I
W ciągu ostatnich kilku lat socjaldemokratyczna lewica parlamentarna znajduje się w głębokim kryzysie w całej Europie. Jest odsunięta od władzy we wszystkich najważniejszych krajach Unii Europejskiej, nawet w tradycyjnych bastionach socjaldemokracji - takich jak kraje skandynawskie - zaczyna przegrywać wybory: w Danii centroprawica rządzi od 2001 roku, w Szwecji od 2006 roku (w tym roku, po raz pierwszy od drugiego czasu centroprawicowej koalicji udało się po raz drugi z rzędu wygrać wybory). Ale kryzys współczesnej socjaldemokracji, któremu chciałbym się tutaj przyjrzeć nie sprowadza się do wyborczych niepowodzeń, nie wynika wyłącznie z pogorszenia się krótko-, czy nawet średnioterminowej koniunktury. Socjaldemokracja znajduje się dziś w głębokiej ideologicznej i politycznej defensywie. Nie tylko pozostaje poza większością rządzących Europą koalicji rządowych, ale także nie jest w stanie przedstawić żadnej spójnej, pozytywnej wizji społeczeństwa, gospodarki i państwa, która stanowiłaby alternatywę dla ofensywy szerokiej koalicji różnego rodzaju sił neoliberalnych. Od czasu ofensywy skierowanej przeciw instytucjom państwa opiekuńczego socjaldemokracja jest w stanie co najwyżej czystko reaktywnie bronić wcześniej zdobytych pozycji, nie jest w stanie przejść do nawet taktycznej (o strategicznej nie wspominając) ofensywy. Co więcej - linia frontu wyraźnie nie przestaje się cofać na niekorzyść socjaldemokratycznej lewicy, taktyka reaktywnej obrony państwa socjalnego działa słabo.
Próbą wyjścia z tego impasu miała w zamierzeniu być tzw. Trzecia Droga, w politycznej teorii uosabiana przez Anthony’ego Giddensa, w politycznej praktyce kojarzona przede wszystkim z nazwiskami Blaira i Schroedera. Projekt "trzeciej drogi" miał w zamierzeniu na powrót uczynić z lewicy partię radykalną, zdolną nie tylko do biernego reagowania na narzucane przez inne siły polityczne problemy, ale także do samodzielnego wyznaczania kierunków zmian, wobec których to wszystkie inne siły polityczne będą dopiero musiały zająć stanowisko. Eksperyment "trzeciej drogi" można dziś w zasadzie uznać za skończony i ocenić go jako zdecydowaną klęskę. Choć pozwolił on socjaldemokratycznej lewicy na odnoszenie przez pewien czas wyborczych sukcesów, to za ceną za to okazałoby się być niemal całkowite podporządkowanie się panującej, neoliberalnej ideologii. Przyjmując ideologię trzeciej drogi partie socjaldemokratycznie otwarcie przyznawały, że nie są w stanie wyobrazić sobie żadnego innego horyzontu uspołecznienia poza wolnorynkową demokracją: wolnym rynkiem zarządzanym przez liberalno-demokratyczne państwo. Symboliczne było tu przede wszystkim usunięcie tzw. Klauzuli nr 4 z konstytucji brytyjskiej Partii Pracy przez Blaira zaraz po objęciu władzy w partii w 1995 roku. Klauzula nr. 4 głosiła, że celem Partii Pracy jest uspołecznienie środków produkcji, dystrybucji i wymiany dóbr, w celu zapewnienia pracownikom najemnym "pełnego korzystania z owoców ich pracy". Blair usuwając tą formułę argumentował, że nacjonalizacja mogła wydawać się w przeszłości koniecznym rozwiązaniem dla zapewnienia sprawiedliwej dystrybucji dóbr, dziś jednak jest ją w stanie zagwarantować odpowiednio regulowany rynek opierający się przede wszystkim na prywatnych formach własności. Zapis, który mimo całego swojego kunktatorstwa i wszystkich słabości stojącej za nim teorii (fabiańskiego socjalizmu), wiązał jednak brytyjską socjaldemokrację z zadaniem poszukiwania innej formy uspołecznienia niż oparty na prywatnej własności kapitalizm. W interpretacji Blaira został on ograniczony do czysto technicznego środka korekty kapitalizmu, który można porzucić, gdy przestaje być użyteczny.
