysu. Jego skutki zaczynają docierać również do Kirgizji, gdyż recesja w innych krajach – na co publicznie zwrócił uwagę dotychczasowy premier Igor Czudinow – w znacznej mierze ogranicza możliwości kirgiskiego eksportu. Przed nowym rządem stoją też inne wyzwania, jak np. budowa strategicznej linii kolejowej do Chin, którą to inwestycję może także zahamować recesja. Możliwe są zatem dwa rozwiązania. Albo nowy premier nie da sobie rady z problemami gospodarczymi, co doprowadzi do jego dymisji i usunięcia z areny politycznej. Albo okaże się sprawnym menadżerem na skalę większą niż prywatny biznes i w ten sposób zostanie wykreowany na następcę Bakijewa. W obu przypadkach zwycięzcą będzie Bakijew. W pierwszym wariancie, to rząd, a nie prezydenccy doradcy zostanie obarczony odpowiedzialnością za brak umiejętności wychodzenia z kryzysu. Prezydent natomiast zyska dodatkowe punkty dymisjonując niesprawny gabinet. W drugim natomiast będzie mógł się pochwalić, iż dokonał prawidłowego wyboru szefa rządu. Być może, na tym polega misterna gra Kurmanbeka Bakijewa, uprawiana przy pomocy reformatorskiej retoryki.
Między Rosją a USA
W odróżnieniu np. od jednoznacznie proamerykańskiej polityki prezydenta Gruzji Saakaszwilego, Bakijew stara się balansować na krawędzi równowagi między obu potęgami bezpośrednio zaangażowanymi w sprawy regionu Azji Środkowej. Wyniesiony do władzy dzięki "kolorowej rewolucji" Bakijew miał być gwarantem amerykańskich interesów na obszarze newralgicznym ze strategicznego punktu widzenia. I taką też rolę spełniał w początkowym okresie swoich rządów. Udostępnił Stanom Zjednoczonym bazę lotniczą w miejscowości Manas w odległości 30 km od Biszkeku.
Wzajemne relacje uległy jednak pogorszeniu na skutek incydentu z grudnia 2006 roku. Wówczas to, podczas kontroli przy bramie wjazdowej do bazy, amerykański żołnierz śmiertelnie postrzelił miejscowego kierowcę ciężarówki. Amerykanie zaoferowali wdowie po zabitym odszkodowanie na sumę 55 tysięcy dolarów. Wdowa uznała to jednak za poniżającą jałmużnę i zażądała okrągłego miliona. Amerykański żołnierz-zabójca – który tłumaczył się działaniem w obronie własnej przed uzbrojonym w nóż Kirgizem – nie został ukarany, co jest normą w przypadku amerykańskich baz ulokowanych zagranicą. Został jedynie odwołany "z placówki", jako że chroni go – podobnie, jak dyplomatów – immunitet. Mimo to Kirgizja wystąpiła z nakazem jego aresztowania, a w późniejszym okresie oskarżała USA o wstrzymywanie śledztwa.
Incydent, w wyniku którego śmierć poniósł obywatel Kirgizji, posłużył Bakijewowi jako karta przetargowa w jego grze ze Stanami Zjednoczonymi. Zdając sobie sprawę ze strategicznego znaczenia bazy w Manas jako ośrodka tranzytowego dla amerykańskich wojsk w Afganistanie, regularnie podbijał stawkę opłat za udostępnienie bazy. O ile w 2008 r. USA wypłaciły z tego tytułu 17 mln dolarów, to w roku bieżącym kwota ta wzrosła niemal czterokrotnie do 60 milionów. Ponadto Stany Zjednoczone przekazały Kirgizji 150 mln USD na realizację kilku projektów.
