Kampania oraz wyniki wyborów nie przyniosły nowej jakości. PO niczym nie zaskoczyło, PiS chyba tylko wystawieniem ultraliberalnego kandydata na prezydenta Warszawy, Czesława Bieleckiego, który nawet piękno chce przeliczać na pieniądze ("piękno miasta ma swoją wartość rynkową"), o biedzie i wykluczeniu społecznym zapominając niemal kompletnie. Podobnie jak o słowach Róży Luksemburg o kapitalizmie, który by przetrwać, musi pożerać to, co niekapitalistyczne. Pojawiły się co prawda pierwsze mocniejsze głosy stawiające jakość życie przed rozwojem gospodarczym, nieśmiało w programie SLD, bardziej zdecydowanie w kampanii Zielonych 2004 oraz stowarzyszenia "My-Poznaniacy" - trudno jednak wierzyć, że pojedynczy radni (których zresztą "My-Poznaniacy", mimo że zebrali ponad 9 procent głosów, mieć nie będą) będą w stanie zmienić neoliberalne praktyki zarządzania większością polskich miast. Start KWW "My-Poznaniacy" był ważną próbą dla rosnących w siłę mieszczańskich ruchów miejskich. Próbą, mimo wszystko, dość udaną.
Nadzieja, jaką budzi pojawienie się bardziej prospołecznego tonu w ogólnym dyskursie miejskim, jest jednak nadzieją na lepsze pojutrze, nie na dziś ani nawet na jutro. Umiarkowany optymizm nie wynika jedynie z małej liczebności zwolenników "ludzkiego miasta", lecz przede wszystkim z ich słabości programowej.
"Ludzkie miasto", o którym mówili Zieloni 2004 i próbowali mówić niektórzy inni kandydaci z szeroko pojętej lewicy, to za mało, by stworzyć program zdolny odpowiedzieć na nadchodzące wyzwania. Żłobki, rowery i dostęp do kultury to ważne sprawy, ale nie dotykają nawet powierzchni problemów polskich miast. To, co tylko czasami pojawiało się w kampanii, wkrótce jednak da o sobie znać. Wiele największych polskich miast jest zadłużonych po uszy, równocześnie tracąc mieszkańców (a więc i dochody do budżetów). Ludzie opuszczają miasta (a szczególnie ich centra) i przenoszą się na przedmieścia lub wprost do okolicznych gmin. Proces ten bez sprawnej ustawy metropolitalnej (lub innej wprowadzającej regionalny poziom planowania przestrzennego) będzie bardzo trudny do zatrzymania i odwrócenia. Miasta muszą liczyć na siebie i zaproponować bardziej zdecydowane i nowatorskie działania chroniące ich integralność i zapewniające przetrwanie. Na ustawę metropolitalną za bardzo nie mamy bowiem co liczyć - świetny wynik PSL-u wzmacnia "Polskę prowincjonalną", która "pasożytując" (poprzez przepływ mieszkańców, mieszkających "na prowincji" a pracujących w miastach) na wielkich miastach, nie będzie specjalnie skłonna by działać przeciwko własnemu interesowi.
Przemieszczanie się mieszkańców poza centra miast, oprócz bezpośredniej utraty wpływów do miejskich kas pociąga za sobą wiele innych dramatycznych skutków. Przede wszystkich presję na rozbudowę infrastruktury transportowej, a biorąc pod uwagę niską intensywność zabudowy preferowaną przez deweloperów nie ma mowy o rozwoju transportu publicznego - infrastruktura transportowa to drogi i parkingi. Takie inwestycje to nie tylko obciążenie dla środowiska, ale poważne (kolejne!) obciążenia dla budżetu. Infrastruktura drogowa jest konieczna, ale nie po to by mieszczanie z prowincji mogli dojechać do centrum, lecz by wzmocnić dostępność do krajowego (i dalej - globalnego) rynku lokalnym przedsiębiorcom. Taki jest krajobraz polskich miast i takie są wyzwania stojące przed wybranymi właśnie samorządami.
Z tego jak dramatyczna jest to sytuacja najwyraźniej zdaje sobie sprawę rząd, przygotowując ustawę wprowadzającą oddzielne prawo własności dla obiektów pod- na- i nad-ziemnych. Sprzedać działkę trzy razy to sztuka o wiele bardziej wyrafinowana niż sprzedaż Kolumny Zygmunta.
Sprzedaż gruntów, nieruchomości oraz prywatyzacja usług miejskich to typowe praktyki (stosowane od lat 80. przez wiele miast zachodniej Europy, ze szczególnym uwzględnieniem miast brytyjskich) radzenia sobie z kryzysem fiskalnym. Problem w tym, że skuteczne jedynie w krótkim terminie. Polskie miasta muszą odzyskać podmiotowość, muszą zacząć akumulować lokalny kapitał, a nie rozsprzedawać swoje srebra rodowe. Akumulacja kapitału jest niezbędna, by polskie miasta były w stanie przetrwać napór globalnego kapitalizmu, jednak to tylko część strategii. Trzeba również - i na to zwracali uwagę Zieloni 2004 - zdywersyfikować logiki według których działa miasto. Logika kapitalizmu, niezbędna "na zewnątrz", musi zostać uzupełniona logiką ochrony i wzmacniania tkanki społecznej i biologicznej miasta. Pojawienie się mechanizmów akumulacji wartości, które nie dają się skapitalizować (albo jest to bardzo trudne) - a więc na przykład zwiększanie zakresu tego co darmowe ("banki czasu", transport publiczny, woda pitna, owoce w miejskich ogrodach i tym podobne) jest niezbędnym składnikiem skutecznej strategii wzmacniania miasta. Nadchodzi ciężki czas dla rządzących i dobry czas dla opozycji. Czy lewica będzie w stanie wyjść poza "miasto dla ludzi" i pokazać, w jaki sposób polskie miasta mogą stać się finansowo stabilne - czas pokaże. Odpowiedź na to pytanie przesądzi nie tylko o politycznej przyszłości polskich miast.
Krzysztof Nawratek
Tekst ukazał się na stronie internetowej "Krytyki Politycznej" (www.krytykapolityczna.pl).
Krzysztof Nawratek - wykładowca w School of Architecture, Design and Environment w University of Plymouth. Autor książek "Ideologie w przestrzeni. Próby demistyfikacji" (Universitas, Kraków 2005) oraz "Miasto jako idea polityczna" (Ha! art, Kraków 2008). W przygotowaniu jego kolejna książka "Uchwycić pomiędzy. Wprowadzenie do miejskich rewolucji" (2011).