Jędrzej Włodarczyk, student prawa na Uniwersytecie Gdańskim, członek Zarządu Krajowego Socjaldemokracji Polskiej, kandydat na radnego Gdańska z koalicyjnej listy SLD - rozmawia Bartosz Ślosarski.
Pisałem w komentarzu na Lewica.pl, że Wasza gdańska koalicja jest takim "eksperymentem laboratoryjnym". Pierwsze rezultaty badań już znamy - nie ma koalicji lewicy, jest za to komitet SLD, który użycza swoich list innym organizacjom. Czy dziś, jak chcę się robić politykę socjaldemokratyczną, to tylko z Grzegorzem Napieralskim?
Nie będę zbyt oryginalny, jeśli stwierdzę, że Napieralski jest dla mnie enigmą. Czytałem ostatnio angielski artykuł o nowo wybranym liderze Partii Pracy Edzie Millibandzie, w którym autor przypisuje mu pasję, wolę walki i tzw. "killer instinct". Wydaje się, że ten "killer instinct" jest również cechą charakterystyczną Napieralskiego. Nie bał się stanąć w szranki z popularnym liderem swojej partii, nie przestraszył się tzw. autorytetów lewicy, potrafił przetrwać ciężki okres ciosów ze wszystkich możliwych stron i aktualnie cieszy się swoimi 5 minutami. W polityce wygrywają niekoniecznie najlepsi, częściej właśnie najbardziej zdeterminowani. Czas pokaże, czy determinacja Napieralskiego posłuży mu do zmieniania świata, czy też raczej do okopania się na pozycji wasala Donalda Tuska. Odpowiedz na pytanie brzmi rzecz jasna - tak, na chwilę obecną to lider SLD rozdaje karty po lewej stronie.
Jeśli chodzi o koalicję gdańskiej lewicy, nie przeszkadza mi, że skupia się pod logiem SLD. Nie mieliśmy tu zresztą sporego pola do manewru, te decyzje zapadły centralnie, a skomplikowane prawo o finansowaniu kampanii wyborczej sprawia, że powołanie komitetu o odmiennej nazwie zamknęłoby nam drogę do środków z Sojuszu. Niech Cię jednak nie zmyli nazwa komitetu, mamy do czynienia z nową jakością. Połowa kandydatów i kandydatek to osoby bezpartyjne, działające społecznie, znane w swoich lokalnych społecznościach. To jest prawdziwe novum, a nazwa komitetu to sprawa drugorzędna. Dzięki dwójce liderów - Jolancie Banach i Krzysztofowi Andruszkiewiczowi (kandydat na prezydenta Gdańska, przyp. BŚ) - lewica w najbardziej piekielnym regionie w Polsce ma dziś swoją reprezentację i szansę na odebranie mandatów PO i PiS w Radzie Miasta. Jola ma niebywała charyzmę i energię, natomiast Krzysztof to świetny negocjator i człowiek kompromisu. To dobra ekipa, która się świetnie uzupełnia i darzy wzajemnym szacunkiem. Chociaż nasze środki na kampanie są bardziej niż skromne, nadrabiamy to rozmowami z ludźmi, chodzeniem od drzwi do drzwi, bezpośrednim kontaktem. Jest mi bardzo miło, że przy udziale samych mieszkańców zdołaliśmy wypracować bardzo pro-socjalny, socjaldemokratyczny, nowoczesny program dla Gdańska.
