Prof. Władysław Markiewicz - rozmawia Bartosz Machalica.
Rok 1945. Wychodzi pan z nazistowskiego obozu w Mauthausen. Trafia pan na Zachód: do Włoch, potem do Wielkiej Brytanii. Co spowodowało, że w roku 1947 zdecydował się pan na powrót do Polski Ludowej.
Do powrotu przekonał mnie mój zaangażowany w lewicę brat, który z kraju przesyłał mi pełen zestaw prasy krajowej: od tytułów katolickich, przez socjalistyczne, po komunistyczne. Chciał abym sam w oparciu o te zróżnicowane źródła wyrobił sobie opinię o tym, jak wygląda sytuacja w Polsce. Po regularnej lekturze tej pluralistycznej prasówki zdecydowałem się na powrót. Akceptowałem kierunek przemian w Polsce. Chciałem włączyć się w jego bieg. Potrzeba działania była zresztą typowa dla wszystkich, którzy kilka lat spędzili w obozach.
Ale zaangażowanie polityczne brata, chyba ułatwiło decyzję o powrocie?
Na pewno tak. Zresztą przed wojną również byłem związany z lewicą.
Jest to o tyle ciekawe, że pochodzi pan z Poznania, który przed wojną był bastionem endecji. Jak to możliwe, że w Poznaniu wychował się młody socjalista?
Owszem mój ojciec pochodzi z Wielkopolski, ale potem wyjechał za chlebem do Francji, gdzie pracował jako górnik. Tak jak większość tzw. francuzów miał poglądy zdecydowanie antykapitalistyczne.
Przeżył pan nazistowski obóz koncentracyjny w Mauthausen. Potem jednak wrócił pan do komunistycznej Polski. Dla dzisiejszego inteligenta wychowanego na tezie o bliźniaczości komunizmu i nazizmu to rzecz niepojęta.
Na pewno nie można stawiać znaku równości między komunizmem a nazizmem, aczkolwiek próbowano i wciąż od nowa próbuje się to czynić. Z punktu widzenia genezy teoriopoznawczej i społecznej na rzecz patrząc, podobieństw między obu doktrynami i ruchami politycznymi nie ma żadnych. Całkowicie rozbieżne były racje etyczno-intelektualne i motywy praktyczno-polityczne leżące u podstaw narodzin i wytycznych działania komunizmu i nazizmu do tego stopnia, że powszechnie od razu uznano obydwa stanowiska za skrajnie sobie przeciwstawne. To przekonanie o nieprzezwyciężalnej wrogości żywili przede wszystkim przywódcy i zwolennicy każdego z tych ruchów.
A pakt Ribbentrop-Mołotow?
Uznawanie paktu Ribbentrop-Mołotow, za dowód jednorodności komunizmu i nazizmu jest pochopne. Przez obie strony był traktowany jako przejściowy, zrazu korzystny dla nich, manewr taktyczny. Zasadniczo odmienne były też założenia programowe obydwu kierunków, to co każdy z nich promował, było przeciwieństwem preferencji przeciwnika.
Czy zatem zwolennicy tezy o podobieństwie nazizmu i komunizmu mylą się w zupełności?
Z pewnością wystąpiło zadziwiające podobieństwo sposobów, metod osiągnięcia założonych celów przez obie zwalczające się strony. W obydwu systemach formalnie uznawano demokrację, wolność, równość i sprawiedliwość. Faktycznie zaś stosowano zasady totalitaryzmu: dyktaturę i kult jednostki, rządy monopartii i monoideologii, powszechną inwigilację i indoktrynację, nagminne łamanie prawa i stosowanie tortur.
Metody te same ale cel chyba inny?
Zgadza się. Dla hitlerowskiego nazizmu tym celem było fizyczne unicestwienie wrogich ras, ludobójstwo zapoczątkowane i w zasadzie zrealizowane w stosunku do europejskich Żydów i Romów, a na krótką metę zaprogramowane wobec Słowian, przede wszystkim Polaków i Rosjan. Tymczasem stalinowski reżim nastawiał się na likwidację wrogów wewnętrznych i stąd najliczniejszymi jego ofiarami byli obywatele ZSRR, w pierwszej kolejności koledzy Stalina ze wspólnej ekipy Lenina.
Dzisiaj niektórzy publicyści i historycy starają się zestawiać ze sobą hitlerowskie lagry i stalinowskie łagry sugerując, że te ostatnie to było prawdziwe piekło.
