Powstanie ludowe zmusza prezydenta Ben Alego do ucieczki z kraju
Tunezja nie jest już tym samym krajem, jakim była miesiąc temu. Potężny ruch zrewoltowanych mas zmiótł dyktaturę prezydenta Ben Alego z oszałamiająca szybkością, będąc dowodem gniewu, który gromadził się przez lata autokratycznych rządów. Strach przed mówieniem o polityce, nawet w prywatnych rozmowach, został zastąpiony przez gigantyczny ferment polityczny; zaczyna się rewolucja. Jak dalekie są teraz dni "nienaruszalnej" dyktatury Ben Alego!
Tunezja, przez lata opiewana przez kapitalistycznych komentatorów i kraje imperialistyczne jako najbardziej stabilny reżim w regionie, opisywana jako "modelowy przykład rozwoju gospodarczego" przez szefa Międzynarodowego Funduszu Walutowego, Dominique Strauss-Kahna jeszcze miesiąc temu, teraz jest pełna pęknięć. Turystyczny raj, znany z pięknych śródziemnomorskich plaż, ujawnił swoją ciemną stronę, zaś przemoc, użyta, by zgnieść autentyczną rewoltę mas, pokazała prawdziwy charakter jednego z bardziej opresyjnych reżimów w regionie.
Ruch rewolucyjny, który przez ostatni miesiąc rozwinął się w Tunezji, ma ogromne znaczenie historyczne dla mas - zarówno całego świata arabskiego, jak i poza nim. W czasie, gdy większość państw na świecie prowadzi politykę zaciskania pasa i gdy wszyscy odczuwają rosnące ceny żywności, Tunezja może stać się dla ludzi pracy i młodzieży przykładem, za którym należy podążyć. Ten ruch - to największy przewrót społeczny, jaki wstrząsnął tunezyjskim reżimem od ponad dwudziestu pięciu lat, i prawdopodobnie w całej historii kraju.
Wszystkie kolejne próby, podejmowane przez Ben Alego, by uspokoić sytuację, okazały się żałosnymi niepowodzeniami. Rządzący klan bezpowrotnie stracił jakiekolwiek poparcie społeczne. Po tym, jak rozwiązał rząd, ogłosił nowe wybory w ciągu sześciu miesięcy i ogłosił stan wyjątkowy, znienawidzony prezydent ostatecznie uciekł z kraju, gdy demonstranci triumfalnie zdzierali jego portrety, "zdobiące" wiele budynków stolicy.
Wstrząsy w całym regionie
Epicka walka tunezyjskiej młodzieży i robotników wywołała falę paniki w sąsiednich reżimach, jak i wśród ich sojuszników w zachodniej Europie i Stanach Zjednoczonych.
Komentarze prezydenta Stanów Zjednoczonych, Baracka Obamy, mogą wywołać gorycz wielu Tunezyjczyków, którzy niezmordowanie walczyli ze wspieranym przez Amerykę rządem. Obama, oczywiście, celebruje już dokonany fakt, w nadziei, że zapewni korzystne dla imperializmu wyjście z sytuacji. Ani on, ani jego kohorty nie krytykują przyjaznych im reżimów; dlatego też Waszyngton milczy na temat rażącego fałszerstwa zeszłorocznych wyborów w Egipcie.
Również odpowiedź francuskiego rządu na protesty i represje w jego byłej północnoafrykańskiej kolonii wywołała opozycję silnej we Francji społeczności imigrantów z Maghrebu. Stanowisko francuskij Minister Spraw Zagranicznych, Michèle Alliot-Marie, zawierające propozycję współpracy Francji z rządem Tunezji by "przywrócić bezpieczeństwo" - wskazujące nawet na doświadczenie francuskiego państwa na tym polu – jeszcze raz obnażyło charakter francuskiej polityki zagranicznej. Pokazało również zakłopotanie francuskiej klasy rządzącej, której inwestycje w jej regionalnym przyczółku zostały zagrożone.