Masz trochę więcej, niż dwadzieścia lat. Niektórzy zastanawiają się, po co kandydujesz? Nie warto nacieszyć się młodym życiem, oddając głos na Platformę Obywatelską? (śmiech)
Kto tak mówi? Poproszę nazwiska! (śmiech) Mówiąc poważnie, Gdańsk jako matecznik Platformy to specyficzny teren i ta partia dzierży tu nieograniczoną władzę, z ogromną stratą dla miasta. Jestem zaangażowany w działalność polityczną od ładnych kilku lat. Duży udział w kształtowaniu mojej świadomości ideowej odegrała działalność w Stowarzyszeniu Młoda Socjaldemokracja - to tam wykrystalizowały się moje poglądy, wrażliwość społeczna, tolerancja. Kiedy patrzę na młodych kandydatów Platformy, widzę ludzi, którzy traktują politykę jak naukę ścisłą, a technokratyczny profil swojej partii jak nową religię: "Tak ma być i koniec, kto się z nami nie zgadza ten jest oszołomem". W Gdańsku Młodzi Demokraci podpisują się na plakatach - "Z dala od polityki". To psucie demokracji, bo przecież każda nawet najmniejsza decyzja władzy publicznej jest polityczna. Prezydent Adamowicz na debacie kandydatów reaguje histerycznie na pytanie Jolanty Banach o podwyżkę czynszów, bo przecież ono zadaje kłam twierdzeniom tej ekipy o jej rzekomym oderwaniu od politycznej ziemi i przejściu na kolejny etap ewolucji, gdzie politycy nie robią polityki, tylko dobrą robotę, a opozycja to ci szkodnicy, którzy nie chcą wielkiego, nowoczesnego miasta przyszłości. Tymczasem polityka tych ludzi to przestarzała wiara w koniec historii połączona z nachalną propagandą sukcesu. Być może te młode osoby, o których wspominałem początkowo, naprawdę uważają, że polityka nieograniczonych wielkich inwestycji, konsekwentne zaniedbywanie całych połaci miasta i nieodpowiedzialne przeciążanie budżetu to słuszny pakiet, dla mnie bardziej jednak prawdopodobne wydaje się, że wygrywa nastawienie na robienie szybkiej kariery, bo przecież dziś partia rządząca rozdaje swoim młodym aktywistom nagrody za wierność w postaci miejsc w radach nadzorczych spółek oraz posad doradców. Ja rozumiem politykę inaczej. Miarą prawdziwego rozwoju mojego miasta jest dobre samopoczucie jego mieszkańców. Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, że w niektórych mieszkaniach komunalnych dzieci muszą odrabiać lekcje przy świecy niczym w epoce węgla i pary, a potrzeby fizjologiczne załatwia się w kolektywnej łazience. Witamy w Gdańsku, nowoczesnej metropolii XXI wieku. Nie, nie mam zamiaru podpisywać się pod wizją miasta Platformy Obywatelskiej, ani teraz, ani w przyszłości. Lewica ma całkowicie inny pomysł na Gdańsk.
Paweł Adamowicz rządzi już kilkanaście lat. Startując do Rady Miasta Gdańska, może pokusisz się o podsumowanie dotychczasowej prezydentury?
Paweł Adamowicz jest prezydentem bardzo przeciętnym. Jest zachowawczy i nastawiony na polityczne przetrwanie za wszelką cenę. Bywa arogancki, a komunikacja z mieszkańcami nie jest jego mocną stroną. Pomimo tych cech udało mu się utrzymać władzę w mieście przez 12 lat, w dużej mierze z powodu braku wyrazistej opozycji. Niewątpliwie ma swoje sukcesy. Gdańsk plasuje się w czołówce miast skutecznie wykorzystujących fundusze unijne. Z perspektywy konserwatysty nie jest źle, miasto przeżywa swój okres wielkich inwestycji - powstała hala sportowa ERGO Arena, stadion PGE Arena jest w trakcie budowy, remontuje się główne arterie, na horyzoncie widać kolejne pomnikowe inwestycje jak Muzeum II Wojny Światowej czy ECS. Wedle powierzchownego rozumienia terminu sukces, Gdańsk ma wszelkie zadatki na sukces. Przeciętnego mieszkańca Gdańska tak naprawdę jednak mało to wszystko obchodzi. Inwestycje drogowe ograniczone są do centrum, tymczasem w poszczególnych dzielnicach jeździ się po drogach przypominających powierzchnię księżyca. Podobnie ma się sprawa z chodnikami, które pamiętają jeszcze czasy wczesnego Gierka. Place zabaw zarośnięte są trawą, latarnie często nie działają, elewacje budynków pozostawiają wiele do życzenia, połączenia komunikacyjne między dzielnicami a centrum są niezadowalające. Nie dba się o estetykę przestrzeni publicznej. Mówię tu rzecz jasna o takich miejscach jak blokowiska na Suchaninie czy Morenie w których żyje się w miarę przyzwoicie. Takie dzielnice jak Orunia czy Nowy Port są pozostawione same sobie. Rozpadające się domy, degradacja społeczna mieszkańców, niski poziom inwestycji. Tam naprawdę widać palący problem wykluczenia w pełnym jego wymiarze. W skali całego miasta kwestie socjalne, jak powszechny dostęp do żłobków czy publiczne przedszkola pozostają zaniedbane, miasto nie dba o aktywizację społeczną ludzi starszych, jest nieprzyjazne wobec osób niepełnosprawnych. Standardowy przykład to kolejka miejska SKM, która za sprawą ogromnej odległości między pociągiem a stacją jest całkowicie zamknięta dla osób na wózkach inwalidzkich. Prezydent Adamowicz woli skupiać swoją uwagę na swoich kosztownych inwestycjach, które mają mu zapewnić miejsce w historii. Nie zdecydował się przez 12 lat swoich rządów na wejście wielki projekt cywilizacyjny pt. "wysoka jakość życia". Zasadniczo ta spuścizna nie powinna przypaść do gustu nawet przyzwoitemu konserwatyście, bo w końcu stawia się na projekty ekonomicznie niewydolne, zadłużające miasto, obciążające swoimi kosztami przyszłe pokolenia. Jeżeli dodamy do tego bezmyślne zadłużanie spółek komunalnych, rysuje się już pełen obraz miasta dryfującego bez celu, lekceważącego swój ogromny potencjał. Moja ocena prezydentury Adamowicza to dwa z plusem.
