Większość ekspertów powtarza, że demografia wymusiła odrzucenie systemu opartego na solidarności pokoleń. Ich zdaniem próba utrzymania go prędko doprowadziłby finanse publiczne do bankructwa. Czy na pewno jest to teza prawdziwa?
W Europie istnieją dwa główne rodzaje systemów emerytalnych. Pierwszy to system repartycyjny, oparty na solidarności między pokoleniami: osoby pracujące opłacają składki, które następnie są przeznaczane na finansowanie bieżących emerytur. O wysokości emerytur decyduje państwo, a świadczenia zazwyczaj mają charakter egalitaryzujący, czyli różnice między emeryturami są znacznie niższe niż między płacami. Taki system obowiązuje w zdecydowanej większości krajów Unii Europejskiej. Jest on względnie niezależny od kryzysów na rynkach finansowych, gdyż jego jedynym gwarantem jest państwo. Krytycy tego systemu zarzucają mu dużą wrażliwość na proces starzenia się społeczeństwa i na poziom bezrobocia, co może się wiązać z wahaniami obciążeń dla osób pracujących.
Drugi to system kapitałowy. W nim każdy pracownik wpłaca składki na konto emerytalne, z którego po zakończeniu kariery zawodowej będzie otrzymywał pieniądze. Taki system jest mało egalitarny, gdyż różnice w wysokości emerytur odzwierciedlają różnice w płacach. Zazwyczaj opiera się on na komercyjnych funduszach i dlatego jest silnie uzależniony od sytuacji na rynkach finansowych.
Koniec z solidarnością pokoleń
Polska reforma w założeniu miała oznaczać przejście od systemu repartycyjnego do kapitałowego. Jak piszą twórcy reformy emerytalnej (Rząd zrywa umowę społeczną, "Gazeta Wyborcza", 10.01.2011): "Istotą reformy emerytalnej z 1999 r. było przekonanie, że nie będziemy w stanie unieść dotychczasowego modelu solidarności międzypokoleniowej, gdzie pracujący płacą składkami za emerytury pokolenia starszego. Przy formule zdefiniowanego świadczenia i przy perspektywach nierównowagi demograficznej groziło to albo radykalnym obniżeniem emerytur, albo radykalnym wzrostem składek czy podatków".
Skąd to przekonanie? Na emerytury corocznie są przeznaczane dziesiątki miliardów złotych, niezależnie od systemu emerytalnego. Skala wydatków publicznych zależy przede wszystkim od wielkości emerytur, wysokości składek i zakresu odpowiedzialności państwa za los emerytów. Już teraz jednak wiadomo, że w nowym systemie emerytury będą o wiele niższe, szczególnie dla osób o niskich dochodach i krótkim stażu pracy. W polskim kontekście oczywiście dotyczy to w większym stopniu kobiet niż mężczyzn. Dlatego nowy system emerytalny doprowadzi do dalszego pogłębienia różnic w wysokości emerytur między płciami.
Teza o rzekomym bankructwie państwa w systemie repartycyjnym też wydaje się wątpliwa, ponieważ dług publiczny rośnie obecnie o wiele szybciej niż przed 1999 r. W latach 1994-99, przed reformą emerytalną, zadłużenie krajowe w Polsce spadło z 24,9 proc. do 21,8 proc. Tymczasem po reformie dług zaczął szybko rosnąć. W 2002 r. zadłużenie krajowe wyniosło już 30,1 proc., a w 2009 r. 36,8 proc. Jacek Rostowski przyznaje dziś, że szacunki twórców reformy okazały się całkowicie błędne. Twierdzili oni, że koszty przejścia ze starego systemu do nowego będą trwały kilka lat. Tymczasem obecnie już wiadomo, że będzie to co najmniej 40 lat przy obciążeniu państwa sięgającym 100 proc. PKB. Minister finansów ma rację. Ma rację też, gdy szacuje, że stopa zastąpienia ostatniej pensji za 50 lat wyniesie około 30 proc., podczas gdy aktualnie wynosi 70 proc. Tylko dlaczego nikt o tym nie mówił 12 lat temu?
W swoim liście do twórców reformy emerytalnej (Dlaczego zmieniamy OFE, "Gazeta Wyborcza", 03.01.2011) minister Michał Boni walczy z "mitem", że "OFE nie będą miały pieniędzy i upadną". Sam tłumaczy, że jest to niemożliwe, bo w latach 2011-17 dostaną prawie 60 mld zł. OFE mają zagwarantowane finansowanie z naszych składek. Mogą jednak upaść ze względu na złą koniunkturę na rynkach finansowych. Żadna władza nie zmusi prywatnych instytucji do sensownych inwestycji. Próbkę swoich możliwości OFE dały w 2008 r., kiedy straciły 20 mld zł. Na jakiej podstawie Boni może być pewny, że za 10 albo 15 lat towarzystwa emerytalne nie zbankrutują?