Powstanie w Tunezji otwiera nowy rozdział rozwoju rewolucji w świecie arabskim, mogąc wywołać efekt domina w sąsiednich dyktatorskich reżimach. Nieprzypadkowo w ostatnim tygodniu rządy Jordanii, Maroka, Algierii i Libii podjęły kroki w celu ograniczenia cen żywności, obawiając się podobnych wydarzeń we własnych krajach. "Każdy lider arabskiego państwa patrzy na Tunezję ze strachem, podczas, gdy każdy obywatel arabskiego państwa patrzy na Tunezję z nadzieją i poczuciem solidarności" - napisał na Twitterze pewien komentator z Egiptu, cytowany przez gazetę "Guardian" 15 lutego.
Rewolta, która w połowie grudnia zaczęła się w małym mieście Sidi Bouzid, rozprzestrzeniła się jak pożar po różnych częściach kraju, i znacznie przerosła zwykłe protesty przeciw bezrobociu. Nie wykazała żadnych oznak wyczerpania, pomimo wszystkich zygzaków i desperackich ruchów, jakich reżim Ben Alego używał, próbując przetrwać. Cykl barbarzyńskich represji, dokonywanych przez policję, doprowadził - według organizacji praw człowieka - do zabicia ponad 70 ludzi. Doniesienia o policji strzelającej ostrą amunicją do konduktów pogrzebowych ludzi zabitych dzień wcześniej świadczą o tym, jak daleko reżim był gotów się posunąć, by zachować władzę. Taka orgia przemocy jest typowa dla reżimów, których samo istnienie jest zagrożone; jednak wzbudziła tylko większą furię robotników i młodzieży. Miało to miejsce nie tylko w Tunezji, ale i na całym świecie, gdzie narastały akcje solidarnościowe i wezwania do zakończenia represji.
Masy Tunezji, które pozbyły się strachu przed coraz bardziej wyizolowanym reżimem, powstały w każdym zakątku kraju. Tunis, stolica i ekonomiczne centrum kraju, które początkowo nie zostało dotknięte przez masowe protesty wybuchające w biedniejszych południowych i centralnych regionach kraju, stało się od wtorku areną decydujących wydarzeń. "Nie boimy się, nie boimy się!" krzyczało tego dnia setki młodych ludzi, atakujących rządowe budynki w robotniczej dzielnicy Tunisu - Ettadem. W odpowiedzi rząd ogłosił godzinę policyjną od 8 wieczór do 5.30 rano i przez noc rozmieścił w Tunisie oddziały wojska i wozy opancerzone. Te środki okazały się jednak niewystarczające, gdyż od pierwszej nocy tysiące ludzi nie podporządkowało się im. Strach opuścił masy i przeniósł się na rządzące elity.
Podziały w obozie władzy
W ostatnich dniach niektórzy byli i obecni ministrowie oraz inni politycy prezydenckiej partii RCD (Rassemblement Constitutionel Démocratique) wyrażało rosnącą krytykę Ben Alego i jego sposobu walki z protestami; te podziały w obozie rządowym świadczą o oddolnym nacisku i o tym, że niektórzy politycy reżimu próbują się przygotować na okres "po Ben Alim", wykorzystując do tego ruch masowy. Części rządzącej elity były coraz bardziej skłonne pozbyć się Ben Alego, by ratować swoje własne interesy, mając nadzieję, że uciszą w ten sposób rewoltę - jakby rzucały kość psu, by go uspokoić.
O rosnących podziałach świadczą też doniesienia o narastających napięciach w armii. Czołowy generał, Rachid Ammar, został zdymisjonowany w niedzielę 9 stycznia z powodu odmowy wydania żołnierzom rozkazu stłumienia protestu, a także z powodu otwartej krytyki użycia "nadmiernych" środków przeciwko demonstrantom. Takie przypadki zdarzały się coraz częściej, zwłaszcza wśród szeregowych żołnierzy, odmawiających strzelania do swoich braci i sióstr z tej samej klasy społecznej. W niektórych miejscach żołnierze bratali się z demonstrantami i chronili ich przed policją.
Z tego powodu armia została w czwartek wycofana z Tunisu i zastąpiona policją oraz innymi służbami bezpieczeństwa, uważanymi powszechnie za bardziej lojalne w stosunku do reżimu. Jednak masowy ruch miał wpływ nawet na część policji. "New York Times" zamieścił relację o dwóch funkcjonariuszach policji, którzy namówili protestujących, by - zamiast atakować komisariat w Tunisie - skierowali się do bogatych rezydencji rodziny prezydenta! Jeden z demonstrujących relacjonował: "Policjanci byli biedni, tak jak my. Mówili - prosimy, idźcie do pałaców, to bardziej logiczne".
