Stadion Narodowy to jeden z największych placów budowy stolicy. Stoi tu 20 dźwigów, pracuje 1300 osób, w tym 1030 robotników budowlanych. Większość z nich zatrudniona nie u generalnego wykonawcy, konsorcjum Alpine Bau, ale w niemal 100 firmach podwykonawczych. To pracownicy jednej z nich – włocławskiej PPW Safety – montowali pierwszego grudnia lampy na górnej krawędzi betonowej klatki schodowej. Podczas przenoszenia dwóch elektromonterów na drugą ścianę kosz transportowy odczepił się i runął z wysokości 18 metrów. Jeden z robotników zginął na miejscu. Drugi zmarł 4 godziny później w szpitalu.
- Ten wypadek jest przykładem, do czego może doprowadzić lekkomyślność i lekceważenie przepisów BHP przez pracowników oraz zaniedbania osób organizujących i nadzorujących pracę – powiedział podczas spotkania z dziennikarzami Tadeusz Zając, Główny Inspektor Pracy. Eksperci PIP stwierdzili, że główną przyczyną wypadku było niewłaściwe zapięcie haka żurawia (m.in. niesprawne zatrzaski). Wskazali jednocześnie, że do wypadku mogło dojść już wcześniej – ten sam zestaw urządzeń był używany na budowie od dwóch miesięcy!
Na tym jednak nie koniec. Jak się okazało, ani żuraw, ani kosz nie były zgłoszone do dozoru technicznego – pracowały bez dopuszczenia. Nie było hakowego, odpowiedzialnego za transport z użyciem kosza – jego obowiązki wziął na siebie jeden z pracowników, który "zaczepił kosz tak, jak umiał". Robotnicy nie mieli również pozwoleń na pracę na wysokościach. Za szczególnie naganne PIP uznała pozostawienie ludzi bez nadzoru.
Inspektorzy pracy zawiadomili prokuraturę o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, skierowali do sądów grodzkich 3 wnioski o ukaranie za popełnione wykroczenia. 10 osób ukarali mandatami karnymi, a w stosunku do 4 osób wystąpili z wnioskami o wyciągnięcie konsekwencji służbowych przez pracodawców.
– Mam żal do nadzoru. Jeśli ktoś spostrzegł, że gardziel haka i zawiesie nie pasują do siebie, nie powinien tych koszy używać. Sam fakt użycia tego typu sprzętu dyskwalifikuje nadzór jako ludzi, którzy decydują, kogo posyłać do pracy. Prace na wysokości i prace w wykopach na polskich budowach stanowią śmiertelne zagrożenie przy tego typu podchodzeniu nadzoru do swoich obowiązków – mówił Zając – (...) rozpoczyna się drugi, bardzo niebezpieczny etap robót: prace na wysokości. Będziemy jako urząd niezwykle starannie badać nie tylko stosowane na tym etapie inwestycji procedury, ale także niespodziewanie kontrolować, jak one są przestrzegane.
Robotnicy: to nie sprzęt
Nasuwa się jednak pytanie: czemu PIP nie wykryła nieprawidłowości wcześniej? Przecież o skandalicznych sytuacjach na budowie Stadionu było głośno już w sierpniu. 23 sierpnia rzeczniczka Okręgowej Inspekcji Pracy w Warszawie stwierdziła, że "nieprawidłowości na budowie Stadionu Narodowego są nieliczne i niezbyt poważne". Wówczas chodziło o prawa pracownicze. Przypomnijmy: przez ok. trzy miesiące robotnikom na Stadionie nie wypłacano pensji, co spowodowało protesty cieśli i zbrojarzy. Strajkować chcieli zarabiający grosze operatorzy dźwigów. Robotnicy żalili się dziennikarzom, że większość z nich pracuje na czarno, bez umów – niektórzy nie wiedzieli nawet, jak nazywa się ich firma! Przekraczane były normy czasu pracy. To wszystko dla Okręgowej Inspekcji Pracy były "nieprawidłowości nieliczne i niezbyt poważne". Jednocześnie chwalono się tym, że na budowie stale przebywa Inspektor Pracy, który kontroluje przestrzeganie zasad BHP. Bardziej szczery był krajowy koordynator inwestycji Euro 2012 w Państwowej Inspekcji Pracy, Waldemar Spólnicki: "Na stadionie pracuje prawie półtora tysiąca osób. Nie jesteśmy w stanie sprawdzić w krótkim czasie, na jakich zasadach pracuje każda z nich i kiedy przewidziano im wypłaty należności".
Jak widać, PIP nie był w stanie również sprawdzić, i to nie w krótkim czasie, ale w ciągu kilku miesięcy, czy pracownicy używają bezpiecznego sprzętu i czy mają pozwolenia na budowę. Głośno mówili o tym sami pracownicy. Według nich, to nie sprzęt, ale organizatorzy budowy zawinili. – Ludzie pracują bez uprawnień. Na badania wysokościowe na naszą całą brygadę to około 40 ludzi mieliśmy fikcyjne badania, lekarza nie widzieliśmy na oczy – mówił reporterom telewizji TVN 24 jeden z pracowników. Było to 4 grudnia. Mimo to w styczniowym raporcie PIP – choć był bardzo krytyczny wobec firm wykonawczych – tej kwestii nie było. Konsorcjum wykonawców opublikowało po tym komunikat, w którym czytamy, że "firmy podwykonawcze – także PPW Safety – składały pisemne oświadczenia, iż wszyscy zatrudnieni mają uprawnienia, aktualne badania i zostali przeszkoleni w zakresie BHP". Dzisiaj wiemy już, że te oświadczenia były kłamstwem.
