Co piąty poseł w Sejmie jest myśliwym. I nie jest to wiadomość, która czyni mój poranek pięknym. Żeby nie pomylić pojęć: myśliwy to ten, kto poluje. Według słownika języka polskiego polowanie to tropienie i zabijanie dziko żyjących zwierząt. Zatem co piąty polityk w polskim Sejmie tropi i zabija dziko żyjące zwierzęta.
Polowanie wciąż nie jest tak proste jak kupowanie dziczyzny w supermarketach. Nie jest proste, więc wymaga wysiłku. Być może z tego powodu myślistwo bywa nazywane sportem. Zajmowanie się elitarnym sportem doskonale współgra z intuicyjnym wizerunkiem polityka. Wąsaty pan w średnim wieku, w myśliwskim kapeluszu z piórkiem i myśliwskim zielonym uniformie. Z myśliwskim sztucerem przewieszonym przez myśliwskie ramię. Bystry na tyle, by dostrzec zwierzę pomiędzy drzewami, odważny na tyle, by nie bać się własnych strzałów. Dość wyszkolony, by móc ocenić wartość upolowanej zwierzyny. By oszacować wartość spowodowanej śmierci. Zwłoki są trofeum. Czaszki i poroża można powiesić na ścianie, skóry położyć przy łóżku zamiast dywaników, mięso zjeść na niedzielny obiad. Albo zamrozić, żeby było na święta. Własnoręcznie upolowane mięso to przecież zupełnie wyjątkowe mięso.
Polski Związek Łowiecki liczy obecnie ponad sto tysięcy członków. Minister środowiska nie ma właściwie żadnego wpływu na organizację. PZŁ jest faktycznie w rękach jego wpływowych członków. To klan wtajemniczonych, a ten nie może obyć się bez dygnitarzy. Polowanie to swoisty rytuał, ceremonia gwarantująca atrakcyjne tło dla życia towarzyskiego polityków, które zdaje się rozkwitać na gruncie skropionym świeżą krwią.
Przyjaźń Janusz Palikota i Bronisława Komorowskiego trwa od momentu, gdy wspólnie ustrzelili głuszca. Jednak Komorowski podobno zdecydował się z myślistwa zrezygnować. Tak przynajmniej twierdził ostatnio Grzegorz Schetyna na antenie radia TOK.FM. Oficjalnych informacji na ten temat nie ma. Postulaty walki o prawa zwierząt są bagatelizowane przez kandydatów na prezydenta. W ankiecie przeprowadzonej przez Fundację Viva! Andrzej Olechowski deklaruje, że jest przeciwnikiem polowań, nie planuje jednak podjąć żadnych działań w sprawie ich ograniczenia. Janusz Korwin-Mikke w odpowiedzi na ankietę pisze: "Gdyby jednak wyszła ustawa nakazująca mi dbanie o kota i grożąca karami za złe się z kotem obchodzenie - to moją pierwszą myślą byłoby kopnięcie kota (byle nikt nie widział) a drugą: pozbycie się zwierząt".
Wobec tego najlepiej zwierzętom byłoby chyba wtedy, gdyby nie było ich wcale. Ale są. Są też myśliwi. I wszystko wskazuje na to, że będą. Stanisław Żelichowski, zapalony myśliwy, były minister środowiska, aktualnie szef klubu parlamentarnego PSL, mówi: "Ruszenie partii myśliwych jest jak dojenie tygrysa. Ani to bezpieczne, ani użyteczne".
Widocznie polska polityka nie może obejść się bez polowań. W statucie PZŁ figuruje zapis, zgodnie z którym jednym z zadań organizacji jest ochrona zwierzyny. Dziko żyjące zwierzęta stanowią własność skarbu państwa. Z chwilą śmierci wskutek postrzału, stają się własnością PZŁ. Martwe dzikie zwierzęta należą do PZŁ. Śmierć należy do myśliwych.
Dominika Dymińska
Tekst ukazał się na stronie "Krytyki Politycznej" (www.krytykapolityczna.pl).