Jarosław Klebaniuk: Lekkie podniesienie ciężaru

[2010-06-20 10:21:35]

Mówienie o rzeczach tragicznych, zwłaszcza gdy wiążą się z losem narodu, narażone jest na niemal nieuchronną jednostronność i patos. "Bat Yam" we Wrocławskim Teatrze Współczesnym unika tych mielizn. Opowiedziana w bezpretensjonalny sposób historia częściej bawi niż wzrusza. Nie oferuje jednak łatwych odpowiedzi na trudne pytania.



Wyprawa żydowskiej rodziny z Izraela do Polski ma jeden główny cel: odzyskanie domu i fabryki, które zostały przejęte przez Niemców podczas okupacji, a później pozostały w Polskich rękach. Łatwo mogło to uruchomić stereotyp chciwego semity, a nawet skierować tok myślenia na materialny aspekt stosunków między dwoma państwami. Jednak nie o tym jest przedstawienie według scenariusza Yaela Ronena i Amita Epsteina. Sprawnie opowiedziana historia rozgrywa się w zasadzie w rodzinie, jednak współczesne relacje międzyludzkie pozostają w cieniu wydarzeń z odległej, wojennej przeszłości. Depozytariuszem tajemnicy, której widz nie pozna aż do ostatniej sceny jest cudownie ocalały od zagłady dziadek (Jakub – Ryszard Ronczewski), ale brzemię przeszłości dźwigają też, choć w inny sposób, jego dzieci (Nili – Ewelina Paszke-Lowitzsch i Dawid – Maciej Tomaszewski), a i wnuczka doświadcza go, buntując się przeciwko typowym, nachalnie podsuwanym przez oficjalną propagandę interpretacjom zdarzeń i wytycznym dla postępowania.

To właśnie Na’ama (Katarzyna Bednarz) jest na tyle zaangażowana w społeczno-polityczny kontekst żydowskiej świadomości narodowej, że postanawia zrobić o tym film. Podróż do Polski jest znakomitą okazją nie tylko do przypomnienia, co stało się przed ponad sześćdziesięciu laty w Tykocinie, miasteczku na północnym-wschodzie kraju i w Treblince, ale też do zadania bardzo współczesnych pytań, dotyczących wykorzystywania pamięci o Zagładzie do realizacji bieżących celów politycznych przez Izrael. Wprawdzie sama intencja kręcenia filmu i nadania mu nieco sensacyjnego charakteru w którymś momencie spotyka się z jawną dezaprobatą pozostałej części rodziny, jednak zbuntowana młoda kobieta w pewnym sensie jest jedyną sprawiedliwą, gdy wypomina Izraelowi przemoc wobec Palestyny, a także indoktrynacyjne wysyłanie młodych ludzi w wieku poborowym do Oświęcimia, żeby rozbudzić w nich patriotycznego ducha i zmotywować do służenia ojczyźnie z bronią w ręku. Ten aspekt wycieczek edukacyjnych o charakterze historycznym jest w Polsce mało znany. Zresztą także – z kolei niewygodny dla narodowej świadomości Polaków – fakt, że mienie eksterminowanych Żydów było rozgrabiane przez Polaków, a wielu z ocalałych zostało wydanych w ręce hitlerowców, także nie jest uczony na szkolnych lekcjach. O wielu takich przemilczanych przez media głównego nurtu sprawach znajdujemy wzmianki w sztuce. Dodać należy, że są to napomknięcia nienachalne i niejednoznaczne. Widz nie jest wprowadzany w jakiś określony tok myślenia – za albo przeciw – a raczej tylko niepokojony, zaskakiwany, by zaraz potem skupiać uwagę na czymś innym.

