5 września w TVN24 wystartował program Piotra Marciniaka "Babilon" w obsadzie naukowo-politycznej: prof. Magdalena Środa, prof. Agata Bielik-Robson, dr Joanna Mucha (posłanka PO) oraz (bez tytułu naukowego) Małgorzata Sadurska (posłanka PiS). Z kolei 4 października w TVP Info nadano pierwszy odcinek programu "U fryzjera", w którym gościły: posłanka PO Julia Pitera, malarka Hanna Bakuła, prezenterka Anna Popek oraz feministka Joanna Piotrowska. Obydwa programy emitowane są w paśmie weekendowym, wczesno popołudniowym ("Babilon" w soboty o godz. 13, "U fryzjera" w niedziele o godz. 12), co plasuje je w segmencie produkcji familijnych, wyraźnie jednak adresowanych do kobiet: wykształconych, z dużych i średnich miast, niezależnych finansowo, interesujących się polityką, kulturą, rozrywką. Gościnie omawiają "kity i hity" minionego tygodnia, komentują bieżące wydarzenia społeczno-polityczno-kulturalne, a w TVN24 dodatkowo biorą męskich polityków w krzyżowy ogień pytań.
Można by rzec: ideał! Oto w telewizji – nie tylko komercyjnej, kablowej, ale i publicznej – doczekałyśmy się programów, w których kobiecy punkt widzenia ma znaczenie, w których kobiety zaprasza się w charakterze ekspertek kształtujących opinię publiczną, w których kobietom wyznacza się rolę bardziej znaczącą niż tradycyjnych paprotek na męskim stole obrad. Oto feministyczny postulat – głos mają kobiety – prawie się urzeczywistnił: zaproszone do programów kobiety mówią bowiem elokwentnie, inteligentnie, z subtelną nutą ironii i humoru, a mimo wszystko... "PRAWIE robi wielką różnicę". Czym bowiem, jak nie luksusowym gettem (dla) kobiet są programy, które i stylistyką, i sposobem prowadzenia rozmowy reprodukują najbardziej stereotypowe opinie na temat kobiet? Które – zamiast nowej publicystycznej jakości: profesjonalnej, opiniotwórczej – oferują odgrzewany kotlet "kobiecej rozrywkowej telewizji" (w rodzaju TVN Style czy Polsat Cafe) podlanej informacyjnym sosem?
I tak stylistyka "Babilonu", przez złośliwych nazywanego "Babińcem", przywodzi na myśl stylistykę domku lalki Barbie: dużo tu różu i pluszu (dywan, kanapa z wielkimi kolorowymi poduszkami), w tle "kolorowe mazu-mazu i czarne postaci kobiece, jakby wyjęte z czołówki Bonda" – czytamy na jednym z blogów, którego autorka jest wyraźnie zdegustowana scenografią programu. Z kolei forumowicze "Gazety Wyborczej" notują irytujący dźwięk "elevator music", cicho (i drażniąco) "plumkającej" w dali, gdy gościnie programu dyskutują m.in. o śmierci górników w kopalni "Wujek-Śląsk". Gdy dodamy do tego formułę "Babilonu" – oto cztery dorosłe kobiety, ekspertki, są przez Piotra Marciniaka (profesjonalnego skądinąd dziennikarza, który tym razem nie skąpi rozmówczyniom grzeczno-protekcjonalnego "miłe panie") odpytywane niczym uczennice recytujące zadaną lekcję – otrzymamy niezrozumiałą kombinację programu publicystycznego i talk show: w efekcie ani opiniotwórczego, ani rozrywkowego. Jego finalny akord – mężczyzna w krzyżowym ogniu pytań – nadaje całości posmak intelektualnego damsko-męskiego flirtu, w którym sztuką jest powiedzieć tyle, by nie powiedzieć nic. Polityczna klasyka – tym razem jednak przy akompaniamencie chichotów, oklasków oraz wymiany uprzejmości i wyrazów uszanowania; ot, zwykłe, choć na odległość, "całuję rączki drogim paniom".
Z kolei akcja programu "U fryzjera" toczy się, jak wskazuje nazwa, w salonie fryzjerskim, w którym "zwykłe kobiety" między układaniem misternej koafiury a lakierowaniem paznokci wymieniają uwagi o polityce, sztuce czy nauce, kładąc nacisk na "kobiecy punk widzenia" poruszanych problemów. Realizowany w scenerii "przyjaznej kobietom" (salon fryzjerski), odwołujący się do doświadczenia i potocznej obserwacji (wszak kobiety lubią poplotkować, podzielić się mądrością życiową), program reprodukuje przaśny, swojski wizerunek "szykownych kobitek, co to na modzie, urodzie i polityce się znają. Ot, i pokazać się z taką miło, i porozmawiać jest o czym". Nasuwa się jednak niepokojące pytanie o scenerię kolejnych programów tego rodzaju: skoro badania opinii publicznej od lat wskazują, że idealna Polka, oprócz tego, że zadbana i elokwentna, powinna być dobrą kucharką i kochanką, czy oznacza to, że doczekamy się produkcji z udziałem kobiet, zatytułowanych figlarnie – "W sypialni" bądź "W kuchni"? Czy dyskusje o in vitro i parytetach zamiast o proszkach do prania i przepisach na zupę, aranżowane w przestrzeni tradycyjnie kobiecej istotnie mogą pretendować do miana eksperckich i opiniotwórczych? Czy ich przekaz ma szansę dotrzeć do kobiet, zakiełkować w ich świadomości i wydać plon w postaci politycznego zaangażowania na rzecz ich własnych interesów? Szczerze wątpię. Na wypadek jednak, gdybym się myliła, zapytam pomocniczo: które kobiety mogą dać się porwać programom w rodzaju "Babilon" czy "U fryzjera"?