Bodaj Gustaw Herling-Grudziński opisał jak więźniowie stalinowskiego łagru zorganizowali w jakiejś sprawie strajk głodowy. Gdy to usłyszałem głucho się roześmiałem. W niemieckim obozie żaden esesman by się takim strajkiem nie przejął. Cieszyłby się tylko, że paru więźniów pomarło mu szybciej. Komendant obozu, którego byłem więźniem twierdził, że przeciętna długość życia jeńca w "jego obozie" wynosi 20 dni. Było to poparte badaniami naukowymi, na ile dni życia wystarczy podawana więźniom racja żywnościowa.
Czy takie dyskusje, "gdzie było gorzej?" toczyły się wśród byłych więźniów bezpośrednio po wojnie?
Po wyzwoleniu obozu pojechałem wraz z kolegami do Włoch do II Korpusu. Tam rzeczywiście toczyły się takie dyskusje, prowokowane zazwyczaj przez byłych więźniów sowieckich łagrów, którzy za wszelką cenę starali się udowodnić, że to oni mieli gorzej. Ja odpowiadałem, że miarodajnie mogą orzec tylko nieżyjący. My nie mamy prawa się nad tym zastanawiać, tylko stwierdzić antyhumanitarność jednej i drugiej instytucji. Niemniej jednak obozy niemieckie były dziełem absolutnie szatańskim. Niemieckie cechy narodowe: porządek, dokładność stały się dla nas przekleństwem. Do tego dochodziły barbarzyńskie eksperymenty paranaukowe, gaz. Tego w obozach stalinowskich jednak nie było.
W czym objawiało się niemieckie umiłowanie do porządku w realiach obozowych?
Po obudzeniu się musieliśmy na całą długość 100-metrowego bloku ułożyć płaskie jak stół posłanie ze słomy sieczkowanej. Na rozkaz esesmana szereg kilkudziesięciu więźniów musiał zdjąć czapkę z koordynacją do ułamków sekund. W obozie dominowała okrutna zbrodnia. Bicie, kopanie, lżenie. Ale wśród jawnych zbrodniarzy można było znaleźć ludzi na swój sposób porządnych. Np. nasz starszy obozu był absolutnie porządnym człowiekiem. Po zajęciu Mauthausen postawiono go przed sądem, ale więźniowie jak jeden mąż stanęli w jego obronie.
Jak to możliwe, że osoba tak przez Niemców doświadczona stała się jednym ze współautorów polsko-niemieckiego pojednania? Nie miał pan oporów przed zaangażowaniem się w prace Polsko-Niemieckiej Komisji Podręcznikowej?
Sądzę, że zadecydowała tutaj wrodzona przekora. Chęć pokazania samemu sobie, że można wznieść się poza osobiste urazy, cierpienia. W Komisji Podręcznikowej nikt nie miał powodów, aby darzyć Niemców sympatią. Ale pojednanie stało się faktem. Zapoczątkowana jeszcze za czasów Gomułki polityka zbliżenia i pojednania z Niemcami została znakomicie zwieńczona przez Mazowieckiego i Skubiszewskiego już na progu III Rzeczpospolitej i w epoce Kwaśniewskiego osiągnęła stan, rzec by można, idealny.
Sielanka nie trwała wiecznie.
Jest tutaj rola PiS. Jest rola intryg przewodniczącej Związku Wypędzonych, której pozycję wyolbrzymiono ponad jakąkolwiek rozsądną miarę w Polsce, przydając jej tak bardzo upragnionego rozgłosu i znaczenia w Niemczech właśnie. Po denerwujących perypetiach premierowi Tuskowi i niebywale cierpliwej i wyrozumiałej pani kanclerz udało się przywrócić normalne, chociaż – jak mi się zdaje – już nie tak jak dawniej serdeczne stosunki między RP a RFN.
O ile relacje z Niemcami można uznać dzisiaj za co najmniej dobre, jeśli nie bardzo dobre, to stosunki z Rosją są złe, jeśli nie fatalne.
