... czyli przegląd medialnych kłamstw w sprawie "Praca za seks" w Samoobronie
Poniższy tekst jest niepełnym przeglądem medialnych kłamstw i szerszym pokazaniem najgłośniejszego kłamstwa o Anecie Krawczyk – głównym świadku oskarżenia w znanej sprawie "Praca za seks" w Samoobronie.
Z największego kłamstwa – typowania przez Anetę Krawczyk kolejnych kandydatów na ojców jej dziecka – zrobił się medialny samograj, którego eksploatowaniu nie ma końca.
(...)
Z trzema władzami jest u nas źle. Nienajlepiej jest też z czwartą. To ona brakiem dziennikarskiej rzetelności doprowadziła do tego, że obcy człowiek mówi na ulicy na widok Anety Krawczyk z dziećmi: - To ta kurwa jeszcze żyje?!
Mając przygnębiającą świadomość, że regres człowieczeństwa nie zaczął się dziś, wczoraj ani przedwczoraj, niczego, rzecz jasna, od Rady Etyki Mediów, ani od samych mediów nie oczekuję – pokazuję.
RZEKŁ PAN: "ON BĘDZIE NAD TOBĄ PANOWAŁ"
(o poniżaniu dla sensacji)
Konrad Lorenz: "Częstość publicznych kłamstw i ogólna tolerancja wobec bycia okłamywanym wzrosła wraz z rozwojem kultur wysokich i wyższego stopnia cywilizacji". Kłamanie jest tak powszechnym, niemal fizjologicznym odruchem, że nawet w Dekalogu nie ma przykazania "Nie kłam", tak jak nie ma "Nie pluj", "Nie pleć" i wielu innych. "Nie będziesz mówił fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu" jest zakazem wąskim. Wynika z niego, że prawdziwe świadectwo przeciw bliźniemu i fałszywe świadectwo w interesie bliźniego – również złodzieja, bandyty i nowobogackiego troglodyty, którzy jak najbardziej są bliźnimi - mówić można. Tylko jak odróżnić prawdziwe od fałszywego?
Aneta – biedna jak mysz kościelna, bezrobotna, rozwiedziona matka dwójki dzieci - z całą świadomością i desperacją podjęła pracę za seks w Samoobronie. Po pierwszym tekście w "Gazecie Wyborczej" o takich praktykach ("Praca za seks') armia zawodowych odwracaczy kota ogonem natychmiast zaczęła szukać drugiego dna. Samo się znalazło, kiedy badanie DNA wykluczyło ojcostwo Łyżwińskiego: Aneta to nie żadna biedna matka, ale pełna fałszu bladź. Późniejsza opinia radomszczańskiej prokuratury o Anecie – że może być wzorem rodzicielstwa - nie pasowała do wizerunku narysowanego wcześniej, więc ją odwracacze przemilczeli. Standard u gazetowych myślicieli.
Festiwal publicznych szkalowań Anety rozpoczął na drugi dzień po artykule "Praca za seks" ówczesny wicepremier a późniejszy oskarżony Andrzej Lepper w programie Moniki Olejnik "Kropka nad i". Mówił: "Jaki moralny autorytet ma kobieta, która ma troje dzieci, każde z kim innym, a małżeństwa nie ma?" Trzy obrzydliwości w jednym:
- wytykanie, że nie jest autorytetem ktoś, kto do roli autorytetu nie pretenduje;
- łatwe do zweryfikowania kłamstwo "każde z kim innym";
- zakończenie "a małżeństwa nie ma".
Nie ma, bo rozwiedzione, ale w tym kontekście nietrudno odczytać: "nigdy nie było" - czyli łatwa panna z dziećmi. To szło na całą Polskę! Ślepy widzi, że o to Lepperowi chodziło. Kłamstwo "każde z kim innym" bezkrytycznie powtórzyła na przykład Anna Urbańska w "Przeglądzie": "każde miała z innym panem". Również Monika Olejnik od razu uwierzyła Lepperowi. Wyjaśniała Barbarze Kasprzyckiej w "Dzienniku": "Ja zrozumiałam, że wyciągnął taki wniosek z tego, że ta pani ma kilkoro dzieci z różnych ojców". Zatem "kilkoro dzieci z różnych ojców" przyjęła z ust Leppera jako pewnik.