Boni twierdzi też, że przyznanie PTE większej swobody inwestycji pozwoli na większe zyski OFE i tym samym wzrost emerytur. A zatem gwarancją większych zysków ma być bardziej ryzykowne inwestowanie. Nie trzeba być finansistą, aby wiedzieć, że agresywne inwestycje mogą skończyć się fiaskiem. Podczas kryzysu Indywidualne Konta Emerytalne poniosły jeszcze większe straty niż OFE właśnie dlatego, że bardziej ryzykownie inwestowały.
Jeszcze dalej idą autorzy reformy emerytalnej, którzy nawet niewielkie ograniczenie zysków OFE nazywają "zerwaniem umowy społecznej". Zarazem chwalą się, że dokonana przez nich reforma zmniejsza udział dopłat publicznych do systemu emerytalnego (do 2050 r. Polska będzie miała spadek tych wydatków o prawie 3 proc. PKB), ale nie dopowiadają, że cięcia emerytur w stosunku do płac wyniosą około 40 punktów procentowych! Piszą oni, że celami reformy było:
- ograniczenie obciążenia pracujących kosztami finansowania systemu emerytalnego; - zwiększenie bezpieczeństwa dzięki dywersyfikacji ryzyka;
- zwiększenie przejrzystości finansów publicznych".
Czy te cele zostały zrealizowane?
W systemie repartycyjnym składki płacili wyłącznie pracodawcy, więc obciążenie pracowników było znacznie mniejsze niż obecnie. Bezpieczeństwo systemu spadło, a nie wzrosło, ponieważ PTE jako podmioty działające na giełdzie są narażone na silne fluktuacje. W razie ich bankructwa, to państwo będzie musiało zadbać o przyszłych emerytów. Pojawienie się OFE zmniejszyło też przejrzystość finansów publicznych i znacznie zwiększyło koszty obsługi systemu emerytalnego. Wcześniej składki płynęły wyłącznie do ZUS, obecnie trafiają do OFE, a dopiero stamtąd do ZUS. Trudno dojść, w jaki sposób nowy system można uznać za bardziej przejrzysty.
System kapitałowy może być zbudowany na kilka sposobów. Może być on w 100 proc. obsługiwany przez ZUS (każdy z nas ma indywidualne konto w ZUS, waloryzowane w oparciu o ustawowo określony wskaźnik), może w 100 proc. opierać się na kontach zarządzanych przez instytucje komercyjne. Często w systemie kapitałowym obywatele mają też prawo wyboru między mniej a bardziej ryzykownymi formami inwestycji. Polska przyjęła rozwiązania najmniej korzystne dla przyszłych emerytów, a zarazem najbardziej korzystne dla podmiotów, które mają zarządzać składkami obywateli. Otóż jesteśmy ustawowo zmuszeni do oddawania części naszych składek funduszom, które niezależnie od tego jak je inwestują, mają gigantyczne zyski (przez dziesięć lat brały 7 proc. prowizji, obecnie - 3,5 proc.). Zarazem obywatele nie mogą przenieść swoich pieniędzy do ZUS. Nowy system oznacza więc przede wszystkim gwarancje zysku dla OFE. Społeczeństwo może jedynie mieć nadzieję, że utrzyma się długotrwała koniunktura na giełdzie (mało prawdopodobne) i ich OFE nie zbankrutują w ciągu najbliższych 40 lat. To bardzo niewiele jak na wielkie obietnice składane przy wdrażaniu reformy emerytalnej.
Czy demografia walczy z emerytami?
Warto zwrócić uwagę, że sytuacja demograficzna Polski jest korzystna na tle innych państw unijnych. Według danych Eurostatu osoby w wieku poprodukcyjnym w UE stanowią średnio 17 proc. populacji. W Niemczech jest ich 20 proc., a w Polsce - 13. W 2030 r. ma ich być w naszym kraju 26 proc., przy średniej unijnej 27 proc., a więc nadal Polska będzie w relatywnie korzystnej sytuacji.
Z drugiej jednak strony krytycy systemu repartycyjnego słusznie wskazują na to, że prognozy dla 2060 r. są już znacznie mniej optymistyczne. W latach 2008-60 ma dojść do zmniejszenia liczby ludności w Polsce o 7 mln, przy czym liczba osób w wieku produkcyjnym (15-64) ma się zmniejszyć aż o 11 mln. W tym samym czasie ma się zwiększyć o 6 mln liczba osób w wieku poprodukcyjnym. W 2060 r. będą oni stanowili aż 36 proc. społeczeństwa, czyli najwięcej w UE. Według prognoz za pół wieku w Polsce będzie najgorsza w Unii proporcja osób w wieku produkcyjnym do osób w wieku poprodukcyjnym. O ile w UE zmieni się ona z 25 proc. do 53 proc., o tyle w Polsce - z 19 proc. do 69 proc.! W tym samym czasie wskaźnik dzietności w naszym kraju, obok Słowacji, ma pozostać najniższy w UE. W Polsce ma też utrzymać się jeden z najgorszych wskaźników migracji. Według szacunków Eurostatu do 2060 r. ma przybyć zaledwie 0,5 mln imigrantów. Aby obraz był kompletny, warto zwrócić uwagę na to, że już teraz wskaźnik aktywności zawodowej i zatrudnienia w Polsce należy do najniższych w Unii.