Kroczące "trzecią drogą" partie zajmowały się przede wszystkim przekonywaniem wielkich ośrodków medialnych i instytucji finansowych, co do tego, że potrafią równie dobrze (a nawet lepiej, gdyż z większym wyczuciem i umiejętnością łagodzenia społecznych tarć i napięć) zarządzać współczesnym kapitalizmem. Partie Blaira i Schroedera (oraz ich intelektualne zaplecze) nie tylko nie były w stanie przeciwstawić neoliberalizmowi żadnej całościowej wizji (co obiecywały giddensowskie hasła "nowej polityki radykalnej"), ale nawet poddać jej istotnej korekcie. Gdy okazało się, że trzecia droga niespecjalnie prowadzi dokądkolwiek, europejska socjaldemokracja raz jeszcze powróciła na czysto reaktywne pozycje. W bardziej peryferyjnych i zacofanych krajach europejskich (Hiszpania), gdzie za zmianami obyczajowymi ostatnich lat ciągle w małym stopniu podążały zmiany prawne i instytucjonalne, przy życiu utrzymują ją jeszcze w zasadzie liberalna agenda obyczajowa (rozdział kościoła i państwa, równouprawnienie mniejszości seksualnych etc. - może ona być także źródłem krótkotrwałych sukcesów wyborczych lewicy w Polsce). Współczesna socjaldemokracja przestała być partią zdolną do mobilizacji wyobraźni politycznej, do zainspirowania kogokolwiek, do szukania choćby skromnych alternatyw dla istniejącego stanu rzeczy - wydaje się być jedynie zdolna do w dużej mierze bezsilnego oporu wobec narzucanych przez prawicę zmian.
Nigdzie nie widać było lepiej bezradności parlamentarnej lewicy europejskiej niż w sytuacji kryzysu finansowego, jaki zaczął się w 2008 roku wraz z upadkiem banku Lehman Brothers we wrześniu 2008 roku. Bezradność socjaldemokracji nie polegała na tym - jak sugerowali to liberalni eksperci i media - iż nie potrafiła odpowiedzieć na pytanie, jak poradzić sobie z całym tym bałaganem, w jaki sposób posprzątać go jak najszybciej tak, by wszystko mogło wrócić do "normy" (dzikiej spekulacji sprzed kryzysu gwarantującej wysokie zyski finansjerze i niewywołującej zbyt wielkich - zagrażających status quo - napięć społecznych). Słabość lewicy głównego nurtu polegała przede wszystkim na tym, że nie była ona w stanie sama sformułować pytania, sproblematyzować kryzysu, zaproponować odmiennej od dominującej dyskursywnej siatki, w ramach której można by o próbować ująć jego znaczenie.
Obecnie finansowe i polityczne elity bardzo sprytnie zarządzają kryzysem, używając go jako pretekstu do dalszego ataku na prawa pracownicze, bezpieczeństwo socjalne i pozycję świata pracy względem kapitału. Kryzys staje się okazją do nowej terapii szokowej, której celem jest (podobnie jak pierwszej fali neoliberalnych reform w latach 80, czy transformacji ustrojowej w krajach byłego "bloku wschodniego") stworzenie korzystnych warunków do dalszej koncentracji bogactwa w rękach niewielkiej grupy najbogatszych osób i instytucji, kosztem jego dystrybucji wśród większości.
Najważniejsze pytanie z jakim musi zmierzyć się lewica przy okazji obecnej ofensywy kapitału brzmi: na ile wszystkie te posunięcia mają systemowy charakter? Na ile są tylko i wyłącznie wynikiem w najgorszym wypadku średnioterminowej koniunktury (wyborczej, ekonomicznej, politycznej), czy też czy mają charakter bardziej strukturalny, czy nie należy ich traktować jako symptomu głębokiego kryzysu akumulacji kapitału, który wymaga od sił lewicowych nie tylko zwiększonej mobilizacji swojej tradycyjnej bazy, czy taktycznych innowacji w tym zakresie, ale także zastanowienia się nad warunkami możliwości funkcjonowania europejskiego modelu socjalnego, którego kolejnych, rozmontowywanych przez kapitał elementów próbuje - na ogół nieskutecznie - bronić.
