Wydaje się, że wraz z odejściem Jana Pawła II pękł misternie utkany kokon milczenia. Księża pedofile nie mogą już się czuć bezpiecznie
Niedawna piąta rocznica śmierci Jana Pawła II wiązała się z przytoczeniem jego niepomiernych zasług dla świata i naglącymi pytaniami o termin beatyfikacji. Papież Polak funkcjonuje zarówno w polskiej powszechnej świadomości, jak i w przekazach medialnych jako bojownik o wolność i demokrację, wzorowy patriota, poliglota i nieprzeciętnych talentów intelektualista oraz przyjaciel młodych ludzi... Młodych ludzi i dzieci.
Kościołem wstrząsa aktualnie kryzys związany z ujawnianiem przypadków molestowania seksualnego nieletnich.
Benedykt XVI wije się, stosuje przeprosiny i nakazuje gremialne bicie się w pierś. Czy to cokolwiek zmienia w obliczu tysięcy tragedii, którym można było zapobiec, gdyby nie wieloletnia zmowa milczenia na globalną skalę? Wątki nieubłaganie prowadzą do postaci Jana Pawła II. Prześledzenie 26-letniego pontyfikatu nie pod kątem wielkiej dyplomacji, spektakularnych mszy i górnolotnych haseł, ale przypadków wykorzystywania seksualnego dostarcza wrażeń zupełnie innych niż sugerowane przez agendy symbolicznej przemocy katocentryzmu.
Pandemia
Raport John Jay College of Criminal Justice z 2004 r ("The Nature and Scope of the Problem of Sexual Abuse of Minors by Catholic Priests and Deacons in the United States", "Natura i zakres problemu wykorzystywania seksualnego nieletnich przez księży i diakonów w Stanach Zjednoczonych") dotyczy obszaru USA i odnotowanych tam przypadków molestowania seksualnego w latach 1950-2002. W tym okresie zarzuty postawiono 4392 księżom, co jednak prawdopodobnie nie wyczerpuje skali procederu, albowiem są to tylko przypadki rejestrowane. Rzeczywista liczba może być o wiele większa. Raport mówi w sumie o 10.667 osobach, które wniosły zarzuty molestowania seksualnego przez księży. Najwięcej przypadków zdarzyło się w latach 70., natomiast jedna trzecia ujawnień miała miejsce w latach 1993-2001, a kolejna jedna trzecia pomiędzy rokiem 2002 i 2003. Większość ofiar (78%) to osoby w wieku od 11 do 17 lat. Historią, która zbulwersowała opinię publiczną, była pedofilska kariera o. Lawrence'a Murphy'ego, pełniącego funkcje wychowawcze w ośrodku poprawczym w Wisconsin oraz szkole specjalnej dla głuchoniemych chłopców w Milwaukee. Tam przed 30 laty jego ofiarą padło 200 dzieci. W sąsiedniej Kanadzie w sierocińcu Mount Cashel w Nowej Funlandii do roku 1989, kiedy upubliczniono zarzuty, znęcano się psychicznie i fizycznie, w tym wykorzystując seksualnie, nad blisko 300 wychowankami.
Europą natomiast w ostatnim czasie wstrząsnęły doniesienia o tym, co działo się w Irlandii, gdzie wątki splatały się ze sprawami z USA. Trzy raporty ze śledztw: z diecezji Ferns (2005), Seana Ryana oraz Yvonne Murphy (obydwa z 2009), przeprowadzonych przez świeckie instytucje ukazały ogrom patologii, zarówno w kontekście zaniedbań, arogancji, lekceważenia skarg, jak i skali zjawiska oraz rozpiętości w czasie tego procederu. Zarzuty dotyczyły nie tylko funkcjonowania struktur kościelnych, ale także postawy Gardy, policji irlandzkiej, oskarżonej o pomoc przy wyciszaniu spraw. Ostatnie śledztwo wskazało 320 ofiar molestowania seksualnego w latach 1975-2004 i kolejnych 120 od maja 2004 r. do zamknięcia procedur. Zastanawia, czy Jan Paweł II, którego prywatnym sekretarzem był Irlandczyk John Magee, biskup Cloyne, mógł nie wiedzieć o irlandzkim koszmarze.
