Jarosław Klebaniuk: W szponach miłości

[2010-08-17 18:25:43]

Nie jestem patriotą. Nie chcę nim być, choć gdy docierają do mnie informacje o zawodach sportowych, to kibicuję polskim sportowcom, a z literackiej Nagrody Nobla dla Reymonta jestem dumny, podczas gdy z tej dla Jelinek tylko się cieszę. Odebrałem patriotyczne wychowanie w szkole i w domu. Dobrze wiem, z czego - ze zmiennym powodzeniem - rezygnuję.

Patriotyzm jest jedną z form tożsamości społecznej. Za źródło identyfikacji z anonimową grupą nieznanych ludzi służy w tym przypadku kryterium, jakie wyznacza kategoria narodu. Wszyscy Polacy, zazwyczaj z tej racji, że ich rodzice mieli polską narodowość, dziadkowie i pradziadkowie najpewniej też, czują ze sobą wspólność, czują się jedną grupą. Przynajmniej wtedy, kiedy o tym pomyślą. To poczucie narodowej przynależności można uruchomić przez ekspozycję odpowiednich symboli czy przypomnienie narodowych bohaterów, żywych lub martwych. Staje się ono silniejsze, gdy grupa pozwala poczuć się lepiej: zbiorowo lub - częściej - za sprawą swoich przedstawicieli odnosi sukcesy, udowadnia swoją wyjątkowość, wartość, wyższość od innych grup. Nie muszą to być osiągnięcia w jakiejkolwiek sferze rzeczywistości; wystarczy, że nasza grupa ma moralną przewagę nad innymi. Gdy grupa przegrywa jako naród, jak to zwykle bywało na przykład z polskimi powstaniami, wciąż może doświadczać własnej wartościowości ze względów etycznych. Krwawo tłumione powstania pozwalały nie tylko odczuwać moralną wyższość, ale też dostarczały nowych źródeł tożsamości narodowej: symboli i bohaterów (zazwyczaj martwych lub zmarginalizowanych). Tworzenie tak zwanych legend wokół narodowowyzwoleńczych zrywów, a więc opowiadanie kłamstw o ich przebiegu, o rzekomym bohaterstwie, dzielności i ofiarności wszystkich rodaków, przyczynia się do produkowania jednowymiarowych narracji o tym, jak dobrze być i dumnie brzmieć Polakiem. Jest to także pierwszy krok do instytucjonalizacji patriotyzmu w muzeach, czego przykładem jest Muzeum Powstania Warszawskiego, a także w podręcznikach i na lekcjach historii, które zdają się uczyć, że kohabitacja z obcym narodowo ciemiężycielem jest czymś nieporównywanie gorszym niż pozostawanie pod butem rodzimej szlachty, burżuazji czy - współcześnie - anonimowych sił rynku.

Jako patrioci mamy wręcz obowiązek poświęcać się i nasze starania temu, żeby rządziły nami elity o narodowości kompatybilnej z naszą. Lepszy jest - jak nakazuje logika patriotyzmu - zawsze jakikolwiek Polak, niż najlepszy choćby Niemiec, Rosjanin czy Żyd. Rozmowa po polsku i recytowanie w tym języku Mickiewicza, zwłaszcza tego poematu, w którym sławi "Litwę, ojczyznę swoją", jest samo w sobie wartością. Nauka niemieckiego, rosyjskiego, o jidysz nie wspominając, nam, Polakom powinna być wstrętną. W końcu Goethe, Lermontow czy Halpern, nie sławili Litwy, w większym poważaniu mając inne krainy, obce nam i niestanowiące części Rzeczypospolitej. A przecież sławić należało właśnie tę prastarą polską krainę i mylą się ci spośród obcokrajowców, którzy sądzą inaczej. Może mają oni rację w jakichś niepatriotycznych sprawach, ale w tych patriotycznych mamy ją my, Polacy.