Co w tej sytuacji powinna zrobić lewica, by ponownie odzyskać inicjatywę? Wydaje się, że do zrobienia kroku naprzód konieczne jest najpierw zrobienie kroku wstecz - głębsza, krytyczna refleksja nad samym ideałem państwa dobrobytu, przywiązanie do którego paraliżuje dziś europejską lewicę parlamentarną przynajmniej na poziomie taktycznym. Konieczne jest dziś przyjrzenie się genologii państwa dobrobytu, jego warunkom możliwości (splotom rozmaitych koniunktur, dzięki którym mogło powstać i funkcjonować przynajmniej w okresie średnioterminowym), właściwemu potencjałowi emancypacyjnemu i jego strategicznej roli w procesach akumulacji kapitału.
II
Europejski model socjalny - choć jego prehistorii można doszukiwać się w ustawodawstwie społecznym Bismarcka, rządów Frontu Ludowego we Francji, czy w działaniach socjaldemokracji w krajach skandynawskim w dwudziestoleciu międzywojennym - narodził się w bardzo ściśle określonej koniunkturze historycznej, politycznej, ekonomicznej i społecznej. Jej współrzędne wyznaczały przede wszystkim trzy istotne, systemowe czynniki: po pierwsze uzależnienie procesu akumulacji kapitału od względnie stabilnej podaży siły roboczej w krajach centrum (co było kluczowe dla polityki pełnego zatrudnienia), po drugie wejście kapitalistycznej gospodarki światowej w fazę wzrostu kolejnego długiego cyklu (cyklu Kondratiewa) w okresie po 1945 roku, wreszcie polityka "kolektywistycznego merkantylizmu" krajów tzw. bloku wschodniego początkowo uniemożliwiająca, a następnie znacznie utrudniająca zachodniemu kapitałowi korzystanie z tamtejszych rynków pracy i zbytu: powstający w Europie Wschodniej w wyniku stalinowskiej industrializacji proletariat nie mógł być użyty przez kapitał krajów centrum nawet jako rezerwowa armia pracy osłabiająca pozycję robotników we Francji, czy Niemczech. Było to o wiele ważniejsze - z punktu widzenia koniunktury umożliwiającej powstanie państwa dobrobytu - niż rzekome zagrożenie polityczne ze strony inspirowanej przez istnienie Związku Radzieckiego rewolucji robotniczej. Nawet tam gdzie partie komunistyczne miały najsilniejszą pozycję w Europie (Włochy, Francja) ryzyko rewolucji było znikome. Nawet gdyby komunistom udało się wygrać wybory we Włoszech (jedyne państwo, gdzie istniało takie prawdopodobieństwo), to - gdyby ich rządów nie przerwał zamach stanu (którego plany na wypadek ich zwycięstwa mieli przygotowane Brytyjczycy i Amerykanie) - prawdopodobnie nie wyszłyby one poza ramy obowiązującego konsensusu między pracą i kapitałem. Z ewentualnym komunistycznym rządem w Rzymie równie wielki kłopot miałby zresztą respektujący wyznaczoną mu w Jałcie sferę wpływów Związek Radziecki, który od Togliattiego oczekiwał raczej pomocy przy negocjacji umów licencyjnych z Fiatem, niż robienia rewolucji.
Choć państwo dobrobytu bez wątpienia spełniało wiele historycznych postulatów ruchu robotniczego (polityka pełnego zatrudnienia, ośmiogodzinny dzień pracy, ubezpieczenia społeczne, bezpłatna edukacja etc.), to nie można patrzeć na nie wyłącznie jako na sukces tych ruchów, ich politycznej reprezentacji (socjaldemokratycznej, czy komunistycznej), ale należy je także (jeśli nie przede wszystkim) postrzegać w kontekście długoterminowej strategii kapitału w zarządzaniu siłą roboczą i powodowanymi przez proces kapitalistycznej akumulacji, a stwarzającymi dla niej polityczne i społeczne niebezpieczeństwo, procesami masowej proletaryzacji i pauperyzacji. Państwo dobrobytu, z jego modelem pełnego zatrudnienia, stabilności pracy i powiązania pracy z względnie szerokimi świadczeniami socjalnymi jest zwieńczeniem trwającego ponad pół wieku procesu, w ramach którego kapitalistyczna ekonomia polityczna (na poziomie praktyki instytucji i dyskursu) próbowała radzić sobie ze zjawiskiem dwóch generowanych przez siebie zjawisk: proletaryzacji coraz szerszych mas ludności (produkcji ludzi zmuszonych sprzedawać na rynku swoją pracę, by przeżyć) i bezrobocia (produkcji ludzi zmuszonych do sprzedawania swojej pracy, których praca chwilowo jest zbędna). Jak pokazuje Michael Denning1, "odkrycie" bezrobocia przez burżuazyjną ekonomię polityczną następuje na przełomie lat ’80 i ’90 XIX wieku, w okresie recesji długotrwałego cyklu koniunkturalnego (Kondratiewa), który swój początek miał na początku lat 40 XIX wieku, gdy kołem zamachowym gospodarki była budowa infrastruktury kolejowej. Wcześniejsze, wiktoriańskiej ujęcie problemu bezrobocia obwiniało samych pozostających bez pracy o lenistwo, pasożytowanie na pracy innych, demoralizację etc. Dopiero pod koniec XIX wieku bezrobocie zaczyna być postrzegane jako problem ekonomii politycznej, wymagający określonej polityki państwa: w 1887 roku stan Massachusetts jako pierwsza jednostka polityczna zaczyna prowadzić oficjalne statystyki bezrobocia, w 1895 roku ukazuje się pierwsza rozprawa liberalnego ekonomisty (Johna Hobsona, znanego przede wszystkim jako autor pojęcia imperializm) poświęcona teoretycznemu ujęciu tego problemu. W ujęciu liberalnej ekonomii z przełomu wieków bezrobocie jest problemem ryzyka, którym należy w odpowiedni sposób zarządzać i które można minimalizować przez takie środki jak np. ubezpieczenia od bezrobocia. Polityka zarządzania klasą robotniczą charakterystyczna dla tego okresu opiera się właśnie na formule minimalizowania ryzyka - w tym kontekście należy postrzegać reformy społeczne Bismarcka, czy liberalnych rządów Asquitha w Wielkiej Brytanii na początku wieku (przede wszystkim wprowadzający pierwsze formy państwowego ubezpieczenia zdrowotnego i ubezpieczenia od bezrobocia National Insurence Act z 1911 roku)2. Charakterystyczna dla powojennego państwa dobrobytu formuła pełnego zatrudnienia jest rozwinięciem tych technik zarządzania siłą roboczą. Choć formuła pełnego zatrudnienia wiąże się ze zmianą postrzegania problemu bezrobocia w ekonomii politycznej (które wraz Keynesem przestaje być postrzegane jako problem ryzyka, a zaczyna być postrzegane jako problem błędnej polityki ekonomicznej państwa niezdolnej do wytworzenie odpowiednio wielkiego zagregowanego popytu), to jest ono także techniką zarządzania przez kapitał społecznym i politycznym ryzykiem generowanym przez będącą awersem procesów akumulacji kapitału akumulację zmuszonej sprzedawać swoją pracę siły roboczej.
Można tu dostrzec przy tym pewien schemat. Za każdym razem w fazie recesji długiego cyklu koniunkturalnego (przełom lat ’80 i ’90 XIX wieku, lata ’30 XX wieku) w dyskursie ekonomii politycznej pojawia się kwestia socjalna, formułowane są przy tym jednocześnie sposoby zarządzania nią (w celu uratowania kapitalizmu), które są wcielane w życie na początku następnego długiego cyklu koniunkturalnego w jego fazie wzrostu. Cały ten cykl jest z kolei częścią pewnego ogólnie charakteryzującego kapitalizm trendu sekularnego, w ramach którego dopuszcza on do udziału w wytwarzanych przez siebie bogactwach coraz szersze grupy osób. Jak wskazuje Immanuel Wallerstein, trend ten ma charakter asymptotyczny, w pewnym momencie zawsze musi napotkać swoją granicę wzrostu. By proces nieskończonej akumulacji kapitału w skali globalnej mógł się reprodukować, z udziału w wytwarzanym w nim bogactwie musi być wyłączona większość uczestnicząca w nim w różny sposób populacji. W perspektywie teorii Wallersteina państwo dobrobytu traktować należy przede wszystkim jako próbę pozyskania robotników z krajów centralnych jako części bazy społecznej systemu, poprzez zapewnienie im względnego dobrobytu i pewnego udziału w wypracowanym przez nich bogactwie. Powodem takiej strategicznej decyzji kapitału była przede wszystkim zależność najbardziej kluczowych dla akumulacji kapitału