Warto pamiętać, że ani władza, ani media, ani kościół czy inna wspólnota biznesowo-polityczna nie ma patentu na wyrażanie uczuć i emocji, tym samym na przeżywanie żałoby narodowej. Narzucanie pewnego sposobu przeżywania czy reagowania na określone wydarzenia publiczne jest poważnym nadużyciem i zasługuje na zdecydowany sprzeciw.
Narastające poczucie osaczenia i zaszczucia przymusem żałoby jakie towarzyszy nam od kilku dni, pozbawia ludzi racjonalnej oceny swoich uczuć i emocji. Dochodzi do sytuacji, że czujemy się zobligowani do pewnego typu zachowania, nierzadko wbrew nas samych, by uniknąć linczu społecznego. Linczu, dokonanego przez tak samo jak my zastraszonych. Medialna i polityczna narracja dotycząca żałoby nie zostawia najwęższego marginesu dla tych, którzy i które mogą czuć inaczej, niekoniecznie zgodnie z arbitralnie narzuconym tonem żałoby. Retoryka bezwzględnej powagi i nieznoszącego sprzeciwu smutku powoduje, że strach się odezwać głosem innym niż nakazuje oficjalny dyskurs. Tak dzieje się teraz, przy okazji katastrofy w Smoleńsku, tak było w przypadku śmierci papieża Polaka i ma to miejsce przy każdej rocznicy Powstania Warszawskiego. Głos krytyki w takich momentach czy zwyczajnie odmienne zdanie od obowiązującej retoryki spotyka się z oburzeniem mas gotowych wymierzyć usprawiedliwiony samosąd na autorze lub autorce poglądów rozbieżnych z dyktatem ludu. Kreowanie takiej społecznie patologicznej sytuacji ma zawsze wymiar polityczny obejmujący ukręcenie elektoratu. Odgórne narzucanie przez władzę określonych zachowań wspólnotowych i wprowadzanie "miękkiego" terroru obyczajowego ma na celu kontrolę społeczną potrzebną do osiągnięcia konkretnych celów politycznych. Łatwość z jaką dajemy sobą manipulować w takich i innych sytuacjach jest wodą na młyn elit polityczno-kościelnych żerujących na zastraszonych masach.
Pośrednim efektem tej obyczajowej nagonki jest brak tolerancji dla tego co inne. Jesteśmy przekonani, że wręcz w dobrym tonie jest nie tolerować czy wręcz potępiać zachowania i opinie odstające od obowiązującego nurtu myśli i słów. Tak nas przekonują w szkole, w kościele, gazety i billboardy na ulicy. Jesteśmy zaszczekani przez radio i telewizję. Ważniejsze jest to co mówią inni, niż nasz głos wewnętrzny. Być może czujemy coś innego, ale nie wypada o tym mówić by uniknąć potępienia. Łatwo też wpaść w pułapkę ofiary. Ofiary mediów, polityków i ekspertów. To my powinniśmy odpowiedzieć sobie na pytanie, nie zważając na zewnętrzny jazgot i szum informacyjny, co czujemy i co jest dla nas tak na prawdę ważne w obliczu tej czy innej tragedii narodowej. Odrażające jest traktowanie kogoś o odmiennym zdaniu jako wroga. Każdy i każda ma niezbywalne prawo do swojej opinii i do wyrażania jej. Nie ma takiej siły, która zabroni mi myśleć w taki czy inny sposób. Mogę się z kimś nie zgadzać, ale gwarancja prawa do wyrażania odmiennego stanowiska leży również w moim interesie.
I na koniec. To, co dla jednego czy jednej jest świętością, dla innego czy innej świętością być nie musi. Nie ma jednego obrazu świętości. Osoby, które zginęły w katastrofie lotniczej pod Smoleńskiej byli i były ludźmi. Nie superbohaterami i superbohaterkami, nie półbogami i półboginiami, tylko ludźmi. Marzy mi się żyć w kraju, gdzie mitologizacja osób, zjawisk i wydarzeń nie oślepia żyjących, ale jest punktem wyjścia do rozmowy o kształcie społeczeństwa, narodu, symboli. W kraju, w którym napis "Płakałem po papieżu" jest tak samo zrozumiały jak "Nie płakałem po Kaczyńskim".
Łukasz Wójcicki