Uderzającą cechą przedstawienia jest jego pogodna tonacja. Choć Holokaust, a właściwie indywidualne tragiczne losy z nim związane, raz po raz powracają w różnych kontekstach, a kulminacja następuje w przedwojennie żydowskim polskim mieście, w którym w 1941 roku dokonało się ludobójstwo, to jednak nie przytłacza to widza. Groza została ujarzmiona za pomocą humoru, niekiedy absurdalnego i czarnego, lecz wywołującego uśmiech szczery, śmiech perlisty. Jego dostarczycielem jest między innymi depresyjny siedemnastolatek Itamar (Piotr Łukaszczyk – brawo za przekonujące wcielenie się w rolę!), zdystansowany od mar przeszłości, skupiony na sobie, globalny (określenie "globalny nastolatek" pochodzi od Zbyszko Melosika). Obawy przed antysemityzmem, a nawet niechęć do "polskich gojów", które stały się udziałem nawet zbuntowana studentki Na’amy, są przez niego wyśmiewane przy różnych okazjach. Pytanie, czy w pierwszym hotelowym prysznicu w Warszawie była woda czy gaz i sugestia, że polskie drogi są zamykane po to, żeby robić w nich dziury – to tylko niektóre próbki poczucia humoru najmłodszego członka rodu. Komiczne były też sceny z Dawidem, który zaczął buntować się przeciwko roli ojca, konserwatywnego i skupionego na utrzymaniu rodziny. Gdy po Jakubowych opisach kanibalizmu w obozie koncentracyjnym, Dawidowi, który wcześniej spędził noc przy alkoholu w kasynie, zrobiło się niedobrze, ta interakcja kaca z potwornym wyobrażeniem, odebrała opowiedzianej historii grozę, sprowadzając ją do niemal fizjologicznego wymiaru. Choć z samego opisu komizm tego rodzaju może wydawać się trudny do akceptacji, to w teatralnej rzeczywistości granice dobrego smaku nigdy nie zostały przekroczone.

W spektaklu zostały zrealizowane ciekawe pomysły inscenizacyjne. Kilkukrotnie zagrane przez grupę aktorów przyspieszenie akcji – tak jakby była puszczona z przewijania na podglądzie video, pełniło funkcje dystansujące do poważnych tematów, które były poruszane. Wzbudzało także oczywisty efekt komiczny. Zabawna była scena, w której podejrzewany o antysemityzm taksówkarz mówił do żydowskiej rodziny po hebrajsku, a jej członkowie – po polsku. Niektóre fragmenty, choćby próby odwodzenia śpiącego dziadka od chrapania czy inne sekwencje w łóżku miały niemal slapstickowy charakter. Za bardzo oryginalną można uznać też scenę miłosną, w której anglojęzyczny dialog niedo-kochanków, niczym wyjęty z popkulturowej kliszy, tłumaczony był na polski przez przerysowujący intonację, parodystyczny głos z offu.

Wplecenie do dialogu słynnego monologu Shylocka z "Kupca weneckiego", przy drobnej modyfikacji (Szekspir nie pomyślał o zemście za pocałunek), w komiczną sytuację wplata poważny kontekst. Uprzedzenie, pogarda i dyskryminacja może Żyda dotyczyć nie tylko jako obiektu, ale też jako sprawcy. Odpowiedzialność za losy narodu i zobowiązanie do uszanowania tradycji to zaledwie racjonalizacje, które tworzy Na’ama, gdy nie chce Janka. Tak naprawdę uprzedzenie do niego jako goja okazuje się silniejsze od innych uczuć żywionych do niego jako pociągającego mężczyznę. A skoro nawet pozornie wyzwolona z syjonistycznych tendencyjności obrończyni praw Palestyńczyków nie potrafi nie dostrzegać w atrakcyjnym chłopaku przedstawiciela nielubianego narodu, to jak to świadczy o całości relacji Żydów w innymi nacjami? Widz nie ma zbyt dużo czasu na zadanie sobie tego pytania. Potęga zdarzeń scenicznych każe bowiem śledzić fabułę, a stawianie pytań zostawić na później. Poniekąd dobrze to świadczy o widowisku.