To niestety niejedyne tak drastyczne odkrycie. Cofając się o parę lat, przywołać należy postać Hansa Hermanna Groëra, austriackiego kardynała, arcybiskupa Wiednia, prywatnie przyjaciela Wojtyły. Jego pedofilskie inklinacje wyszły na jaw w 1995 r., a ich skala jest zatrważająca. Groër oskarżony był o wykorzystanie w czasie swojej klerykalnej kariery ok. 2 tys. chłopców. Bez względu na powagę zarzutów nie poniósł jednak żadnej kary! W 1998 r. został po cichu wycofany z piastowanego stanowiska na emeryturę - opuścił czasowo Austrię. Zmarł pięć lat później w przeoracie Maria Roggendorf. Śledztwo przedawnione. Żadnych konsekwencji. Tylko mętne, niejasne i wątpliwej szczerości przeprosiny wobec ofiar, wygłoszone przed zniknięciem z oczu świata.
Innym szokującym przykładem pobłażania był o. Marcial Maciel Degollado, meksykański duchowny, twórca konserwatywnego zgromadzenia Legion Chrystusa. Podczas gdy toczyło się wobec niego postępowanie Kongregacji Nauki Wiary z racji zarzutów o pedofilię (wcześniej natomiast był bohaterem śledztw w sprawie narkomanii i sprzeniewierzenia funduszy kościelnych), Jan Paweł II publicznie i serdecznie go błogosławił w listopadzie 2004 r. Marcial Maciel skrzętnie unikał konsekwencji swoich wieloletnich naruszeń aż do 2006 r., kiedy odsunął go aktualnie urzędujący papież. Warto dodać, że bez sankcji ze strony świeckiego wymiaru sprawiedliwości.
Na naszym polskim podwórku w 2002 r. rozegrała się afera z udziałem metropolity poznańskiego abp. Juliusza Paetza. W 1999 r. klerycy zwrócili się do władz kościelnych ze skargą na molestowanie. W 2001 r. sprawa nabrała rumieńców. Zaangażowało się w nią szereg osób świeckich z tzw. wyższych sfer: naukowcy, artyści, biznesmeni - oczywiście w obronie arcybiskupa. Paetz do końca zaprzeczał zarzutom, jednak szybko ustąpił, a jego rezygnację podobno przyjęto w Watykanie bez komentarza. Ujawniono także "sprawę zakroczymską" z diecezji płockiej, w konsekwencji czego powstał Ruch Ofiar Księży.
Wymieniać można niestety długo. W ostatnich tygodniach na światło dzienne wypływają kolejne tajone latami przestępstwa. Ofiary molestowania w niemieckich szkołach jezuickich. Chór chłopięcy w Ratyzbonie. 300 belgijskich skarg, z których rozpatrzono 15. Ujawnienie faktu, że norweskie władze kościelne były świadome przypadków molestowania i nie reagowały na nie. Polska nie pozostaje białą plamą na pedofilskiej mapie Kościoła - w kwietniu i maju media doniosły o ujawnieniu dwóch przypadków księży molestujących dziewczynki, z których dwie miały poniżej 15 lat. Pojawiła się także sprawa parafialnego komputera pełnego dziecięcej pornografii, będącej kolekcją polskiego księdza, który pełnił posługę kapłańską w Rzymie.
Diagnoza i rozpoznanie
Początkowo Kościół traktował pedofilię w kategoriach słabości duchowej, niemocy, którą zwalczyć można odosobnieniem, pokutą i modlitwą. Później porzucono ten zabobonny pogląd na rzecz argumentów paramedycznych, uznając naturę tej przypadłości za podobną do uzależnień od alkoholu czy innych substancji. W efekcie za wystarczające zabezpieczenie uznano terapię odwykową oraz nieobecność "bodźców". Uznano, że wprawdzie z pedofilii nie da się wyleczyć, ale inklinacje te można kontrolować, podobnie jak każdy inny nałóg.
