W Polsce tak zwaną tematykę żydowską zagospodarowuje się z grubsza biorąc na dwa sposoby. Pierwszy to cepeliada – pełne troski rozważania o odmienności religijnej żydów i katolików oraz możliwościach "dialogu" i obraz utraconej harmonii sąsiedzkiego współżycia. Ta żydowskość to czulent, szabat, pejsy i Tora, ten Żyd jest niegroźnym, poczciwym dziwolągiem, za którym się tęskni, tak jak za dziecięcą wiarą w istnienie Muminków. Drugi sposób to dyskurs o prześladowaniach. Zdominowali go historycy i dziennikarze, którzy wskazują złych, czyli Niemców, a potem komunistów korzystających z pomocy "szumowin", napotykających opór dobrych, czyli Polaków. Ten Żyd jest zeświedczony i zasymilowany, czasem wrażym ideologiom udaje się sprowadzić go na manowce, czasem bywa zdegenerowany lub straumatyzowany. Podwójna kolonizacja – przez figury innego-dalekiego i innego-bliskiego, egzotyczność i pozorną swojskość – sprawia, że tematy podejmowane w "Young, Jewish and Left", są w Polsce praktycznie nieobecne. Tymczasem film mógłby pokazać, w co wciela się dzisiaj kolonizowana tu przeszłość. Uaktualnić ją i ożywić.
Trzy główne konteksty podsuwa sam tytuł. Bohaterami dokumentu są przeważnie młodzi ludzie, mieszkańcy Stanów Zjednoczonych, aktywistki i aktywiści lewicowi, feministyczni, LGBTQ (lesbian-gay-bi-transsexual-queer), którzy sprzeciwiają się izraelskiej polityce segregacji wobec Palestyńczyków, nie identyfikują się z państwem Izrael, mają silną tożsamość żydowską i próbują znaleźć dla niej podbudowę inną niż ta zakorzeniona w judaizmie, syjonizmie lub doświadczeniu Zagłady.
Główną alternatywną bazę tożsamości stanowią dla nich lewicowe tradycje żydowskie: żydowscy działacze związkowi z czasów Wielkiego Kryzysu, powstańcy z getta warszawskiego, przedwojenni żydowscy komuniści, anarchiści i społecznicy, członkowie żydowskiego ruchu oporu z czasów wojny, żydowskie abolicjonistki i sufrażystki, żydowscy pacyfiści z lat sześćdziesiątych. Nie opresja, ale solidarna walka i marzenie o wolności ma być zalążkiem wspólnoty. Głosy przeciwko wiktymizacji i traumatyzacji Żydów nie służą jednak temu, by unieważnić pamięć, dziarsko zakrzyknąć: "patrzymy w przyszłość", uciszyć płaczki. To raczej próba samookreślenia, przeformułowania sposobu, w jaki można pomyśleć żydowskość, a Zagładę włączyć w proces odnajdywania siebie w upolitycznionym świecie. To próba historycznego upodmiotowienia jednostek, które często pozbawiano podmiotowości ze względu na to, że są Żydami.
Bohaterowie filmu chcą uniknąć pułapek upodmiotowienia, które zdecydowały o historycznej, militarnej i narodowościowej polityce Izraela, ale nie rezygnują z samego upodmiotowienia. Jedna z bohaterek filmu tak streszcza izraelską ideologię państwową: Próbują ci udowodnić, że albo Izrael, albo obozy. Z kolei bohater ze społeczności queerowej analizuje nowy typ żydowskiej męskości, odpowiadający polityce ekspansji. To jego zdaniem kwintesencja XIX-wiecznego stereotypu na temat Żydów, tylko "na opak": silny, wysportowany, zadbany, spełniający wyśrubowane normy męskości macho jest zaprzeczeniem przesądów o chorowitych, chuderlawych, skłonnych do "seksualnych dewiacji", nazbyt "kobiecych" jednostkach o słabej woli. Jednym z sukcesów rasizmu jest jego wpływ na kształtowanie tożsamości grup stygmatyzowanych. Młodzi antysyjonistyczni Żydzi krytykują dziś swoiste uwewnętrznienie poczucia niższości i próbę zaprzeczenia stereotypom przez ich odwrócenie.