Co w takim razie proponujesz dla Twojej najbliższej okolicy i Twojego miasta?
Potrzebna jest nowa wizja rozwoju miasta, stawiająca w pierwszej kolejności potrzeby i oczekiwania zwykłego człowieka. Należy odrzucić dogmat o dziejowej konieczności wielkich, prestiżowych inwestycji. One nie są wartością samą w sobie, jeżeli nie służą realnemu rozwojowi miasta i jego mieszkańców. Krajobraz, jako jeden wielki plac budowli, nie musi zawsze równać się postępowi. Należy zachować zdrowy balans pomiędzy wielkimi stadionami, a lokalnymi boiskami, czy basenami. Skoro mamy apetyty na bycie miastem zarabiającym na turystyce, musimy dołożyć wszelkich starań, aby stało się ono atrakcyjne kulturowo - tolerancyjne, rozrywkowe i bezpieczne. Pomnik Neptuna, kolejne nudne muzeum, czy te kilka kamienic to za mało by przyciągnąć kogokolwiek oprócz sentymentalnych przybyszów z Niemiec. Musimy stać się bardziej otwarci, musimy wspierać rozwój oddolnych inicjatyw kulturowych. Stare Miasto powinno tętnić życiem, a nie straszyć pustkami, jak obecnie. Była na to szansa przy okazji uchwalania planu zagospodarowania dla położonej w samym centrum starówki Wyspy Spichrzów, która od 50 lat zarasta trawą i straszy ruinami. Niestety miasto zdecydowało się oddać ten teren developerom pod budowę apartamentów i luksusowych sklepów. Należy stworzyć kompleksowy plan odnowy gdańskich nabrzeży i kanałów, bo mamy w tej materii potencjał co najmniej Hamburga. Gdańsk może być miastem przyjaznym, ciekawym, otwartym na świat, prawdziwie europejskim, niestety pod obecnymi rządami kultywuje swój brak właściwości i fetyszyzuje na potęgę projekty które są po prostu nierozwojowe. Opieka stomatologiczna w każdej szkole, żłobek, przedszkole, śmietnik na każdym rogu, recykling pod nosem, tanie i dostępne mieszkanie komunalne, park zamiast kolejnego supermarketu czy wielopoziomowy parking - to nie są rzeczy efektowne wizualnie, ale efektywne z punktu widzenia jakości życia człowieka z całą pewnością. Wprowadźmy kartę gdańskiego seniora, która pomoże aktywizować społecznie osoby starsze, rozszerzmy miejski program oświatowy, stawiając na edukację, powiększajmy zakres darmowych zajęć pozalekcyjnych, itd. Nic nie stoi na przeszkodzie byśmy tworzyli tu powoli nasze małe, przyjazne miasto dobrobytu. Dla mnie to jest właśnie wielki projekt cywilizacyjny.
Wiem, że interesujesz się ideą partycypacji miejskiej. Masz pomysły jak wprowadzić ją w życie w Gdańsku?
W Gdańsku decyzje podejmowane są często za plecami obywateli. Konsultacje publiczne to fikcja. Wygląda to tak, że prezydent Adamowicz przychodzi do lokalnej społeczności poopowiadać godzinkę, dwie o swoich sukcesach, po czym pałeczkę przejmuje jego zastępca od przyjmowania ciosów - wiceprezydent Lisicki, który odgrywa rolę złego policjanta. Kiedy decyzje zapadają, opinia mieszkańców ma już znikome znaczenie. Osobiście uważam idee demokracji deliberatywnej za rewolucję dzisiejszych czasów, w których, w kotle sporu publicznego znajdują się już wyłącznie kwestie symboliczne. Dobrą receptą na odejście od tradycyjnej demokracji i hegemonię postpolityki wydaje się stara, dobra demokracja bezpośrednia. Wraz z rozwojem technologii informacyjnych, przestaje ona być powoli utopijną mrzonką i wracamy prosto do punktu wejścia, bo przecież Internet odgrywa dziś rolę antycznej Agory. Proponuję dosyć radykalne rozwiązania; zmniejszenie liczy podpisów pod inicjatywą uchwałodawczą (z 2000 do 500), referenda w kwestii dużych inwestycji w tym mini-referenda, np. dla mieszkańców jednej ulicy, chcemy umocnienia rad osiedl, konsultacji z prawdziwego zdarzenia, prowadzenia elektronicznego systemu ankietowo-sondażowego i mój osobisty pomysł dla Gdańska - budżet partycypacyjny. Zaczęlibyśmy od małych kwot budżetowych oddawanych do dyspozycji mieszkańców, jeżeli to by zadziałało - nie widzę limitów, przynajmniej w małych projektach z cyklu plac zabaw, parking czy remont drogi osiedlowej. Przykłady z Ameryki Południowej pokazują, że taka metoda gospodarowania pieniędzmi publicznymi jest bardzo efektywna i niesie za sobą większy konsensus społeczny. Gdańsk powinien stanąć w awangardzie zmian zachodzących w świecie, a decentralizacja władzy to przyszłość. Miasto największego ruchu obywatelskiego XX wieku, w awangardzie nowych rozwiązań demokracji wieku XXI - brzmi nieźle, prawda? Ludzie chcą decydować, dajmy im tę szansę.
