Faszyzm - prawdziwe zagrożenie?
Najpierw musimy zastanowić się, czy we współczesnej Polsce skrajna prawica jest rzeczywiście realnym zagrożeniem politycznym? Nie mamy na scenie politycznej żadnej liczącej się partii politycznej odwołującej się do tej ideologii. Liga Polskich Rodzin oraz Młodzież Wszechpolska miały już swoje pięć minut, a następnie zostały zmiecione ze sceny politycznej, głównie w wyniku działań PiS.
Skrajna prawica taka jak Narodowe Odrodzenie Polski czy inne mikroskopijne ugrupowania, jeśli tylko uda się jej zarejestrować listy w jakichkolwiek wyborach, w skali kraju uzyskuje po kilka tysięcy głosów.
Dochodzą do tego popierające nacjonalistów i faszystów indywidua, które objawiły się przy okazji tegorocznego 11 listopada. Mamy wiec reżimowego historyka Jana Żaryna, propagandystę uznanego za dziennikarza - Jana Pospieszalskiego, czy posła Artura Zawiszę, spadającego do politycznej trzeciej ligi. Są to wprawdzie nazwiska znane, ale nie mające wielkiego wpływu w polityce. Pozostaje jeszcze Korwin-Mikke, którego z neofaszystami łączy autorytarna mentalność, to już jednak materiał na analizę psychologiczną, żeby nie powiedzieć psychiatryczną, a nie polityczną.
Póki z nacjonalistami nie zaczną współpracować bardziej liczące się postaci, czyli ruch ten nie uzyska legitymizacji i nie "ucywilizuje się" wizerunkowo, możemy być spokojni. W tym roku Młodzież Wszechpolska i ONR próbowały wprawdzie sprawiać wrażenie "odpowiedzialnych" organizacji, jednak większość obserwatorów i społeczeństwa zauważa jednak, że jest to jedynie poza. Krótka bytność nie tak znowu radykalnego w porównaniu z ONRowcami Romana Giertycha w politycznej pierwszej lidze, podziałała jako znakomity argument zniechęcający ludzi do nacjonalistów.
Folklor niech zostanie folklorem
Nie musimy więc walczyć dziś z silnym przeciwnikiem, a raczej udaremniać jego próby przebicia się do szerszych grup społecznych. Dopóki nacjonaliści to kluby dyskusyjne miłośników generała Franco czy Dmowskiego, nie musimy się niczego obawiać. To towarzystwo wzajemnej adoracji raczej niczego nie osiągnie, ani nie przyciągnie wielu nowych sympatyków. Inicjatywy takie jak "Telewizja Narodowa" czy występy Leszka Bubla powinniśmy wręcz promować jako skutecznie ośmieszające skrajna prawicę.
Część narodowców najbardziej boli brak ich ruchu w akcjach społecznych. Radykalnej lewicy, w tym anarchistom, udało się zdobyć pewne przyczółki w ruchu lokatorskim czy pracowniczym. Skrajna prawica mogłaby dotrzeć do tych grup ze swoim ksenofobicznym przekazem, jednak obecnie jest to dla niej o wiele trudniejsze. Na nacjonalistycznych forach można przeczytać gorzkie żale o tym jak podczas demonstracji związkowych czy lokatorskich "ludzie biją brawo lewakom". Uważam że jest to znaczący sukces, bowiem prawdziwy antyfaszyzm musi mieć podbudowę społeczną i nie ograniczać się do akcji raz w roku. Zadaniem ruchu jest przy okazji prowadzenia innych, trzeba przyznać o wiele ważniejszych i pilniejszych działań, również edukowanie. Lokatorom czy ludziom pracy warto tłumaczyć, że ich sytuacji nie są winni "obcy", "emigranci", "Żydzi", ale o wiele bardziej skomplikowany system wyzysku, dla którego narodowość czy pochodzenie mają niewielkie znaczenie, ponieważ liczą się przede wszystkim pieniądze oraz pozycja społeczna.