Problem rasizmu pojawia się także w obrębie grup, które w Polsce przedstawia się jako jedną i co więcej monolityczną: Izraelczyków i Żydów. Kobiety pochodzące z krajów arabskich opowiadają wypartą przez Żydów aszkenazyjskich, a przez resztę dominującego świata zapomnianą historię współczesnego podziału na Żydów i Arabów. Nazywają ją odpowiedzią Bliskiego Wschodu na syjonizm. Nacjonalizmy arabskie uderzyły w sefardyjskich Żydów. Po powstaniu Izraela okazało się, że nie można już być jednocześnie Żydem i Arabem. Nie ma tu miejsca na szczegółowe wyjaśnienie tego dramatycznego procesu. Powiedzmy tylko, że doszło do swoistej synergii nacjonalizmów. Żydów, którzy uważali się za Libańczyków, Irakijczyków lub Egipcjan, zakwalifikowano w tych krajach jako obcych. Około 900 tysięcy ludzi zostało wygnanych a potem przyjętych do Izraela, co było zgodne z polityką syjonistycznego państwa, o charakterze którego zadecydowali jednak Żydzi z Europy Środkowej. Jedyna bohaterka filmu, która określa się mianem syjonistki – w nawiązaniu do przedwojennej idei różnorodnej wspólnoty Żydów z całego świata, a nie, jak podkreśla, dzisiejszej polityki Izraela – uważa, że aszkenazyjski model żydostwa został w Izraelu zuniwersalizowany. Tylko on doczekał się symbolicznego uznania i posłużył do budowy państwowości.
Porównując historię Żydów arabskich i polskich uderza podobieństwo sekwencji. Weźmy rok 1968: najpierw ludzi o rozmaitym sposobie rozumienia własnej przeszłości i korzeni określono jednym mianem: syjonistów. Na podstawie kategorii etnicznej przypisano im postawę polityczną. W ten sposób uznano ich za wrogów społeczności, którą współtworzyli, by na końcu wyrzucić ich poza jej obręb. Brak swobody autodefiniowania nadal ma się dobrze. Rzecznik prasowy Głównego Urzędu Statystycznego pytany, dlaczego formularze spisu powszechnego dopuszczają posiadanie tylko jednej tożsamości, rzekł: "Ludzie, którzy mają taki problem, powinni sobie uświadomić, że w jednej głowie powinna znajdować się jedna, a nie podwójna świadomość. Pytanie opiera się na ustawie o spisie powszechnym oraz na ustawie o mniejszościach narodowych" ("GW", 10/4/2010). W Polsce dzielenie przynależności na dozwolone i niedozwolone ma wciąż charakter prawny.
Diagnoza i opis potencjału przemocy tkwiącego w zbiorowych tożsamościach może prowadzić do wniosku, że należy odrzucić każdą ich postać. Sęk w tym, że jak twierdzi jeden z bohaterów filmu, oczekuje się tego zwłaszcza od Żydów. Jego powrót do żydowskiej tożsamości był aktem sprzeciwu wobec presji, by nie tyle ukrywać swoje żydostwo, co fakt, że jest ono dla niego ważne. Rzadko dzieje się tak z wyboru. Bywamy niezależnie od własnej woli traktowani jak Żydzi. Bywamy też jak Żydzi wychowywani. Przez wychowanie pośrednio doświadczamy historii rodziny. W dużej mierze uwewnętrzniamy poczucie sprawstwa lub niemocy, bycia lepszym lub gorszym, komfortu lub zagrożenia, które były udziałem jej członków. Makrohistoria przegląda się w mikrohistoriach, dzieje grup w biografiach ludzi. Przybiera kształt ich pamięci, poglądów, postaw, emocji czy sposobów bycia. Wszystko to znajduje odzwierciedlenie w międzypokoleniowym transferze. Wybór tożsamości – aż do jej porzucenia – to, podobnie jak tolerancja, przywilej większości. Jeden przykład: przedwojenni komuniści z rodzin żydowskich myśleli o sobie w kategoriach internacjonalistycznych. Odrzucali żydowską religię i tradycyjną obyczajowość, a wraz z nimi nierzadko pozbawiali się wsparcia ze strony żydowskich społeczności. Ich los został jednak w znacznym stopniu zdeterminowany przez fakt, że byli postrzegani i traktowani jako Żydzi.
Moc autodefinicji zależy zatem od możliwości trwałego i skutecznego narzucenia obrazu samego siebie innym. Lepiej, gdy nierówna dystrybucja tej mocy staje się przedmiotem walki a nie przeoczenia, strategii zamiast zaniechania. Odrzucenie wszelkiej tożsamości nie wydaje mi się dobrym sposobem prowadzenia takiej walki. Podobnie jak diagnoza "końca polityki" staje się ideologią przesłaniającą pola walk politycznych, tak etyczny wymóg porzucania tożsamości może stać się ideologią przesłaniającą przymus tożsamości i zjawisko odgórnego definiowania jednostek przez mimowolną przynależność do jakiejś grupy.