Nie mogę pojąć dlaczego w stosunku do Rosji nie stosuje się wypróbowanych sposobów budowania przesłanek zbliżenia i pojednania. Dlaczego działają komisje podręcznikowe polsko-ukraińska i polsko-litewska a nie powołano komisji polsko-rosyjskiej? Pozwolę sobie tylko przypomnieć, że zalecenia Wspólnej Polsko-Niemieckiej Komisji Podręcznikowej były dyskutowane na posiedzeniach w s z y s t k i c h parlamentów krajowych RFN, na niektórych nawet parokrotnie. Na rzecz polsko-niemieckiego zbliżenia działali przez długie lata, rzekłbym z zajadłością, niemieccy korespondenci Peter Bender, Hans-Jacob Stehle, Zimmermann i inni. Czy próbowano stworzyć taką "pięść pancerną" z rosyjskich korespondentów prasy, radia i telewizji w Warszawie? I na odwrót, mieliśmy wśród naszych dziennikarzy rzeczników polsko-niemieckiego zbliżenia: Podkowińskiego, Osmańczyka, Kollata, Guzego i innych. Czy nie można by stworzyć podobnej grupy prorosyjskiej z polskich dziennikarzy i publicystów rosjoznawców? Po obu stronach są ich przecież krocie. Kto przeszkadza, aby się skrzyknęli?
To dobre pytanie. Na pewno pojednanie polsko-rosyjskie blokuje rozgrywana politycznie sprawa zbrodni katyńskiej?
Wielu Polaków niemal zdziwaczało na punkcie Katynia. Tego nie da się racjonalnie zrozumieć. Chyba, że spojrzymy na to przez pryzmat geopolityki. Nie postuluję, żeby zapomnieć o Katyniu, ale nie może on blokować polsko-rosyjskiego pojednania. Rosjanie pod Stalingradem wzięli 300 tysięcy niemieckich jeńców. Przeżyło 5 tysięcy. Francuzi plaże w Normandii rozminowywali przy pomocy tyralier niemieckich jeńców? Czy Niemcy używają tych faktów, jako argumentów w polityce międzynarodowej, czy stanęły one na drodze do pojednania?
Polacy też potrafią do przeszłych krzywd podchodzić z mniejszym ładunkiem emocjonalnym. Przykładem jest pojednanie z Ukrainą i wyciszanie emocji wokół rzezi wołyńskiej.
Zgadza się. Czyli jak chcemy, to potrafimy. Pojednanie – trwałe, dozgonne między Polakami a Rosjanami wydaje mi się zadaniem równie ważnym jak modernizacja Polski. Oświecony obywatel dba i troszczy się o to, aby jego państwo utrzymywało jak najlepsze stosunki ze swoimi sąsiadami. Przysłowia mówią, że dobry sąsiad potrzebny jest człowiekowi niczym chleb powszedni, z kolei zły sąsiad bardziej boli niż otwarta rana.
Panie Profesorze, przeżył pan wszystkie okresy funkcjonowania PRL-u. Czy mógłbym pana poprosić o zwięzłą ocenę tej – zamkniętej już – epoki w dziejach Polski?
Pańskie pytanie jest myląco sformułowane: po II Rzeczpospolitej powstała III Rzeczpospolita, a czegoś takiego jak PRL w ogóle nie było. Wskutek oczywistej głupoty nie wiadomo czyjej – swoje zasługi ma tu na pewno Wałęsa – i chyba niefrasobliwości nas wszystkich, doczekaliśmy tego, że 45 lat dziejów ojczystych uznano za niebyłe. Państwo to było uznane i utrzymywało stosunki z wszystkimi bez mała państwami na świecie, było członkiem Organizacji Narodów Zjednoczonych i jego agend, a jego przedstawiciele pełnili ważne funkcje w systemie ONZ, należało do wszystkich ważnych towarzystw i instytucji międzynarodowych, było uczestnikiem najważniejszych ogólnoświatowych przedsięwzięć.
W historii PRL wyróżnić trzeba z grubsza dwa okresy: pierwszy do października 1956 i drugi popaździernikowy, który trwał do czerwca 1989 r. Dla pierwszego znamienne jest, zwłaszcza od 1948 r., panowanie stalinowskiego totalitaryzmu, z wszystkimi właściwymi mu wynaturzeniami we wszystkich dziedzinach życia. W polityce międzynarodowej jest to epoka tzw. zimnej wojny, podziału świata między dwa supermocarstwa oddzielone tzw. żelazną kurtyną. Nawet w warunkach panującego zniewolenia osiągnięto znaczący postęp w dziedzinie odbudowy zniszczeń wojennych, zagospodarowania Ziem Zachodnich, reformy rolnej, rozbudowy przemysłu, rozwoju oświaty, szkolnictwa wyższego, nauki i kultury, opieki socjalnej.