Nadzwyczaj udaną postacią jest też Nili, 48-letnia psychoterapeutka z doktoratem, która sama jest uzależniona od swojego psychoterapeuty, nie potrafiła stworzyć związku partnerskiego, ma kłopoty z asertywną komunikacją (próbując załatwić sprawę o zasadniczej wadze odczytuje list) i słuchaniem (woli przytulić bratanka niż z nim rozmawiać), a za sukces zawodowy uważa fakt, że żaden z jej klientów nie popełnił samobójstwa. Zazdrość o brata, który jej zdaniem jest faworyzowany przez ojca, stanowi jeden z jej problemów. (Traktowane z przymrużeniem oka interpretacje psychoanalityczne pojawiają się zresztą częściej – Itamar szuka przyczyn swojej depresji w doświadczeniach wczesnodziecięcych.) Irracjonalne, przesądne podejście do rzekomych zagrożeń płynących z niejasnych źródeł dopełnia obrazu psycholożki, która sama sobie nie potrafi pomóc. Relacje z rodziną, a może także praca terapeutyczna z ocalałymi ofiarami drugiej wojny światowej, stanowią dla niej wielkie obciążenie (uważa się za "worek treningowy"), tym bardziej, że w pewnym sensie sama jest taką ofiarą, tyle że w drugim pokoleniu. Dla widza-psychologa to w gruncie rzeczy, za sprawą przerysowania, postać niezwykle zabawna, choć bazująca na negatywnym stereotypie zawodu.

Pojawia się też w spektaklu wątek rozmijania się intencji i zamiany miejsc – wtedy, gdy konserwatywny i sztywny zazwyczaj ojciec nareszcie ugłośnia swoje pretensje do dzieci o brak zrozumienia i instrumentalne traktowanie. Role kata i ofiary odwracają się, podobnie jak zmieniały się w czasie drugiej wojny i podobnie jak – upiorny rechot historii – upodobniły postępowanie polityków i żołnierzy Izraela wobec Palestyńczyków do tego, którego skutki niegdyś doświadczali Żydzi, gdy spotykała ich krzywda z rąk hitlerowskich oprawców. Choć sprawy polityczne nie są w "Bat Yam" stawiane na pierwszym planie, to widz, którego szokują informacje o trudnościach z dostarczeniem pomocy humanitarnej dla Gazy, zadaje sobie pytanie: jak to możliwe, że naród który doświadczył takiej tragedii w przeszłości, może – rękami swoich polityków i sołdatów – traktować inny naród w sposób tak pozbawiony empatii.

Spektakl w reżyserii Yaela Ronena stanowi dobry przykład tego, jak można poruszać trudny, kontrowersyjny temat w oryginalny, nietendencyjny sposób. Różnice zdań w rodzinie służyły odzwierciedleniu przynajmniej niektórych możliwych stanowisk wobec patriotyzmu i historii. Niekiedy napięte, zazwyczaj zabawnie przedstawiane relacje między członkami rodziny Koziczów przypominały też, że wprawdzie to co najważniejsze toczy się między ludźmi "tu i teraz", ale niektóre wspomnienia z przeszłości na zawsze zachowają swoją wagę. Zdystansowane, pełnie humoru podejście zazwyczaj pozwala udźwignąć nawet najcięższy problem. Niekiedy jednak przychodzi taka chwila, jak ta w finałowej scenie "Bat Yam", gdy stajemy wobec nagiej prawdy – bezbronni, ze łzami w oczach.

"Bat Yam" Yaela Ronena i Amita Epsteina. Reż. Ywel Ronen. Wrocławski Teatr Współczesny, Duża Scena.

Jarosław Klebaniuk


Recenzja ukazała się w portalu g-punkt.pl (www.g-punkt.pl).

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


23 listopada:

1831 - Szwajcarski pastor Alexandre Vinet w swym artykule na łamach "Le Semeur" użył terminu "socialisme".

1883 - Urodził się José Clemente Orozco, meksykański malarz, autor murali i litograf.

1906 - Grupa stanowiąca mniejszość na IX zjeździe PPS utworzyła PPS Frakcję Rewolucyjną.

1918 - Dekret o 8-godzinnym dniu pracy i 46-godzinnym tygodniu pracy.

1924 - Urodził się Aleksander Małachowski, działacz Unii Pracy. W latach 1993-97 wicemarszałek Sejmu RP, 1997-2003 prezes PCK.

1930 - II tura wyborów parlamentarnych w sanacyjnej Polsce. Mimo unieważnienia 11 list Centrolewu uzyskał on 17% poparcia.

1937 - Urodził się Karol Modzelewski, historyk, lewicowy działacz polityczny.

1995 - Benjamin Mkapa z lewicowej Partii Rewolucji (CCM) został prezydentem Tanzanii.

2002 - Zmarł John Rawls, amerykański filozof polityczny, jeden z najbardziej wpływowych myślicieli XX wieku.


?
Lewica.pl na Facebooku