Jakie jest miejsce polityki informacyjnej w aktywnym zarządzaniu miastem przez obywateli? Czy nie sądzisz, że publikacja każdego posunięcia prezydenta i rady miasta w Internecie, na oficjalnych stronach, byłaby ozdrowieńcza dla życia publicznego Gdańska i przede wszystkim dla frekwencji w wyborach samorządowych?
Jestem zwolennikiem maniery skandynawskiej - pełna wiedza dla mieszkańca, plus jej łatwa dostępność. Podam przykład oparty na własnych doświadczeniach. Parę miesięcy temu poszła w eter informacja, że Rada Miasta zmieniła granicę okręgów wyborczych. Cała operacja została wykonana bez większego rozgłosu, do tego stopnia, że znalezienie tej informacji na oficjalnej stronie miasta graniczy z cudem. Informacja publiczna istnieje w Gdańsku dla bardzo mocno zainteresowanych tematem, natomiast obecnie nikt nie czyni starań, aby zachęcić zabieganą codziennością resztę do włączenia się w życie miasta. Chciałbym, by informowało się każdego metodą elektroniczną o ważnych wydarzeniach w życiu miasta. Oczywiście łączy się to z programem zwalczania e-wykluczenia, udostępnianiem bezprzewodowego Internetu i ogólną informatyzacją życia biedniejszych mieszkańców. Wspomniany przeze mnie wcześniej system sondażowo-ankietowy to jedna z wielu zachęt. Każdy mieszkaniec mógłby wyrazić opinię na bieżące tematy za pomocą systemu konsoli rozsianych na terenie całego miasta (w urzędach, na uniwersytecie, w bibliotekach). Poza tym, miasto powinno wykupywać czas na popularnych w Gdańsku telebimach w celach informacyjnych, podobnie jak na przystankach komunikacji miejskiej. W Kopenhadze zauważyłem taką metodę w tamtejszej SKM - informacja na ekranach. Świetne rozwiązanie i niedrogie.
O co chodzi z chęciami zrobienia z Gdańska "hegemona rowerowego Polski"? Czy to jedyne Wasze przedsięwzięcie ekologiczne dla tego miasta?
Polityka rowerowa jest dla nas bardzo ważna, ale to tylko część większego planu pt. "Nowa polityka komunikacyjna miasta". Chcemy położyć szczególny nacisk na rozwój komunikacji miejskiej, planujemy wprowadzić system na wzór londyńskiego Oyster, w którym pasażerowie zamiast papierowych biletów używają kart elektronicznych. Pozbędziemy się nagłej kontroli biletów i obniżymy ich cenę. Jako radny powalczę na pewno o wprowadzenie darmowych przejazdów autobusami i tramwajami dla kierowców w godzinach szczytu, co pozwoli zmniejszyć znacząco ruch w mieście. Zastanawiamy się nad ideą opłaty koncesyjnej w centrum miasta, połączymy ją z projektem budowy darmowych parkingów wielopoziomowych (o to również zawalczę szczególnie mocno). W skrócie - więcej rowerów, więcej ruchu pieszego, mniej samochodów. To się łączy z ekologią w sposób naturalny, bo niebotyczne korki i spaliny to jedne z większych problemów Gdańska. Jolanta Banach kreśli wizję miasta z panelami słonecznymi montowanymi na nowo budowanych domach - mi się ten pomysł także podoba. Podobnie jak kolejny - ponownego uruchomienia poniemieckich elektrowni wodnych na Raduni. Gdańsk potrzebuje taniej, ekologicznej energii.
Oczywiście nie zapominamy o sortowaniu odpadów, obecnie mieszkańcy niektórych osiedli muszą sobie urządzać 20 minutowy spacer, żeby spełnić swój ekologiczny obowiązek. Miasto nie przywiązuje wagi do tego problemu. Osobiście promuję też pomysł stworzenia punktów skupu plastikowych i szklanych butelek, co podpatrzyłem w Szwecji. Tak na marginesie z naszych list startują przedstawicielki Zielonych m.in. Beata Maciejewska czy Karolina Matuszewska, które mają szansę zostać pierwszymi radnymi tej partii w Polsce. Życzę im tego!