Od dawna, próbując nie być patriotą, zwalczając w sobie patriotyzm, obrzydzając go sobie i wyskubując mu białe pióra, zastanawiałem się, jak to możliwe, że wszyscy patrioci uważają własne ojczyzny za lepsze od innych ojczyzn. Miejsce urodzenia skazuje mnie na bycie polskim patriotą, ale przecież równie dobrze, przy innym geograficznym trafie, mógłbym być kenijskim czy honduraskim, z największym zaś prawdopodobieństwem - chińskim. Wtedy miałbym obowiązek (patriotyczny) uważać, że mój kraj jest najlepszy, czułbym wspólnotę z obcymi ludźmi o obcej mi dzisiaj narodowości, kibicowałbym innym drużynom i był dumnym z innych noblistów. Może nawet gardziłbym Komitetem za odwieczne nieprzyznawanie tej nagrody krajanom. Albo rozważałbym podłożenie bomby nieprzejednanym wrogom narodu, który wychował mnie - w tej alternatywnej ścieżce wypadków - na bardziej zapalonego patriotę niż ojczyzna Kaczyńskiego i Ognia w rzeczywistości.

Powie ktoś, że własnych partnerów, przyjaciół, domowników też lubimy bardziej niż obcych, często nawet kochamy. To prawda, jednak są to ludzie pojedynczy, a przede wszystkim wybrani spośród wielu. Przypadek nie odegrał tu aż tak dużej roli. Było wiele okazji, żeby powiedzieć "nie". Miejsce urodzenia, wychowania i zapuszczenia korzeni nie pozostawia takiej możliwości. Orzełek trzyma w szponach i będzie trzymał, bez względu na to, ile piór wyrwiemy. Patriotyczna socjalizacja sprawia, że nawet emigranci do odległych krajów rzadko naturalizują się do tego stopnia, by zapomnieć o swojej tożsamości. Co w tym złego? - pyta tłumiony patriota we mnie. A ja wciąż udzielam mu tych samych odpowiedzi.

Bycie patriotą sprawia, że w mniejszym stopniu będę mężem, przyjacielem czy towarzyszem walki o wspólne uniwersalne ideały. Uruchomienie jednego rodzaju społecznej tożsamości uniemożliwia jednoczesne odczuwanie pozostałych. Albo niosę biało-czerwony sztandar, albo dzierżę czerwony - są zbyt ciężkie i nieporęczne, by powiewać nimi naraz. Albo twardodziobe ptaszysko z głową na prawo siedzi mi na ramieniu, albo miękkonosy kot z głową na lewo leży na kolanach - obydwa te stworzenia nie zachcą jednocześnie mnie zasiedlić. Patriotyzm zajmuje więc przestrzeń, która potrzebna jest na inne tożsamości, nie tylko zresztą społeczne. Jeśli chcę być sobą, tym samym odrębnym od innych i ciągłym w czasie J. K., to wspólność z Polakami będzie mi w tym wadzić. Tożsamość osobista wymaga przestrzeni, którą Mazurek Dąbrowskiego i smoleńska katastrofa próbują zawłaszczyć dla siebie. Podobnie tożsamości inne niż narodowa pragną mieć miejsce dla siebie. A jakże tu być Polakiem i ateistą, Polakiem i socjalistą, Polakiem i racjonalistą jednocześnie? Tu nie tylko o mentalną przestrzeń idzie, ale też o sprzeczność tego, co zawierają takie tożsamości.

Bycie Polakiem, podobnie jak członkiem jakiegokolwiek innego narodu, obliguje do cenienia tradycji, nierzadko też religii, do szanowania zwyczajów, symboli, bohaterów. Ich zakłamany obraz sprawia, że patriotom wypada czcić powojennego bandytę Ognia, któremu współczesne władze państwowe, dorabiając do tego antykomunistyczną ideologię, postawiły pomnik za mordowanie niewinnych ludzi. Wypada też uznawać za świętość Karola Wojtyłę, którego ultrakonserwatywna obłuda sprawiła między innymi, że za jego pontyfikatu na styku duchownych i nieletnich owieczek działy się rzeczy we wszystkich krajach Zachodu z wyjątkiem Watykanu, karane więzieniem. Patriotyzm nie przewiduje krytyki narodowych bohaterów. Irracjonalizacja dyskursu patriotycznego pozostaje w jaskrawym kontraście z powszechnie przyjętym w większości innych dyskursów ważeniem racji, przedstawianiem różnych argumentów, tworzeniem złożonego, zazwyczaj wielopłaszczyznowego oglądu spraw. Patriotyzm nakłania nas do ślepoty. Już jako dzieci uczy nad cieszyć się z Rzeczypospolitej od morza do morza, mimo że powstała za sprawą podboju Litwy, Ukrainy i Rusi. Jednocześnie uczy nieufności do Rosjan czy Niemców jako naszych historycznych wrogów. Uczy bezmyślności i pychy, dzięki którym tak zakłamana tożsamość społeczna może przynosić psychologiczne korzyści. Czujemy się bardziej wartościowi, dumni z przynależności do potężnego narodu. Oczywiście miewa to też swoją cenę.