Tego wrażliwego ojca, który się popłakał przed kamerą, kiedy mówił o swoich dzieciach, nie obchodziło, jak przyjmą jego kłamstwa dzieci Anety i ich otoczenie. Nie on jeden posłużył się publicznie dziećmi Anety – zrobił to również Łyżwiński, składając w prokuraturze wniosek o odebranie ich wyrodnej matce; to wtedy właśnie prokuratura wydała o Anecie opinię, że może być wzorem rodzicielstwa. Trudno o większe łajdactwo, niż posłużenie się dziećmi jako narzędziem dla ratowania własnej dupy. Zademonstrował również troskę o dzieci jawnogrzesznicy Janusz Korwin-Mikke w "Angorze": "I tylko te oglądające telewizję dzieci. Te dziewczynki dowiadujące się, że można sypiać z byle kim i nie wiedzieć, kto jest ojcem własnego dziecka. I, co najgorsze: własne dzieci p. Anety K. Już na pewno koledzy szkolni nie pozwolą im o tym zapomnieć". Akurat koledzy, dzięki mądrym nauczycielom, pozwolili. To zawodowe paple, jak Korwin-Mikke, nie pozwalają.
Tak się odsuwał czyścioszek Lepper od brudnej Anety, aż się potknął o własny język. Powiedział w tym samym programie Moniki Olejnik: "Ta dziewczyna za tysiąc złotych oddaje się usługom seksualnym, jest do dyspozycji, na zawołanie praktycznie każdego". Pani Olejnik nie zapytała, czy na jego zawołanie – też. No bo skąd takie intymne wiadomości – ze słyszenia? Wicepremier rządu, jak stara baba w maglu, wypowiada publicznie kategoryczne sądy o obywatelce na tej podstawie, że coś słyszał?! Mówił w lutym 2007r.: "Co odpowie, kiedy jej najmłodsza córka spyta: kto jest moim ojcem? Bo słyszałem, że Łyżwiński, Lepper, Popecki, jeszcze wielu innych? Ilu ona wtedy wymieni?". A może dyrektorka biura sama trąbiła, że ma każde dziecko z innym i głośno oferowała swoje seksualne usługi? Z jego słów wynika, że zachowywała się jak prostytutka (zagadka: Jak się nazywają szef i firma, gdzie się uprawia prostytucję?). Dla politycznej partii, której szefostwo pielgrzymuje w asyście kamer na Jasną Górę, taki członek i pracownik to nie chwała. Tymczasem pan i władca partii wszystko wiedział, nie powiedział, nie wyrzucił prostytutki, nawet awansował, później wysunął na radną z pierwszego miejsca na liście Samoobrony! Teraz, jak zupa się wylała, wiesza psy. Trzyma się to kupy?
(...)
W mesjańskim kraju, znanym z JotPedwa i pielgrzymek, czymś egzotycznym jest przyznanie się do winy, zaś praktyką powszednią jest kopnięcie w tyłek wykorzystanej dziewczyny i nazwanie zboczoną do potęgi, kurwą – od razu jest dla Polan wszystko jasne.
Później pani Olejnik zachowała się wobec seksafery trzeźwo, ale jej program, w którym bezkrytycznie przyjęła kłamstwa Leppera, był początkiem publicznego szkalowania Anety. Parę przykładów gazetowych kłamstw o Anecie.
Marek Barański w "Faktach i Mitach" wspominał w związku z artykułem "Praca za seks", jak to kiedyś w pracy szlachetnie z seksem było. Podsumował: "Nikomu do głowy nie przychodziło, żeby latać z tym do gazet". Tak szybko czytał, że nie zauważył, kto do kogo poleciał. Nie zauważył też, że seksafera, to nie były biurowe romanse, ale feudalny system.