Wobec przypadków nadużyć seksualnych Kościół postępuje zgodnie z wytycznymi prawa kanonicznego i wydanego w 2001 r. listu "Sacramentorum sanctitatis tutela". Według ich zaleceń wszelkie sprawy związane z niedozwolonymi kontaktami seksualnymi podlegają rozpatrzeniu przez urzędników Kongregacji Nauki Wiary (do 2005 r. podległej kard. Ratzingerowi). Kościół na mocy praw kanonicznych uznaje czynności seksualne z nieletnimi za przestępstwo kanoniczne, tudzież "grzech śmiertelny". Warto wspomnieć o papieskim liście "Crimen sollicitationis" z 1962 r., który zagwarantował bezpieczeństwo i komfort księżom pedofilom. Odnosi się on do przypadków nadużywania sakramentu pokuty przez księży mających skłonności pedofilskie, a kluczowym elementem tego aktu jest zobowiązanie do zachowania w absolutnej tajemnicy rozpatrywanych spraw i ich rezultatów pod karą ekspresowej ekskomuniki. Gdy zbierze się wszystkie te elementy w całość, wyłania się obraz systemu bardzo ułomnego. W przypadkach oskarżeń o molestowanie seksualne oskarżeni poniekąd są sędziami we własnej sprawie, jako że śledztwa prowadzone są wewnątrz Kościoła przez biskupów. Bezwzględna tajność gwarantowała hermetyczność, wiele spraw nigdy nie dotarło do świeckiego wymiaru sprawiedliwości ani do świadomości publicznej. W związku z tym praktyką powszechnie stosowaną było przenoszenie z miejsca na miejsce księży, wobec których pojawiały się zarzuty o molestowanie seksualne. Co jednak przerażające, nie informowano nikogo w kolejnych parafiach o inklinacjach nowego duszpasterza. Zdarzały się także praktyki zamykania ust ofiarom poprzez wypłacanie im po cichu odszkodowań lub gratyfikacji za milczenie dla świadków przestępstw.
Jan Paweł II - ani profilaktyki, ani leczenia
Wszystkie przytoczone przypadki molestowania seksualnego dzieci i młodzieży przez księży i innych urzędników kościelnych są także dziedzictwem, jakie pozostawił nam poprzedni papież. Trudno uwierzyć, że przez 59 lat obecności w strukturach kościelnych, a w szczególności przez 26 lat pontyfikatu pozostawał w błogiej nieświadomości co do przestępstw (nazywając rzecz po imieniu), jakie dokonywały się z udziałem członków kleru rozmaitej rangi. Siłą rzeczy kiełkuje w głowie analogia do mitu o dobrym carze i złych urzędnikach. Podejmowane przez Wojtyłę działania są otwarcie krytykowane - za paternalizm wobec oskarżonych, opieszałość lub brak reakcji, tuszowanie spraw, uciszanie poszkodowanych. Pojawiają się także głosy o celowych działaniach Watykanu blokujących prace Kongregacji Nauki Wiary, jednak nie ma jasności, na ile są one zasadnymi zarzutami, a na ile desperackimi próbami oczyszczenia Ratzingera i pokazania go w jaśniejszym świetle jako "ostatniego sprawiedliwego". Wydaje się, jakby wraz z odejściem Jana Pawła II pękł misternie utkany kokon milczenia, nadeszła długo oczekiwana odwilż. Księża pedofile nie mogą już się czuć bezpiecznie. Medialna wrzawa powstała wokół setek wychodzących z cienia ofiar gruchnęła w Kościół, który bije się w piersi i kaja, żarliwie obiecując uczynić zadość poszkodowanym, jak w przypadku powoływanego niemieckiego funduszu odszkodowań. Szkoda, że poniewczasie. Szkoda, że dopiero w obliczu międzynarodowego skandalu. Szkoda, że w ogóle są powody do ich wypłaty.