Miłość do własnego kraju, podobnie jak każda inna miłość, jest ślepa. O ile jednak w przypadku miłości prywatnych i intymnych, nieuniknione irracjonalności, niezbędne rozczarowania, niezgrabne nieszczęścia pozostają problemem jednostek, o tyle miłość do ojczyzny niemal zawsze prędzej czy później zbiorowo przybiera formę uprzedzeń, wrogości, międzynarodowych konfliktów i wojen. Ewentualny werteryzm prywatnej miłości ogranicza skalę nieszczęścia, powszechny zaś patriotyzm pozwala się nieszczęściu panoszyć, nakłaniając nawet inteligentnych i okresowo mądrych ludzi do pogromów i rzezi, a niekiedy autodestrukcji z ochotniczego poboru. Zaciągnięcie się do armii, która ma rzekomo bronić ojczyzny lub zdobywać dla niej życiową przestrzeń, jest zaciągnięciem się patriotyzmem niczym haszyszem. Podniosłość aktu oddania się ojczyźnie wywołuje u patrioty złudne poczucie słuszności, niekiedy nawet wielkości. Euforia trwa jednak krótko; niewola przymusu i bólu zaczyna się tak samo szybko jak przy uzależnieniach od substancji. Aktywny dobrowolny udział w wojnie jest fatalnym skutkiem zdrowotnym narkotycznego nałogu, a śmierć ostatecznym aktem patriomiłości. "A wszystko to, bo ciebie kocham..." - powinny brzmieć ostatnie słowa patrioty. Śmierć za ojczyznę stanowi wszak ostateczny akt konformizmu wobec patriotycznej popkultury, zatem słowa popularnego przed laty przeboju stanowią jej dobre podsumowanie.

Patrioci są zapewne oburzeni. Wiem, bo patriota we mnie, ten mały, pokurczony, również. Argumentem, który bywa zwyczajowo przytaczany w takich razach jest teza o odrębności patriotyzmu od nacjonalizmu, wojny obronnej od zaczepnej, śmierci koniecznej od niepotrzebnej. Otóż nie ma jakościowej różnicy między patriotyzmem i nacjonalizmem, odpowiem. Wszystkie wojny mają jednakowe oblicze, niezależnie od nadanych etykiet i partycypujących stron. Żadna śmierć nie jest konieczna. Gdyby - czego się nie spodziewam - bratni Słowianie z Republiki Czeskiej raczyli nas najechać zbrojnie przy sobocie, to patrioci zechcieliby przepędzić ich w poniedziałek (niedziela odpada, bo to dzień święty) aż pod węgierską granicę. Nie wzięliby pod uwagę korzyści, które taki podbój mógłby przynieść. Nie spytaliby, czy zmiany w naszym życiu, po początkowych perturbacjach nie byłyby pozytywne: czy na przykład prawdopodobne odebranie przywilejów Kościołowi nie wyszłoby nam na dobre, a konieczność nauki czeskiego nie byłaby wcale zbyt wysoką ceną. Nie, dla patriotów narodowa duma jest zawsze ważniejsza. Gotowi byliby przelać morze krwi i zabić tysiące ludzi. Oczywiście taki sąsiedzki najazd zapewne też nie miałby altruistycznych pobudek. Mielibyśmy na ulicach i w pubach pobrzękujących szablami Czechów - uniesionych i zakochanych. W ojczyźnie. (Po latach może powstałby wieszczy poemat ze słowami, które w przekładzie brzmiałyby: "Polsko, ojczyzno moja, ty jesteś jak zdrowie").