Marcin Kącki, autor tekstu "Praca za seks": "Sygnał (...) dostaliśmy od byłego działacza (...). Wskazał trop (...). Odnaleźliśmy Anetę". "GW" przyszła pierwszy raz do Anety z dużą wiedzą o pracy za seks w Samoobronie. Dziewczyna długo się wahała, nim zaczęła mówić. Kolejność zdarzeń – nie ona poleciała do gazety, ale gazeta ją znalazła – mocno podważa lub wyklucza jej interesowne motywacje: zemstę, pieniądze. Aneta niczego nie ukartowała: nosiła w sobie wielki wstyd (rodzina nic nie wiedziała), przyszedł dziennikarz raz, drugi, ożywił wspomnienia, no i puściły dziewczynie hamulce. Dla odwracaczy kota ogonem to za proste. Do dziś nie rozumieją, że Aneta niczego w sprawie nie ugrywa - obcy jest im psychologiczny klucz qui bono – panowie dwaj zaś mają dużo do stracenia. Która więc strona ma interes, żeby kłamać?
Marek Barański w tym samym tekście: "Gdyby rzeczywiście musiała przytulać Łyżwińskiego w zamian za możliwość utrzymania swoich dzieci, bez oporu przyłączyłbym się do obozu oburzonych publicystów (...). Jednak ona była nie tylko dyrektorką, ale też radną w sejmiku". Czyli spała na pieniądzach i chciała jeszcze wyżej spać. Tylko biedota wie, jak żałosne są wyrokowania papierowych ludzi o biedocie.
(...)
Marcin Kącki w "Pracy za seks": "W 2001 r. Aneta K. z dwójką dzieci na utrzymaniu nie miała pracy (...) Dwa dni po nocy z Lepperem Aneta K. została wicedyrektorem biura Łyżwińskiego w Tomaszowie (...). W 2002 r. wystartowała z pierwszego miejsca listy Samoobrony do łódzkiego sejmiku". Czyli zgodziła się na przytulanie Łyżwińskiego właśnie wtedy, kiedy była bez pracy. Radną została grubo później. O jej dyrektorskim zarobku poinformował Polskę nie kto inny, jak ten, co oddanego członka Samoobrony nazwał zboczoną do potęgi - wicepremier Lepper: "Ta dziewczyna za tysiąc złotych oddaje się...". Potem doszedł drugi tysiąc radnej, a potem, już z trójką dzieci, nie wróciła do biura – bo na co chłopom taki kłopot - ale do punktu wyjścia, w którym jest do dziś z racji zdobytej sławy - do bezrobotności, pomocy matki i siostry.
Cała Polska wie, jak wyglądało przyjmowanie Anety do pracy, nikt nie wie, jak wyglądało zwalnianie. Taką to "robiła karierę finansową", jak wciskała niejaka Urbańska w "Przeglądzie". Nie brakuje życzliwych, co się domyślają u Anety dużych pieniędzy zarobionych po upublicznieniu seksafery w mediach, brakuje natomiast mediów, które przyznałyby publicznie: Proponowaliśmy, ale odrzuciła. Owszem, gdyby miała tupet, jaki jej ten i ów pismacki gówniarz lub gówniara przypisują, może by i zarobiła w sądach parę groszy za pismackie kłamstwa.
(...)
Bieda jest nieatrakcyjna, dlatego dziennikarze "Nie" w swych interpretacjach seksafery kręcą się raczej w okolicy seksu i domniemanego kurewstwa niż realnej biedy i feudalnego jej wykorzystania. A kurewstwo to przecież nie chłop, lecz od początku świata – baba, chłop nie ma z tym nic wspólnego. Stąd w mediach była na tapecie i czasem jeszcze jest – Aneta, a nie panowie watażkowie.
(...)