Brakuje słów na określenie wieloletniego stosunku władz Kościoła, w tym Jana Pawła II, do przypadków pedofilii. Luźny? Beztroski? Zupełny brak konsekwencji wobec przestępców, zmowa milczenia, nieuzasadnione i przerośnięte społeczne zaufanie do instytucji kościelnych oraz triumf statusu księdza nad statusem ofiar zapewne miały silny wpływ na poczucie bezkarności i swobody księży pedofilów. Brak nieuchronności kary ma wszak wymiar edukacyjny. Innym czynnikiem sprzyjającym ukrywaniu nadużyć jest fakt, że seksualność była i jeszcze bywa tematem tabu. Tematem, o którym w przestrzeni publicznej w odniesieniu do niektórych osób się nie mówi. Odium, jakie katolicyzm nakłada na tę sferę życia, nie tylko dotyczy wstydu i poczucia winy za bycie ofiarą przestępstwa seksualnego, ale swoimi mackami dociera nawet do kwestii tak rudymentarnych jak profilaktyka chorób. Wstyd i strach są największą gwarancją milczenia. W tym kontekście warto też wspomnieć o wynikającym ze społecznej nauki Kościoła lansowanym katolickim modelu rodziny - uprzedmiotowieniu dzieci, relacji posiadacze-posiadani, niesymetryczności stosunków władzy, biologizacji ról, patriarchacie. Dzieci trzeba kochać, ale to jeszcze nie są w pełni ludzie, raczej inwentarz, może inwestycja.
Obok bestialstwa pedofilii sui generis ukrywanie przypadków wykorzystywania seksualnego ma również inny, bardzo ważny aspekt. Kościół katolicki wykazał się kompletną arogancją wobec suwerenności państw, na terenie których jego przedstawiciele dopuszczali się nadużyć obowiązującego prawa. Grając na nosie świeckiej władzy, z premedytacją lekceważyli przepisy ujęte w kodeksach karnych, definiujących pedofilię jako jedno z przestępstw przeciwko wolności seksualnej i obyczajności, ścigane z urzędu, obarczone sankcją wieloletniego pozbawienia wolności. Poplecznictwo, tj. ukrywanie sprawców, zacieranie śladów przestępstwa lub utrudnianie postępowania karnego, jest również czynem penalizowanym. Wina Kościoła rośnie zatem w postępie geometrycznym, nie dotycząc już tylko samych sprawców, ale także milczących świadków wielu czynów zabronionych. PR-owskie próby odnajdywania "ostatnich sprawiedliwych" nie są w stanie zatrzeć ogromu dokonanej niesprawiedliwości.
Ani santo, ani subito...
Santo subito - to wdzięczne, foremne hasło swoją prostotą wbiło się w pamięć jak drzazga, dla niektórych przepoczwarzając się w mantrę. Świętość papieża Polaka ma status prawie aksjomatu, jej ewentualne dowodzenie przybiera formę rekurencji świątobliwości. Coraz śmielsze krytyczne komentarze bulwersują, okrzykiwane są obrazoburstwem, brakiem szacunku. Jednak wychodząc poza ramy przaśnej przyzwoitości oraz dokonując na ułamek sekundy epoché nad bezmyślną wiernością i czczeniem bożków z gipsu, warto się zastanowić, co jest bardziej "moralnie brudne": strącić figurę z piedestału czy nie protestować wobec krzywdy bezbronnych? Kaliber oskarżeń jest ciężki i stawia znak zapytania nad dotychczasowymi ocenami pontyfikatu. Szczególnie w naszym kraju jest to i będzie temat newralgiczny, drażliwy, budzący emocje i odwołujący się do etosu narodowego, patriotycznej postawy, nierozłącznego tercetu Boga-honoru-ojczyzny. Ale stało się, poleciało pierwsze oczko, wyartykułowana została wątpliwość. Czy ktoś ponoszący (świadomie) odpowiedzialność za tragedie i cierpienie ma podstawy do uznania? Czy obwołanie go świętym nie jest jednoznaczne ze strzałem w katolicką stopę?
Tekst ukazał się w tygodniku "Przegląd".