Oszczędny jak Vincent
Z analizy sytuacji finansowej państwa wynika, że już pod koniec przyszłego roku zadłużenie publiczne otrze się o przedostatni próg konstytucyjny 55 proc. PKB. Ministerstwo Finansów ruszyło więc na ratunek polskiej gospodarce i -obok kontrowersyjnej podwyżki podatku VAT - zaaplikowało solidną dawkę cięć w wydatkach społecznych. Pod nóż poszły środki na aktywizację osób bezrobotnych i - w przypadku przekroczenia progu budżetowego - dotacje dla Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Zamrożono wysokość wydatków Funduszu Alimentacyjnego dla samotnych rodziców i pensje w budżetówce (poza obiecanymi podwyżkami dla nauczycieli), co przy przyśpieszającej inflacji oznacza ich realny spadek. W kolejce do cięć stoją też ulgi prorodzinne i internetowe.
Sam minister tłumaczy, że kupuje w ten sposób czas by przygotować grunt pod reformy większego formatu - m.in. komercjalizację służby zdrowia i restrukturyzację systemu rentowego. Abstrahując od "reformatorskich" intencji Rostowskiego zawartych w strategii "kupowania czasu", należy zapytać o sensowność tego typu podejścia do gospodarki. Zmiany te bowiem mogą niezwykle zaszkodzić społeczeństwu.
Co się odwlecze...
Ofensywa oszczędnościowa imponuje swoim rewolucyjnym zapałem szczególnie w przypadku zmian w Funduszu Pracy, którego środki zmniejszą się z 7 do 3,2 mld zł. Oznacza to ponad dwa razy mniej pieniędzy (!) na przywracanie na rynek pracy osób długotrwale bezrobotnych i aktywizację grup społecznie wykluczonych. Wiemy już więc kto został poświęcony na ołtarzu dobrej kondycji finansów publicznych. W jaki sposób zemści się to w dłuższej perspektywie?
Problemy społeczne nie czekają na koniunkturę i lepszą sytuację budżetową. Wręcz przeciwnie. Negatywne zjawiska nasilają się i wymagają szczególnych działań właśnie w sytuacji spowolnienia gospodarczego. Z biegiem czasu środki budżetowe konieczne do naprawy narosłych problemów społecznych będą bowiem większe niż krótkookresowe pseudo-oszczędności Rostowskiego. Prędzej czy później do naprawiania problemów społecznych i tak trzeba będzie wrócić. Działania ministra finansów powinna była być więc dokładnie odwrotna - wydatki na sferę społeczną powinny posiadać szczególny priorytet w sytuacji spowolnienia gospodarczego, nawet kosztem większego deficytu. Tymczasem sfera polityki społecznej doznała nieproporcjonalnie większych cięć niż reszta budżetu. Zamiast budować potencjał rozwojowy dla społeczeństwa będziemy dreptać w miejscu.
Quo Vadis?
Zarządzanie wydatkami publicznymi naszego państwa niewątpliwie wymaga racjonalizacji. Nie można jednak zgodzić się, aby zbijanie deficytu i wprowadzanie ustaw następowało kosztem redukcji długofalowej polityki społecznej państwa. To ułomna logika. Tu zresztą ujawnia się pewna hipokryzja założeń budżetowych. Przy ścięciu wydatków na Fundusz Pracy rząd przewiduje jednocześnie spadek bezrobocia na koniec 2011 z 12,3 do 9,9 proc. Może to wynikać z optymistycznych założeń dotyczących wzrostu PKB. Michał Boni, przewodniczący Komitetu Stałego Rady Ministrów, mówi, że "jeśli chodzi o wzrost PKB w 2011 to można być optymistą - wyniesie 4 proc., może nawet troszeczkę więcej".
Nawet jeśli te prognozy się sprawdzą i bezrobocie spadnie, nie będzie to wynikiem zmniejszenia bezrobocia strukturalnego, a jedynie poprawy koniunktury. To oznacza, że nawet przy małym spowolnieniu gospodarczym może nastąpić skokowy wzrost liczby osób bez pracy. W podobny sposób zareagowała polska gospodarka w czasie kryzysu w 2000 roku. Rozchwiany rynek pracy nie był przygotowany na nagłe osłabienie koniunktury. Założenie, że politykę społeczną można zastąpić wzrostem gospodarczym to polityczny hazard na rachunek społeczeństwa i naiwność.