Rewolucja powinna wykorzystać takie podziały w aparacie represji, by wzmocnić własne siły. Pomimo odejścia Ben Alego, stary aparat państwowy ze swoją wielką machiną represji pozostał w znacznym stopniu nietknięty. Nie licząc armii, od 80 do 120 tysięcy ludzi zostało skierowanych przez państwo, by kontrolować ludność. Pomimo zrozumiałego nastroju euforii po odejściu Ben Alego, rewolucyjny proces dopiero się rozpoczął i wszystkie lezące przed nim niebezpieczeństwa muszą się spotkać z odpowiednią polityką. Siły reakcji, zarówno należące do machiny państwowej, jak i spoza niej, mogą próbować wykorzystać zamieszanie, by z powrotem przejąć inicjatywę i rozpocząć stosowanie przemocy przeciwko związkom zawodowym, protestującej młodzieży i innym postępowym siłom.
By sprostać tej sytuacji, musi być wystosowany klasowy apel do szeregowych członków sił państwowych, który przekona ich do przejścia na stronę rewolucji; częścią tego procesu musi być stworzenie prawdziwych, wybieralnych komitetów żołnierzy, które oczyszczą armię z elementów reakcyjnych i kolaborantów poprzedniego reżimu.
Pojawiają się teraz doniesienia o gangach plądrujących domy i sklepy, podpalających budynki i fizycznie atakujących ludzi. Istnieją poważne podejrzenia, że składają się one z policjantów, sił bezpieczeństwa i byłych kryminalistów, zaangażowanych przez rządzącą klikę, by pokazać, że bez Ben Alego "włada chaos" i zrzucić winę za ten stan rzeczy na demonstrantów.
Z drugiej strony, kwestia "prawa i porządku" jest używana przez władze tymczasowe, by usprawiedliwić stan wyjątkowy i wymusić znaczne ograniczenie swobód obywatelskich. Oba te zjawiska muszą być przezwyciężone przez stworzenie demokratycznie kontrolowanych, uzbrojonych sił obrony robotniczej, które będą bronić osiedli, ludności i protestów przed arbitralnie stosowaną przemocą, niezależnie od tego, kto będzie ją stosował. Istnieją doniesienia o tym, że w mieście Gammarth na północnym wybrzeżu mieszkańcy organizują się w swoich dzielnicach, by bronić się przed bojownikami reżimu. Takie inicjatywy powinny być podjęte wszędzie, by zagwarantować bezpieczeństwo przed jakimkolwiek odwetem ze strony reakcyjnych elementów.
Zygzaki polityczne Ben Alego nie uratowały go przed niesławnym końcem
Ben Ali, mając nadzieję na chwilę oddechu, zwolnił w środę Ministra Spraw Wewnętrznych, Rafika Belhaja Kacema - szefa sił policyjnych Tunisu - by dać masom kozła ofiarnego. Ale, tak jak poprzednie dymisje ministrów, ten ruch nie uspokoił bojowego ducha ani żądzy zemsty, które rozwinęły się wśród tunezyjskich mas. Wówczas Ben Ali spróbował położyć nacisk raczej na "marchewce", niż na "kiju" jako odpowiedzi na rewoltę, dokonując jednego ustępstwa za drugim.
Jego transmitowana w telewizji przemowa z czwartkowej nocy, w której obiecał rezygnację z ubiegania się o fotel prezydencki w roku 2014, rozkazał zaprzestania strzelania do tłumów ostrą amunicją, ogłosił zniesienie cenzury internetu i całkowitą wolność mediów, zwiększenie "pluralizmu politycznego" oraz obniżkę cen chleba, mleka i cukru, była zwrotem o 180 stopni w stosunku do dotychczasowej polityki. Ale te środki nie uspokoiły gniewu. Ten oczywisty objaw słabości reżimu wzmocnił wolę i pewność siebie protestujących, dał i poczucie własnej siły i otworzył możliwość, by ruch poszedł w jeszcze bardziej radykalnym kierunku. Pokazała to bezprecedensowa, wielotysięczna piątkowa demonstracja w Alei Bourguiba w Tunisie, której uczestnicy wykrzykiwali: "Nie dla Ben Alego, powstanie trwa!", "Ben Ali, morderca!", "Precz z Ben Alim!", "Precz, precz, precz... gra skończona!", żądając, by Ben Ali natychmiast oddał władzę.
