Do wniosków takich dochodzimy analizując przedstawione przez radnych deklaracje dotyczące sytuacji majątkowej oraz dochodowej, a także ogólnych informacji na ich temat opublikowanych na stronach internetowych miasta Poznania. Nie wszystkie deklaracje za 2008 r. były odpowiednio szczegółowo wypełnione, zatem niektóre dane, prezentowane w artykule, mają charakter szacunkowy.
Ile zarabia radny?
Zacznijmy od tego, że w 2008 roku przeciętnie radny miasta Poznania mógł wykazać się dochodem przekraczającym ok. 9.050 złotych miesięcznie. Zawierają się w tym zarówno dochody z tytuły umowy o pracę czy pobieranej emerytury lub renty, ale także dość wysokie diety radnego. To ponad trzykrotnie więcej, niż wynosiła na koniec 2008 roku miesięczna średnia płaca w gospodarce narodowej (2943,88 zł. brutto - wg danych GUS). Gdyby porównać wartości netto tych dochodów, to ta dysproporcja byłaby jeszcze większa, bowiem diety radnych do wysokości 2280 złotych miesięcznie są wolne od podatku.
Jak się okazuje, najlepiej uposażeni są radni Platformy Obywatelskiej (PO), których średni dochód wynosi ok. 10 750 zł. (20 osób), następnie radni Lewicy i Demokratów (LiD) ok. 7 470 zł. (5 osób), radni niezależni (RN) – ok. 7 320 zł. (7 osób), a na końcu radni Prawa i Sprawiedliwości (PiS) – 6 260 zł. (5 osób).
Do najlepiej zarabiających radnych należy Wojciech Majchrzycki (PO), kierujący zarządem koncernu Den Braven East związanego z rynkiem budowlanych. Jego roczne dochody sięgają ok. 840 000 zł. Następnie wysokimi dochodami może wykazać się Wojciech Kręglewski (PO), który zarobił w 2008 roku blisko 300 000 złotych (firma V33 Polska – rynek budowlany). Trzecim w rankingu jest Krzysztof Mączkowski (RN dawniej w PiS), który jako wiceprezes Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Poznaniu wraz z pobieranym dietami radnego, zgarnął w 2008 roku blisko 200 000 złotych. Wreszcie przewodniczący Rady Miasta Grzegorz Ganowicz (PO), związany z poznańską firmą Perfect, zarobił w 2008 roku ok. 165 000 zł. Rajców, którzy zarabiają 100 tys. zł i więcej rocznie jest 12 i stanowią oni 1/3 rady.
Grupy interesów
Ciekawsze jest jednak odpowiedź na pytanie, kogo poznańscy radni reprezentują. Głównie są to przedstawiciele środowisk, które moglibyśmy określić jako biznesowe, związane z większymi i mniejszymi firmami. Oprócz wymienionych już Grzegorza Ganowicza (PO), Wojciecha Majchrzyckiego (PO) i Wojciecha Kręglewskiego (PO), dyrektorskie stołki poważnych firm okupują również działacze partii "lewicowych": Dominik Herberholz (LiD) z rocznych dochodem ok. 142 000 zł. w 2008 r., Andrzej Nowakowski (LiD) – dochód ok. 84.000 zł. i Tomasz Lewandowski, dyrektor Witar Składy Budowlane z dochodem wykazanym w 2008 roku na poziomie ponad 55 000 złotych, chociaż za 2007 rok wyniósł on blisko 90 000 zł. Paweł Wosicki (PO) prowadzi własną, intratną działalność gospodarczą, która razem z dietami daje mu ok. 100 000 zł. dochodu rocznego.
Swoje "małe interesiki" prowadzą: Wojciech Wośkowiak (RN), Szymon Wachowiak (PO), Michał Tomczak (PO), Ryszard Śliwa (PO), Grzegorz Steczkowski (PO), Maciej Przybylak (RN), Magdalena Puszek (LiD). Czasami biznesem zajmują się żony np. w przypadku Norberta Napieraja (RN), lub mężowie jak w przypadku Aldony Szlagowskiej (PO). Mąż radnej, która sama uzyskuje tylko dochód z tytułu diety, jest powiązany interesami ze spółkami pozostającymi pod kontrolą miasta, m.in. z Zarządem Dróg Miejskich i AQUANETem. Po części połączenie własnej niewielkiej działalności gospodarczej i aktywności w sferze polityki, jest rodzajem życiowej strategii zmierzającej do dywersyfikacji ekonomicznego ryzyka. Łącznie "grupa biznesowa" to faktycznie blisko połowa składu rady. To do nich retoryka w stylu, że "miastem trzeba zarządzać jak firmą" przemawia prawdopodobnie najbardziej.