Projekcje Eurostatu nie są jednak zbudowane na podstawie przypisanych każdemu społeczeństwu wskaźników dzietności i aktywności zawodowej, lecz opierają się na obecnych trendach projektowanych w przyszłość. Powinny być one zatem dla polskich władz punktem wyjścia do nakreślenia polityki mającej na celu przeciwdziałanie negatywnym zjawiskom, a nie destrukcję względnie hojnego systemu emerytalnego.
Alternatywna polityka społeczno-gospodarcza
Głównymi przeszkodami dla wzrostu dzietności w Polsce pozostaje bardzo niska aktywność zawodowa ludności, niskie świadczenia rodzinne, brak instytucjonalnej opieki nad dziećmi, niski poziom wynagrodzeń. Trudno się temu dziwić, skoro wydatki na politykę rodzinną i na aktywne formy z walki bezrobociem (w bieżącym roku radykalnie zmniejszone przez rząd) w Polsce należą do najniższych w Unii Europejskiej.
W tej sytuacji główne wyzwania dla obecnych i przyszłych władz to:
- Zmiana polityki rodzinnej. Rząd powinien wprowadzić powszechne, wysokie świadczenia rodzinne, długie urlopy rodzicielskie i wychowawcze oraz bezpłatną infrastrukturę opiekuńczo-wychowawczą (żłobki i przedszkola).
- Zmiana polityki na rynku pracy. Państwo powinno stać się ważnym kreatorem miejsc pracy. Inwestycje w tanie budownictwo komunalne, remonty dróg czy opiekę przedszkolną oznaczałaby nowe miejsca pracy i zarazem byłyby inwestycjami społecznie pożądanymi. Ponadto rynek pracy musi stać się mniej elastyczny. Pracujący nie mogą bać się zwolnień, a bezrobotni muszą mieć zapewnione wyższe i bardziej długotrwałe zasiłki. Muszą też wzrosnąć wynagrodzenia. Państwo ma możliwości ich kreowania poprzez regulację płacy minimalnej (rząd w tym roku ustalił ją na niższym poziomie, niż zgodzili się pracodawcy i związkowcy w Komisji Trójstronnej), jak też przez kształtowanie płac w sferze budżetowej (rząd zamroził płace, czyli je realnie obniżył).
- Wzrost wydatków na opiekę zdrowotną. Poprawa stanu zdrowia społeczeństwa jest warunkiem wzrostu aktywności zawodowej. Tymczasem rząd zmierza do komercjalizacji i tym samym ograniczenia dostępu do opieki zdrowotnej.
- Zmiana polityki imigracyjnej na znacznie bardziej przyjazną dla cudzoziemców.
- Wydłużenie wieku emerytalnego, ale dopiero po dokonaniu zmian na rynku pracy. Obecnie wydłużenie wieku emerytalnego oznaczałoby wzrost bezrobocia wśród osób w wieku 55+.
- Aby zrealizować powyższe cele, potrzebna jest zmiana systemu podatkowego. Obecnie podatki w Polsce należą do najniższych w UE (są o 6 pkt proc. niższe niż średnia unijna w stosunku do PKB), przy czym relatywnie wysokie podatki płacą osoby ubogie (ze względu na niską kwotę wolna od podatku). Rząd powinien podwyższyć podatki dochodowe dla najbogatszych podatników (np. wprowadzić stawkę 50 proc.), podwyższyć podatek CIT, znieść podatek liniowy dla przedsiębiorców, podwyższyć składkę rentową i zdrowotną, znieść limit płacenia składek na ubezpieczenia emerytalne i rentowe (obecnie składki są odprowadzane do kwoty będącej trzydziestokrotnością średnich miesięcznych wynagrodzeń).
Twórcy reformy emerytalnej odrzucili solidarność międzypokoleniową i odpowiedzialność państwa za dobrobyt swoich obywateli. Nowe rozwiązania prowadzą do spadku emerytur, uzależniają ich wysokość od wahań giełdy i dają gigantyczne zyski komercyjnym funduszom. Jeżeli obecny system emerytalny zostanie utrzymany, a zarazem nie zmieni się polityka społeczno-gospodarcza władz, większość przyszłych emerytów czeka życie w biedzie. Nie dajmy się przekonać zwolennikom OFE. Przywróćmy egalitarny system oparty na solidarności pokoleń i wdrażajmy politykę, w której państwo będzie stać na zapewnienie godnej starości dla każdego mieszkańca naszego kraju.
Piotr Szumlewicz
Tekst ukazał się na stronie internetowej "Gazety Wyborczej" (www.wyborcza.biz).