Pokażę najgłośniejsze, choć mało merytorycznie ważące w sprawie praca za seks medialne kłamstwo o Anecie: poszukiwanie przez nią ojca dziecka. Ona nie poszukiwała ani przez sekundę. A kłamstwo powstało tak: Kiedy badanie DNA wykluczyło ojcostwo Łyżwińskiego, pełnomocnik Kalińska-Moc zasugerowała zbadanie Leppera, jako że Aneta też miała z nim współżyć. Była to własna, nieuprawniona sugestia pani pełnomocnik. Wycofała się z niej w taki sposób: tego samego dnia w wieczornych "Wydarzeniach" Polsatu poinformowała, że Aneta nie sugerowała badań Leppera. Dorota Gawryluk w głównym wydaniu DTV (12.12.2006r.) sformułowała to tak: "Aneta Krawczyk wycofała się z części zeznań".
Nie miała się z czego wycofywać, bo nigdy nie wskazywała na Leppera ani na żadnego innego mężczyznę prócz Łyżwińskiego. Mimo to nie pani Gawryluk dorobiła się opinii kłamczuchy, ale Aneta.
Oczywiście, główną przyczyną powstania takiej opinii był wynik badań DNA, ale mają swój udział
wymienione panie, plotkarskie media i Andrzej Lepper.
Przy okazji: badania DNA dają prawie stuprocentową pewność. Wynik badań Łyżwińskiego został przyjęty przez opinię publiczną jako pewność stuprocentowa. Skoro tak – to czy procedura badań daje też stuprocentową pewność, że badany materiał nie może być przez zielone ludziki podmieniony lub w jakiś inny sposób nie może być zmieniony wynik badań? Konsekwentne wskazywanie przez Antę Łyżwińskiego jako ojca, jego działania w celu usunięcia ciąży - chyba nerwowe, jeśli z udziałem zaprzyjaźnionego technika weterynarii, a nie lekarza - kontrastująca z nimi pewność siebie Łyżwińskiego tuż przed badaniami DNA, i to, że Aneta, nic nie mając do zyskania, stanęła przeciwko znacznie silniejszym od siebie, którzy mają dużo do stracenia i nie raz demonstrowali brak skrupułów, nie mogą nie zastanawiać.
Bokser Lepper inicjatywę zbadania jego DNA szybko i gęsto zaczął publicznie przypisywać Anecie. Wprawdzie ona wyraźnie mówiła w telewizji, że badanie jest niepotrzebne, bo nie jest on ojcem jej dziecka, ale bokserzy są twardzi: nawet jak ich znoszą z ringu, mówią, że wygrali. Więc Lepper nie słuchał, bez przerwy mówił. Nie słuchała też, dajmy na to, Renata Kim z "Dziennika": "Następne badania genetyczne wykluczyły ojcostwo Leppera, bo to jego wskazała Krawczyk jako kolejnego domniemanego tatusia najmłodszej córki. Wkrótce pojawiły się kolejne nazwiska i kolejne, a my już nie wiedzieliśmy, jak było naprawdę. Bo jak Krawczyk może nie pamiętać, kto jest ojcem jej dziecka? I dlaczego wskazuje aż tak wielu kandydatów do tej roli?". Wystarczyłoby zapytać madam Renatę i każdego, kto plótł jak ona: - A ty dlaczego wskazujesz aż tak wielu? Skąd ich nabrałaś - słyszałaś po zbadaniu Łyżwińskiego publiczną wypowiedź Anety wskazującej na innego mężczyznę jako ewentualnego ojca? A może słyszałaś od prokuratora lub któregoś z domniemanych ojców?
Bezczelne łgarstwo Leppera i bezmyślne szkalowanie dziewczyny przez pismaków nietrudno było zweryfikować w prokuraturze, ale na to żaden z dziennikarskich szczurów nie wpadł i wpaść nie chciał, jako że fałszywy samograj o Anecie był w sam raz na bazarowe gusta: tłum kandydatów na ojców i na ślepo wskazująca palcem matka.
(...)