Inną grupą wpływów biznesowych, którą możemy tutaj wyróżnić, są osoby związane pośrednio, lub bezpośrednio z rynkiem obrotu nieruchomościami i budowlanym. Nie może być przypadkiem, że tacy wpływowi radni jak Majchrzycki, Lewandowski, czy Kręglewski reprezentują równolegle firmy związane z budownictwem, lub jak Barbara Nowaczyk-Gajdzińska (PO), pracują w nieruchomościach i czerpią dochody z najmu lokali. Z tytuły najmu lokali lub/i ich obrotu dochody czerpie szereg radnych lub ich współmałżonków. Na przykład mąż radnej Katarzyny Kretkowskiej (NR) jest znanym restauratorem i właścicielem nieruchomości, żona Macieja Przybylaka (RN) jest związana z Towarzystwem Budownictwa Społecznego "Wielkopolska", wreszcie np. Janina Nowowiejska (PO) choć sama jest rencistką, okazuje się, że "przez przypadek" pracowała 11 lat w GOPOZie jako radca prawny.
Prawnicy to kolejna grupa wpływu, do której należy nie tylko wymieniona wyżej Janina Nowowiejska, ale także np. Krzysztof Skrzypisński (PO) czy Hubert Świątkowski (PO) – oboje mogą się wykazać nota bene dość sporymi dochodami z tego tytułu działalności.
Dwie następne grupy to pracownicy naukowi i lekarze. Tu w pierwszej kolejności należy wymienić profesora Antoniego Szczycińskiego (LiD), który wykłada na dwóch wyższych uczelniach i wraz z dietami w 2008 roku uzyskał dochód – bagatela – ponad 136 000 zł. Pracownikiem naukowych jest też Jan Chudobiecki (RN), Przemysław Foligowski (PiS) czy Katarzyna Kretkowska (RN), która jest lektorką w Wyższej Szkole Języków Obcych.
Lekarzami wśród radnych są Marek Karczewski (PO) i Sławomir Smól (PO), a Przemysław Markowski (PiS) jest dyrektorem biura Wielkopolskiej Izby Lekarskiej. Dodatkowo lekarzami są żony panów Andrzeja Bielerzewskiego (RN), Jana Chubobieckiego (RN), Ryszarda Śliwy (PO) i Michała Tomczaka (PO). Farmakologię studiowała radna Barbara Nowaczyk-Gajdzińska (choć pracuje w nieruchomościach). Żona Grzegorza Steczkowskiego (PO) jest fizykoterapeutką, a Antoniego Szcucińskiego (LiD) pielęgniarką. Jak widzimy środowisko lekarskie jest silnie reprezentowane, co wobec faktu, że władze lokalne mają wiele obecnie do powiedzenia w sprawach służby zdrowia, nie może być przypadkiem.
Wreszcie zawodowi politycy. W tej grupie należy wymienić przede wszystkim Mariusza Wiśniewskiego (PO), który był współpracownikiem eurodeputowanego Filipa Kaczmarka, a obecnie pracuje dla Wojewody Wielkopolskiego; Szymona Szynkowskiego vel Sęk (PiS) to doradcą posłów Jacka Tomczaka i Marcina Libickiego; Maciej Sternalski (PO) jest doradcą jednego ze sekretarzy stanu, a jego żona jest pracownikiem Urzędu Marszałkowskiego czy Jakuba Jędrzejewskiego (PO). Do tej grupy należałoby także zaliczyć Krzysztofa Mączkowskiego (RN), który zajmuje się tematem ekologii, ale faktycznie od wielu lat jest lokalnym zawodowym politykiem.