Czy również dla pana tajny referat Chruszczowa z roku 1956 był szokiem?
Wstrząs był ogromny. Z rozmiarów zbrodniczości stalinizmu mało kto zdawał sobie sprawę. Coś się widziało, coś się słyszało, ale nie wiedzieliśmy, że do tego stopnia można system socjalistyczny sponiewierać.
Po stalinizmie przyszedł jednak polski Październik.
Październik jest bez dwóch zdań najważniejszym wydarzeniem w historii Polski Ludowej i jednym z najważniejszych wydarzeń w historii Polski w ogóle. Polski Październik zapoczątkował proces stopniowej dekomunizacji Polski i mimo zachowania pewnych elementów systemu autorytarnego czynił nasz kraj najbardziej liberalnym państwem "bloku wschodniego". Co było ważne dla mnie jako naukowca zrezygnowano z monopolu marksizmu-leninizmu w nauce. Owszem sprawował on prymat, ale podlegał konkurencji innych stanowisk. Wszystkie funkcje w nauce od asystenta do członka PAN mogli obejmować ludzie nie aprobujący marksizmu.
Gomułce często stawia się zarzut, że zatrzymał popaździernikową demokratyzację.
Byłem rewizjonistą. Sam krytykowałem Gomułkę z powodu niekonsekwencji w demokratyzacji socjalizmu. Z perspektywy czasu trudno jednak powiedzieć, czy mógł na tym polu osiągnąć więcej. Gomułka miał ograniczone pole działania. Sam na sobie wypróbował brutalność systemu stalinowskiego. Był ostrożny, wyczulony na punkcie reakcji Moskwy.
Błędów się jednak nie ustrzegł.
Na pewno błędem było wkroczenie razem z wojskami radzieckimi do Czechosłowacji. Polska, podobnie jak Rumunia powinna wówczas zdobyć się na bardziej niezależne stanowisko. Drugim błędem było rozegranie sprawy listu biskupów polskich do niemieckich. Owszem list nie był krokiem przemyślanym, co pokazała reakcja niemieckiego episkopatu. W żadnym państwie Zachodu biskupi nie pozwoliliby sobie na taki krok, wchodzący w kompetencje rządu na polu polityki zagranicznej. Ale reakcja władz była przesadzona, momentami dziwaczna. Przykładem były pomysły aby wyciągać służbowe konsekwencje wobec tych, którzy nie chcieli podpisać się pod listem protestacyjnym wobec stanowiska episkopatu.
A Marzec 68?
To była katastrofa. Błędem Gomułki było przecenienie destrukcyjnej roli rewizjonistów, a z drugiej strony przecenienie siły betonu partyjnego. Moim zdaniem przecenia się pozycję Moczara. Według mojej wiedzy panicznie bał się Gomułki i na pewno nie miał ambicji do zastąpienia Gomułki na stanowisku I sekretarza, co dzisiaj nieraz się sugeruje. Zresztą Jaruzelski też przeceniał pozycję betonu. "Betoniarze" nigdy nie mieli w KC większości.
Gomułka mógł powstrzymać marcową nagonkę?
Tak uważam. Na przykładzie Poznania, gdzie były silne endeckie tradycje, wiem że nie było w partii nastrojów antysemickich. W Poznaniu zresztą nie było w ogóle antysemickiej czystki na uczelniach. Gomułka na pewno nie był antysemitą. Poniewczasie zrozumiał swój błąd i zrobił dużo aby zatrzymać nagonkę. Do dzisiaj jednak nie rozumiem, jak można było ulec takiemu zaczadzeniu.
Pod koniec rządów Gomułki powołano do życia, działający przy Polskiej Akademii Nauk, Komitet Prognoz "Polska 2000", z którym był pan przez wiele lat związany, a w roku 1980 stanął pan na jego czele. Czy rządzący chcieli słuchać prognoz Komitetu?
Nie bardzo. Pamiętam jak swego czasu przygotowaliśmy dokument dotyczący problemu narkomanii. Był on utrzymany w alarmistycznym tonie, bowiem już w chwili jego powstawania narkomania – szczególnie na Wybrzeżu – przybierała skalę niemal masową. Reakcja KC była niezwykle nerwowa. – Gdzie w socjalizmie narkomania? – pytano. Za Gomułki, Gierka, Jaruzelskiego czuło się wyraźną niechęć do respektowania wyników badań uczonych, chociaż często ich za robienie badań chwalono.