Patriotyzm-nacjonalizm czyni wartością egoistycznie rozumiany interes narodu. Zazwyczaj tak naprawdę chodzi o interes elit politycznych czy gospodarczych. Uruchamianie tożsamości społecznej jest - choć nie zawsze w uświadomiony sposób – instrumentalne wobec czyichś interesów ekonomicznych, zazwyczaj interesów wąskiej grupy. Współcześnie bardzo często mobilizacje patriotyczne służą walce politycznej. Jednak korzysta na nich, nawet w okresie bezwojnia, także przemysł zbrojeniowy, który pasie się na państwowych zakupach, które nie są przecież motywowane koniecznością poligonowych zabaw dużych chłopców, ale troską o bezpieczeństwo kraju. Patriotyzm kosztuje nas drogo, zresztą nie tylko nas. Trudno byłoby znaleźć państwo, które w imię miłości do siebie samego nie przeznacza znaczącej części budżetu na tak zwaną obronność.

Gdyby nacjonalizm czy fundamentalizm religijny, dwa bliźniaki tej samej podkorowej ideologii, były jedynymi dostępnymi wehikułami społecznej tożsamości i nic innego nie mogłoby skłonić ludzi do solidarności i wspólnych działań, to można by dostrzegać w nich jakiś pozytywny potencjał. Tymczasem w erze swobodnego i błyskawicznego przesyłania informacji dostępne są inne płaszczyzny tożsamości i korzyści, które one dają. Możemy odczuwać wspólnotę z ludźmi o tych samych poglądach, preferencjach, wartościach. Możemy czuć się humanistami, egalitarystami czy ludźmi tolerancyjnymi. To są trudniejsze i nieoczywiste tożsamości, ale o ileż bardziej konstruktywne niż te oparte o kryteria geograficzno-historyczno-etniczne.

Często w miłosnym uniesieniu zapominamy, że naród jest miejscem społecznych podziałów i konfliktów. Samo uruchomienie patriotycznej tożsamości chwilowo znosi te podziały, ale nie rozwiązuje problemów. Dopiero znalezienie szerszej, ponadnarodowej płaszczyzny współmyślenia, współodczuwania i współdziałania pozwoli nam przekroczyć przeklęty krąg nacjonalistycznego determinizmu. Jednak nie zrobimy tego, jeśli nie odkłamiemy patriotyzmu, nie powiemy na głos, jakiego zła jest źródłem. Jeśli nie uwolnimy się z jego szponów.

Jarosław Klebaniuk


Tekst ukazał się w kwartalniku "Bez Dogmatu" nr 84, wiosna 2010.

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


23 listopada:

1831 - Szwajcarski pastor Alexandre Vinet w swym artykule na łamach "Le Semeur" użył terminu "socialisme".

1883 - Urodził się José Clemente Orozco, meksykański malarz, autor murali i litograf.

1906 - Grupa stanowiąca mniejszość na IX zjeździe PPS utworzyła PPS Frakcję Rewolucyjną.

1918 - Dekret o 8-godzinnym dniu pracy i 46-godzinnym tygodniu pracy.

1924 - Urodził się Aleksander Małachowski, działacz Unii Pracy. W latach 1993-97 wicemarszałek Sejmu RP, 1997-2003 prezes PCK.

1930 - II tura wyborów parlamentarnych w sanacyjnej Polsce. Mimo unieważnienia 11 list Centrolewu uzyskał on 17% poparcia.

1937 - Urodził się Karol Modzelewski, historyk, lewicowy działacz polityczny.

1995 - Benjamin Mkapa z lewicowej Partii Rewolucji (CCM) został prezydentem Tanzanii.

2002 - Zmarł John Rawls, amerykański filozof polityczny, jeden z najbardziej wpływowych myślicieli XX wieku.


?
Lewica.pl na Facebooku