Poparcie opinii publicznej dla płacy minimalnej w wysokości 750 ringgitów wzrosło, kiedy w trakcie kampanii rzucono światło na skandaliczny kontrast pomiędzy zamożnymi, acz bezwzględnymi potentatami, a żyjącymi w biedzie i zacofaniu 300 tysiącami pracowników. Co więcej, ujawniono, że największym udziałowcem we wszystkich większych firmach plantacyjnych był rząd, pod przykrywką agencji w rodzaju Permodalan Nasional Berhad i Amanah Saham Nasional.
Licząca 2000 osób demonstracja pracowników plantacji, która odbyła się pod parlamentem, 19 kwietnia 1999, zdołała wywołać reakcję rządu i odpowiednich instytucji. W czerwcu 1999, Malaysian Indian Congress (ludowa partia polityczna i członek koalicji Frontu Narodowego) zapowiedział, że przedłoży do ministerstwa projekt ustawy zapewniający pracownikom plantacji minimalną pensję w wysokości 900-1000 ringgitów miesięcznie.
W marcu 2000, minister zasobów ludzkich Datuk Fong Chan Onn dokonał strategicznego uniku - ogłosił, że rząd zaprzęgnie specjalistów z Uniwersytetu Malezyjskiego do przeanalizowania realnych szans wprowadzenia miesięcznych wynagrodzeń dla pracowników sektora. Wyniki badań, przeprowadzonych w tym samym roku, nigdy nie ujrzały światła dziennego, nietrudno zgadnąć dlaczego.
Dr Mahathir, ówczesny premier, ogłosił następnie, że ministerstwo w zasadzie zgodziło się na miesięczną płacę. 7 lutego 2001, w przeddzień wielkiej demonstracji pracowników plantacji zaplanowanej pod budynkiem Jalan Mahkamah Persekutuan [Specjalny organ sądowniczy zajmujący się prawem przemysłowym], Datuk Fong Chan Onn ogłosił decyzję o przyznaniu im minimalnego miesięcznego wynagrodzenia w oszałamiającej wysokości 325 ringgitów!
Oszukani pracownicy
Był to groteskowy koniec odstawionej przez rząd farsy, ale najgorsze miało dopiero nadejść. Pracownicy, którym obiecano owe 325 ringgitów, przychodzący do pracy każdego dnia, niezależnie od warunków pogodowych, wciąż nie dostawali nawet tyle. Wbrew deklaracjom rządu, wciąż nie jest to miesięczna pensja. Po dziś dzień pracownicy plantacji olejowca otrzymują dzienne wynagrodzenie i ponoszą ryzyko, na które narażony jest cały przemysł.
Rząd oszukuje w ten sposób robotników już od dawna. W 1998, w trakcie negocjacji z Malezyjskim Kongresem Związków Zawodowych, który żądał minimalnej płacy w wysokości 900 ringgit dla pracowników przemysłowych, dr Mahathir stwierdził, że potrzeba wprowadzić takową w wysokości 1200 ringgitów, tak by zapewnić byt pięcioosobowym rodzinom. Ta szczodra obietnica obietnicą pozostała, ale na pewien czas zamydliła oczy pracowników, po czym popadła w słodką niepamięć.
Jak w takiej sytuacji żywić nadzieję, że rządowa gimnastyka z płacą minimalną w ogóle do czegoś doprowadzi?
Od początku roku, temat ten podejmują media. Minister zasobów ludzkich dr Subramaniam ogłosił, że program płac minimalnych wprowadzony zostanie do połowy 2011 roku. W połowie października oświadczył, że jego gabinet postanowił "wprowadzić [program] poprzez powołanie Krajowej Rady Konsultacji Płac". Rząd usilnie stara się przekonać pracodawców, by poparli przyznawanie płac minimalnych. Przywołuje statystyki i przedstawia argumenty na co dzień przedkładane przez związki zawodowe i organizacje pozarządowe.
Na przykład, w sierpniu 2010 Ministerstwo Zasobów Ludzkich ogłosiło, że oficjalne badania z 2009 roku wskazują, iż 34% pracowników w kraju zarabia mniej niż 700 riggitów miesięcznie, czyli poniżej granicy ubóstwa (720 riggitów), a kolejne 37% zarabia między 700 a 1500 riggitów. Minister Subramaniam oświadczył, że "płace muszą zmieniać się proporcjonalnie do wzrostu cen dóbr oraz polepszania warunków życiowych". Wszystko to wygląda obiecująco, ale w obliczu dotychczasowych działań rządu, panuje spory sceptycyzm co do szczerości jego intencji. Kolejność zdarzeń wygląda, jakby odgrywano je według znanego już scenariusza, z jedną tylko zmianą - obsady.