Jednym z tematów filmu są formy, jakie przymus ten przybiera w środowiskach lewicowych. "Bycie Żydem na lewicy powoduje, że na każdym kroku musisz udowadniać, jak bardzo nienawidzisz Izraela" – mówi jedna z bohaterek. Angażując się w sprawy "palestyńskie", Żydzi napotykają agresję Izraelczyków. To podwójne wiązanie: kiedy protestują przeciw antysemityzmowi, stają się "podejrzani", kiedy krytykują Izrael, nazywani są "self-hating Jew". Etykieta, która z pozoru wyraża troskę, w istocie spycha sprzeciw wobec izraelskiej polityki w sferę patologii. Walka polityczna zmienia się w osobisty problem kogoś, kto daje wyraz swoim poglądom. Racjonalne argumenty okazują się efektem psychicznych kłopotów jednostki. Zamiast na przedmiot sporu uwagę kieruje się na osobę, która wszczyna spór. Okazuje się, że żydowscy krytycy Izraela cierpią na zaburzenia psychiczne (nienawiść do siebie), a chorym należy pomóc, nawet wbrew ich woli. Z pewnością jednak nie można traktować ich poważnie. Paternalistycznej przemocy ukrytej za hasłem "self-hating Jew" odpowiada lewicowe żądanie, by ktoś, kto jest Żydem, skrytykował Izrael, bo tylko wtedy zdoła dowieść, że jego poglądy – mimo pochodzenia – są słuszne. Paradoks polega na tym, że w imię odrzucenia tożsamości niektórzy – wybrani zgodnie z tożsamościowym kluczem – zostają wywołani do tablicy.
Taniec, muzyka, kuchnia żydowska, tradycja nieskończonej interpretacji, historie żydowskich rodzin – w rękach bohaterek i bohaterów filmu wszystko to staje się przedmiotem przekształcania i aktualizacji. Kuchnia żydowska w wydaniu wegetariańskim, rabiniczne interpretacje mowy Martina Lutera Kinga, klezmerzy grający na wiecach przeciwko okupacji Palestyny – to próby redefinicji żydowskości. Redefinicja zahacza także o religijność. Moja duchowość to Żydzi w ruchu robotniczym, Żydzi zaangażowani w emancypację klas niższych, z których wywodzi się moja rodzina. To żydowskie wspólnoty mieszkaniowe – mówi w filmie meksykańska Żydówka.
Czy przejmowanie kultury i używanie jej na własne sposoby ma jeszcze coś wspólnego z tradycją? Antropologowie byliby wobec takiej tezy sceptyczni. A jednak, jak stwierdza jedna z bohaterek filmu, określająca się jako osoba o żydowskiej, aszkenazyjskiej społecznej tożsamości płciowej, w ten sposób próbujemy zapełnić pustkę, którą czujemy, zaspokoić głód, który nas trawi. Kto ma to zrobić, jak nie my?. Odpowiedzią na ten głód okazuje się powrót do wspólnoty żydowskiej jako wspólnoty ludzi protestujących przeciwko rozmaitym formom ucisku, rozpoznawanym także dzięki wielopokoleniowemu doświadczeniu antysemityzmu. Jestem Żydówką, Irakijką, Arabką i białą kobietą. I nie próbuję uczynić tego mniej skomplikowanym. Rasa i etniczność są skomplikowane. Odnajdywanie się wśród nich nie przychodzi naturalnie, bo one są czymś sztucznym – mówi jedna z bohaterek. Film "Young, Jewish and Left" pokazuje, że "sztuczne" nie znaczy "mniej prawdziwe" ani tym bardziej "łatwiejsze do odrzucenia". Fakt, że coś zostało wytworzone społecznie i że działa siłą przymusu, nie oznacza, że wystarczy to odczarować prostym gestem. Realne jest to, co dotyka naszego życia, co kształtuje je i decyduje o nim, co powoduje radość i cierpienie, daje i odbiera wspólnotę, obdarza wsparciem i usuwa grunt spod nóg, oferuje poczucie bezpieczeństwa i bywa śmiertelnie niebezpieczne. Jednym słowem to, co kształtuje nasze doświadczanie. "Sztuczne", czyli wytworzone społecznie, nie staje się automatycznie fałszywe, czyli nieistniejące i nieobowiązujące. Od historycznego i społecznego kontekstu zależy, jak reagujemy na to doświadczenie, czy możemy go uniknąć, w jaki sposób potrafimy je kontrolować, a także jak próbujemy się od niego uwolnić.
"Young, Jewish and Left", reż. Irit Reinheimer, Konnie Chameides, 2006.
Anna Zawadzka
Recenzja ukazała się w kwartalniku "Bez Dogmatu" nr 84 (wiosna 2010).