Za docelową grupę odbiorczą produkcji firmowanych "damskim punktem widzenia" uchodzą kobiety ze średnim i wyższym wykształceniem, z dużych i średnich miast, często właścicielki firm: dynamiczne, przebojowe, niezależne – idealny target czerwcowego Kongresu Kobiet Polskich. To kobiety spragnione damskiej reprezentacji w sferze publicznej, przekonane, że obecność kobiet w polityce i mediach wpłynie zasadniczo na zmianę jakości tych obszarów działania. To naprzeciw ich oczekiwaniom wychodzą zatem twórcy i gościnie "Babilonu" i (choć w mniejszym stopniu) "U fryzjera", gdy szermują stylistyką i retoryką "kobiecej różnicy". "Kobiety są INNE NIŻ mężczyźni" – mówią prof. Środa i Manuela Gretkowska, honorowa przewodnicząca Partii Kobiet, chcąc podkreślić koncyliacyjny, zaangażowany społecznie charakter polityki uprawianej przez kobiety (w odróżnieniu od agresywnej, wojennej retoryki i stylu działania polityków-mężczyzn). "Kobiety SĄ INNE niż mężczyźni" – przytakują twórcy programów, stąd zamiast przy eksperckim stole sadzają gościnie na pluszowych kanapach w salonie fryzjerskim. Esencjalizm uderza odbiorczynie/odbiorców i wizualnie, i werbalnie: kobiety to „płeć specjalnej troski”, wymagająca "specjalnych warunków" w sferze publicznej – "specjalnych", czyli utwierdzających stereotypowy wizerunek kobiet: ciepłych, czułych, miłych i atrakcyjnych fizycznie.
Od esencjalizmu bardziej niepokoi jednak inny wymiar programów w rodzaju "Babilon" czy "U fryzjera". Chodzi o dystans klasowy, który nieuchronnie tworzy się między gościniami programów a kobiecą publicznością, czy – co istotniejsze – wewnątrz tej ostatniej. Programy, które przedstawiają "kobiecy punkt widzenia" na politykę, kulturę, obyczajowość, bez spojrzenia na kwestie gospodarcze, bytowe (a takiego spojrzenia brakuje!), budują przepaść między jednymi grupami społecznymi – w tym przypadku zamożnymi, niezależnymi kobietami, które mając zabezpieczenie materialne, żądają większego dostępu do władzy i prestiżu – a drugimi: kobietami zbyt zaabsorbowanymi mozolną walką o byt, by mogły za priorytet uznać kwestię reprezentacji politycznej. Te ostatnie, czując, że nie o ich problemach mowa, niechybnie zmienią kanał bądź w ogóle wyłączą telewizor. W ten oto sposób postulowanej na Kongresie "solidarności kobiet" już na starcie grozi zawężenie do solidarności kobiet przedsiębiorczych, aktywnych, dynamicznych – dobrze wykształconych i zamożnych – i konsekwentne wykluczenie tych, które nie mieszczą się w tej definicji.
Kilka lat temu Agnieszka Graff pisała, że jeśli chodzi o kulturę popularną i media, to one same narzucają reguły gry, w którą kobiety (feministki) mogą, gdy mają ochotę, zagrać. Jeśli chcemy być widzialne i słyszalne w sferze publicznej, musimy się pojawiać w mediach – najczęściej na zasadach narzuconych przez media właśnie. Pytanie jednak, gdzie przebiega granica, przekroczenie której grozi kompromitacją wizerunkową i ideową: gettoizacją, sterotypizacją, opartym na wykluczeniu kompromisem z dominującym dyskursem itd. Osobiście wolałabym mniej "kobiecych programów", a więcej kobiet-ekspertek w opiniotwórczych programach telewizyjnych i radiowych: kobiet, które na równych prawach i warunkach będą dyskutować z mężczyznami o kształcie polityki, społeczeństwie obywatelskim i budżecie państwa. Bez szemrzącej muzyki czy różowych poduszek. Bez upupiania w salonie fryzjerskim.
Agnieszka Mrozik
Tekst ukazał się w kwartalniku "Bez Dogmatu".