Czy zmiana ustroju coś na tym polu zmieniła?
Nie. Stosunek polskich przywódców do wyników prac Komitetu Prognoz "Polska 2000", czy potem "Polska 2000 Plus" jest cechą niezależną od systemu społeczno-gospodarczego.
Nasi czytelnicy są bardziej zainteresowani dorobkiem naukowców zajmujących się badaniem trendów rozwojowych. Czy mógłby się pan pokusić o nakreślenie trzech priorytetów rozwojowych dla naszego kraju.
To pytanie przypomina mi epokę Edwarda Gierka, kiedy to niezwykłą popularność zyskało słowo priorytet. W mnożeniu tzw. priorytetów lubował się zwłaszcza premier Jaroszewicz, który doprowadził do tego, że wszystkiemu co było ważne dla państwa przysługiwało miano priorytetu, wskutek czego, oczywiście, sam sens nazwy został kompletnie przeinaczony i zdezawuowany. Otóż jednym z największych osiągnięć oratorskich w moim długim życiu jest przemówienie na spotkaniu kierownictwa partii i rządu (z Gierkiem i Jaroszewiczem oraz członkami Biura Politycznego i wicepremierami) z kierownictwem Polskiej Akademii Nauk, w którym m.in. wskazałem – ku przerażeniu jednych i rozbawieniu innych z obecnych – na bezsens posługiwania się pojęciem "priorytet" (pierwszeństwo) w propagandzie i polityce rządu. Jaroszewiczowi, który mnie szczerze (nie wiem dlaczego) nie lubił, odebrało mowę.
Bez aluzji tym razem, chciałbym po prostu wyrazić przekonanie, że Polska ma tylko jedno, jedno, jedno wyzwanie, a nazywa się ono modernizacja. Naród nasz musi zrozumieć, a jego przywódcy muszą mu w tym pomóc, że jesteśmy zacofani.
Od kiedy?
Nie od dzisiaj i nie od wczoraj, ale od początku, od zawsze i to we wszystkich bez wyjątku dziedzinach: ekonomicznej, politycznej, kulturalnej, obyczajowej. Długo by o tym mówić… W każdym razie sprawie unowocześnienia Polski powinniśmy poświęcić wszystkie nasze myśli i uczynki, uczynić z niej płaszczyznę odniesienia wszelkich naszych działań i przedsięwzięć, planów i nadziei. Z punktu widzenia funkcjonalności wobec tego najważniejszego narodowego zadania powinniśmy oceniać wydarzenia w naszym kraju oraz działania jego władz naczelnych i instytucji władczych.
W Polsce więcej niż o faktycznej modernizacji słyszy się o walkach między PO a PiS-em.
Jest to dla mnie spór personalny. PO i PiS wyrosły z tego samego pnia. Co rusz zapewniały się o swojej miłości, a nawet w okresie kryzysu ich związku głosowały w Sejmie identycznie (rozwiązanie WSI, lustracja). Tusk jednak okazał się być rasowym politykiem i dostrzegł, że większość Polaków na długą metę nie będzie akceptować polityki wprowadzania IV RP. Stąd postawił na konflikt z PiS i odsunął tę partię od władzy. Zdecydował tu jednak pragmatyzm, a nie przemiana światopoglądowa.
W ostatnich miesiącach i tygodniach nastąpiło wzmożenie ataków na gen. Wojciech Jaruzelskiego. Zresztą to wzmożenie jest jedną z cech tzw. IV RP. Czy to nie dziwne, że im dalej od zmiany ustroju, tym ataki na Jaruzelskiego są ostrzejsze.
Ataki na Jaruzelskiego to skandal i niebotyczna głupota. Dowodzą tylko niskiego poziomu kultury politycznej polskiego społeczeństwa. Polacy zresztą mają wyraźne problemy z kulturą polityczną. W XIX wieku, kiedy w Europie kształtowały się nowoczesne państwa i ich struktury instytucjonalne, a więc trójdzielna władza, oddzielenie kościoła od państwa, systemy partyjne, biurokratyzacja systemu zarządzania itp., państwo polskie nie istniało, Polska była pod zaborami. W związku z tym zamiast naturalnego w państwach narodowych uczucia patriotyzmu państwowego u Polaków rodziło się uczucie – jak je zgrabnie nazywają Niemcy – Hassliebe (nienawistnej miłości). Dotrwała ona aż do naszych dni. Wyraża się w wysokiej absencji wyborczej; w chimeryczności postaw i sposobów wartościowania osób "świecznikowych"; w wysoce wybiórczym traktowaniu historii i nauk z niej płynących, na przykład w skrajnie egotycznym traktowaniu własnych nieszczęść, przy jednoczesnym wyzbywaniu się empatii wobec niedoli przeżywanych przez inne nacje.