w tamtym okresie gałęzi gospodarki (po ’45 roku przede wszystkim przemysł motoryzacyjny) od podaży siły roboczej. Ten układ kapitału i pracy miał swoje koszta: przede wszystkim nie obejmował (i z przyczyn strukturalnych obejmować nie mógł) krajów pół- i peryferyjnych, w małym stopniu obejmował także tą część siły roboczej krajów centralnych, której praca (także kluczowa dla społecznej produkcji bogactwa i akumulacji kapitału) pozostawała poza strukturami wielkoprzemysłowymi (przede wszystkim nieopłacana i nietraktowana w ogóle jako praca, praca reprodukcyjna i emocjonalna w gospodarstwach domowych wykonywana przede wszystkim przez kobiety). Choć socjaldemokracja patrzy dziś na państwo opiekuńcze jako na swoje zwycięstwo i największe osiągnięcie, to nie należy zapominać, że w Europie wprowadzali je w głównej mierze chadecy, że charakterystyczne dla niego rozwiązania były po wojnie częścią ogólnie przyjętego konsensusu w ramach ekonomii politycznej kapitalizmu. Nie należy także zapominać, że realną treścią państwa dobrobytu była sieć urządzeń dyscyplinarnych: szkoła, pracująca wedle fordowsko-taylorowskiego modelu fabryka, w razie choroby szpital etc. Nie należy zapominać, że kompromisu między pracą, a kapitałem w postaci państwa opiekuńczego wypowiedział nie tylko kapitał, ale także najbardziej politycznie świadoma część ruchu robotniczego i ruchów lewicowych (włoski operaism, sytuacjoniści). Mimo gigantycznego postępu cywilizacyjnego, jaki wiązał się z wprowadzeniem takich instytucji państwa opiekuńczego jak pełne zatrudnienie, czy darmowa edukacja na wszystkich szczeblach, trudno uznać model życia ofiarowany ludziom przez powojenną społeczną gospodarkę rynkową (wyalienowana praca w fabryce pozwalająca w najlepszym wypadku budować drobnomieszczański dobrobyt w ramach opartej na seksualnej represji nuklearnej rodziny, rozproszenie uwagi w postaci kultury masowej i masowego sportu etc.) za rzeczywiście emancypacyjny.
III
Patrząc nostalgicznie wstecz na państwo opiekuńcze, przywiązując się do niego jako do swojego największego osiągnięcia, którego trzeba tylko bronić, ignorując cały powyżej - bardzo szkicowo - zarysowany kontekst nie tylko popełnia pewien błąd paralaksy, ale także pozbawia się możliwości skutecznego przeciwstawienia się obecnej (trwającej co najmniej od lat ’70) fali ataków na prawa świata pracy i instytucje kluczowe dla rzeczywistej demokracji (takie jak bezpłatna edukacja na wszystkich szczeblach). Dlaczego kapitał wycofał się z kompromisu, jakim było państwo opiekuńcze? To pytanie powinno być dziś podstawowym pytaniem dla lewicy. Czy był to tylko i wyłącznie wynik krótkotrwałego (w najgorszym wypadku średnioterminowego) kryzysu, czy też symptom zmiany długoterminowej koniunktury?
Choć obecny, antypracowniczy zwrot w ekonomii politycznej zwykło się kojarzyć z nazwiskami Reagana i Thatcher, to nie można zapominać, że byli oni tylko najbardziej emblematycznymi przedstawicielami procesów, które zachodziły w całym centrum kapitalistycznego zachodu, w niektórych krajach z mniejszym, lub większym opóźnieniem. Poszczególne rządy, mimo prób pewnego negocjowania z ich logiką (przypadek Mitteranda) w małej mierze mogły im zapobiec. Zresztą w samej Wielkiej Brytanii, wymuszony przez MFW program cięć ograniczających państwo socjalne zaczął być już wdrażany w okresie kadencji laburzysty Callaghana, neoliberalne reformy w Stanach zaczęły się tak naprawdę już w okresie administracji Cartera (deregulacja rynku lotniczego, kolejowego, energetycznego, a także sektora bankowego). Nawet gdyby w 1979 i 1980 roku wybory wygrali Callaghan i Carter, to ich polityka ekonomiczna podążała by w tym samym kierunku, który symbolizują nazwiska Reagana i Thatcher - choć, podobnie jak we Francji Mitteranda - wolniej, mniej drastycznie, bardziej kompromisowo.