Wiarygodność rządu podważają też ostatnie wydarzenia. Obnażył on swoją absolutną impotencję w kontaktach z szefami korporacji. Wszyscy pamiętamy 01 lipca 2010, kiedy rząd federalny obiecał pracownikom ochrony podwyżkę, wyśmianą przez związek pracodawców, Malezyjskie Stowarzyszenie Służb Bezpieczeństwa. Reakcja rządu? Pokornie wycofał się z obietnic, mówiąc, że sprawę należy jeszcze zbadać.
Kto tu rządzi
Powoli klaruje się, kto tutaj naprawdę rządzi, a dziesiąty Plan Malezji jest dowodem na prawdziwe zamiary rządu. Im mniejsza jest rządowa ingerencja, z tym większą łatwością prowadzi się biznes, tworzy środowisko mu przyjazne, wykorzystuje sektor prywatny jako motor wzrostu - neoliberalna mantra w założeniu ogarnia wszystko.
Federacja Pracodawców Malezji (MEF) okazała się w tym temacie nieugięta. Jeden z jej przedstawicieli powiedział "nawet jeśli świat się skończy i narodzimy się na nowo, MEF będzie silnie sprzeciwiał się wprowadzeniu płacy minimalnej". Odmawianie pracownikom ich należnych stawek stało się naczelną zasadą MEF! Pracodawcy nie potrafią nawet uwzględnić aktualnych trendów w światowej ekonomii - wyższe płace mają proste przełożenie na wzrost siły nabywczej, z którego pracodawcy mogą czerpać zyski. W zasadzie cała rzeczywistość ekonomiczna dzisiejszych czasów pcha silnie zorientowane na eksport gospodarki do przeprowadzania fundamentalnych zmian w swojej taktyce, polegających na zwiększeniu nastawienia na zaspokajanie popytu krajowego. W Chinach, na przykład, wynagrodzenia dla pracowników poddane zostały rewizji w górę, aby stymulować popyt krajowy i zapobiec stratom w razie spadku eksportu.
Jak w tych okolicznościach oceniać podejrzaną wściekłość i wrzask, które rząd demonstruje w sprawie wprowadzenia płacy minimalnej? Na pewno pociągnie się to przez dłuższy czas, a jeśli w grę wejdą wybory, zostanie wykorzystane do zdobywania głosów. A potem znów popadnie w niepamięć.
Jest jednak szansa, że tym razem płaca minimalna stanie się ciałem. Naciski już są. Nawet przedstawiciele władz przypominają w kółko, że 90% państw ma ustaloną płacę minimalną i że Malezja do nich nie należy. Zawarta w Nowym Modelu Ekonomicznym wizja ewolucji od kraju o średnich dochodach do kraju o wysokich dochodach brzmi raczej nieprzyzwoicie, jeżeli opierać swój ciężar ma na barkach pracowników o niskich lub balansujących na granicy ubóstwa dochodach.
I w rzeczy samej, Narodowa Rada Doradcza ds. Ekonomii ostrzega, że stan, w którym 40% malezyjskich gospodarstw utrzymuje się za mniej niż 1500 ringgitów, nie potrwa wiecznie i może prowadzić do niestabilności społecznej i politycznej.
Co więcej, uruchomione w tym roku przez rząd mechanizmy liberalizacyjne (podatek od dóbr i usług, wycofanie się z dotacji) przyniosą dalsze ubożenie klasy pracującej. One właśnie, wraz z proponowanymi nowelizacjami prawa pracy, które zagrażają bezpieczeństwu pracowników, wzbudzają oburzenie opinii publicznej, co już zmusiło rząd do wycofania się i rozpatrzenia sprawy na nowo. Istnieje więc szansa, że wykorzysta tę okazję do ustalenia płacy minimalnej. Niestety, zapewne będą to zmiany kosmetyczne, nic w granicach minimum egzystencji. Tak jak w przypadku wynagrodzenia pracowników plantacji, będzie to wielkie rozczarowanie, ze stawką ustanowioną na śmiesznie niskim poziomie, poniżej granicy ubóstwa.
Rani Rasiah
tumaczenie: Małgorzata Krupa
Rani Rasiah należy do komitetu centralnego Socjalistycznej Partii Malezji i członków-założycieli JSML.
Tekst pochodzi z witryny internetowej australijskiego pisma "Links. International Journal of Socialist Renewal" (http://www.links.org.au). Dziękujemy redakcji za zgodę na przedruk.