Ustępstwa Ben Alego były tylko kosmetycznymi zmianami, desperacką rządową próbą powstrzymania walki, zanim rozwinie się i zagrozi samym podstawom kapitalistycznych interesów. W istocie, ponieważ odejście Ben Alego było głównym postulatem protestujących, kryło się za nim - nawet, jeżeli nie było ono jasno wyrażone - instynktowne podważenie całego systemu, na którym opierała się władza Ben Alego.
Ciasny chwyt Ben Alego i jego rodziny - sprawowana za pomocą korupcji, nepotyzmu i wymuszania kontrola nad znaczną częścią bogactwa kraju i dochodowych przedsiębiorstw - stał się symbolem arogancji i skorumpowania bogatej klasy kapitalistycznej Tunezji. "Nie, nie dla Trabelsich, którzy rabują budżet!" - jedno z najbardziej popularnych haseł protestu - atakuje drugą żonę Ben Alego, Leilę Trabelsi i jej rodzinę, mającą większościowe udziały w wielu tunezyjskich firmach. "Chyba połowa klasy biznesowej Tunezji może się pochwalić związkami rodzinnymi z Ben Alim, i często tylko tyle wiadomo o ich pochodzeniu" - można przeczytać w depeszy amerykańskiego ambasadora, ujawnionej niedawno przez Wikileaks. Już w czwartek niektórzy członkowie rodziny Ben Alego opuszczali kraj, bojąc się konsekwencji ruchu rewolucyjnego. Tak było m.in. w przypadku miliardera i zięcia Ben Alego, Mohameda Sakhera El Materi, który schronił się w swojej luksusowej rezydencji w Montrealu.
Jakie są perspektywy ruchu?
Obalenie Ben Alego zostało osiągnięte. Niestety, nie ma jak dotąd żadnej niezależnej organizacji politycznej klasy robotniczej, która mogłaby poprowadzić spontaniczny ruch dalej i przejąć inicjatywę dokonania politycznej i społecznej rewolucji, która przeobraziłaby społeczeństwo Tunezji. Żeby to osiągnąć, trzeba zerwać z kapitalizmem i rozpocząć planowanie odbudowy społeczeństwa na drodze socjalizmu - w interesie większości zaprowadzić sprawiedliwość społeczną, rozwiązać problem bezrobocia zapewniając każdemu godną pracę i zaspokoić dążenia do demokratycznych swobód.
Brak przywództwa, wyposażonego w klarowny program socjalistyczny i mogącego wyjaśnić, jakie dalsze kroki są konieczne, może prowadzić do tymczasowych odpływów ruchu. Polityczna próżnia daje możliwość wszelkim ugrupowaniom, by próbowały wykorzystać ją dla własnej korzyści. W takiej sytuacji nie można wykluczyć zamachu stanu, przeprowadzonego przez część armii i przedstawianego jako demokratyczne "czyszczenie stajni Augiasza". Taki zamach stanu mógłby nawet cieszyć się przez jakiś czas pewnym poparciem społecznym. Z drugiej strony, niektórzy przywódcy burżuazyjnej opozycji, którzy już próbowali przedstawiać ostatnie przemówienie Ben Alego jako "zwrot" rządu (główny lider opozycji, Najib Chebbi z Postępowej Partii Demokratycznej, nazwał ją "bardzo dobrą", zaś Mustapha Ben Jaafar, lider Demokratycznego Forum dla Pracy i Wolności, powiedział, że "otwiera nowe możliwości") będą próbowali wejść na scenę i wykorzystać to, że dotąd nie byli zaangażowani w rządzenie, do zachowania starego porządku.