Sukcesy neoliberalnego ataku na zdobycze świata pracy wynikały z tego, że światowy kapitalizm - po dwóch i pół dekadach bezprecedensowego wzrostu - wszedł w kolejną fazę recesji swojego długiego cyklu koniunkturalnego. O ile w okresie 1945-1973-75 finansowanie państwa opiekuńczego nie tylko nie zakłócało procesów akumulacji, ale nawet je napędzało, o tyle w drugiej dekadzie lat siedemdziesiąt proces rozbudowy państwa socjalnego osiągnął taką granicę, w ramach której dalsze jego rozszerzania zaczęło zakłócać dynamikę akumulacji, nieprzerwanie słabnącą od kryzysu naftowego. Dochodzą do tego zmiany techniczne, uwalniające w dużej mierze kapitał od zależności od podaży siły roboczej w krajach centrum, gałęzie produkcji najbardziej zależne od podaży siły roboczej przestały być wiodące. Jednak, co ciekawe, koniunktura lat ’90 i ’00 nie odwróciła tego trendu, mimo dynamiki jaką akumulacji nadało otwarcie nowych rynków w krajach byłego "Bloku Wschodniego", deregulacje sektora finansowego, czy boom nowych technologii. Czy winę ponosi tu wyłącznie słabość zorganizowanego świata pracy (osłabionego atakami z lat ’80) i "zdrada" partii lewicowych przyjmujących idee "Trzeciej Drogi"? Czy też może przyczyny tego są o wiele, głębsze, strukturalne? Być może, jak twierdzi Immanuel Wallerstein, mamy do czynienia z sytuacją, w którym kapitalizm nie może dalej kontynuować procesu globalnej akumulacji jednocześnie poszerzając zakres osób będących jej beneficjentami? Być może kapitalizm wkracza w fazę, w której jego dalsza akumulacja będzie prowadzić nie tylko do pauperyzacji peryferii, ale także obszarów centrum?
Nie ma dziś nic pilniejszego dla przyszłej strategii lewicy niż odpowiedzenie sobie na to pytanie. Jeśli odpowiedź na nie jest twierdząca, to wymaga to radykalnej zmiany strategii i taktyki, poszukiwania nowych form organizacji mas. Czy socjaldemokracja, opierająca całą swoją polityczną filozofię na założeniu (marzeniu, złudzeniu?), że jest możliwe pogodzenie dalszej ekspansji akumulacji kapitału z interesem większości (a przynajmniej pracowników przemysłowych z krajów centralnych, kontekst peryferii, nieopłacanej pracy kobiet, imigrantów socjaldemokracja wygodnie dla siebie wolała odsuwać na bok), będzie w stanie zadać sobie to pytanie i wyciągnąć z niego wnioski? Wątpię, wydaje się, pozwalając sobie w tym momencie na zupełnie swobodną spekulację, przewiduję raczej, że socjaldemokrację (podobnie jak prosocjalną chadecję) czeka w XXI wieku taki sam los, jaki w wieku XX spotkał XIX wiecznych liberałów. Nie musi to być jednak zła wiadomość dla lewicowej, emancypacyjnie nastawionej polityki. Zamiast okopanej na swoich pozycjach, nostalgicznie uczepionej mitu państwa opiekuńczego socjaldemokracji potrzebujemy dziś nowego ruchu politycznego, zdolnego objąć całą wielość stojącą dziś naprzeciw kapitału: nie tylko pracowników najemnych (praca najemna w oparciu o umowę o pracę, z uniwersalnej kondycji większości ludzi staje się dziś, także w krajach centrum, coraz bardziej czymś w rodzaju feudalnego przywileju), ale także osoby wykonujące nieopłaconą, kluczową dla akumulacji kapitału pracę różnego rodzaju (nie bardzo dającą się wycenić rynkowymi kategoriami), osoby pracujące w warunkach prekariatu, pozbawionych podstawowych praw obywatelskich imigrantów etc, zdolnego rozpoznać to, że kapitalizm nie opiera się już dziś na przeciwieństwie "pracy" i "nie-pracy" (rozrywki, czasu wolnego etc.). Nie możemy na razie w żaden sposób powiedzieć jak będzie wyglądał taki ruch, jaką przyjmie taktykę i jakie będą jego postulaty, jakie formy organizacji ekonomii politycznej zaproponuje, ale wiemy, że przyszłość marzenia o możliwości utrzymania długotrwałego kompromisu między pracą i kapitałem w formie państwa opiekuńczego jest dziś niepewna i krucha jak nigdy dotąd.
Przypisy:
1. Por. Michael Denning, "Wageless Life", "New Left Review" 66/2010.
2. Tamże.
Jakub Majmurek
Tekst ukazał się w piśmie "Bez Dogmatu".