Zabawiał Jerzy Witaszczyk (z przykrością pozdrawiam kolegę z akademika) z "Dziennika Łódzkiego": "Podobno z dotychczas wytypowanych przez matkę i prokuraturę czterech kandydatów po badaniach genetycznych żaden nie został zakwalifikowany do płacenia alimentów";. Zabawiał Zalewski z "Wprost" (o błazenkach z "Ueorganu" zamilczę): "...nie wątpimy, że pani Aneta ma jeszcze w zanadrzu kilku kandydatów do ojcostwa". Zabawiała Małgorzata Daniszewska z "Nie", która bez mrugnięcia okiem przyjęła słowa Leppera w stronniczym wywiadzie: "Nikogo nie gorszy, kiedy ona opowiada o kolejnych ojcach swego dziecka";.
(...)
Zabawiał Krzysztof Teodor Toeplitz z "Przeglądu": "...do dzisiaj nie może sobie przypomnieć, kto właściwie jest ojcem jej dziecka, strzelając na oślep w co bardziej znane osoby". Zabawiał Paweł Wakuła z "Angory", który z okazji rozpoczęcia procesu, do zdjęcia z Anetą przykleił dymek o treści: "...SĘDZIA WYGLĄDAŁ NA OJCA MOJEGO DZIECKA!". Anetę podwórkowy humorysta - pokazał, ale kobiety-sędzi jako domniemanego ojca – już się nie odważył. Zabawiało "Nie", pisząc w plotkarskej informacji o Michale Wiśniewskim: "Może to on jest ojcem dzieci Anety Krawczyk?". Zabawiała niezmiennie płciowa Iza Kosmala z "Nie": "Ku uciesze pismaków szukała nawet dawcę (gramatyka Kosmali - JP) spermy, z której zrodziła najmłodsze dziecię, chociaż ostatecznie nie znalazła".
Tym i innym klepaczom nie przyszło do głowy zweryfikowanie - bardzo przecież deprecjonującej w Polsce - informacji o szarym człowieku przed jej opublikowaniem: nie zapytali u źródła – w prokuraturze prowadzącej śledztwo – kogo wskazała lub wskazywała Aneta jako ewentualnego ojca. Przyjmowali bezkrytycznie to, co wyczytali lub słyszeli od im podobnych papug, kompletnie ignorując niepodobne. Ci niepodobni to na przykład:
"Gazeta Wyborcza": "Sama Krawczyk wskazywała tylko na b. wiceszefa Samoobrony Stanisława Łyżwińskiego".
"Polityka" (wywiad z Anetą Krawczyk): "Lepper powiedział przecież, że ojcem mojego dziecka jest przypadkowo poznany na dworcu mężczyzna. Powtarzał to tak często, że przylgnęło. Nie sposób było walczyć ze wszystkimi pomówieniami. I tyle badań DNA! Przecież tych mężczyzn nie ja wymieniałam. Ja wskazałam jednego: Stanisława Łyżwińskiego. I podtrzymuję to do dziś. Mężczyzn, którzy byli poddani badaniom DNA, wskazywała prokuratura, Jacek Popecki, Andrzej Lepper. Posługiwali się tyloma nazwiskami, żeby zniszczyć mi reputację. Ja nawet niektórych z tych domniemanych ojców nie znam".
Medialny samograj o dziewczynie wskazującej kolejnych kandydatów na ojców nie ma jednego autora – jest nim polskie jarmarczne dziennikarstwo. Wytykam hurtem, bo fałsz się przyjął jak Polska długa i szeroka.
(...)
Krzysztof Teodor Toepliz obok szkalujących głupot, które palnął, jako jeden z nielicznych w popularnej prasie zauważył w seksaferze coś poważniejszego niż seks: współczesny feudalizm. Bezprawne wykorzystywanie słabych przez silnych jest u homo niemal biologiczną normą. W PRL bonzowie nielegalnie zatrudniali w swym prywatnym interesie więźniów, żołnierzy służby zasadniczej, pracowników, uczniów - za czaj, kiełbasę, oranżadę, za psi grosz albo i za Bóg zapłać. Ów przymus był i jest niewidoczny dla papierowego gościa, który takie widzi świata koło, jakie papierowymi zakreśla oczy. To uwaga pod adresem tych, co mają za złe wykorzystywanym dziewczynom, że za ładnie wyglądają jak na niewolnice: włosów z głów nie wyrywają, łańcuchami nie dzwonią, czyste są, nie ryczą. Dziś doszły nowe feudalne praktyki: praca bezrobotnych na czarno (w całym kraju się szykuje dramat młodych, co stażu do emerytury nie naskrobią), praca bez płacy, praca od świtu do nocy, praca za seks i tym podobne. Rzecz jasna, seks z przełożonymi był zawsze. Sam Bóg powiedział do pierwszej baby: "On będzie nad tobą panował".