W piątkową noc, po tym, jak premier Mohammed Ghannouchi ogłosił, że przejmuje rządy, ponieważ Ben Ali jest "tymczasowo niezdolny do wypełniania obowiązków", pojawiły się informacje o dalszych protestach przed ministerstwem spraw wewnętrznych. Protestujący żądali natychmiastowej rezygnacji Ghannouchiego. Następnie Zgromadzenie Konstytucyjne ogłosiło, że lider niższej izby parlamentu, Fuad Mebazaâ, zostanie tymczasowym prezydentem. Konstytucja wymaga, by nowe wybory prezydenckie odbyły się nie później, niż w ciągu 60 dni. Ci ludzie przygotowują się, by zadać heroicznej walce mas ludowych cios w plecy! Ghannouchi jest ekonomistą, który całą swoją karierę polityczną zawdzięcza Ben Alemu, zaś Mebazaâ jest również członkiem tej samej skorumpowanej elity politycznej. Jak zauważył Youssef Gaigi, tunezyjski aktywista cytowany przez Al-Dżazirę: "Ludzie nie wiedzą, czy mogą mu ufać, bo też był członkiem establiszmentu. Był członkiem partii politycznej, która rządziła Tunezją przez ostatnie 23 lata, i był mocno zaangażowany w działania poprzedniego rządu, który teraz uważany jest za dyktaturę".
Masy nie wykazały takiej energii, gotowości do poświęceń i przelewania własnej krwi tylko po to, żeby inni członkowie elity rządzącej, blisko związani z obalonym reżimem, zajęli miejsce Ben Alego. Pierwszego dnia po jego ucieczce, rząd rozmieścił na ulicach wojsko, policję i służby bezpieczeństwa. Powinno to stać się ostrzeżeniem dla robotników, bezrobotnych, młodzieży i mas z biednych obszarów miejskich i wiejskich. Oficjalnie miało to zapewnić "prawo i porządek", ale, podczas, gdy ludzie pracy chcą porządku w swoim życiu, rząd nie to miał na celu. Współpracownicy Ben Alego chcą takiego "prawa i porządku", które pozwoliłoby im zostać przy władzy. Dlatego właśnie konieczne jest, by ludzie pracy zorganizowali się i stworzyli masowe, niezależne organizacje, które mogłoby wypracować rewolucyjną strategię wyjścia z tego impasu i uniknąć odgórnej kradzieży ich rewolucji.
Robotnicy i młodzi ludzie nie powinni ufać żadnym próbom odbudowania władzy przez rabujących i dokonujących morderstw bandytów. Nie można pozwolić na dalsze istnienie aparatu represji starego reżimu ani na to, by stary rząd pozostał przy władzy. Pojawiają się głosy o potrzebie "rządu jedności narodowej", podnoszone przez ważne części partii opozycyjnych. Miałoby to sens tylko wtedy, gdyby oznaczało rząd jedności klasy robotniczej i wszystkich uciskanych, rząd szczerze reprezentujący walczące masy, który pozbyłby się wszystkich czerpiących korzyści z reżimu Ben Alego i stanowczo przeciwstawił się wszelkim kompromisom z kapitalistami, niezależnie od tego, czy związanymi z Ben Alim, czy nie. Każda inna "jedność" oznaczałaby kastrację ruchu rewolucyjnego i ograniczenie go do siły pomocniczej, która pomoże zastąpić jeden klan wyzyskiwaczy innym. Prawdziwie wolne wybory powinny być zorganizowane pod demokratyczną kontrolą ludzi pracy; to jedyna droga, by nie pozwolić zwolennikom starego reżimu na obalenie rewolucji.
Dlatego też kwesta tego, kto kontroluje bogactwo kraju i środki produkcji, stała się jednym z kluczowych zadań stojących przed ruchem, jeżeli ma on rozwiązać problemy biedy i bezrobocia. Dopóki gospodarka działa na zasadach kapitalistycznych, mając na celu przynoszenie zysków mniejszości (kimkolwiek byliby jej członkowie!), nie może zostać dokonana żadna trwała ani fundamentalna zmiana w warunkach życiowych większości społeczeństwa. Tylko zorganizowana klasa robotnicza, przejmując kontrolę nad zarządzaniem gospodarką, może zapewnić taką zmianę.