W sytuacji gdy faszyzm pozostaje marginalny oraz nie ma oparcia w społeczeństwie, zagrożeniem są najwyżej bandy pseudokibiców dość luźno nawiązujące do ideologii skrajnie prawicowych. Mogą one być groźne w starciu bezpośrednim, co pokazała demonstracja z 11 listopada, jednak można się przed nimi obronić. Grupy te zajmują się zresztą częściej walka między sobą niż jakąkolwiek inna działalnością. Prawdopodobnie przed Euro 2012 zostaną również osłabione ze względu na państwowe represje czy zmianę procedur bezpieczeństwa na stadionach.
To zagrożenie oznacza, że nie powinniśmy odcinać się od tak zwanych "grup sportowych", które miedzy innymi skutecznie chroniły w konfrontacji bezpośredniej z kibolami pokojowe demonstracje. Maja one wciąż do spełnienia swoje zadanie i mówienie, iż w walce z faszyzmem należy wyrzec się przemocy to naiwność oraz głupota, charakteryzująca neoliberalne "antyfaszystowskie" autorytety rodem z "Gazety Wyborczej".
Nie miejmy ludzi za idiotów
Społeczny antyfaszyzm związany z inną działalnością ma również dużą przewagę nad liberalnym. Nie traktuje on ludzi jako bezwolnej masy, której pewne zachowania da się narzucić jedynie nakazami lub zakazami. Słysząc na przykład antysemickie hasła od zdesperowanych, biednych ludzi, środowisko "Gazety Wyborczej" od razu szufladkuje ich jako złych. Tymczasem radykalna lewica, chcąc walczyć z ksenofobią, z takimi osobami powinna podejmować dialog. Nie chodzi mi tu o fanatyków przekonanych o swojej narodowej misji, ale osoby powtarzające pewne stereotypowe sformułowania w reakcji obronnej na spotykające je nieszczęścia. Często nie widziały one nawet Żyda czy emigranta, a po dyskusji okazuje się, że potrafią zrozumieć iż się myliły i problem leży zupełnie gdzie indziej. Musimy przy tym pamiętać, że większość polskiego społeczeństwa zarówno w wyniku uwarunkowań historycznych jak i działań obecnego systemu, to polityczni analfabeci, powtarzający często zasłyszane hasła. Nie oznacza to jednak, że ludzi tych nie da się niczego nauczyć, ponieważ są głupi. Często wystarczy trafić do nich z odpowiednim przekazem, pomocą, aby zaszczepić nowe idee i pokazać alternatywę.
To środowisko "Gazety Wyborczej", wspierając politykę wykluczenia społecznego i szerząc swoja kapitalistyczna propagandę wspomaga faszyzm. Nawet owi wspomniani kibole to w dużej mierze ofiary systemu. Zostali bandytami często dlatego, że zabrano im możliwości uczciwego awansu czy zdobycia pieniędzy. W tym momencie Seweryn Blumsztajn mówiąc aby 11 listopada zapomnieć o krytyce Balcerowicza i demonstrować ponad podziałami jest de facto sojusznikiem skrajnej prawicy, ponieważ wspiera system tworzący uprzedzenia rasowe wynikające z frustracji.
Strzeżmy się przyjaciół
Zasadniczym pytaniem przy omawianiu strategii antyfaszystowskich jest dobieranie sobie sojuszników. Czy neoliberał może być antyfaszystą? Moim zdaniem jedynie w teorii, ponieważ prawdziwy antyfaszyzm to część szerszej działalności przeciwko państwu oraz systemowi dzielącemu ludzi na lepszych i gorszych. Neoliberałowie mogą oburzać się na dyskryminację rasową, ale nie mają już nic przeciwko niszczeniu ludzi biedniejszych, którym się nie powiodło. Zjawisko pogardy dla biednych jest wiec problemem jeszcze bardziej dotkliwym niż "klasyczny" rasizm czy antysemityzm. Dziś podczłowiekiem, winnym swojego losu, którego można bezkarnie znieważać, jest bezdomny, biedny emeryt, czy bezrobotny.