Bez reprezentacji
Łatwiej zauważyć określany charakter władz lokalnych w Poznaniu odpowiadając na pytanie, kogo rada miasta nie reprezentuje. Na pewno nie reprezentuje pracowników najemnych, czy po prostu robotników. Takim społecznym statusem może się jedynie wykazać radna Lidia Dudziak (PiS), teoretycznie pracownik ZNTK, ale praktycznie etatowa działaczka związkowa NSZZ "Solidarność". Choć trudno odmówić Lidii Dudziak pewnego wyczulenia na sprawy społeczne, to przede wszystkim trzeba stwierdzić, iż związek posłużył jej jako trampolina dla politycznej kariery i awansu społecznego. Tymczasem ZNTK przeżywają trudne chwile i są na skraju bankructwa. Lidia Dudziak nie ma się jednak czym przejmować. Ukończyła już Wyższą Szkołę Nauk Humanistycznych i Dziennikarstwa i z pewnością nie podzieli losów członków swojej macierzystej organizacji związkowej. Również stan finansów Lidii Dudziak wskazuje, że z robotnikami ma coraz mniej do czynienia. Osiąga ona wraz z mężem (kierowcą w MPK) dochód przekraczający w 2008 roku... 140 000 zł.! Radna Dudziak obok pensji w ZNTK i nieopodatkowanych diet, ma jeszcze dochód z tytułu zasiadania w jednej z rad nadzorczych.
Faktycznie nikt w radzie nie występuje w obronie interesów rencistów i emerytów. Wprawdzie troje radnych legitymuje się takim statusem, ale ma to jednak charakter czysto formalny. Faktycznie nie reprezentują oni żadnego tego typu środowiska i w zasadzie nie mają takich aspiracji. Czasami niektórzy radni deklarują chęć występowania w interesie seniorów, ale należy to zaliczyć do kategorii działań czysto PR-owych, a nie sensu stricte politycznych.
Nikt nie reprezentuje także młodzież uczącej się, studentów. Jest kilku młodych radnych, ale mają już ponad 30 lat i nie można oprzeć się wrażeniu, że rozpoczynając wcześnie karierę polityczną, szybko świetnie się w życiu ustawili. Najlepszym przykładem może być tu Dominik Helberholz, który jako przedstawiciel "lewicy" mógłby zając się zarówno sprawami pracowniczymi, jak też, z uwagi na swój wiek, młodzieżowymi. Nic z tego. W momencie kiedy w regionie w ostatnich miesiącach bezrobocie wzrosło dramatycznie, w tym wśród absolwentów wyższych uczelni, Helberholz w ostatnim czasie zabłysnął inicjatywą, aby w godzinach szczytu po mieście nie jeździły samochody nauki jazdy - rzecz wobec problemów tego miasta naprawdę marginalna.
Nie mają także reprezentacji środowiska lokatorskie, czyli mieszkańcy wynajmujący lokale będące w zasobach komunalnych lub – coraz częściej - prywatnych. Ta dysproporcja reprezentacji interesów jest szczególnie widoczna w odniesieniu do siły nacisku jaką na radę dysponują przedstawiciele firm deweloperskich i obrotu nieruchomościami. Trzeba zaznaczyć, iż poznańscy radni wykazują się znacznie lepszymi od przeciętnego warunkami mieszkaniowymi. Średni metraż ich mieszkań (w kilku przypadkach nie udało się to ustalić) wynosił w ich przypadku 95 m kw., gdy przeciętna powierzchnia mieszkalna w Poznaniu wynosi 64,2 m kw. (GUS). W większości wypadku posiadają oni tytuł własności do mieszkania. Często też są właścicielami licznych innych nieruchomości oprócz np. domu jednorodzinnego, mieszkania, mają jeszcze grunty budowlane lub rolne i domki letniskowe. Najlepiej wyposażona jest w tym przypadku jest chyba Katarzyna Kretkowska (RN), która wraz z mężem posiada kamienicę 462 m kw., mieszkanie 43 m kw. i domek letniskowy.
Dysproporcje władzy
Tak zatem mamy z jednej strony w radzie miasta przedstawicieli środowisk biznesowych, dyrektorów wielkich firm, właścicieli większych i mniejszych przedsiębiorstw, pracodawców i menedżerów, przedstawicieli firm działających na rynku nieruchomości i budowlanym. Mamy też w radzie reprezentacje środowisk akademickich (nauczycielskich) i lekarskich, wreszcie zawodowych polityków i prawników. Z rządzenia miastem wykluczeni zostali robotnicy, młodzież ucząca się, ledwo wiążący koniec z końcem renciści i emeryci, lokatorzy najemcy, czyli tak naprawdę przedstawiciele uboższych warstw Poznania, których wprawdzie łącznie jest zdecydowanie więcej, ale ich wpływ na władze jest bardzo mały, lub zgoła żaden.