Wygląda na to, że pan KTT mało z bożego rozdzielenia ról rozumie, bo wcześniej pisał w "Przeglądzie": "W postępowaniu bohaterek naszej afery rozporkowej widoczny jest spory udział przyzwolenia, niedający się całkowicie wytłumaczyć męską dominacją we współczesnym świecie społecznym". A czym jeszcze da się wytłumaczyć rzecz między furmanem a klaczą? Nie żaden, panie, "spory udział przyzwolenia", lecz całkowity. Bez tego nie byłoby pracy! Seks bez przyzwolenia nazywa się giewałt czy jakoś tak. Doszukiwanie się oznak przyzwolenia albo i zadowolenia w zachowaniach dziewczyn, które nie z luksusu podjęły pracę za seks, to bardzo smarkata psychologia. Tylko ostatni jołop może sobie wyobrażać, że dziewczyna, która się zgodziła na pracę za seks, przez osiem godzin wieje z płaczem dookoła stołu, a szef za nią z nahajką: "Stój, zarazo, bo i tak cię dopadnę!". Spróbuję pogadać z panem KTT w innym wcieleniu, kiedy może będzie bezrobotną matką - rozwiedzioną, z trójką dzieci, bez środków do życia. Na razie bredzi bez miary jak niejaki Piekarski, przyklejając do dosłownej biedy salonową etykietkę afera rozporkowa.
Oto inne jego rozumowanie prosto z magla (w tym samym tekście): "W Polsce są miliony ubogich dziewcząt marzących o posadzie i jakim takim zarobku, nie wszystkie jednak dobijają się do biur Samoobrony lub ulegają chuciom swoich szefów". O jednej dziewczynie powiedzieć uczciwie nie potrafi, a o milionach plecie!
Owszem, w Polsce są miliony niepowtarzalnych osobowości i warunków, w jakich te osobowości się kształtują i funkcjonują, ale kiedy ktoś wytyka Basi, że nie patrzy oczami Kasi i nie zachowuje się jak Kasia, to lepiej żeby do końca życia pił herbatę zamiast pleść. Język jest świetnym narzędziem komunikacji pod warunkiem, że go używa świetny operator. Konstrukcja "nie wszystkie" ("nie wszyscy") jest tak powszechna i słuszna, że aż bezdennie głupia. Oczywiście, że nie wszystkie koty są czarne i nie wszyscy mają na drugie Teodor. Z takich garkotłukowych mądrości nie wynika dokładnie nic. Ale skoro już pan KTT palnął, że nie wszystkie ulegają chuciom swoich szefów, to powinien dla sprawiedliwości palnąć równie głupio, że nie wszyscy szefowie żądają.
Praca za seks jest dla biednych dziewczyn sposobem wyjścia z biedy. Może się trafiają inne motywacje - ale obrzydzenie bierze, kiedy męscy troglodyci desperacką zgodę nazywają po samczemu: same chciały. W tym konkretnym wypadku godziły się na upokarzające warunki dziewczyny w regionie dotkniętym do dziś ciężkim bezrobociem.
(...)
Może ktoś widział w Urbana gazecie przyznanie się do bezmyślnego powielania kłamstwa o Anecie wydrukowane na obszarze choćby jednego kwadratowego milimetra?
A może ktoś widział coś takiego w "Angorze", "Wprost", "Przeglądzie", "Dzienniku Łódzkim", "Dzienniku", "Faktach i Mitach" lub nieznanych mi z bliska ni z daleka innych pismach?
Jerzy Pieczul
Tekst jest fragmentem listu do Rady Etyki Mediów. Został napisany przed zakończeniem procesu.