Szkolenia po śmierci
Na początku lutego dwaj pracownicy, odpowiedzialni za przestrzeganie na budowie zasad BHP, złożyli do Prokuratury Rejonowej Pragi-Południe kolejny dokument w tej sprawie. Informują, że nazwiska obu tragicznie zmarłych robotników "dopisano do rejestru przeszkolonych dopiero kilkanaście dni po wypadku". Dołączyli kopię rejestru – są na nim dwa nazwiska zmarłych, które ktoś dopisał innym długopisem i innym charakterem pisma. Miała to zrobić Jolanta C. pełniąca funkcję koordynatora służb BHP. Ich zdaniem chciała ukryć, że robotnicy nie przeszli szkolenia. Dowodzą, że C. powinna odpowiadać za fałszerstwo dokumentów oraz sprowadzenie zagrożenia na budowę.
To nie koniec zarzutów. Autorzy doniesienia do prokuratury twierdzą, że stanowisko jednego ze specjalistów BHP zajmuje student Dariusz K. "Dariusz K. nie ma żadnych kwalifikacji ani stażu z zakresu nadzoru nad BHP. To stwarza realne zagrożenie bezpieczeństwa pracowników, gdyż nadzorująca ich osoba (...) nie jest w stanie właściwie zareagować w sytuacji grożącej bezpieczeństwu" – piszą autorzy zawiadomienia.
Zawiadomienie do prokuratury potwierdza to, co wcześniej mówili robotnicy. Mamy podstawy przypuszczać, że fałszowanie umów czy szkoleń BHP to na budowie Stadionu codzienność. Podobnie bałagan dotyczący sprzętu, używanie niedostosowanych do siebie lub wadliwych urządzeń. Powstaje pytanie, jak to się dzieje, że o tym, o czym robotnicy mówią od miesięcy, dyżurujący na budowie inspektor PIP dowiaduje się z telewizji. Czy naprawdę potrzeba było śmierci dwóch ludzi, żeby wreszcie przyznano, że nieprawidłowości nie są "nieliczne i niegroźne"?
Kolejne ujawniane w tej sprawie fakty układają się w obraz chorej rzeczywistości. Rzeczywistości pracy na czarno i oszczędzania na pracownikach nawet za cenę ich życia. Nie jest to tylko kwestia fałszerstw jednego czy dwóch pracowników dozoru. To przecież nie dozór wymyślił, żeby ludzi zatrudniać na czarno i nie przeprowadzać szkoleń. Taka polityka musi pochodzić od szefostwa firm wykonawczych, dla których tak jest po prostu taniej. W końcu ludzi zatrudnionych na czarno nie trzeba ubezpieczać, można im płacić grosze, a jak zaczną protestować, to łatwiej się ich pozbyć. Takie jest obecnie myślenie szefów firm, dla których prawa pracownicze to szkodliwy wymysł, zmniejszający ich zyski. A tylko zyski w kapitalizmie są ważne. W Warszawie, stolicy państwa europejskiego na początku XXI wieku, pracownicy są tak przyzwyczajeni do pracy na czarno, że nikogo to już nawet nie oburza. Podobnie jak niewypłacalnie na czas pensji. Mówi nam się, że to normalne, ze skoro jest łańcuszek kilku podwykonawców, to pieniądze muszą docierać do robotników z dwumiesięcznym opóźnieniem. Mówią to nawet inspektorzy pracy odpowiedzialni za przestrzeganie praw tych robotników. Kiedy jednak robotnicy, jak zbrojarze ze Stadionu, przerywają pracę, żądając należnych pieniędzy, to inspektorzy od razu podejmują się mediacji, przekonując pracowników, by nie opóźniali sztandarowej przecież budowy na Euro 2012. To znów ta sama logika: zysk Alpine Bau, dla której taniej jest wynająć podwykonawców, niż zatrudnić własnych pracowników, jest ważniejszy niż to, żeby ludzie dostawali pieniądze w terminie. Sprawa ta obciąża zarówno firmy pracujące na Stadionie, jak i tych, którzy podpisywali z nimi umowy, na czele z prezydent Hanną Gronkiewicz-Waltz, dla której przecież oszczędności na pracownikach to powód do wynagradzania prezesów spółek miejskich.
Historia budowy Stadionu Narodowego z żelazną logiką prowadziła do tragedii. Tam, gdzie lekceważy się tak podstawowe prawa pracownicze, jak prawo do wynagrodzenia czy ubezpieczenia zdrowotnego, zaczyna się w końcu lekceważyć ich zdrowie i życie. W końcu sprawny sprzęt i szkolenia BHP czy przeszkolenie z pracy na wysokości też kosztują. Zysk kapitalisty jest ważniejszy.
Nie dawajmy sobie wmówić, że praca na czarno to norma. Że brak umowy, szkoleń, ubezpieczenia to drobnostki, że walcząc o wypłacenie pensji w terminie szkodzimy interesowi firmy, czy nawet państwa. Są to prawa, potrzebne do normalnej pracy i normalnego życia, o które ruch robotniczy walczył przez dziesiątki lat, ponosząc wiele ofiar, a które teraz są atakowane przez kapitalistów i kierujące się neoliberalną logiką rządy. Tylko protestując możemy przywrócić prawo do godnej i bezpiecznej pracy.
Wojciech Orowiecki
Tekst ukazał się w "Kurierze Związkowym", piśmie Wolnego Związku Zawodowego "Sierpień 80".