Wąska perspektywa
Ten mechanizm jest o tyle niebezpieczny, że można go interpretować w obie strony. Skoro poprawa stanu jakości życia społeczeństwa zależy tylko od wzrostu PKB, w przypadku spowolnienie wzrostu sytuacja "musi" się obiektywnie pogorszyć. W ten sposób można uciec od odpowiedzialności za problemy społeczne. Na tej zasadzie rząd koreluje wydatki na PFRON ze wzrostem ekonomicznym i symboliczną granicą zadłużenia 55 proc. PKB. Gdy symboliczny próg zostanie przekroczony środki na niepełnosprawnych zostaną ścięte trzykrotnie. Można zapytać, czy jednocześnie liczba osób niepełnosprawnych spadnie trzykrotnie? Projekt nie odnosi się do tej kwestii.
Restrukturyzacja instytucji publicznych w wydaniu rządu Donalda Tuska - w istocie potrzebna - polega na zabieraniu im środków na wypełnianie podstawowych funkcji. Powinniśmy pamiętać jednak o kosztach utopionych działania administracji. Koszty funkcjonowania maszyny biurokratycznej pozostaną na względnie stałym poziomie. Całość oszczędności zostanie więc przerzucona na odbiorców pomocy.
Kształt budżetu można też rozpatrywać w kontekście umowy międzypokoleniowej. Czy sprawiedliwe jest przerzucanie problemów społecznych na przyszłe generacje? Efekty zaniedbań w polityce społecznej ujawniają się często po latach. Rząd zamiast podjąć reformy decyduje się na zamiatanie kwestii społecznych pod dywan.
Negatywne efekty zewnętrzne
Należy jednoznacznie stwierdzić, że koszt społeczny to pełnoprawny koszt ekonomiczny i powinien być ujęty w rachunku gospodarczym na równi z innymi. Problem w kwantyfikacji tych kosztów sprawia, że zbyt łatwo ulega się pokusie ich ignorowania. W krajach Europy Zachodniej zagadnienie internalizacji kosztów zewnętrznych odnalazło swoje miejsce w głównym nurcie ekonomii już w pierwszej połowie XX wieku za sprawą takich ekonomistów jak Karl William Kapp czy Arthur Cecil Pigou. Tymczasem dominująca w Polsce uproszczona wersja teorii neoklasycznej ignoruje rolę instytucji w kształtowaniu się relacji na styku sfery gospodarczej i społecznej.
Powinniśmy oczekiwać, że państwo zwróci większą uwagę na ludzki wymiar swoich decyzji. Jaki obraz wyłania się z gwałtownych manewrów budżetowych rządu Donalda Tuska? Symbolicznym miernikiem podejścia decydentów do kwestii społecznie wrażliwych jest stosunek do konsultacji społecznych. W sprawie ustawy okołobudżetowej na 2011 trwały one tydzień (!). W przypadku aktualnych zmian w OFE zostały skrócone z miesiąca do trzech tygodni.
Trzeba pamiętać że "rozwój" to kategoria szersza niż "wzrost". Oprócz zwiększania produkcji należy dbać o szeroko pojętą jakość życia społeczeństwa, szczególnie w kontekście nierówności klasowych i geograficznych. Tej refleksji zabrakło w projekcie budżetu. Przekonanie, że zmiany i reformy ekonomiczne wymagają wycofania się z "kosztownej" polityki społecznej jest anachroniczne i niebezpieczne. Te dwie sfery muszą się uzupełniać. Nie stać nas na oszczędności kosztem jednej z nich.
Paweł Ciemiński
Autor studiuje metody ilościowe w statystyce i ekonometrii oraz ekonomię na SGH w Warszawie, jest wiceprzewodniczącym Koła Naukowo-Badawczego Polityki Gospodarczej oraz publicystą działu "Polityka i Gospodarka" miesięcznika "MAGIEL".
Skrócona wersja tekstu ukazała się na stronie "Krytyki Politycznej" (www.krytykapolityczna.pl).