Równolegle do gry prowadzonej z Waszyngtonem kirgiski prezydent Bakijew rozgrywał swoją kartę z Rosją. Na spotkaniu w Moskwie lutym 2009 r. Kirgizja wspólnie z sojusznikami Rosji – Armenią, Białorusią, Kazachstanem, Tadżykistanem i Turkmenią zawarła układ o utworzeniu sił szybkiego reagowania. Podjęto także decyzję o utworzeniu wspólnego funduszu walki z kryzysem w wysokości 10 miliardów dolarów. Jednocześnie Kirgizja zadeklarowała gotowość zamknięcia amerykańskiej bazy w Manas. Obecny na moskiewskim spotkaniu sekretarz kirgiskiej Rady Bezpieczeństwa Adocham Madumarow oświadczył, ze Amerykanie mają opuścić bazę w przeciągu 180 dni po wymianie not między obu krajami W zamian Rosja zaoferowała Kirgizji kredyt na sumę 2 mld dolarów na budowę elektrowni wodnej.
Zapowiedź likwidacji amerykańskiej bazy okazała się jednak blefem. Bakijew nie może bowiem pozwolić sobie na rezygnację z bazy służącej jako narzędzie rozgrywania interesów zarówno z USA, jak i z Rosją. Jak na razie, postanowiono jedynie o wycofaniu z eksploatacji samolotów typu Boeing-737-200, natomiast baza w Manas nadal funkcjonuje. Co prawda, wycofanie się Kirgizji z planów likwidacji bazy spowodowało, ze Rosja wstrzymał wypłatę obiecanego kredytu, lecz już parę miesięcy przedtem Biszkek otrzymał od Moskwy udzieloną na dogodnych warunkach pożyczkę w kwocie 300 mln USD na stabilizację systemu finansowego.
Władze Kirgizji już podjęły rozmowy z rządami Francji i Hiszpanii w sprawie udostępnienia bazy siłom zbrojnym tych krajów. W zamian Kirgizja oczekuje dodatkowych opłat m.in. za starty i lądowania samolotów czy tez za usługi w zakresie aeronawigacji oraz 30-letnich kredytów o niskim oprocentowaniu. Jednocześnie Kirgizja rezerwuje sobie prawo do decydowania o dalszych losach bazy. Nowa umowa o warunkach obecności w bazie wojsk państw członkowskich NATO ma być zawarta na jeden rok z możliwością przedłużenia. Oznacza to, że Bakijew może trzymać w szachu zarówno swych zachodnich, jak i rosyjskich partnerów.
Obydwie – wzajemnie ze sobą sprzeczne deklaracje – o likwidacji bazy oraz o jej udostępnieniu kolejnym państwom znalazły swoje oficjalne uzasadnienie. W pierwszym przypadku rząd Kirgizji w oficjalnym komunikacie stwierdza, iż w Afganistanie została przyjęta konstytucja, wybrano prezydenta, działa państwowa administracja w związku z czym "zostały spełnione wszelkie warunki dla stabilnego funkcjonowania społeczeństwa" – a tym samym niepotrzebna staje się amerykańska baza wojskowa. W drugim przypadku argumentuje się, iż chodzi tu o wkład w walkę z terroryzmem, udzielanie pomocy humanitarnej oraz wspomaganie władz Afganistanu w sferze bezpieczeństwa. W zależności zatem od bieżących potrzeb, a ściślej mówiąc interesów, sytuacja w Afganistanie raz jest stabilna i nie wymagająca interwencji, natomiast za drugim razem okazuje się, że jednak panoszą się tam terroryści a rząd jest na tyle słaby, że potrzebuje sojuszniczego wparcia.
Obydwie te argumentacje stanowią niejako esencję polityki kirgiskiego prezydenta Kurmanbeka Bakijewa, który potrafi dobrać argumenty do każdej podejmowanej przez siebie decyzji. Potrafi też prowadzić elastyczną politykę równowagi między konkurencyjnymi siłami politycznymi w regionie, a nade wszystko skutecznie, jak do tej pory, umacniać swoją władzę i pozycję we własnym kraju.
Bolesław K. Jaszczuk