To samo tyczy się podejścia do roli państwa. Neofaszyści, konserwatyści i neoliberałowie wykazują tu zadziwiające podobieństwo. Wszyscy są zwolennikami silnego państwa oraz autorytaryzmu. Przedstawiciele pierwszych dwóch ideologii uzasadniają to koniecznością obrony "narodu" i "tradycyjnych wartości". W myśl tego odrzucają walkę klas, a wręcz sprzeciwiają się "skłócaniu Polaków", wierząc naiwnie, że rodzaj posiadanego paszportu wpływa na działania kamieniczników czy kapitalistów. Mówienie iż nacjonaliści to alternatywa dla obecnego systemu jest więc oczywiście mrzonką, tym bardziej że nie raz dogadywali się oni z paleoliberałem Korwinem-Mikke i innymi wolnorynkowymi ekstremistami. W sferze ekonomicznej programem skrajnej prawicy jest więc autorytaryzm i nienawiść do Żydów, nic więcej.
Prawdziwym problemem przy okazji walki z faszyzmem są liberałowie. Ich faszyzm jest o wiele groźniejszy, ponieważ kryje się za otoczką rzekomo postępowych haseł takich jak "demokracja" czy "wolności obywatelskie". Ci sami ludzie, którzy je wypowiadają, tacy jak Seweryn Blumsztajn, jednocześnie popierają napaść na Irak i Afganistan, a ostrzeliwanie cywilów w Strefie Gazy nazywają "działaniami antyterrorystycznymi". Na co dzień natomiast szczują opinie publiczną przeciwko tym, którzy domagają się praw socjalnych lub walczą z obecnym systemem. Towarzystwo z "Gazety Wyborczej" może wydawać się sympatyczne przy okazji nawoływania do walki ze skrajną prawicą, tylko czy aby w tym samym czasie nie wbija noża w plecy radykałom walczącym z neofaszystami? Halina Bortnowska, "autorytet" moralny "GW", już przeprasza za "mowę nienawiści" podczas blokad z 11 listopada. Seweryn Blumsztajn uznaje natomiast, że to on ma największe zasługi w ich organizacji. Znamienne było też zachowanie środowiska "Gazety" po aresztowaniach antyfaszystów. Zauważyło ono sytuację Roberta Biedronia, czyli osoby znanej medialnie. Pozostałych kilkunastu zatrzymanych pozostało bez wsparcia informacyjnego. Gdyby nie akcje solidarnościowe nikt by o nich nie pamiętał. Anarchiści i socjaliści zrobili swoje walcząc z faszystami, a teraz niech robią co chcą - taki sygnał otrzymaliśmy od "demokratów" Blumsztajna.
Problemem jest również postawa "demokratów" na samych demonstracjach. Oni nie chcieli realnie zablokować marszu "niepodległości", a jedynie zorganizować sobie tanim kosztem akcję promocyjną. Dlatego między innymi wzywali do pacyfistycznych zachowań, które w obliczu nacierających bandytów są po nawet nie głupota, ale samobójstwem. Dziś, po tym jak sami zostali ochronieni przed pobiciem przez Antifę, pouczają innych w sprawie stosowania przemocy.
Wariant niemiecki
Pewnym rozwiązaniem byłoby przeniesienie na polski grunt doświadczeń niemieckich. Tam zwykle w odpowiedzi na marsze skrajnej prawicy organizowane są dwie demonstracje - oficjalna, z udziałem znanych polityków oraz antysystemowa łącząca hasła antyfaszystowskie z antysystemowymi, a organizowana przez ruchy anarchistyczne i radykalnie lewicowe. Obie grupy nie wchodzą sobie w drogę, a jednocześnie maja większą swobodę działania.
Trzeba to jasno wyartykułować liberałom przy okazji przyszłorocznej akcji, a tymczasem prowadzić działalność antyfaszystowską, w tym przeciwko neoliberalnemu faszyzmowi, na polu społecznym.