Część kierownictwa federacji związków zawodowych, UGTT (Union Générale des Travailleurs Tunisiens), utrzymywała długotrwałe i przyjazne relacje z dyktaturą; na przykład sekretarz generalny UGTT wycofał swoje poparcie dla Ben Alego zaledwie na kilka dni przed jego upadkiem. Pomimo tego, UGTT zostało porwane przez rewolucyjną falę, jaka ogarnęła pół miliona jego członków, i zmuszone, by wezwać do działania. "UGTT, lojalne wobec reżimu od późnych lat 80-tych, poparło reelekcję Ben Alego w roku 2009. Jednakże jego rola od początku ruchu, 17 grudnia w Sidi Bouzid, stała się nieco inna. Wiele debat zostało po raz pierwszy zorganizowanych w siedzibach regionalnych sekcji związku w całym kraju. Doprowadziło to w końcu grudnia do gróźb sekretarza generalnego UGTT, że członkowie związku uczestniczący w tych zebraniach zostaną postawieni przed sądem jako przestępcy. Po świętach ruch, opierający się na kilku dysydenckich sekcjach związku, takich, jak pocztowcy i pracownicy edukacji, stopniowo opanował wszystkie organizacje branżowe" (Mediapart, 12 stycznia 2010).
W tym tygodniu potężne strajki generalne objęły całe miasta, takie, jak: Safakis, Susa, Al-Kasrajn, Tunis. W stolicy, pomimo wezwania liderów związkowych, by nie demonstrować w piątek w czasie dwugodzinnego strajku powszechnego, wielu zignorowało te rozkazy i wyszło na ulice. Walka o obalenie starego reżimu powinna jak najszybciej być rozszerzona i skoordynowana, łącznie z domaganiem się za pomocą strajku generalnego odsunięcia od władzy wszystkich wspólników Ben Alego, pełnych praw demokratycznych i rządu ludzi pracy i ubogich. By to osiągnąć, niezbędne jest utworzenie demokratycznie kontrolowanych komitetów, wybieranych przez samych robotników w zakładach pracy i fabrykach. Podobne komitety powinny zostać założone w dzielnicach i wioskach, by zapewnić, że walka jest wszędzie kontrolowana oddolnie, a każda organizacja polityczna może demokratycznie bronić swoich poglądów i propozycji dalszego rozwoju ruchu. Takie komitety powinny następnie łączyć się na poziomie lokalnym, regionalnym i krajowym, zapewniając w ten sposób fundament rządu ludzi pracy i ubogich mas.
Taki rząd - w którym każdy wybieralny urzędnik otrzymywałby pensję szeregowego robotnika i mógł być odwołany w każdym momencie - ogłosiłby przejęcie wszystkich dużych przedsiębiorstw i banków z rąk obecnie kontrolujących je mafijnych właścicieli i oddanie ich we własność publiczną, pod demokratyczną kontrolę i zarządzanie całej pracującej ludności. Byłaby to podstawa do rozpoczęcia socjalistycznej odbudowy, opartej na demokratycznym planowaniu produkcji w interesie całego społeczeństwa. Taki krok stałby się inspirującym przykładem dla mas całego regionu.
CWI (Komitet na rzecz Międzynarodówki Robotniczej) domaga się całkowitego uznania wszystkich demokratycznych swobód, wolności słowa, zgromadzeń i prasy oraz natychmiastowego zniesienia stanu wyjątkowego. Żądamy natychmiastowego uwolnienia wszystkich więźniów politycznych w Tunezji i utworzenia trybunałów robotniczych, które osądzą wszystkich rządowych przestępców, morderców i odpowiedzialnych za tortury, którzy wciąż przebywają na wolności lub nawet zajmują czołowe stanowiska w aparacie państwowym. O przyszłości Tunezji nie może decydować umowa między elementami starego reżimu i pro-kapitalistycznymi liderami opozycji; zamiast tego muszą się odbyć wolne i w pełni demokratyczne wybory do rewolucyjnego zgromadzenia narodowego, w którym reprezentanci robotników i mas będą mogli decydować o przyszłości kraju.
Wzywamy do przeprowadzenia międzynarodowych akcji solidarnościowych z walką Tunezyjczyków. Inicjatywy takie mogą pomóc zorganizować międzynarodową kampanię wsparcia dla odbywającej się w Tunezji rewolucji.
Chahid Gashir
tłumaczenie: Wojciech Orowiecki
Tekst pochodzi ze strony internetowej Komitetu na rzecz Międzynarodówki Robotniczej (Committee for a Workers' International) (www.socialistworld.net). Polskie tłumaczenie ukazało się na stronie Grupy na rzecz Partii Robotniczej (www.wladzarobotnicza.pl).