Jak w takim razie niski poziom kultury politycznej Polaków ma się do Okrągłego Stołu?
Okrągły Stół to wydarzenie w historii Polski wręcz niewiarygodne. Do dzisiaj jawi się ono jako nierzeczywiste. Zawdzięczamy je przede wszystkim pokoleniu wybitnych przywódców dwóch wielkich obozów politycznych. Z jednej strony centralną postacią byli Jaruzelski i Rakowski, z drugiej Mazowiecki i Geremek. Bo rola Wałęsy nie jest tu jednoznacznie wiodąca.
Jednym z problemów polskiej transformacji było to, że porozumienie okrągłostołowe zostało wywrócone przez plan Balcerowicza na polu gospodarczym.
Czytam obecnie książkę prof. Tadeusza Kowalika "www.polskatransformacja.pl", która zajmuje się tą kwestią. Z pewnością można dzisiaj powiedzieć, że w roku 1989 powinniśmy iść bardziej w stronę kapitalizmu nadreńskiego, czy skandynawskiego. Poszliśmy w stronę kapitalizmu wilczego, XIX-wiecznego. Ten wybór skutkuje rozlicznymi problemami społecznymi i politycznymi.
Zdaniem wielu komentatorów polskiej sceny politycznej jednym z takich problemów jest słabość polskiej lewicy. Jakie są jej przyczyny? Jak można im zaradzić?
Kryzys lewicy ma charakter ogólnoświatowy. Zresztą należy mówić nie tylko o kryzysie socjaldemokracji – bo ją tu mam na myśli – ale również głównej siły prawicy po II wojnie światowej, czyli chadecji. Musi przyjść nowa generacja ludzi lewicy, którzy na nowo zinterpretują świat.
Wyzwanie to jest szczególnie palące w czasach kryzysu. Czy zapowiada on rychły schyłek kapitalizmu? Czy wprost przeciwnie, jego umocnienie?
Mimo najcięższego od czasu Wielkiego Kryzysu lat trzydziestych załamania finansowo-gospodarczego jakie niedawno kapitalizm przeżył, nikt z miarodajnych krytyków nie przewidywał bezpowrotnego zniknięcia tej formacji. Co najwyżej w gruzach legł mit o jej wiekuiście zdrowej kondycji. Nie będzie jednak można już mówić o czystym kapitalizmie. Raczej o mieszance socjalizmu i kapitalizmu. W czasie kryzysu model państwa dobrobytu pokazał swoją żywotność. Przyszłość należy do hybryd, których przykładem jest Skandynawia. To dobra wiadomość dla lewicy, która musi walczyć o to, aby w kapitalizmie było jak najwięcej rozwiązań socjalistycznych.
Władysław Markiewicz (ur. 1920 r. w Ostrowie Wielkopolskim) - socjolog, profesor Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu od 1966 roku i Uniwersytetu Warszawskiego od 1972 roku. Dyrektor Instytutu Zachodniego w Poznaniu w latach 1966-1973, członek korespondent Polskiej Akademii Nauk od 1971 roku, członek rzeczywisty PAN od 1976 roku.
Jego głównymi dziedzinami zainteresowań były: socjologia pracy i przemysłu, socjologia narodu, socjologia stosunków politycznych.
Sprawował funkcje: wiceprezesa PAN, przewodniczącego Komitetu Filozofii i Socjologii PAN, sekretarza Wydziału Nauk Społecznych PAN, redaktora naczelnego kwartalnika "Studia Socjologiczne", przewodniczącego Komitetu Prognoz PAN "Polska 2000", przewodniczącego Polskiego Towarzystwa Socjologicznego.
W latach 1972-1984 współprzewodniczący Wspólnej Polsko-Niemieckiej Komisji Podręcznikowej.
W roku 1989 uhonorowany tytułem doktora honoris causa Uniwersytetu Ritsumeikan w Kioto (Japonia).
Członek PPR i PZPR.
Wywiad ukazał się w tygodniku "Przegląd".