Trudno nie zgodzić się z diagnozą Jadwigą Staniszkis, co do przyczyn niedawnych ataków na premiera: odebranie części środków OFE poważnie naruszyło interesy kilku potężnych graczy. A pośrednio, związanych z nimi finansowo mediów. Warto dodać, że naruszyło również kilka ideologicznych dogmatów - oczywistych oczywistości, którymi prano mózgi społeczeństwa przez ostatnich dwadzieścia lat. Premier wyborów przez to raczej nie przegra (chyba, że z frakcją Schetyny), ale po głowie dostanie. Za "populizm" (bo woli zabrać OFE niż rencistom), za "kradzież" (!) pieniędzy Polaków (bo ZUS to marnotrawny moloch, a Fundusze przecież tak skutecznie mnożą nasze składki...), za "nieodpowiedzialność" (bo odważne cięcia zasiłków dziś doskonale rozbudziłyby naszą przedsiębiorczość jutro).
Czy Donald Tusk przechrzcił się na etatyzm? Zamienił Friedmana na Keynesa w roli ekonomicznego guru? A może postanowił "przestawić wajchę" i postawić wreszcie państwo w roli podmiotu modernizacji - zamiast demontować je w imię "obiektywnej" logiki wolnego rynku? Wszystko to wielce wątpliwe - Jacek Żakowski słusznie wskazuje, że w cieniu sporów o składki emerytalne pozostają np. ustawy zdrowotne, oparte na logice zysku prywatnych podmiotów. Planowane zmiany w szkolnictwie wyższym zmierzają w podobnym kierunku - więcej elastyczności, więcej racjonalności rynkowej, więcej finansowania ze źródeł pozapublicznych. Nie zmienia to faktu, że walka Donalda Tuska, Jolanty Fedak i Jana Krzysztofa Bieleckiego z OFE, Leszkiem Balcerowiczem i całą dywizją "niezależnych ekspertów" toczy się na serio.
Wielkości naszych emerytur spór ten dotyczy w niewielkim stopniu. Eksperci obu stron przerzucają się liczbami, próbując wykazać o ile to procent mniejsze (większe) będą (byłyby) nasze świadczenia, jeśli OFE dostaną 2,3 proc., 3,5 proc. a może 7 proc. składki. Problem w tym, że i tak na końcu chodzi o niepewną (bo modele obu stron są zawodne) różnicę kilku procent planowanej "stopy zastąpienia", czyli wielkości naszej emerytury w stosunku do naszej pensji. A ta, jak wiadomo, może wynieść poniżej 40 procent. Jeśli za podstawę wyliczeń przyjmiemy średnią krajową wyjdzie na to, że wynik wojny Tuska z Balcerowiczem może (ewentualnie) zmienić nasze przyszłe świadczenia o kilkadziesiąt złotych. Starczy (albo nie) na plastry i paczkę wenflonów, za które chory emeryt będzie pewnie musiał płacić w skomercjalizowanej służbie zdrowia.
Chodzi tu jednak o coś więcej niż o dług publiczny, koszty jego obsługi i stabilność wypłacanych dziś emerytur - choć zmniejszenie potrzeb pożyczkowych państwa o 190 miliardów przez 10 lat ma znaczenie ogromne. Po raz pierwszy od wielu lat przedstawiciele rządzącego establishmentu, z premierem na czele, powiedzieli głośno coś, co wielu ekonomistów, ekspertów od polityki społecznej i zwykłych ludzi nie otumanionych mantrami "rynku", "reformy" i "prywatyzacji" wiedziało od dawna. Że są takie sfery, w których państwo działa nie gorzej - a czasem lepiej - niż prywatne podmioty nastawione na zysk. Że "administracyjny moloch" bywa wydajniejszy od batalionów "ekspertów ds. inwestycji", którzy powierzone im pieniądze i tak lokują w państwowych (!) obligacjach. Że gros kosztów OFE to nie pensje speców od "agresywnego inwestowania" tylko marketing. Że państwo i jego budżet to nie gorszy gwarant bezpieczeństwa pieniędzy niż prywatny fundusz. A przy okazji - że od samego "szoku i przerażenia", względnie bólu terapii - jeszcze żaden pacjent się nie wyleczył, za to kilku zmarło.
Niczym towarzysze pewnego sekretarza z dawnej epoki, mam ochotę zawołać: "śmielej Donald, śmielej!" Uwolnienie progów inwestycji giełdowych zmienia niewiele - dla emerytów jest ryzykowne, a poza tym OFE i tak wolą kupować obligacje. Prawdziwa rewolucja nastąpiłaby wówczas, gdyby Polacy mogli wybrać: czy swoje składki przekazać do OFE czy raczej do ZUS. "Wolny wybór" powinien zatem dotyczyć kwestii, czy cała reforma z roku 1999 miała w ogóle sens. Ale taka dawka wolności - to chyba za dużo nawet dla profesora Balcerowicza.
Michał Sutowski
Tekst ukazał się na portalu Wirtualna Polska (www.wp.pl).