Jak wielkie to są dysproporcje i jak duże jest ich znaczenie? Ogromne. Najlepiej widać to analizując sytuacją w kategoriach gender. W radzie miasta zasiada tylko 7 kobiet, czyli nawet nie 20 proc., chociaż w Poznaniu stanowią wśród dorosłej populacji zdecydowaną większość. Dodatkowo nie reprezentują one w zasadzie żadnych środowisk feministycznych (może poza Katarzyną Kretkowską, którą da się zauważyć podczas corocznych demonstracji 8 marca), a już z pewnością nie tych związanych z nurtem socjalno-pracowniczym. To oczywiście wpływa na funkcjonowanie miasta, na strukturę jego budżetowych wydatków i priorytety polityczne. Chociaż ruch feministyczny protestuje, kiedy kobiety utożsamia się z pewnymi tylko społecznymi funkcjami, to faktem pozostaje, że w polityce miasta deprecjonowane są sfery życia, gdzie statystycznie wyraźnie one dominują. Rajców na poważnie nie interesują to wszystko, co łączy się z np. funkcjami opiekuńczo-socjalnymi. Wolą wydawać pieniądze na zmaskulinizowane projekty typu stadiony i drogi oraz oszałamiające wyborców imprezy z pogranicza sportu i kultury, niż na budownictwo komunalne, przedszkola czy ośrodki opieki zdrowia. Dlatego jedna z poznańskich działaczek i feministek publicznie i wprost nazwała budżet miasta na 2010 r. "chujowym", czyli podporządkowanym potrzebom zdefiniowanym przez doświadczenia jednej tylko, męskiej części społeczeństwa.
Tę dysproporcję widać także na przykładzie wykształcenia – prawie wszyscy członkowie rady posiadają wykształcenie wyższe. Powiedzielibyśmy, że to dobrze – jednak wówczas kształtuje się nam system nie demokratyczny, lecz merytokratyczny. Osoby z wyższym wykształceniem są przekonane, ze posiadły kompetencje do rządzenia, dlatego częściej niż ci, którzy mają jedynie wykształcenie podstawowe i średnie, są skłonne podejmować decyzje w zamkniętych kręgach specjalistów, technokratów, fachowców. Częściej też manifestują swój dystans do bezpośrednich form podejmowania decyzji w formie np. referendum. Jest to też forma obrony ich korporacyjnych interesów.
W istocie rzeczy na niedemokratyczny charakter procesu decyzyjnego, rzutuje także możliwość wpływu na miasto z pominięciem rady np. na zarząd miasta (w tym obieralnego prezydenta) i jego urzędników. Głównie chodzi o naciski biznesowe, ale mamy także naciski partyjno-polityczne i towarzyskie. Można powiedzieć, że dzieje się tak ponieważ rada jest dziś organem słabym: nie tylko w sensie politycznym, ale także, pomimo wyższego wykształcenia rajców, merytorycznym. W efekcie rada jawi się jako ciało kompletnie wyalienowane od swojej bazy wyborczej, nie tylko nie posiadając realnej społecznej reprezentatywności, a jedynie legislacyjną, ale także nie potrafiąc prowadzić żadnego sensownego dialogu poza własnym zamkniętym kręgiem. Czy nadchodzące wybory to zmienią? Wątpliwe, bo jednak przy totalnej komercjalizacji działań politycznych, trudno jest pokonać kogoś, kto zarabia trzy razy więcej od przeciętnego obywatela. Szczególnie, że w zamian za lojalność wobec odpowiedniej grupy (grup) interesantów, obecni radni dodatkowo mają do dyspozycji zasoby wspieranej przez państwo partii, do której należą. Proces "urynkowienia polityki" doprowadził do sytuacji, kiedy po następnej elekcji prawdopodobnie utrwali się w Poznaniu dominacja jednego ugrupowania (PO), w myśl dobrze znanej autorytarnej zasady: "Jeden Bóg, jeden naród, jedna partia".
Stanisław Krastowicz
Tekst ukazał się na stronie kolektywu Rozbrat (www.rozbrat.org).